Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 57773.75 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.63 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

CO do zasady asfalt

Dystans całkowity:10896.91 km (w terenie 205.30 km; 1.88%)
Czas w ruchu:500:29
Średnia prędkość:21.77 km/h
Maksymalna prędkość:79.74 km/h
Suma podjazdów:128729 m
Suma kalorii:149842 kcal
Liczba aktywności:139
Średnio na aktywność:78.40 km i 3h 36m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
138.87 km 0.40 km teren
05:54 h 23.54 km/h:
Maks. pr.:71.70 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1460 m
Kalorie: 3033 kcal

Pętla Beskidzka

Poniedziałek, 24 września 2012 · dodano: 28.09.2012 | Komentarze 6

Po dwudniowym kawalerskim w Istebnej stwierdziłem, że muszę tam powrócić, ale tym razem na rowerze :). Zatem padł pomysł zrobienia pętli beskidzkiej :), jednak w przeciwnym kierunku tzn. Żywiec-> Węgierska Górka-> Koniaków-> Wisła-> Bielsko-Biała-> Dom. Poprzednim razem pętlę robiłem w grudniu i nie powiem, żeby mi nie dała w kość. Tym rzem warunki atmosferyczne były wyśmienite - słoneczko, ponad 20-cia stopni - więc kręciło się wspaniale. Co prawda widoki nie były już takie piękne jak dnia poprzedniego (było widać Tatry Zachodnie) , jak leczyłem kaca wylegując się na ławeczce w Istebnej Olecki, ale i tak nie można było narzekać.
Drogę do Węgierskiej Górki pokonałem w całkiem niezłym czasie bo w godzinę i dwadzieścia minut, później kręciło się już trochę gorzej - zaczęło mocniej podwiewać. Były jednak plusy wiatru - idealnie ochładzały organizm na podjazdach, a ich trochę było :). Najcięższy był od Szarego na Laliki- wąska droga ułożona z płyt w kratkę o sporym stopniu nachylenia. Oj się ze mnie wtedy wylało potu :). Dalsze podjazdy nie sprawiały mi już kłopotu, no może troszkę wdał mi się w kość uphill pod Przełęcz Kubalonka, ale tylko dlatego, że akurat naprawiali drogę i miejscami jechało się po świeżym asfalcie, a moje oponki tego nie lubią :D.


Barania Góra.


Koci Zamek.


Ochodzita.


Widok z Ochodzitej na Koniaków, Istebną i nie tylko ;).

Panorama z Ochodzitej © jakubiszon


Na Ochodzitej zrobiłem sobie dłuższą przerwę na focenie, a później zacząłem najprzyjemniejszą część, a mianowicie zjazd do Istebnej. Niestety nie udało mi się pobić rekordu prędkości (76 km/h). Uzyskałem tylko 71,7 km/h. Myślę, że może gdyby tak nie wiało, to wykręciłbym lepszą prędkość. No cóż z przyrodą się nie wygra :). W Istebnej trzeba było uzupełnić bidon i ruszyłem na ostatni mocniejszy podjazd pod Kubalonkę. Na przełęczy zacząłem lekko opadać z sił więc tym razem uzupełniłem kalorię w postaci talerza flaczków. I znów niespodzianka - flaczki z marchewką. To jest jakaś regionalna "kompozycja" bo w moich terenach takiego połączenia nie ma :D. Od Kubalonki do Ustronia nie schodziłem poniżej 30 km/h, nawet na ścieżkach rowerowych (szutrowych) nie odpuszczałem :). Oj jak się fajnie podawała noga. Czasami sam jestem zaskoczony tym, co robią moje nogi :D. Niestety w Górkach już tak dobrze mi nie szło - efekt zmęczenia. Standardowo do Bielska jechałem na przemian zielonym i niebieskim szlakiem rowerowym. W Jaworzu wbiłem się na czarny szlak w stronę lotniska, a później ustawowo zawitałem w Opium na Brackie. Oj jak siadł browarek!!! Do domu wracałem głównymi drogami z tylko jednego powodu - pora była już późna, a ja nie chciałem jechać po zmroku (brak oświetlenia) .


Niebieski szlak rowerowy wzdłuż Wisły.

A na koniec nowy kawałek jednej z moich ulubionych kapel, a mianowicie Tides From Nebula.





Dane wyjazdu:
94.28 km 0.50 km teren
03:50 h 24.59 km/h:
Maks. pr.:67.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1170 m
Kalorie: kcal

"Lajtowy" spontan ;)

Wtorek, 28 sierpnia 2012 · dodano: 28.08.2012 | Komentarze 3

Miało być w tym tygodniu rasowe MTB, ale już wiem, że na bank nie wyjdzie. Powód - będę się "bawił" w kanalarza :). Z tej racji trzeba było znaleźć jakiś kompromis i na szybkości zrobić jakąś trasę. A że pośpiech jest wrogiem człowieka, padło na trasę stricte asfaltową.
Wstałem po nocce, jakoś się ogarnąłem i ruszyłem w stronę Przełęczy Kocierskiej (Kocierza). Jakoś wyjątkowo sprawnie sobie z nią poradziłem :). Na "szczycie" krótka rozkmina gdzie dalej...Padło na Bielsko - ciekawe dlaczego???? (Brackie) :D. Zatem zjechałem do Kocierza Moszczanickiego, po drodze mijając dość sporą liczbę kolarzy. Nota bene byłem w szoku, że w środku tygodnia mogę kogoś tu spotkać, ale wszystkiemu była chyba winna pora (ok. godziny 17-stej). Dalej już ruszyłem w kierunku Zapory w Tresnej by przez Zarzecze, Kalną, Buczkowice dotrzeć na stary rynek w Bielsku. Myślałem żeby do Bielska dotrzeć przez Łodygowice, jadąc standardową drogą pod górami, ale jakoś mi się już ta trasa znudziła więc przejechałem na drugą stronę ul. żywieckiej - taka nieświadoma próba przypomnienia sobie czasów jak się mieszkało w Bielsku.

Widoczek na Jezioro Żywieckie i Beskid Śląski © jakubiszon


Jezioro Żywieckie - widok z zapory w Tresnej. © jakubiszon


Oczywiście nie muszę mówić po co jechałem na stary rynek :D. Dalej, jak ostatnia tradycja nakazuje, popedałowałem na Przegibek. No niestety jakoś sobie źle rozplanowałem czas i zjeżdżałem z przełęczy w półmroku. Wiadomo w lesie zawsze ciemniej :) , a ja oczywiście bez żadnego oświetlenia :/. Oj dobrze, że żadnych pałkarzy nie spotkałem bo na bank skończyłoby się to mandatem.

P.S. Zauważyłem, że ostatnio mam jakiś problem z krótkimi trasami.... Hmnn ciekawe :D.



Dane wyjazdu:
211.89 km 0.20 km teren
08:18 h 25.53 km/h:
Maks. pr.:62.70 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1180 m
Kalorie: kcal

No i stało się!!!!! Pierwsze 200 km. za mną :)

Środa, 22 sierpnia 2012 · dodano: 22.08.2012 | Komentarze 12

No i stało się!!! Pierwszy raz w moim (jakże długim) życiu wykręciłem ponad 200 kilometrów w jeden dzień :). Jedno z wielu postanowień tego roku w końcu spełniłem. Z racji, że było to moje pierwsze 200 km. to przy układaniu trasy nie myślałem nawet o żadnych uphillach. Trasa miała być prosta, asfaltowa i co najważniejsze płaska bo po górkach bym na pewno tego nie dokonał - przynajmniej narazie ;). Aaaa zapomniałbym - nie brałem też pod uwagę żadnych bocznych dróżek słabo oznaczonych na mapie. Powód??? Banalny - znając mnie na pewno bym się zgubił i straciłbym dużo czasu :D.
Z racji, że trasa "daleka" :D wstałem wcześnie i już po 6 rano kręciłem w stronę Zatora. Powiem szczerze - o tej porze to można śmigać!! Niewielki ruch i super świeże powietrze. Podczas przejazdu przez Babice nie omieszkałem oczywiście odwiedzić Zameku Lipowiec. Wizyta ta była krótka i zakończyła się tylko wejściem na pierwszy dziedziniec - reszta była jeszcze zamknięta. Będę musiał się tam przejechać w godzinach otwarcia bo zamek robi genialne wrażenie.


Widok na andrychowską część Beskidu Małego parę chwil po wschodzie słońca.


Poranne mgły.




Zamek Lipowiec.

Cóż mogę powiedzieć o samej jeździe??? Kręciło nie naprawdę fajnie. Pierwotnie myślałem, że trzeba będzie trochę ukręcić tempa ale jakoś się nie dało :D. Noga tak dobrze podawała, że aż żal było jej przeszkadzać :D. Widokowo, to też nie mogę narzekać. Mijałem bardzo miłe dla oka ryneczki ( Zator, Chrzanów, Bieruń , Pszczyna), widoczki i zamki. Standardowo, jak na lekarstwo było bikerów - taki urok jazdy w środku tygodnia. Nie będę się jakoś szczególnie rozpisywał nad przebiegiem samej trasy bo za bardzo nie ma o czym. Sama mapka mówi za siebie ;).


Jezioro Chechło - oj się chciało wskoczyć ale czas gonił.


Rynek w Chrzanowie.

Z takich ciekawostek to mogę powiedzieć, że za chiny ludowe nie mogłem znaleźć żadnego normalnego jedzenia na rynku w Pszczynie. Po prostu makabra!!! Nie no jedna pizzeria była (zamknięta), jakaś jedna restauracja (wyglądała na elegancką więc nawet nie wchodziłem) i jeden lokal z kebabem, a tak to same ogródki piwne.. Co dziwne, jako fan tureckiego jedzenia , kompletnie nie miałem na nie ochoty, ale z braku laku trzeba było coś wszamać by nie opaść z sił. I zamówiłem tzw. zestaw 13 :) - patrz poniżej!!!


Zestaw nr 13

Jak to cosik zobaczyłem to mnie zamurowało. Pomyślałem: ja to mam zjeść??? ...Dałem radę :D...Po raz kolejny - ja głupi - zaufałem googlemaps, a jak wiadomo one są tak precyzyjne i aktualne, że musiałem się sporo razy zatrzymywać i dokładnie analizować widok satelitarny bo zwykła google mapa nie dawała rady.







Heheh standardowo zahaczyłem o stary rynek w Bielsku i oczywiście przechyliłem w Opium kufel zimnego Brackiego. Oj jak mi tego trzeba było!! Nie ma jak zimny browarek jak się już pomalutku zbliża do 200 kilometrów. Co najlepsze dodał mi takiego powera, że jeszcze byłem się w stanie ścigać z jakimś kolesiem na szosie przez Zarzecze i Międzybrodzie Żywieckie. Niestety miałem już prawie 190 km. przejechane więc sobie odpuściłem dalsze sprinty bo mogło by się to źle skończyć.

Nie ma jak Brackie podczas tripu ;) © jakubiszon


Reasumując: trip jak najbardziej udany, cel wykonany, pogoda dopisała, choć mogło trochę siurnąć z nieba - tak dla ochłody :), a co najważniejsze aż tak mocno wyrąbany nie byłem jak się tego spodziewałem.
Wnioski: teraz trzeba zrobić co najmniej 250 km. albo zrobić 200 km, ale w górzystym terenie ;).



Dane wyjazdu:
106.90 km 1.00 km teren
04:10 h 25.66 km/h:
Maks. pr.:65.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:820 m
Kalorie: kcal

Be like a Sunday Biker ;)

Niedziela, 19 sierpnia 2012 · dodano: 20.08.2012 | Komentarze 3

To już drugi raz w tym tygodniu przytrafiło mi się wyjechać w dzień wolny (teoretycznie) od pracy - coś anormalnego :). Rzekłbym nawet, że tym razem poczułem się jak niedzielny rowerzysta "amator" :D. Różnica w tym jest tylko taka, że mi się "przytrafiło" wykręcić setkę :D. Pomysłu na trasę w zasadzie nie miałem w ogóle. Był tylko jeden cel - jakimś sposobem wskoczyć do Bielska, niby pod pozorem zobaczenia koncertu dla emerytów, a mianowicie koncertu Francesco Napoli ( gwiazdy włoskiego disco ubiegłego wieku :D ). Prawdziwym powodem jednak było moje ulubione lane Brackie w Opium :). Opcje były dwie: albo jechać na Kocierz, Żywiec, albo uderzyć na Wilamowice, Goczałkowice. Z racji, że na Kocierzu byłem w środę, wybrałem drugą opcję. Po drugie, skoro środa była stricte uphillowa, to niedziela będzie "lajtowa" tzn. płaska.
Zatem ruszyłem w stronę Wilamowic, Brzeszcz. Jechało się bardzo przyjemnie. Noga podawała aż miło, nawet upał mi nie przeszkadzał :). Jedyni trochę silniejszy wiatr dawał się we znaki ale ogólnie śmigałem ostro. Pierwotnie planowałem zaliczyć Pszczynę, ale jazda dość mocno zatłoczoną drogą z Brzeszcz do Pszczyny (droga nr 933) nie była zbyt komfortowa więc odbiłem na miejscowość Rudołtowice. I to był bardzo dobry wybór - droga wąska, na której w ogóle nie było ruchu.


W kierunku Wilamowic.


Ciekawi widok - kopalnia a w tle Skrzyczne.


Jak ogłuchnę albo oślepnę to tam się będę leczył ;)

Skoro już odwiedziłem Goczałkowice-Zdrój, to grzechem by było nie wpadnięcie nad Zbiornik Goczałkowicki. Oczywiście jak przystało na niedzielę, na zaporze było mnóstwo ludzi, tym razem nie rowerzystów, rolkowców, a rodzinek z dziećmi i psami. Dalej sprawdzona drogą ruszyłem na Bronów i Międzyrzecze Dolne. Tam też odbiłem na Mazańcowice by wjechać na Trzy Lipki. Widoki?? Oczywiście przednie :).








Widok z Trzech Lipek na Bielsko.


Krzyż na Trzech Lipkach.

Z Trzech Lipek ruszyłem już na stary rynek w wiadomo jakim celu :). Oczywiście z racji koncertu Francesco Napoli na rynku zebrała się masa ludzi, głownie powyżej 50-go roku życia, z tej racji nawet nie myślałem oglądać koncertu tylko od razu wpadłem na napój bogów do Opium. Szczęściem w nieszczęściu było fakt, że akurat usiadłem w takim miejscu, że widziałem od tyłu fragment "widowiska". Powiem szczerze - totalnie nie moje klimaty muzyczne!!! Ale przynajmniej pośmialiśmy się z jegomościa z barmanką :D. Dalej już standardowo ruszyłem na Przegibek, by przez Międzybrodzie dotrzeć do domu. Chociaż jeden uphill musiałem zaliczyć :D.


W drodze na Przegibek.



Dane wyjazdu:
127.00 km 2.00 km teren
06:55 h 18.36 km/h:
Maks. pr.:74.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2620 m
Kalorie: kcal

Asfaltowe Podjazdy Beskidu Małego vol. 2

Środa, 15 sierpnia 2012 · dodano: 19.08.2012 | Komentarze 4

I przyszła w końcu pora na drugie podejście do Asfaltowych Podjazdów Beskidu Małego!! Na wstępie powiem, że próba tym razem udana, choć nie obyło się beż chwil totalnej słabości. Zatem jakież to były podjazdy??
Już wymieniam (kolejność chronologiczna) :
- podjazd na Przełęcz Kocierską,
- podjazd na Przełęcz Targanicką,
- podjazd na Chrobaczą Łąkę,
- podjazd na Żar,
- podjazd na Magurkę Wilkowicką,
- podjazd na Przegibek.

Za pierwszym razem miałem inną kolejność, zaczynałem w Bielsku i co najważniejsze nie uwzględniłem wtedy Magurki Wilkowickiej. Skoro pierwsza próba zdobycia najgorszych chyba podjazdów w Beskidzie Małym się nie powiodła (kontuzja kolana) to kolejna musiała być wzbogacona - trza być ambitnym :D.
Dwa pierwsze podjazdy zrobiłem z łatwością :). Nie powiem, ale nie narzucałem sobie mocnego tempa, gdyż świadomość tylu podjazdów zmusiła mnie do, mówiąc krótko, oszczędzania się. Jeszcze nie jestem takim hardcorowcem, żeby 2620 metrów przewyższeń robić na maxa!! :).

Kocierz © jakubiszon


Słynna ławeczka na Kocierzu © jakubiszon


Przełęcz Targanicka © jakubiszon


Początek podjazdu pod Chrobaczą Łąkę © jakubiszon


Widoczek na Jezioro Międzybrodzkie © jakubiszon


Paralotniarze nad Chrobaczą Łąką © jakubiszon


Na Chrobaczej oczywiście przypomniał się mój spitolony kręgosłup, ale nie było jeszcze tragedii. Podczas przejazdu koło schroniska nie mogłem uwierzyć co lub kogo zobaczyłem :). Otóż moim oczom ukazał się k4r3l. Ależ to było pozytywne zdziwienie. Krótka pogaduszka i ruszamy wspólnie na Żar. Z racji, że Kuba miał stricte szosowe opony, to zjeżdżał wolniej, ja natomiast prułem ostro w dół :). Niestety ostatni, ni to asfaltowy, odcinek był dość mocno ubłocony więc trzeba było uważać przy zjeździe. Na domiar złego jakiś hanyski baran postanowił sobie zawrócić autem i zataranował całą drogę. O mały włos nie doszło do tragedii bo zauważyłem dziada w ostatniej chwili - miało się troszkę na budziku :). I debil zamiast szybko zawracać to patrzył się jak ja próbuję wyhamować na błotnistej nawierzchni. Wyhamowałem może metr przed debilem. Oczywiście nie obyło się bez wulgarnych wyzwisk z mojej strony!! Do dziada chyba to nie dotarło bo był w niezłym szoku...Nie ujechałem może 400 metrów i znów jacyś emeryci wyskoczyli mi zza zakrętu - dzięki bogu udało mi się ich ominąć ale łatwo nie było. Gdyby mi się to nie udało to mogłem przy prędkości 62 km/h wbić się w krzaki, a wtedy by ze mnie nić nie zostało. Tak to jest jak się wybiera trip w dni tzw. świąteczne. Dalej jechaliśmy już z Kuba razem, na przemian się wyprzedzając. Nie powiem, tempo mieliśmy ostre - w jednym momencie na prostce mieliśmy na budziku 44km/h. Na podjeździe na Żar rozdzieliliśmy się. Mi się już mózg lasował pod kaskiem więc się musiałem zatrzymać i go zdjąć. Podczas podjazdu na Żar poczułem już pierwsze symptomy zmęczenia. Na Żarze dłuższa przerwa (czyt. relacja k4r3l'a) i ruszyliśmy dalej w dół. Zjazd genialny mimo tłumów na drodze. Na moście rozdzieliliśmy się z Kubą i każdy ruszył w swoją stronę.

k4r3l pomyka przez Międzybrodzie Bialskie © jakubiszon


Widoczek z Żaru. © jakubiszon


Dalej przez Zarzecze i Łodygowice ruszyłem w stronę Podjazdu na Magurkę. A sam podjazd??? Osobista porażka!!! Powodem było już dość mocne zmęczenie organizmu. Na domiar złego zrobiłem się niemiłosiernie głodny i chyba to było powodem fatalnego wjazdu na Magurkę. Momentami musiałem się zatrzymywać co 200 metrów i odpoczywać. Podratowały mnie trochę ostrężyny rosnące przy drodze :). Na Magurce spóźniony obiad i ruszyłem dalej czerwonym szlakiem w stronę Łysej Przełęczy ( bardzo fajny zjazd). Jak tradycja nakazuje trzeba było napić się nieśmiertelnego Brackiego więc ruszyłem na Stary rynek w Bielsku :).

Podjazd na Magurkę Wilkowicką © jakubiszon


A w oddali schronisko na Magurce Wilkowickej ;) © jakubiszon


Po uzupełnieniu kalorii chmielowych ruszyłem na Przegibek, by docelowo dojechać do domu. Sam podjazd (już ten ostatni z listy) odbył się w tempie, mówiąc szczerze - nie za szybkim ;). Co ciekawe po zjechaniu do Międzybrodzia siły powróciły i dalej już mknąłem ze średnią prędkością 27km/h.

A teraz trochę statystyk prędkościowych :
- Vmax z Kocierza - 67 km/h;
- Vmax z Przełęczy Targanickiej - 65 km/h;
- Vmax z Chrobaczej Łąki - 72 km/h;
- Vmax z Żaru - 74 km/h;
- Vmax z Magurki Wilkowickiej - 62 km/h;
- Vmax z Przegibku - 68km/h.



Dane wyjazdu:
61.95 km 1.00 km teren
02:19 h 26.74 km/h:
Maks. pr.:60.50 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:270 m
Kalorie: kcal

Obiadowo-asfaltowo.

Piątek, 3 sierpnia 2012 · dodano: 03.08.2012 | Komentarze 4

No cóż wstałem po nocce i tak sobie myślę co tu robić???? Po pierwsze trzeba by było zjeść jakiś obiad. Ale robić mi się za chiny ludowe nie chciało :D. Więc trza sobie kupić!!! Ale że pogoda na zewnątrz ładna więc....siadłem na bike'a i ruszyłem na Kęty by sobie wszamać kebaba :). Można by sobie pomyśleć co za debil jedzie na rowerze ok. 20-stu kilometrów by zjeść tureckie papu jak ma w zasadzie pod nosem :D. To się nazywa CYKLOZA!!! Zatem zarzuciłem na siebie kolarskie ciuchy i ruszyłem przez Hałcnów do Kęt. Trasa totalnie mało ambitna ale nie takie było założenie. W trakcie spożycia obiadu (Kebab i piwko) rozmyślałem nad dalszą trasą i padło na kierunek Bielany, Dankowice i Bestwina. Trasa bardzo łagodna, płaska więc można było trochę przycisnąć :). Oczywiście dobrze wiedziałem, że na popołudnie zapowiadają burze i przelotne deszcze ale przy takiej temperaturze to sama rozkosz :). Deszcz złapał mnie gdzieś w okolicach Starej Wsi ale niestety nie orzeźwił mnie za bardzo :/.


Okolice Starej Wsi.

Jakoś po drodze mnie naszło, że w sumie nigdy nie byłem w Kaniowie więc odbiłem troszkę z trasy. No niestety nie dotarłem tam, gdyż po przeanalizowaniu mapy stwierdziłem, że musiałbym się wracać tą samą trasą - ja tak nie lubię :). W Czechowicach wbiłem się na ulicę Pionkową i jechałem fajnym szuterkiem wzdłuż stawów. Bardzo fajna trasa i ładne widoczki. Pech chciał, że zapomniałem wyłączyć w telefonie GPS'a i szybko rozładowała mi się komórka więc nie było mowy o zrobieniu zdjęć komórką. A szkoda bo naprawdę było co focić.
Żeby tradycji stało się za dość trip trzeba było podsumować piwkiem na starym rynku w Bielsku. Tym razem padło na Opium i to nie nawet ogródek ale piwnica, gdyż plątało się za dużo mundurowych na rynku :) (powód- jakiś koncert smyczkowy). Ale warto było zmienić lokal - ach te BRACKIE!!!!.... I ta barmanka ;)!!



Dane wyjazdu:
25.95 km 0.00 km teren
01:06 h 23.59 km/h:
Maks. pr.:59.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:250 m
Kalorie: kcal

nietypowy wpis (Home->Luk20->Home)

Środa, 1 sierpnia 2012 · dodano: 02.08.2012 | Komentarze 2

Cóż się będę rozpisywał. W zasadzie nic ciekawego - zwykła traska z domu do pracy i z powrotem ;).
Co ciekawe zestawiłem tą trasę w różnych serwisach (MapMyRide i Bikemap) i wyszły inne dane. Po pierwsze dystans: MMR- 24.83; Bm- 24,5. Co ciekawe mój licznik wskazywał 25.95. Po drugie przewyższenia: MMR- 210; Bm- 250. I być tu człowieku mądry :D.

P.S. Jest to mój pierwszy taki wpis i....chyba ostatni bo nie widzę sensu ani potrzeby zawalania bloga takimi pierdołami :D. Ten zrobiłem wyjątkowo żeby porównać dane z tripu :).



Dane z MapMyRide.

Dane wyjazdu:
123.90 km 5.00 km teren
06:15 h 19.82 km/h:
Maks. pr.:72.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1670 m
Kalorie: kcal

Rekonesans asfaltowy po Beskidzie Makowskim.

Środa, 18 lipca 2012 · dodano: 01.08.2012 | Komentarze 2

...To się nazywa mieć poślizg z wpisem ;).

Jak sam tytuł mówi wiadomo jaki był cel tripu - wstępne poznanie, a dokładnie mówiąc obejrzenie krajobrazu Beskidu Makowskiego z szosy by w przyszłości dogłębnie spenetrować tę część Beskidów. No i przyznam się bez bicia, że jest to ciekawe pasmo, troszkę inne niż Beskid Mały czy też Śląski - mniej zalesiony ale za to bardziej pagórkowaty.
Trasę rozpocząłem inaczej niż zazwyczaj, bo z pod domu rodzinnego (Czańca). Standardowo do Wadowic dostałem się czerwonym szlakiem rowerowym i jak zawsze na "polnym" odcinku się pogubiłem i wyjechałem w innym miejscu niż przewidywał szlak. Można by rzec, że jest to już moja tradycja :D. Nigdy mi się nie udało pokonać tego odcinka zgodnie z mapą :D.


Początek odcinka polnego - widoczek na Bliźniaki w Beskidzie Małym.



Oczywiście starałem się omijać główne drogi, zjechałem z czerwonego szlaku i kierowałem się na Zawadkę i Gorzeń Górny/Dolny by czarnym szlakiem rowerowym dojechać do, niestety, drogi głównej na Kraków. Ten niespełna kilometrowy odcinek nie wspominam najlepiej - makabryczny ruch - ale niestety musiałem go pokonać by dostać się do drogi na Łękawicę ( nie tą na Żywiecczyźnie ) . No i tu zaczęły się widoczki :) i oczywiste pomyłki w planowanej trasie. Ale cóż zrobić gdy się ma fajne podjazdy/zjazdy (szczególnie ten pod Łękawicę) i człowiek nie patrzy na mapę bo napawa się trasą :D. Do Stryszowa dojechałem główną drogą a nie jak planowałem szlakiem rowerowym/pieszym.





Ze Stryszowa ruszyłem na Zakrzów by pierwotnie wbić się na zielony szlak (ni to pieszy, ni rowerowy) ale jak się okazało takiego szlaku nie było, a w zamian był czarny rowerowy, który nagle się skończył przy jakimś ośrodku wypoczynkowym. Chwila koncentracji, dokładne przestudiowanie mapy i co?? Dupa!!! Teren ogrodzony, nie widać żadnej ścieżki biegnącej w las. Zgłupiałem. Poplątałem się trochę po obiekcie i z głupoty trafiłem na, w zasadzie nie widoczną, ścieżkę, która przerodziła się w...(patrz niżej) :)



Do Budzowa dojechałem bardzo sympatyczną leśną drogą :). Zrobiłem sobie tam przerwę na uzupełnienie płynów i zapasów jedzenia.



Z Budzowa ruszyłem do Makowa Podhalańskiego zielonym szlakiem. Oj ależ tam było mokro!!! Szlak nie dość, że bardzo zarośnięty to jeszcze niemiłosiernie wodnisty. Żałowałem, że wybrałem ten szlak!!! Nie dość, że dwa razy wpadłem całym butem do błota to jeszcze przez przypadek skasowałem sobie licznik. Oj sypały się kur...y pod nosem. Po wjechaniu na asfaltowy odcinek zielonego szlaku początkowo wkurwę przyćmił genialny zjazd. Już, już miałem na budziku 72 km/h i prognozy były na dużo więcej, aż tu...słuchawki wypadły mi z uszu (zapewne pęd powietrza był tego przyczyną) i jedną dosłownie zmieliły szprychy. No cóż trzeba było wyhamować!! FUCK!!! Nastąpiło wtedy apogeum wkur..nia! Nie dość, że but mokry, skasowany licznik to jeszcze będę musiał jechać do domu z jedną słuchawką.




Jedyny plus wyhamowania po stracie słuchawki - piękny widoczek :).

Tak a propo, gdyby nie ta słuchawka to doświadczył bym chyba najlepszego asfaltowego zjazdu - początek mega szybki, a końcówka kręta i wąska. Po prostu bajka!!! Zdenerwowanie spowodowało, że w Makowie Podhalańskim w ogóle się nie zatrzymałem i cisnąłem cały czas w stronę Suchej Beskidzkiej. Dzięki bogu znalazłem fajną drogę (żółty szlak rowerowy), która totalnie mijała główną drogę.


Karczma w Suchej Beskidzkiej.

W Suchej przerwa na obiad (kebab) i w pełni sił ruszyłem w stronę Przełęczy Kocierskiej przez Las i Łękawice (tym razem tą na Żywiecczyźnie). Nota bene strasznie nie lubiłem tej trasy ale wyjątkowo szybko i przyjemnie mi zleciała :). Jadąc w kierunku Kocierza zastanawiałem się , że byłyby jaja jakbym spotkał k4r3l'a, gdyż on często trenuję wyjeżdżając i zjeżdżając z przełęczy. Gdzieś na wysokości zjazdu na Kocierz Rychwałdzki widzę Bikera stojącego na poboczu, podjeżdżam, patrzę i kto mi się ukazuję??? Monsieur (czyt. mesję) k4r3l. Hhehe po prostu mega fuks!!! :) Cały odcinek do Andrychowa spędziliśmy na pogaduszkach ( no może poza zjazdem ) w bardzo delikatnym tempie :). To się nazywa pozytywny akcent na koniec tripu :).


Beskid Mały.

P.S. Dystans i średnia prędkość są orientacyjne z powodu skasowania licznika.



Dane wyjazdu:
154.85 km 16.50 km teren
07:52 h 19.68 km/h:
Maks. pr.:67.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2360 m
Kalorie: kcal

Dream Babia Góra Tour 2012

Wtorek, 10 lipca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 3

Długo oczekiwana wyprawa!!!!
Przygotowania trwały do niej od momentu "ponownego nasmarowania" kolana :). Można by rzec, że sam pomysł wjechania na Babią narodził się już w zeszłym roku, kiedy to dostałem propozycję uczestnictwa w takiej oto wyprawie lecz niestety pogoda i robocze weekendy przeszkodziły mi w niej. Ponownie do pomysłu powróciłem w tym roku podczas kuracji glukozaminowej i zacząłem się pomału przygotowywać by ostatecznie w lipcu zdobyć Górę Matkę :). Niestety po otrzymaniu lipcowego grafiku mina mi troszkę zrzedła, gdyż wolnych terminów nie było za dużo, dni wolne od pracy (weekendy) całkowicie odpadały ze względu na sporą ilość turystów na szlakach, więc trzeba było się modlić o dobrą pogodę. I stało się - padł termin na 10 lica :). Prognozy były optymistyczne więc ruszyłem :).


Babią Górę (1725 m.n.p.m.) zdobyłem 10 lipca 2012 roku o godzinie 12:29!!!



Godzina zero :).

Ale zacznijmy od początku!!! Dlaczego "Dream" Babia Góra?? Otóż dlatego, że przez cały czas jazdy/postoje towarzyszyła mi prawie cała dyskografia zespołu DREAM THEATER :). Nota bene jednego z moich ulubionych. A dlaczego "prawie cała"?? Ponieważ ja jako wielki fan Mike'a Portnoy'a uznaję Dream'ów tylko z Nim.
Start zaplanowałem na godzinę 6:00. No niestety standardowo miałem lekki poślizg ale i tak na dzień dobry do mojego ucha wpłynął kawałek "6:00 (Six O'Clock)" z płyty "Awake" (nie ma tu żadnego przypadku - ten utwór był z góry zaplanowany :) ). Do granicy w Korbielowie dotarłem, tak przynajmniej mi się wydaję, szybko bo w ciągu 2,5 godziny. Po drodze zrobiłem sobie tylko krótką przerwę w Jeleśni i w Korbielowie na uzupełnienie płynów.


Stara Karczma w Jeleśni.




Widok na Oravska'ą Polhora'ę i Pilsko.


W tle Babia Góra. Od strony słowackiej nie wygląda tak okazale jak od naszej.



Asfaltową część Słowacji pokonałem szybko bo przeważnie jechało się w dół :). No cóż przyszedł czas wjechanie na szlak górski na Babią. Mowa tu oczywiście o szlaku żółtym. Powiem szczerze!!! W zasadzie jest on prawie całkowicie przejezdny. Są tylko może 2/3 momenty, gdzie trzeba było rower prowadzić. Powodem tego był w pierwszym przypadku strasznie zniszczony szlak (mnóstwo dużych i luźnych kamieni), a w drugim to już ingerencja człowieka polegająca na utwardzeniu szlaku poprzez wyłożenie szlaku dużymi, płaskimi skałami lecz niestety nie do końca dobrze spasowanymi. Co do stromizn to są w zasadzie tylko 2 odcinki naprawdę strome ale nie są dłuższe niż 100 metrów. Mowa tu o prawie już ostatnim podejściu i krótkim odcinku zaraz po przekroczeniu mostku (może kilometr od początku szlaku).


Początek żółtego szlaku na Babią.




Do góry trzeba było prowadzić, ale w dół...bajka :).




Utwardzony odcinek szlaku - pieszo i w dół fajnie ale pod górę już trzeba było się trochę nagimnastykować.


Troszkę babiogórskiej fauny :).


Widoczek na Słowację.


Jak widać dało się wjechać ;).


Tu już tak wesoło nie było..

Czas wjazdu na Babią Górę wyniósł mnie 3 godziny czyli o jakieś 40 minut szybciej niż przewiduję piesza wędrówka. W ten czas trzeba jednak wliczyć mnogość odpoczynków, bo niestety kamerdolce na trasie robiły swoje :). Ogólnie wjazd oceniam bardzo dobrze i jestem pozytywnie nim zaskoczony. Nie podejrzewałem, że będzie tak łatwo :). Co prawda miałem parę niespodzianek na trasie ale były one wyłącznie spowodowane zmianą samego szlaku (w pamięci miałem troszkę inny obraz).
Zaraz przed szczytem musiałem troszkę zmienić trasę i wbić się na zielony szlak ponieważ Słowacy zmienili ścieżkę w schody, a ja chciałem finiszować na rowerze, a nie z rowerem na ramieniu :). Ostatnie metry - na Bike'u :). A to zdziwienie turystów - BEZCENNE!!!! :).


Jak dotąd najwyżej :).


Przerwa na Diablaku.

Na samym szczycie nie spędziłem dużo czasu, może 20 minut. Powodem był brak ładnych widoków na Tatry (w zasadzie nie było ich w ogóle widać) i zimny wiatr. Dzięki bogu zabrałem ze sobą rękawki bo bym chyba umarł z zimna :D. Oczywiście zrobiłem "lekką" niespodziankę turystom. Miny ich i zdziwienie były genialne jak zobaczyli bikera na tej wysokości :).

No przyszedł czas na najlepszą zabawę, a mianowicie na ZJAZD!!! Oj jak ja lubię taki techniczny zjazd!!! Mmmmnnnmm po prostu bajka!!! Najlepszy był chyba zjazd po owych schodach ze szczytu :). Po prostu istna rowerowa ekstaza. Co prawda trzeba było być strasznie uważnym, żeby nie przelecieć przez kierownicę, ani nie zahaczyć "podwoziem" ale z chęcią bym to powtórzył :). Dalsza część zjazdu też była niczego sobie. Powiem tak - w naszych Beskidach można się sporo nauczyć, w szczególności w Beskidzie Małym i Śląskim - mowa tu o stromych , mega kaministych zjazdach. Nie wszyscy je lubią, a ja je kocham.


Hehe tablicę zauważyłem dopiero przy zjeździe :).


Pożegnanie z Babią Góra. Oj dałaś mi mnóstwo frajdy.

Asfaltową cześć drogi powrotnej trochę urozmaiciłem - w Pewli Małej skręciłem na Rychwałdek (krótkie odwiedziny u Babci) i przez Moszczanicę, Miedzybrodzia dotarłem do Bielska. Oczywiście na sam koniec trzeba było się trochę zmasakrować i wjechałem na Przegibek. Tam oczywiście kryzys, ale nie spowodowany brakiem sił tylko atakiem skurczy w łydce. Na kryzys potrzebne jest lekarstwo, a moim był masaż i Bikerka, którą goniłem do samej przełęczy. Niestety ona zawróciła do Międzybrodzia więc nie udało się pogadać :(.

A że sukces trzeba oblać, o tym każdy wie, więc podkoczyłem do Rock Galerii na szklaneczkę/i :) Ballantine's z colą :).




Dane wyjazdu:
60.09 km 1.00 km teren
02:30 h 24.04 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:300 m
Kalorie: kcal

Wieczorowo asfaltowo.

Środa, 20 czerwca 2012 · dodano: 25.06.2012 | Komentarze 1

Po niedzielnym pedałowaniu doszedłem do wniosku, że jazda w upale nie jest ani zdrowa ( chwyciło mi gardło ), ani nawet super przyjemna. Zatem trip rozpocząłem późno bo o godzinie 18.
Od dawna korciło mnie żeby odwiedzić Czechowice-Dziedzice ale zawsze jakoś nie było po drodze. W końcu wykorzystałem wolny wieczór i ruszyłem w kierunku Janowic by docelowo dostać się do Czechowic. Trasa bardzo przyjemna - znikomy ruch i stosunkowo płasko więc można było trochę przycisnąć mocniej na pedała :).


Pomnik Braterstwa Broni z czasów PRL.


To chyba jest centrum miasteczka.

W centrum krótka chwila na opracowanie dalszej trasy i uzupełnienie płynów. Miałem pomysł aby ruszyć w stronę Pszczyny ale z braku dobrej mapy (korzystałem z map google na telefonie) stwierdziłem, że po raz enty odwiedzę zaporę na Zbiorniku Goczałkowickim.



Kiedyś kumpel wspominał mi o jakiś fajnych ścieżkach/drogach biegnących z zapory w stronę Bielska - zatem trzeba było to sprawdzić :). Satelitarny widok okolicy pokazywał, że od zapory biegną jakieś ścieżki przez las w stronę Bronowa, zatem ruszyłem w ciemno :). Wpierw dotarłem do wielkiego torowiska i tam zgłupiałem na moment. Narodziło się pytanie jak przedostać się na drugą stronę?? Na pierwszy rzut oka nie było żadnego przejazdu ale po chwili plątaniny znalazłem wąski tunel i nim przedostałem się na drugą stronę :). Później przez las jechałem jak się nie mylę niebieskim szlakiem rowerowym. Po wyjechaniu z niego musiałem się odnaleźć na mapie. Dzięki bogu mam telefon z GPS'em więc ułatwiło mi to znacznie orientację w terenie. Ruszyłem dalej w stronę Międzyrzecza. Oczywiście nie obyło się bez pomyłek i niestety musiałem trochę skorygować trasę :).


A w środku lasu... stacja PKP.




Fragment niebieskiego szlaku rowerowego.

Z Międzyrzecza Górnego ruszyłem w stronę Jasienicy. Nota bene jest tam jeden bardzo fajny podjazd :). W Jasienicy krótka wizyta u siostry i dalej ruszyłem standardowo ul. cieszyńską do Bielska.
Trip podsumowany oczywiście piwkiem w moim stały lokalu.


Gdzieś przed Jasienicą.