Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 56854.76 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.67 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2012

Dystans całkowity:502.70 km (w terenie 96.72 km; 19.24%)
Czas w ruchu:28:29
Średnia prędkość:17.65 km/h
Maksymalna prędkość:73.10 km/h
Suma podjazdów:8184 m
Suma kalorii:9999 kcal
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:71.81 km i 4h 04m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
45.03 km 17.07 km teren
03:10 h 14.22 km/h:
Maks. pr.:67.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1332 m
Kalorie: 2081 kcal

Pamiętaj cholero nie śmigaj w bukowinie jesienią ;)

Środa, 28 listopada 2012 · dodano: 29.11.2012 | Komentarze 6

Hehehe ale mi wyszło powiedzenie :D.

Przyszedł czas w końcu na obiecane MTB :). Ostatnio nabijałem kilometry na asfaltach ale trzeba było jednak zrobić coś dla siebie i uderzyć w teren :). Z racji, że miałem jeszcze trochę nieprzejechanych szlaków w Beskidzie Małym, a szczególnie w zachodniej jego części, postanowiłem wykorzystać chyba już ostatnie w tym roku piękne dni i przetestować jeszcze raz aplikację STRAVA. Wracając do owych szlaków miałem na myśli czerwony z Hrobaczej Łąki do Porąbki i Niebieski z Porąbki do Kóz. Gdzieś kiedyś przeczytałem, że owy czerwony najlepiej robić właśnie z Hrobaczej a nie na odwrót i była w tym racja, gdyż zapewne połowę drogi z Porąbki musiałbym nieść rower. Powodem tego była spora stromizna i makabrycznie zniszczona droga przez leśników.
Ale wracając do samej trasy...

Standardowo na Hrobaczą wyjechałem asfaltem - co jak co ale lubię ten podjazd :), daje w dupę ale i tak jest fajny.... Chyba nie zabrzmiało to za dobrze :D :D :D. Podczas uphill'u towarzyszyło mi dość mocne słońce, czego efektem był fajny motyw, a mianowicie w dolinie Soły i nie tylko tworzyła się mgła.




Andrychowska część Beskidu Małego.

Chyba pierwszy raz na Hrobaczej Łące nie spotkałem żywej duszy - był to efekt chyba dość wczesnej pory (po 10). I przyszedł czas na czerwony szlak :). Powiem tak: odcinek bardzo miły, choć jak wcześniej powiedziałem strasznie zniszczony. Szkoda bo gdyby nie ten szkopuł, to bardzo fanie by się zjeżdżało. No to teraz niebieski szlak :). Hmnn.... Powiem tak: trasa genialna ale nie w jesieni :). Już tłumaczę... Sam początek: genialny trawersowanie zboczem Zasolnicy, ale że jest to rezerwat bukowiny ,ilość liści na trasie masakrycznie duża . Utrudniało to strasznie podjazd. Ja po parudziesięciu metrach spasowałem kląc jak szewc. Jako że jest to rezerwat, parę razy musiałem się ładnie nagimnastykować, żeby przeprawić się przez połamane drzewa. Dalej już jechało się szeroką leśną drogą. Początkowo z deczka zniszczoną przez leśników ale później było już bardzo miło :).


Widok ze szczytu Hrobaczej Łąki.


Początek uphill'u pod Zasolnicę.


Liście... :)




Hmnn...Pięknie!!!


Beskidzkie "gołoborza" ;).

Krótko mówiąc: niebieski szlak mnie pozytywnie zaskoczył, ale trasa do robienie ewidentnie nie w jesieni, szczególnie pierwszy odcinek pod Zasolnicę. Po zjechaniu ze szlaku w Kozach przyszła pora na niebieski szlak rowerowy. Heheh widoczny no on był ale tylko na mapie, bo w terenie ani śladu. Więc trzeba było ostro śledzić mapę. Dzięki bogu po wjechaniu na ulicę Gajową w Kozach teren znałem już bardzo dobrze więc na chwilę odłożyłem mapę na bok. Te tereny znałem jeszcze z dzieciństwa, gdyż pierwsze 12 lat mieszkałem w Bujakowie. Co prawda trochę się pozmieniało od tego czasu, ale dałem radę :). Żeby nie było tak słodko i uroczo to oczywiście przed Wołkiem zjechałem trochę za wcześnie z drogi i nie odwiedziłem ruin zamku. Co tam :) - jeszcze nie raz się tam wybiorę. Z okolic Wołku do domu dotarłem już asfaltem.


Ostatnie chwile z niebieskim szlakiem :).


Troszkę beskidzkiej fauny.

Jako że na wstępnie mówiłem o kolejnym teście aplikacji STRAVA, tu zamieszczam dokładne statystyki z owego "bajeru" :).

Żeby tradycji stało się za dość mapka z bikemap musi być , choć ja się ją porówna ze Stravą widać niezłą różnicę ;).

Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
98.18 km 5.00 km teren
04:56 h 19.90 km/h:
Maks. pr.:73.10 km/h
Temperatura:8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1470 m
Kalorie: 1973 kcal

Szosowo po Małopolsce i Żywiecczyźnie

Niedziela, 25 listopada 2012 · dodano: 26.11.2012 | Komentarze 1

Po tygodniowym leniuchowaniu przyszedł czas na rower :). Jakoś wcześniej pogoda mnie rażąco zniechęcała do jakiegokolwiek pedałowania. Ale w końcu przyszedł czas i zasiadłem białego rumaka :). Opcje były dwie: albo ruszyć w teren z chłopakami z bbRiderZ, albo samotnie pokręcić po asfaltach. Wybrałem jednak drugą opcje, ale tylko z jednego powodu - zmniejszenie różnicy do zamierzonego dystansu rocznego (4000 km.). No niestety mamy już końcówkę roku a ja mam niespełna 3500 kilometrów więc czasu mam niewiele :/.

Przechodząc do samej trasy...No cóż pomału kończą mi się już jakieś "oryginalne" pomysły na tripy. W pobliżu mam już sporo zjechane a na dłuższe tripy nie pozwala krótki dzień. Przypominam, że nie lubię jeździć tymi samymi trasami... Jednak udało mi się coś wymyślić :). Jakoś nigdy za dużo nie śmigałem po "żywieckich asfaltach", stąd też uderzyłem w tamtą stronę :). Celem były Lachowice i Hucisko.
Z domu standardowo ruszyłem na Wadowice, oczywiście z Andrychowa czerwonym szlakiem rowerowym, który dość mocno mnie...wybłocił :D. Żeby nie jechać główną drogą z Wadowic do Suchej wybrałem opcję przez Gorzeń Górny, Koziniec ( nowość :) ), Tarnawę Górną i Krzeszów. Jak miło było sobie przypomnieć stare trasy :). No niestety w Krzeszowie piękny widok na Babią przysłoniły chmury :(. W zasadzie od owej miejscowości zaczęła się trasa nowymi drogami. Wpierw szutrową drogą do Kukowa a później już asfaltami do Lachowic i dalej.


Żegnam Beskid Mały - Krzeszów.


Krzeszów cd.

Przez Lachowice w zasadzie przejechałem z mapą w ręku :) szukając jakże prostego zjazdu na Przełęcz Hucisko :D. A sam podjazd na przełęcz?? Całkiem, całkiem - bez problemów :). Prawdziwa wyrypa zaczęła się dopiero podczas przeprawy z Huciska do Ślemienia wąską drogą asfaltowa pomiędzy szczytami Bakowa i Ubocza. Łooo dał ten podjazd w dupę i to ostro. Momentami podobny był do fragmentów podjazdu na Chrobaczą. Po prostu mega stromo!!!! Po mega podjeździe przyszedł czas na mega zjazd. Genialna wąska, asfaltowa dróżka na której udało mi się uzyskać całkiem niezłą prędkość, bo 73 km/h. Myślę, że gdybym dobrze znał tę drogę to może pobiłbym swój życiowy rekord!!!


Podczas morderczego podjazdu towarzyszyły mi całkiem miłe widoczki :).



Ze Ślemienia dojechałem do Gilowic mijając po drodze jedynego bikera, a później przez Okrajnik, Łękawice na Kocierz. Na przełęczy trzeba było założyć już kominiarkę i ciepłe rękawice bo zrobiło się nieprzyjemnie zimno. Żebym był widoczny podczas zjazdu z Kocierza "zainstalowałem" oświetlenie i pomknąłem w dół :).

Reasumując: Na wiosnę uderzam w Beskid Żywiecki (okolice Huciska), gdyż jest tam pięknie i jest gdzie pośmigać :).

I coś dla ucha...

&feature=relmfu




Dane wyjazdu:
140.43 km 3.50 km teren
06:26 h 21.83 km/h:
Maks. pr.:68.80 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1730 m
Kalorie: 2785 kcal

Trzy Przełęcze.

Piątek, 16 listopada 2012 · dodano: 18.11.2012 | Komentarze 2

Tak patrząc na swoje statystyki, stwierdziłem, że coś ostatnio te moje trasy są krótkie, choć nie koniecznie lajtowe. Krótko rzecz ujmując skupiłem się na terenie (czyt. MTB). Ale jakoś mi brakowało tych długich, całodniowych wypraw, tych setek natrzaskanych na asfaltach, tej walki z samym sobą. No niestety porę roku mamy jaką mamy więc po części takie tripy są skazane na niepowodzenie, no chyba, że się bierze oświetlenie :). Ja, jako spragniony takich wypraw, postanowiłem jednak wyruszyć i zaliczyć jakąś dobrą "setkę". Plan był taki: Przegibek, Salmopol, Kubalonka czyli trzy ciekawsze przełęcze w okolicy :). Co do dwóch pierwszych przełęczy, droga była oczywista, w przypadku Kubalonki postanowiłem trochę pokombinować :). A mianowicie nie chciałem wyjeżdżać klasycznie od strony zameczku prezydenckiego w Wiśle, ale tak jakby od Stecówki. Ale żeby dostać się na Stecówkę (Istebna) wpierw pedałowałem nad Jezioro Czerniańskie , a później wzdłuż Wisły, w stronę jej źródeł u podnóża Baraniej Góry. Dojeżdżając do Stecówki miałem nadzieję na piękne widoki, lecz niestety po raz kolejny nie miałem szczęścia. Za pierwszym razem jak tam byłem (ślub kumpla) też widoki nie były obiecujące.

W drodze na Salmopol © jakubiszon


Przełęcz Salmopolska © jakubiszon


Wodospad na Wiśle. © jakubiszon


Zapora na Jeziorze Czerniańskim © jakubiszon


Rzeka Wisła © jakubiszon


Stecówka - hehe nawet na owce się załapałem :) © jakubiszon


Stecówka - widoczność nie najlepsza, a szkoda :( © jakubiszon


Widoczek na Jezioro Czerniańskie, Zamek Prezydencki i okoliczne górki © jakubiszon


Po zaliczeniu przełęczy przyszedł czas na "płaskie" tereny. Pierwotnie na Bielsko miałem jechać klasycznie czyli przez Ustroń, Górki Wielkie i Jaworze, ale w ostatniej chwili zmieniłem plany i popedałowałem dalej ścieżką rowerową wzdłuż Wisły do Skoczowa, by do stolicy podbeskidzia dojechać "jedynką" (stara droga ze Skoczowa na Bielsko). Tradycyjnie odwiedziłem stary rynek w B-B we wiadomym celu :). Jako że zrobiło się już całkowicie ciemno, zamontowałem oświetlenie do białego rumaka i najszybszą drogą dojechałem do domu.

Tego trzeba mi było!!! Porządne 140 kilometrów po asfaltowych drogach :).



Dane wyjazdu:
44.47 km 30.20 km teren
04:15 h 10.46 km/h:
Maks. pr.:50.40 km/h
Temperatura:7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1220 m
Kalorie: kcal

Lipalistyczny Leskowiec wzbogacony o Grotę Komonieckiego.

Wtorek, 13 listopada 2012 · dodano: 15.11.2012 | Komentarze 4

Hehe kolejny trip z cyklu "męczymy do bólu całą dyskografię". Tym razem poszła pod młotek kapela Lipali z Tomkiem Lipnickim na czele :). Jakoś zaciekawiły mnie ostatnio dwa najnowsze albumy chłopaków, a mianowicie Akustyk Live i 3850, stąd też pomysł na odświeżenie całej dyskografii. A co do samej trasy?? Hmn... Cóż powiedzieć... :) - robiłem już ją nie raz, choć tym razem wzbogaciłem ją o wyjazd na Trzonkę i Grotę Komonieckiego. Ta ostatnia mnie dość mocno nurtowała, gdyż pierwsza próba odnalezienia jej się nie udała, a "obiekt" jak najbardziej godny polecenia.
Ale wracając do samego tripu...Wstałem o 8 rano, patrzę za okno - piękna pogoda tylko trochę zimno, całe 2 st. C. No cóż trzeba było trochę poczekać, aż się temperatura podniesie :). Gdy termometr wybił magiczną cyfrę 6-ciu stopni powyżej zera, nie wytrzymałem i dosiadłem białego rumaka :D. Tym razem na Trzonkę jechało mi się zdecydowanie lepiej, gdyż wiatr zdmuchnął z drogi większość liści. Po wjechaniu na Przełęcz Bukowską wbiłem się na zielony szlak na Kocierz. Heheh już nawet nie pamiętam, kiedy wyjeżdżałem tam w tą stronę- z reguły zjeżdżałem :).


Na zielonym szlaku - tam gdzie słońce nie dochodziło, przymrozek trzymał cały czas.


Przełęcz Targanicka.


Jeden z mocniejszych podjazdów w drodze na Kocierz.

Z Kocierza udałem się już standardowo czerwonym szlakiem na Leskowiec. Oczywiście wiadomą rzeczą jest, że wygodniej się jedzie w drugą stronę, ale nie można sobie życia ułatwiać i raz za czas trzeba się troszkę "pomęczyć" :). Co najlepsze chyba już z dobry rok nie jechałem tą trasą (całym czerwonym) bo przeważnie odbijałem na zielony szlak przez Łysinę, tudzież Ścieżków Groń .


Panoram na Potrójną.

Po dojechaniu do Anuli zjechałem ze szlaku w celu odnalezienia "gwiazdy tripu", a mianowicie Groty Komonieckiego. Nota bene miałem sobie dzień wcześniej poczytać jak tam dojechać, ale oczywiście zapomniało mi się więc trzeba było iść na żywioł. Z tego co kiedyś - dawno, dawno temu - czytałem, trzeba było właśnie na Anuli wbić się na jakoś ścieżkę ( w prawo ) i później przy jakiejś kapliczce kręcić w prawo i iść w dół ścieżką. Powiem tak: pierwsza ścieżka była, ale kapliczki już nie :). Dzięki bogu w pewnym momencie pojawiły się drogowskazy i dotarłem bez trudu do groty. A co do samej ścieżki - bardzo fajny, wąski, techniczny odcinek, ale przyjemny tylko w jedną stronę ( w dół), gdyż jest on dość stromy. A sama grota?? Coś pięknego!!! Aż dziw bierze, że natura stworzyła taki genialny twór. Co będę pisał, to trzeba zobaczyć osobiście!!! Dodam jeszcze, że korci mnie tam iść z jakąś odważną ekipą na noc - adrenalina gwarantowana!!! Poniżej namiastka groty :).



I krótki filmik :)



Aaaaa taka mała anegdotka ze zjazdu ścieżką do groty: ni z dupy, ni z pietruchy pojawił się nagle jakiś żółty szlak. Oczywiście pierwszy mój odruch to looknąłem na mapę i co?? I tu niespodzianka :). Na mapie nie ma w ogóle, w tym rejonie, takiego szlaku, a mapę mam z tego roku :D.
Jak fajnie się zjeżdżało tak do dupy się wychodziło - rower na ramie i dawaj do góry. Żeby niespodzianek było mało, to nagle znikła droga, która miałem wrócić na czerwony szlak ( oczywiście mówię o innej drodze niż zjeżdżałem ). No cóż trzeba było iść na przełaj :). Wbiłem się na szlak, gdzieś mniej więcej w miejscu rozwidlenia się czerwonego i zielonego.
Do Leskowca dotarłem lekko ranny :). No bo cóż byłby to za trip gdyby się krew nie polała :D. Z głupoty się poślizgnąłem na kamieniu i "odkleiło" mi się pół paznokcia ;). Opatrzyłem "ranę" i pomknąłem z odstającym od kierownicy kciukiem do schroniska na pyszny żurek.


Jak widać troszkę mroziło :).


No niestety tym razem widoki na Leskowcu mnie nie rozpieszczały.


Fragment szlaku "serduszkowego" - liści było dosłownie do pół koła.

Nie omieszkałem zahaczyć o Groń Jana Pawła II, ale podobnie jak na Leskowcu widoki były kiepściutkie :(. Do Rzyk zjechałem szlakiem "serduszkowym", a później do domu już asfaltem.

Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
32.22 km 22.00 km teren
02:35 h 12.47 km/h:
Maks. pr.:55.10 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1120 m
Kalorie: kcal

Szyndzielnia, Klimczok i Błatnia czyli klasyka Beskidu Śląskiego

Niedziela, 11 listopada 2012 · dodano: 12.11.2012 | Komentarze 2

Trip w zastępstwie. A dlaczego już pisze... Pierwotny plan był taki, żeby razem z ekipą EpicMTB i bbRiderZ eksplorować Beskid Sądecki. No niestety bielski skład z wszelakich przyczyn nie mógł uczestniczyć w tej eskapadzie, więc ja też musiałem spasować bo troszkę się to nie kalkulowało finansowo ( ponad 150 kilometrów w jedną stronę). Zatem zgadałem się z Piasqiem na niedzielno-poranny trip po Beskidzie Śląskim, a mianowicie na klasyk gatunku :). W przepięknej aurze ruszyliśmy zatem w teren. Żeby nie było za pięknie, to oboje z Pawłem nie byliśmy w za dobrej formie - ja na kacu, a Piseq po nieprzespanej nocy. Ale co tam :). Niestety skutki popicia odczuwałem do samego końca - jakoś nie chciało mi popuścić :(.

Czy ktoś widzi Piasqa??? :) © jakubiszon


Paweł jako "gospodarz" oczywiście nie prowadził głównymi drogami tylko jak najwięcej terenem - mowa oczywiście o tzw. dojazdówce do Dębowca :). Dalej już kręciliśmy szlakiem. Jak przystało na niedzielę i owy teren, na szlaku mnóstwo pieszych. Hehe tyle ludu to ja jeszcze nie widziałem, ale może dlatego że zawsze omijałem te drogi w weekendy :). Co ciekawe dopiero na Błatniej widzieliśmy pierwszego Bikera. Nota bene jakiś dziwny koleś bo nawet nie pomachał :/.

Klimczok - hehe szczerz chyba pierwszy raz byłem na samym szczycie ;) © jakubiszon


Widok z Błatniej na Bielsko © jakubiszon


Błatnia - pierwszy napotkany biker na trasie. © jakubiszon


Z racji, że Paweł nie miał za dużo czasu, z Błatniej zjechaliśmy do Jaworza, a później z powrotem do Bielska. Trip jak najbardziej udany, szkoda tylko, że kacowa choroba nie chciała ustąpić mimo wylanych hektolitrów potu :)

P.S. I mapka się znalazła :). Oczywiście zapożyczona od Piasqa.



Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
15.85 km 15.35 km teren
01:32 h 10.34 km/h:
Maks. pr.:41.80 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:582 m
Kalorie: 888 kcal

Szybki niedzielno-kacowy wypad w okoliczne górki

Niedziela, 4 listopada 2012 · dodano: 10.11.2012 | Komentarze 2

Jak to ktoś kiedyś pięknie powiedział: Na kaca najlepsza jest uphill'owa praca :). Wziąłem sobie to do serca i po niedzielnym obiedzie ruszyłem w las w celu eliminacji skutków sobotniej imprezki :). Plan był prosty: wjazd na Złotą Gorę ( u mnie w okolicy mówi się "Złota Górka" ), a później się coś dorzuci :). Zatem ruszyłem.

W drodze na Trzonke. © jakubiszon


Przełęcz Bukowska - dalej już pedałuję na Złotą Górę © jakubiszon


Widok na Beskid Mały z mojego ulubionego punktu widokowego u podnóża Złotej Góry. © jakubiszon


W lesie jak to w lesie o tej porze roku - mnóstwo liści na drogach/ścieżkach. Momentami człowiek wjeżdżał do połowy koła w "liściastą zaspę", co dość mocno utrudniało podjazdy, gdyż pod ową kopułką prawie zawsze znajdowały się kamerdolce. Na Trzonkę dotarłem bez większych problemów - tylko raz byłem zmuszony podprowadzić rower, ale dzięki bogu tylko kawałek. Z Przełęczy Bukowskiej ruszyłem żółtym szlakiem na Złota Górę, by docelowo udać się na moje ulubione miejsce widokowe u podnóża szczytu.

Fragment zielonego szlaku z Porąbki na Kocierz © jakubiszon


Widok z Trzonki n Kiczerę, Żar, Czupel i Skrzyczne © jakubiszon


Następnie na Porębskim Groniu odbiłem w boczną drogę, w stronę Jarosówki, by wbić się na zielony szlak w stronę Porąbki. Z zielonego odbiłem w prawo by dojechać do genialnej wycinki drzew tuż pod szczytem Bukowskiego Gronia. Niestety widoczność była dość mocno ograniczona. Normalnie rozpościera się tam genialny widok na Śląsk. Z racji, że czas/zmrok mnie trochę gonił postanowiłem wracać do domu. Pierwotnie miała to być prawie identyczna droga, ale postanowiłem sobie ją trochę urozmaicić. Przyznam się bez bicia - mieszkam tu już ponad 15 lat, ale ścieżek leśnych prawie w ogóle nie znam :/. Zaryzykowałem - odbiłem w boczną drogę i nie żałowałem. Co prawda o mały włos nie wyrżnąłbym orła, gdyż wjechałem w pas liści, które okazały się dość głębokim korytem :).
Choć tak mało kilometrów wykręciłem, to i tak poczułem się wyśmienicie - kac został doszczętnie zneutralizowany :).

Widok spod szczytu Bukowskiego Gronia- jak widać widoczność nie była za dobra. © jakubiszon


Ostatni "podjazd" na trasie :D © jakubiszon


Dokładna trasa znajduję się pod tym linkiem. Pierwszy raz korzystałem z aplikacji Strava i jak narazie bardzo mi się podoba. Szkoda tylko, że jakoś nie mogę jej wrzucić na bloga ( jakoś nie chce jej widzieć ) :(.
A tu już przeklejona trasa ze Strawy do Bikemap:

Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
126.52 km 3.60 km teren
05:35 h 22.66 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:730 m
Kalorie: 2272 kcal

Zaduszkowe kręcenie wokół Jeziora Goczałkowickiego.

Piątek, 2 listopada 2012 · dodano: 04.11.2012 | Komentarze 3

Hehe to może tak na wstępie trochę cooltury ;)



Z racji, że wujek (ja) miał dużo wolnego przez okres "wszystkich świętych", to trzeba było wykręcić parę kilometrów :). Suma sumarum padło na tzw. zaduszki. Szybkie rozesłanie zapytań o towarzystwo i skład się wyklarował. Na moją propozycję odpowiedzieli Paweł i Wojtek. Pomysłów na trasę było wiele m.in. Skrzyczne i trip wokół J. Goczałkowickiego. Jednak po stawieniu się wszystkich uczestników decyzja była prosta - została druga opcja. Żeby było ciekawiej mieliśmy jeszcze jednego zawodnika - Emilkę ( córeczkę Pawła), która dzielnie nam towarzyszyła siedząc sobie na foteliku zamontowanym na rowerze. Zatem nie pozostało nam nic innego jak ruszyć w trasę. Za przewodnika robił Paweł, gdyż on z nas wszystkich te tereny znał chyba najlepiej. Przyznam się bez bicia, że były momenty, gdzie kompletnie nie wiedziałem, gdzie jesteśmy :). W miejscowości Pierściec zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę na uzupełnienie kalorii i na rozprostowanie kości - hehe mowa oczywiście o Emilce :). Narzuciliśmy sobie dość mocne tempo i nie obyło się bez lekkich omyłek - przejechaliśmy sobie właściwy skręt :).

W zwartym szyku pędzimy do przodu ;) © jakubiszon


Jak widać humor dopisywał :) © jakubiszon


Jezioro Goczałkowickie © jakubiszon


Po wjechaniu na drogę łączącą Strumień z miejscowością Łąka jakby tempo wzrosło :). Oj nogi nam elegancko podawały!!! W międzyczasie Emilka ucięła sobie drzemkę. Wyglądało to genialnie. Nota bene jak widziałem jakie przechyły ma fotelik to aż mnie ciary przechodziły po plecach. Ale tak widocznie musiało być :). Kolejną przerwę zrobiliśmy już na zaporze. Tam odbyła się mała cesja fotograficzna w jakże pięknej "bałtyckiej" scenerii :D.

Emilka ucieła sobie drzemkę przy prędkości grubo ponad 30 km/h :) © jakubiszon


Cała ekipa zaduszkowa ;) © jakubiszon


Do Bielska dotarliśmy już w deszczu. Dzięki bogu prognoza się nie sprawdziła, bo wg niej miało lać od 10-tej, a zaczęło dopiero ok. 14-tej. Pożegnaliśmy się z Pawłem i Emilką i razem z Wojtkiem podjechaliśmy na kebaba w celu uzupełnienia zapasów kalorycznych. Ja oczywiście nie omieszkałem odwiedzić Opium, bo jakże by można było zapomnieć o tradycji :D. Do domu wracałem już niestety najszybszą droga, gdyż aura nie była za sprzyjająca na jakieś udziwnienia.

Dzięki wielkie chłopaki za wspólny trip!!!!!! Do następnego :)

P.S. Mapka zapożyczona (lekko zmodyfikowana) od Pawła, bo ja nie byłbym w stanie jej samodzielnie narysować ;)