Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 51859.25 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:432.83 km (w terenie 23.50 km; 5.43%)
Czas w ruchu:20:55
Średnia prędkość:20.69 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Suma podjazdów:5730 m
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:144.28 km i 6h 58m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
123.90 km 5.00 km teren
06:15 h 19.82 km/h:
Maks. pr.:72.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1670 m
Kalorie: kcal

Rekonesans asfaltowy po Beskidzie Makowskim.

Środa, 18 lipca 2012 · dodano: 01.08.2012 | Komentarze 2

...To się nazywa mieć poślizg z wpisem ;).

Jak sam tytuł mówi wiadomo jaki był cel tripu - wstępne poznanie, a dokładnie mówiąc obejrzenie krajobrazu Beskidu Makowskiego z szosy by w przyszłości dogłębnie spenetrować tę część Beskidów. No i przyznam się bez bicia, że jest to ciekawe pasmo, troszkę inne niż Beskid Mały czy też Śląski - mniej zalesiony ale za to bardziej pagórkowaty.
Trasę rozpocząłem inaczej niż zazwyczaj, bo z pod domu rodzinnego (Czańca). Standardowo do Wadowic dostałem się czerwonym szlakiem rowerowym i jak zawsze na "polnym" odcinku się pogubiłem i wyjechałem w innym miejscu niż przewidywał szlak. Można by rzec, że jest to już moja tradycja :D. Nigdy mi się nie udało pokonać tego odcinka zgodnie z mapą :D.


Początek odcinka polnego - widoczek na Bliźniaki w Beskidzie Małym.



Oczywiście starałem się omijać główne drogi, zjechałem z czerwonego szlaku i kierowałem się na Zawadkę i Gorzeń Górny/Dolny by czarnym szlakiem rowerowym dojechać do, niestety, drogi głównej na Kraków. Ten niespełna kilometrowy odcinek nie wspominam najlepiej - makabryczny ruch - ale niestety musiałem go pokonać by dostać się do drogi na Łękawicę ( nie tą na Żywiecczyźnie ) . No i tu zaczęły się widoczki :) i oczywiste pomyłki w planowanej trasie. Ale cóż zrobić gdy się ma fajne podjazdy/zjazdy (szczególnie ten pod Łękawicę) i człowiek nie patrzy na mapę bo napawa się trasą :D. Do Stryszowa dojechałem główną drogą a nie jak planowałem szlakiem rowerowym/pieszym.





Ze Stryszowa ruszyłem na Zakrzów by pierwotnie wbić się na zielony szlak (ni to pieszy, ni rowerowy) ale jak się okazało takiego szlaku nie było, a w zamian był czarny rowerowy, który nagle się skończył przy jakimś ośrodku wypoczynkowym. Chwila koncentracji, dokładne przestudiowanie mapy i co?? Dupa!!! Teren ogrodzony, nie widać żadnej ścieżki biegnącej w las. Zgłupiałem. Poplątałem się trochę po obiekcie i z głupoty trafiłem na, w zasadzie nie widoczną, ścieżkę, która przerodziła się w...(patrz niżej) :)



Do Budzowa dojechałem bardzo sympatyczną leśną drogą :). Zrobiłem sobie tam przerwę na uzupełnienie płynów i zapasów jedzenia.



Z Budzowa ruszyłem do Makowa Podhalańskiego zielonym szlakiem. Oj ależ tam było mokro!!! Szlak nie dość, że bardzo zarośnięty to jeszcze niemiłosiernie wodnisty. Żałowałem, że wybrałem ten szlak!!! Nie dość, że dwa razy wpadłem całym butem do błota to jeszcze przez przypadek skasowałem sobie licznik. Oj sypały się kur...y pod nosem. Po wjechaniu na asfaltowy odcinek zielonego szlaku początkowo wkurwę przyćmił genialny zjazd. Już, już miałem na budziku 72 km/h i prognozy były na dużo więcej, aż tu...słuchawki wypadły mi z uszu (zapewne pęd powietrza był tego przyczyną) i jedną dosłownie zmieliły szprychy. No cóż trzeba było wyhamować!! FUCK!!! Nastąpiło wtedy apogeum wkur..nia! Nie dość, że but mokry, skasowany licznik to jeszcze będę musiał jechać do domu z jedną słuchawką.




Jedyny plus wyhamowania po stracie słuchawki - piękny widoczek :).

Tak a propo, gdyby nie ta słuchawka to doświadczył bym chyba najlepszego asfaltowego zjazdu - początek mega szybki, a końcówka kręta i wąska. Po prostu bajka!!! Zdenerwowanie spowodowało, że w Makowie Podhalańskim w ogóle się nie zatrzymałem i cisnąłem cały czas w stronę Suchej Beskidzkiej. Dzięki bogu znalazłem fajną drogę (żółty szlak rowerowy), która totalnie mijała główną drogę.


Karczma w Suchej Beskidzkiej.

W Suchej przerwa na obiad (kebab) i w pełni sił ruszyłem w stronę Przełęczy Kocierskiej przez Las i Łękawice (tym razem tą na Żywiecczyźnie). Nota bene strasznie nie lubiłem tej trasy ale wyjątkowo szybko i przyjemnie mi zleciała :). Jadąc w kierunku Kocierza zastanawiałem się , że byłyby jaja jakbym spotkał k4r3l'a, gdyż on często trenuję wyjeżdżając i zjeżdżając z przełęczy. Gdzieś na wysokości zjazdu na Kocierz Rychwałdzki widzę Bikera stojącego na poboczu, podjeżdżam, patrzę i kto mi się ukazuję??? Monsieur (czyt. mesję) k4r3l. Hhehe po prostu mega fuks!!! :) Cały odcinek do Andrychowa spędziliśmy na pogaduszkach ( no może poza zjazdem ) w bardzo delikatnym tempie :). To się nazywa pozytywny akcent na koniec tripu :).


Beskid Mały.

P.S. Dystans i średnia prędkość są orientacyjne z powodu skasowania licznika.



Dane wyjazdu:
154.85 km 16.50 km teren
07:52 h 19.68 km/h:
Maks. pr.:67.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2360 m
Kalorie: kcal

Dream Babia Góra Tour 2012

Wtorek, 10 lipca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 3

Długo oczekiwana wyprawa!!!!
Przygotowania trwały do niej od momentu "ponownego nasmarowania" kolana :). Można by rzec, że sam pomysł wjechania na Babią narodził się już w zeszłym roku, kiedy to dostałem propozycję uczestnictwa w takiej oto wyprawie lecz niestety pogoda i robocze weekendy przeszkodziły mi w niej. Ponownie do pomysłu powróciłem w tym roku podczas kuracji glukozaminowej i zacząłem się pomału przygotowywać by ostatecznie w lipcu zdobyć Górę Matkę :). Niestety po otrzymaniu lipcowego grafiku mina mi troszkę zrzedła, gdyż wolnych terminów nie było za dużo, dni wolne od pracy (weekendy) całkowicie odpadały ze względu na sporą ilość turystów na szlakach, więc trzeba było się modlić o dobrą pogodę. I stało się - padł termin na 10 lica :). Prognozy były optymistyczne więc ruszyłem :).


Babią Górę (1725 m.n.p.m.) zdobyłem 10 lipca 2012 roku o godzinie 12:29!!!



Godzina zero :).

Ale zacznijmy od początku!!! Dlaczego "Dream" Babia Góra?? Otóż dlatego, że przez cały czas jazdy/postoje towarzyszyła mi prawie cała dyskografia zespołu DREAM THEATER :). Nota bene jednego z moich ulubionych. A dlaczego "prawie cała"?? Ponieważ ja jako wielki fan Mike'a Portnoy'a uznaję Dream'ów tylko z Nim.
Start zaplanowałem na godzinę 6:00. No niestety standardowo miałem lekki poślizg ale i tak na dzień dobry do mojego ucha wpłynął kawałek "6:00 (Six O'Clock)" z płyty "Awake" (nie ma tu żadnego przypadku - ten utwór był z góry zaplanowany :) ). Do granicy w Korbielowie dotarłem, tak przynajmniej mi się wydaję, szybko bo w ciągu 2,5 godziny. Po drodze zrobiłem sobie tylko krótką przerwę w Jeleśni i w Korbielowie na uzupełnienie płynów.


Stara Karczma w Jeleśni.




Widok na Oravska'ą Polhora'ę i Pilsko.


W tle Babia Góra. Od strony słowackiej nie wygląda tak okazale jak od naszej.



Asfaltową część Słowacji pokonałem szybko bo przeważnie jechało się w dół :). No cóż przyszedł czas wjechanie na szlak górski na Babią. Mowa tu oczywiście o szlaku żółtym. Powiem szczerze!!! W zasadzie jest on prawie całkowicie przejezdny. Są tylko może 2/3 momenty, gdzie trzeba było rower prowadzić. Powodem tego był w pierwszym przypadku strasznie zniszczony szlak (mnóstwo dużych i luźnych kamieni), a w drugim to już ingerencja człowieka polegająca na utwardzeniu szlaku poprzez wyłożenie szlaku dużymi, płaskimi skałami lecz niestety nie do końca dobrze spasowanymi. Co do stromizn to są w zasadzie tylko 2 odcinki naprawdę strome ale nie są dłuższe niż 100 metrów. Mowa tu o prawie już ostatnim podejściu i krótkim odcinku zaraz po przekroczeniu mostku (może kilometr od początku szlaku).


Początek żółtego szlaku na Babią.




Do góry trzeba było prowadzić, ale w dół...bajka :).




Utwardzony odcinek szlaku - pieszo i w dół fajnie ale pod górę już trzeba było się trochę nagimnastykować.


Troszkę babiogórskiej fauny :).


Widoczek na Słowację.


Jak widać dało się wjechać ;).


Tu już tak wesoło nie było..

Czas wjazdu na Babią Górę wyniósł mnie 3 godziny czyli o jakieś 40 minut szybciej niż przewiduję piesza wędrówka. W ten czas trzeba jednak wliczyć mnogość odpoczynków, bo niestety kamerdolce na trasie robiły swoje :). Ogólnie wjazd oceniam bardzo dobrze i jestem pozytywnie nim zaskoczony. Nie podejrzewałem, że będzie tak łatwo :). Co prawda miałem parę niespodzianek na trasie ale były one wyłącznie spowodowane zmianą samego szlaku (w pamięci miałem troszkę inny obraz).
Zaraz przed szczytem musiałem troszkę zmienić trasę i wbić się na zielony szlak ponieważ Słowacy zmienili ścieżkę w schody, a ja chciałem finiszować na rowerze, a nie z rowerem na ramieniu :). Ostatnie metry - na Bike'u :). A to zdziwienie turystów - BEZCENNE!!!! :).


Jak dotąd najwyżej :).


Przerwa na Diablaku.

Na samym szczycie nie spędziłem dużo czasu, może 20 minut. Powodem był brak ładnych widoków na Tatry (w zasadzie nie było ich w ogóle widać) i zimny wiatr. Dzięki bogu zabrałem ze sobą rękawki bo bym chyba umarł z zimna :D. Oczywiście zrobiłem "lekką" niespodziankę turystom. Miny ich i zdziwienie były genialne jak zobaczyli bikera na tej wysokości :).

No przyszedł czas na najlepszą zabawę, a mianowicie na ZJAZD!!! Oj jak ja lubię taki techniczny zjazd!!! Mmmmnnnmm po prostu bajka!!! Najlepszy był chyba zjazd po owych schodach ze szczytu :). Po prostu istna rowerowa ekstaza. Co prawda trzeba było być strasznie uważnym, żeby nie przelecieć przez kierownicę, ani nie zahaczyć "podwoziem" ale z chęcią bym to powtórzył :). Dalsza część zjazdu też była niczego sobie. Powiem tak - w naszych Beskidach można się sporo nauczyć, w szczególności w Beskidzie Małym i Śląskim - mowa tu o stromych , mega kaministych zjazdach. Nie wszyscy je lubią, a ja je kocham.


Hehe tablicę zauważyłem dopiero przy zjeździe :).


Pożegnanie z Babią Góra. Oj dałaś mi mnóstwo frajdy.

Asfaltową cześć drogi powrotnej trochę urozmaiciłem - w Pewli Małej skręciłem na Rychwałdek (krótkie odwiedziny u Babci) i przez Moszczanicę, Miedzybrodzia dotarłem do Bielska. Oczywiście na sam koniec trzeba było się trochę zmasakrować i wjechałem na Przegibek. Tam oczywiście kryzys, ale nie spowodowany brakiem sił tylko atakiem skurczy w łydce. Na kryzys potrzebne jest lekarstwo, a moim był masaż i Bikerka, którą goniłem do samej przełęczy. Niestety ona zawróciła do Międzybrodzia więc nie udało się pogadać :(.

A że sukces trzeba oblać, o tym każdy wie, więc podkoczyłem do Rock Galerii na szklaneczkę/i :) Ballantine's z colą :).




Dane wyjazdu:
154.08 km 2.00 km teren
06:48 h 22.66 km/h:
Maks. pr.:72.00 km/h
Temperatura:35.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1700 m
Kalorie: kcal

RiversideTour - PL/SK/CZ

Wtorek, 3 lipca 2012 · dodano: 11.07.2012 | Komentarze 3

Pierwszy taki wypad w moim życiu. Po pierwsze zaliczyłem 3 kraje podczas jednego tripu (Polskę, Słowację i Republikę Czeską), po drugie - towarzyszyła mi tylko muzyka jednego wykonawcy (cała dyskografia Riverside )i po trzecie - nowy rekord dystansu dziennego :), a wszystko to w ramach przygotowań do Dream Babia Góra Tour 2012. Założenie tripu było proste, a mianowicie dostanie się na tzw. Trójstyk granic Pl/CZ/Sk, wjazd na terytorium Słowacji, a później przez Czechy do Cieszyna i to wszystko asfaltowymi drogami. Powiem tak, wyznaczenie trasy nie należało do wybitnie prostych czynności, bowiem największy problem stanowiły Czechy, a dokładnie kiepska sieć dróg. Ale dokładnie poniżej :).

A tu mała dygresja :) : PLAYLISTĘ skomponowałem tak aby piosenki leciały chronologicznie tzn. zacząłem od pierwszego albumu "Out Of Myself", a zakończyłem na epce "Memories In My Head". Oczywiście była to prawie cała dyskografia (nie miałem tylko pierwszej "płyty" zwanej po prostu "Riverside", gdyż utwory z tej płyty znajdują się na oficjalnie pierwszej studyjnej płycie "Out Of Myself" ). Playlista obejmowała również wszystkie single i płyty koncertowe czyli w sumie jakieś 8 godzin 14 minut i 31 sekund :).


Od tego kawałka rozpocząłem trip.


Polska część RT.
Cel - Trójstyk!!!
Jak się tam dostałem z Bielska?? Banalnie :D. Wpierw kierowałem się na Szczyrk by, tym razem klasycznie, wjechać na Przełęcz Salmopolską, później zjechałem do Wisły Czerne, wdrapałem się na Przełęcz Kubalonkę, zjechałem do Istebnej i przez Jaworzynkę dostałem się do celu.
Nie powiem ale upał (35 st.C. w cieniu) dawał się we znaki. Wjazd na Salmopol i Kubalonkę delikatnie mówiąc - zmęczył mnie :). Wylałem z siebie niesamowite ilości wody. W szczególności Salmopol dał mi popalić. Może dlatego, że dopiero się "rozkręcałem" :). Kubalonka- no cóż, tym razem inaczej bo wjechałem na nią od strony Jeziora Czerniańskiego. Bardzo fajny podjazd, rzekłbym nawet chyba ciekawszy niż klasycznie od Wisły ale to już kwestia gustu. Fajna wąska droga, zerowy ruch i sporo atrakcji (zamek Prezydenta RP). Dalsza część trasy (polska część) to już uczta dla oczu. Tereny Istebnej, Jaworzynki są po prostu przepiękne.. Śmiem nawet twierdzić, że widokowo był to najlepszy odcinek z pośród tych 154 kilometrów.


W Szczyrku natrafiłem na zgrupowanie młodych rumuńskich skoczków.


Jezioro Czerniańskie.


Tuż pod zamkiem prezydenckim.




Trochę historii - pomnik Pawła Stelmacha - przywódcy polskiego odrodzenia narodowego na Śląsku Cieszyńskim w XIX wieku (Istebna).


Pomnik bohaterów poległych w walkach o wolność w latach 1939-45 (Istebna).








Tróstyk granic - spodziewałem się górki, a była dolinka :).



Słowacka część RT.
No cóż mogę powiedzieć?? Na pewno najkrótszy odcinek, widokowo kiepściutki, ale zaliczyłem kilometr terenu. Powiem więcej - dzikiego terenu :). Jechałem szlakiem zielonym wpierw ścieżką, później drogą by zakończyć w wodzie :) [drogą płynęła rzeczka]. Dalszy odcinek spędziłem na podpatrywaniu życia codziennego miejscowych Słowaków.




Miejscowość Svrčinovec.

Czeska część RT.
Jak już wcześniej wspominałem wyznaczenie trasy przez Czechy nie było za łatwe. Powodem byłą kiepska sieć dróg. Zaraz za granicą słowacko-czeską rozpoczynała się autostrada. Jedynym sposobem jej ominięcia była przeprawa przez góry, ale to nie wchodziło w rachubę bo, albo bym nadrobił mnóstwo kilometrów, albo musiałbym skrócić i to znacznie część słowacką. Zatem wybrałem wersję autostradową. Dzięki bogu musiałem przejechać autostradą tylko 300 metrów by wbić się na zjazd na miejscowość Mosty u Jablunkova. Ufff gdyby czeska policja mnie zgarnęła to by były jaja :D. Dalej, bo aż do Jablunkova śmigałem w spokoju droga, która nota bene była bardzo przyjemna, gdyby nie ten upał. Po drodze mijałem basem i aż chciało się wskoczyć ale czas gonił :(. Za Jablunkovem zaczęła się najgorsza część całego tripu - mega ruchliwa droga, która prowadziła aż do Czeskiego Cieszyna. No niestety nie dało się jej ominąć bo nadrobił bym mnóstwo kilometrów. W Trzyńcu (Třinec) zrobiłem sobie krótką przerwę i ruszyłem dalej.


hehe.




Třinec.


Huta żelaza w Trzyńcu.



Polska część RT.
W Cieszynie zrobiłem sobie przerwę na "obiad" (kebab) i ruszyłem w stronę Bielska przez Goleszów, Górki Wielkie/Małe, Jaworze. Gdzieś w Goleszowie załamała się pogoda i słońce przerodziło się w deszcz i burzę. Oj potrzebna mi była taka pogoda - niesamowite orzeźwienie na sam koniec.



Tą jakże morderczą wyprawę podsumowałem szklaneczką Whisky'acza z colą w Rock Galerii na starym rynku w B-B :).