Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 51859.25 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2014

Dystans całkowity:1169.75 km (w terenie 120.50 km; 10.30%)
Czas w ruchu:62:16
Średnia prędkość:18.79 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Suma podjazdów:16022 m
Suma kalorii:9768 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:89.98 km i 4h 47m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
52.00 km 40.00 km teren
07:34 h 6.87 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1902 m
Kalorie: kcal

Raczańskie sarny są najpiękniejsze ;)

Niedziela, 31 sierpnia 2014 · dodano: 06.03.2015 | Komentarze 2

I znowu Beskid Żywiecki ;).W tym roku ( a dokładnie patrząc na datę wpisu – w zeszłym ), to Pasmo było dość mocno eksplorowane. Tym razem z dość liczną ekipą ( Cieszyn , Bielsko, Andrychów ) wybraliśmy się na Wielką Raczę. Tutaj małe sprostowanie – razem wszyscy nie wyjeżdżaliśmy. Ja, K4r3l i Ludwikon dojeżdżaliśmy pociągiem do Zwardonia a reszta bandy autami do Rajczy, gdyż wpierw atakowali Rachowiec. Myśmy sobie to darowali. Prawda jest taka – chcieliśmy się spokojnie piwka napić po tripie więc opcja dojazdy samochodem odpadała :D. Ale do sedna ;).
Dojeżdżając do Zwardonia zaoszczędziliśmy trochę czasu. Planowo z ekipa mieliśmy się spotkać przy starym schronisku PTTK „Stary Dworzec” czyli przy styku szlaku czerwonego z czarnym. I czekaliśmy, i czekaliśmy i doczekać się nie mogliśmy. Dzwoniliśmy – już jadą, już są blisko… Czas mijał a nich nie było widać… Okazało się, że ktoś ( jakiś turysta ) im powiedział, że nas już mijał wyżej na szlaku. Uwierzyli…. Niestety. Znowu telefony…W końcu ruszyliśmy czerwonym szlakiem, nie wiedząc do końca kto jest gdzie, choć zdrowy rozsądek podpowiadał, że są przed nami. Kto jechał tym szlakiem to wie, że trochę ciężko się tam ścigać, gonić – sporo ostrych podjazdów. Jednak mieliśmy nadzieję, że skoro oni jadą w dość dużej grupie, to wiadomo, że tempa ostrego nie będą mieć. Co gorsze co chwila im ktoś mówił na szlaku, że nas widział… Ja nie wiem, co ci turyści wąchali tudzież brali, bo ciężko twierdzili, że widzieli 3 bikerów w koszulkach bbRiderZ a to jest przecie niemożliwe, aż tylu nas nie jeździ :D. Na Kikuli się sprawa rozwiązała ( w zasadzie potwierdziła ) – w rozmowie z napotkanymi turystami wyszło, że to oni na bank jadą przed nami. No to zaczęliśmy ich ścigać. Ostatecznie dogoniliśmy ich tuż przed właściwym podjazdem na Wielką Raczę. Hehe mnie się włączył Power i za wszelką cenę chciałem być pierwszy na szczycie. Nie udało się – byłem trzeci :( . Może powrócę do samego szlaku. Jechałem nim już 3-ci raz ( dwa razy ze Zwardonia na Raczę i raz na odwrót ) i za każdym razem jest niezły fan. A dlaczego?? Już tłumaczę: są tam fajne, sztywne podjazdy ( momentami trza prowadzić ), super widoczki i co najważniejsze GENIALNE I KLIMATYCZNE SINGLE. Jeszcze jak się trafi na fajną pogodę to w ogóle jest bajka. Mnie tego dnia nóżka podawała jak ta lala więc starałem się wszystko wyjeżdżać. Oczywiście z różnym skutkiem :D. Za pierwszym razem jak jechałem tą trasą czyli podczas Beskid Żywiecki Expedition 2013, musiałem się oszczędzać ze względu na bagaż na plecach i co chyba najważniejsze – by się nie skatować pierwszego dnia wyprawy. Tym razem nie odpuszczałem :] . Kręciło się wybornie.



Jadymy PKP ;)




Pięknych widoczków nie brakowało :) 












Wielka Racza


Jest i ona - Raczańska Sarnenka. Oj zawróciła nam ( albo przynajmniej mi ) w głowach ;)


Konrad...Gdzie tam patrzysz??  A siooo :D


Na szczycie nie zabawiliśmy długo - przywitanie z resztą ekipy, fotencję i podziw ( przynajmniej część męska ) piknej Słowaczki. Oj dziewcze miało potencjał :D. Jak ja lubię takie ładne widoki na tripach - od razu człek się weseli i szybciej jedzie. Taki...estetyczny motywator :). Żeby nie było - nie mówię o górach :D.. Ale do sedna… Większy popas zrobiliśmy sobie na Hali na Małej Raczy. Jest to przepiękna polana z takim widokiem, że aż dech zapiera. Następnie kontynuowaliśmy tripa czerwonym szlakiem w stronę Przegibka. Tak, tak zaczęła się sekcja korzonkowa czyli to z czego te pasmo słynie. Jak zawsze fan przedni. Oczywiście trzeba było uważać bo momentami było dość ślisko ale mimo to zabawa była przednia. Na Przegibku zrobiliśmy sobie przerwę na obiad. Ja klasycznie testowałem żurek :]. A jaki był?? Hmnn….Bez szału – Rysianki i Leskowca nie pobił, nie miła nawet szans. Po obżarstwie przyszła pora na…konkretny uphill na Majów. Oj nóżka podawała. Razem z Markiem zaczęliśmy prowadzić i momentami się troszkę ścigać ;). Ostatecznie zjechaliśmy z czerwonego szlaku ( na niebieski ) by ominąć butowanie pod Wielką Rycerzowi. Przyznam się, że nie znałem tej opcji a szkoda bo bym w przeszłości nie musiał butować. Kolejny popas, choć krótszy, zrobiliśmy na Hali Rycerzowej. .












Pięknie prezentował się przy schronisku na Przegibku nasz park bike'owy :)


Ładowanie baterii.






Zbiorowo przy Bacówce na Rycerzowej.


 Został nam już jeden większy mocniejszy podjazd i w dóóóół czerwonym szlakiem do Rycerki. Po drodze Grześ zaliczył spektakularny lot przez kierownice. Dzięki bogu nic mu się nie stało Przypominam sobie jak ostatnio jechałem tym szlakiem w 2011 roku – wtedy to była rzeź. Nie dość, że w drugą stronę to jeszcze przy ponad 30-sto stopniowym upale. Masakra… Tym razem było zdecydowanie lepiej… bo w dół :D. Już prawie na samym końcu szlaku, tuż przed asfaltem, moja tylna przerzutka, delikatnie mówiąc, zepsuła się. Klasycznie szlak trafił sprężynę. Dzięki bogu, że stało się to na dole i w zasadzie na samej końcówce tripu. Jak się znalazło odpowiednie przełożenie to nawet dało się jechać. I tak oto dojechaliśmy do Rajczy, gdzie przyszła pora się pożegnać z resztą ekipy. Bikerzy spakowali się i wsiedli do samochodów a my…skoczyliśmy do sklepu po piwko i ruszyliśmy na dworzec by tam w spokoju spożyć. Jednak pociąg nas troszkę ubiegł i trza było zabrać reszki do przedziału. Ale jak tu pić jak się siedzi koło konduktorów. Ja kulturalnie poszedłem do kibelka by zmęczyć bronxa do końca. Żeby nie było, nie był to zwykły pociąg tylko ten wypaśny kolei śląskich – pełen luxus. I tak sobie piwko spożyłem, chce otwierać drzwi ( zmechanizowane, otwierane przyciskiem ) a tu zonk – zacięły się. Początkowo chciało mi się śmiać ale później już tak wesoło nie było. Trza było jakoś otworzyć. Przycisk wołający obsługę nie działał. Pomyślałem – jakieś fatum… No nic trza było wykonać ostateczna czynność – zadzwonić do kumpli by poprosili konduktora. Gromki śmiech towarzyszy mówił swoje – wstyd jak cholera :D. Ostatecznie się udało otworzyć przy udziale obsługi pociągu ale siara była straszna a mina obsługi bezcenna :D. Tak to jest jak się chce spożyć coolturalnie piwko w kibelku. Drodzy czytelnicy – nie róbcie tego nigdy… :D :D.W Bielsku Pożegnaliśmy się z K4r3l3m i ruszyliśmy z Ludwikonem na ZWM by tym razem w spokoju i bez żadnych przeszkód ;) spożyć kolejne piwko. I tak oto z wielkimi przygodami skończył się nasz wielki trip w Beskid Żywiecki.









A na koniec filmik Kazimierza :)


Mapka zapożyczona od K4r3la - mnie szlag trafił navime :/




Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
30.81 km 12.00 km teren
02:26 h 12.66 km/h:
Maks. pr.:57.20 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:864 m
Kalorie: 719 kcal

Najbardziej komercyjne górki koło Bielska

Sobota, 30 sierpnia 2014 · dodano: 05.03.2015 | Komentarze 0

Jakoś nie miałem pomysłu na tripa a kręcić się chciało...Co prawda mój znajomy Długi Chudy Lolo organizował w Bielsku Alleycat'a ale jakoś ta forma jeżdżenia mnie nie przekonuje. Tak sobie siedząc na mieszkaniu wykminiłem, że można by się udać na...Kozią Górkę czyli teren przeze mnie nie lubiany ze względu na dużą komercyjność tzw. niedzielnych turystów.. No cóż poradzę, że mam złe wspomnienia z tym szczytem ( zawsze tłumy ). Ale z braku laku  można by tam się przejechać tylko, że nie klasyczną drogą od Cygańskiego Lasu. Wybrałem opcję tak jakby od Bystrej czyli drogi, którą jechałem ostatnim razem podczas tripu na Skrzyczne. Hehe jest tam jeden fajny podjazd, gdzie trzeba ostro młynkować ;). Następnie wbiłem się na niebieski szlak na Kozią. Ku z dziwieniu, ludzi na szlaku prawie wcale. Przy schronisku może z 10-ciu i tyle. Dziwne bo to przecie sobota...Hmnnn... Chyba wszczeliłem się w jakąś dziurę :D . W dół mi się nie chciało jeszcze zjeżdżać więc pokręciłem żółtym przez Kołowrót na Szyndzielnię. I tu powiem, że odcinek bardzo ciekawy, z mocnym podjazdem. Końcóweczka niestety już z buta bo na mokrych korzeniach i kamieniach opony nie dawały sobie rady :/. Trzeba to będzie kiedyś zrobić jak będzie sucho - odcinek ma potencjał uphillowy :).  Na sam czubek Szyndzielni nie wyjeżdżałem, jakoś nie odczuwałem takiej potrzeby ;). Za to zjechałem niżej, do kolejki by tam odbić w lewo na żółty szlak do Wapienicy. Mam sentyment do tego szlaku - bardzo fajna opcja zjazdowa, szybka, kręta i z superowym singielkeim pod koniec. Później to już niestety asfalty. Zatrzymałem się jeszcze w Babrze Strudzonego Rowerzysty ( wiadomo - na piwko ), gdzie odbywało się wręczenie nagród bielskiego alleycat'a. Chwilkę pogawędziłem z organizatorem i ruszyłem w stronę mieszkania bo dostałem cynka od znajomych, że... wypadało by iść na jakie pifko ;)




Bielsko a z prawicy Beskid Mały.




Widok z Koziej Górki na...Mordor ;)



Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
44.00 km 10.00 km teren
03:02 h 14.51 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:750 m
Kalorie: 1050 kcal

Treningowo - grzybowo

Piątek, 29 sierpnia 2014 · dodano: 05.03.2015 | Komentarze 1

Zakończyłem w końcu dodatkową fuchę w DHL-u więc można było coś po pracy pokręcić :). Szybki obiad i wio na bike'a. Kierunek? Wiadomo - okolice Gaików. A dlaczego? Miałem tam do sprawdzenia jedną drogę :). Suma sumarum okazała się bardzo przyjemna ale dojechałem do rozwidlenia...Znowu dylemat :D. Wybrałem ścieżkę w lewo bo wyglądała kusząco. Początkowo może i była ale urwała się w szczerym lesie. Wracać mi się nie chciało więc postanowiłem trochę pobutować. Miej więcej wiedziałem, gdzie mogę wyjść więc się nie obawiałem się jakiejś tragedii. W pewnym momencie w szprychy wkręcił mi się konkretny patyk. Zaczęło się curwowanie bo nie mogłem go wyciągnąć. W końcu się udało, lekko gnąc szprychy. Już mam patora wyrzucać a tu patrzę...3 maślaczki. I zdenerwowanie opadło a pojawiła się radość - już wiedziałem co będę jadł na śniadanie w sobotę - jajecznicę z maślakami...Mnniammm :). Jeszcze trochę pobutowałem i wyszedłem na czerwonym szlaku z Gaików do Straconki, tuż koło szkółki drzewek. W dół nie zamierzałem zjeżdżać więc pokręciłem w stronę Gaików a później szlakiem w dół na Przegibek. Następnie autostradą w stronę  Magurki lecz na szczyt nie wyjechałem tylko pomknąłem czerwonym szlakiem do Straconki. A tam pech jak cholera - kapeć. Nie chciało mi się szukać dziury więc wyciągnąłem dętkę. Pech polegał na tym, że zapomniałem sobie, po ostatnich szosowych wojażach, zamienić dętki zapasowej z szosowej na terenową.  No jak bym się starał i nie wiem co bym nie robił ale nie było opcji zamontować takiej cieniusienkiej dętki do opony 2.1 cala. Więc trza było łatać. Oczywiście znalazłem 2 dziury z tego jedna dość spora ( rasowy snake ). I znowu problem bo mam tylko 2 łatki....Hehe głupi ma zawsze szczęście - udało się :) ale w dół zjeżdżałem z ręką na sercu by znowu nie przebić. Gdy wjechałem na asfalt, usłyszałem dzwonek fona. Siostra dzwoniła z zaproszeniem na wieczorną kawkę. Miałem dylemat bo z jednej strony pomysł dobry ale z drugie - jak złapie kapcia to trza będzie prowadzić. Zaryzykowałem :). Szybki przejazd do Jasienicy, dobra kawka i trza było wracać na mieszkanie. Zahaczyłem jeszcze o ZWM - wiadomo przy piątku wypadałoby jaki kufel przechylić ;) .












Obręcz w lekko agonalnym stanie ;)


Na Pigalu akurat rozgrywał się  turniej w squasha.

Route 2 917 992 - powered by www.bikemap.net

Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
43.00 km 8.50 km teren
03:00 h 14.33 km/h:
Maks. pr.:54.90 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:844 m
Kalorie: 1005 kcal

Lesko wezwało...

Niedziela, 24 sierpnia 2014 · dodano: 04.03.2015 | Komentarze 0

Przychodzi taka chwila w życiu beskidzkiego bikera, w której to podświadomie pewna zacna górka wzywa. Tym właśnie szczytem  jest LESKOWIEC ;). A że ja mam straszny sentyment do tej góry, stąd też często miewam takie chwile :D. Tak też byłą w tą niedzielę. Przyjechałem do rodziców i...Lesko wezwał. Telefon do K4r3la czy jest chętny...On na toj ak na lato tylko ta nieszczęsna pogoda...Raz deszcz , raz słońce...Jak się nie mylę chyba z 2-3 razy już wyjeżdżaliśmy a tu kupa...W końcu podjęliśmy męską decyzję - raz kozie śmierć :). I co? Udało nam się nie zaliczyć deszczu, ba zrobiła się nawet piękna pogoda :). Na Leskowiec wyjeżdżaliśmy leśną drogą, skręt w prawo, tuż za pętlą autobusową. Lubię ten podjazd: momentami jest walka, jest i singiel i co najważniejsze idzie się zmęczyć ;). Klimacik był przedni, słońce i parujące podłoże - po prostu bajka. 



Kuba naparza pod górę :)






Leskowiec



Ostatecznie wyjechaliśmy na czerwonym szlaku, tuż przed szczytem Leskowca. Na czubku chwila przerwy i ssrru do schroniska na...niedzielne piweczko. Kurcze ależ ten Okocim tam wchodzi...Nie wiem czy to kwestia wysokości, miłej obsługi czy ogólnie klimatu ;). W dół klasycznie: wpierw nieśmiertelnym singlem a później  czarnym do Rzyk. Ja czułem jeszcze niedosyt więc skoczyłem do centrum Andrychowa by później bocznymi drogami dojechać do domu rodzinnego.

Jaki z tego morał? Jak Lesko wzywa to nie ma bata -  trza jechać :D




Niedzielny bronx ;)




Pozycja bojowa ;)


A taki wju na koniec...Czyż nie pięknie??



Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
29.00 km 0.00 km teren
01:09 h 25.22 km/h:
Maks. pr.:47.70 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:270 m
Kalorie: 927 kcal

Bez pomysłu na kawę

Sobota, 23 sierpnia 2014 · dodano: 04.03.2015 | Komentarze 1

Po serwisie trzeba było rower przetestować ale czasu za dużo nie było bo wieczorem jechałem na grilla. Tak więc plątałem się troszkę po mieście aż wpadłem na pomysł by odwiedzić siostrę w Jasienicy. Wiadomo, że jak odwiedziny to musi być kawka :). Oczywiście się nie zapowiedziałem i...odbiłem się od drzwi :D. Tak więc z braku laku plątałem się dalej aż dojechałem pod halę widowiskową pod Dębowcem a tam ludu jak mrówek. Dopiero na mieszkaniu skapnąłem się, że miał się odbyć jakiś festiwal gwiazd disco typu Dr. Alban itp. No stanowczo nie moje klimaty... ;)

Ale skoro nie robiłem zdjęć to zapodam muzyczkę :). Powiem szczególną bo przy niej robiłem 4-setkę. Rzekłbym nawet, że po tym dystansie płytę Kabanosa znam na pamięć :D



Route 2 917 901 - powered by www.bikemap.net



Dane wyjazdu:
16.00 km 0.00 km teren
00:43 h 22.33 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:120 m
Kalorie: kcal

Servisowy grill

Sobota, 23 sierpnia 2014 · dodano: 04.03.2015 | Komentarze 1

Połączone dwa wypady ale w to samo miejsce ;). Za pierwszym razem pokręciłem do kumpla na szybki servis bike'a a za drugim na...grilla. Więcej nic nie będę pisał bo sensu brak - zwykła dojazdówka :)


Obiecałem kumplowi, że go "wrzucę" na bloga. Chciał to ma ;)

P.S. Mapkę należy zdublować ;)

Route 2 917 868 - powered by www.bikemap.net
256


Dane wyjazdu:
101.00 km 24.00 km teren
06:30 h 15.54 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1660 m
Kalorie: 2131 kcal

Mędralowa w wielkim składzie.

Niedziela, 17 sierpnia 2014 · dodano: 04.03.2015 | Komentarze 4

Po szosowych 400-stu przyszła pora na rekonwalescencję. Nie byłem padnięty czy zmasakrowany ale wiedziałem, że organizm musi trochę odpocząć. Dlatego zrobiłem sobie prawie 3 dni wolnego…od roweru. W niedziele jednak nie wytrzymałem, musiałem coś pokręcić a że akurat spora ekipa Cieszyniaków i Bielszczan jechała na Mędralową, postanowiłem im towarzyszyć. Wiedziałem, że nie będzie to ścigaczka tylko lajtowe kręcenie więc mnie to jak najbardziej pasowało – nazwijmy to takim skromnym rozjazdem ;). Bielska ekipa zabrała mnie samochodem z Bielska by nie tracić czasu na dojazdówkę rowerem. Oczywiście ja z góry się zarzekałem, że z powrotem już wracam na bike’u :). Oficjalne spotkanie wszystkich uczestników było w Jeleśni, a trochę się tego zjechało – 11 bikerów.
Grzesiu jako organizator zaproponował na wstępie żółty z Korbielowa na graniczny szlak. Jechało się przyjemnie, choć podłoże było dość mocno nasiąknięte wodą. Starałem się zbytnio nie forsować by nie nadwyrężać mięśni. Co mogę powiedzieć o owym szlaku? Przyjemny, dość łatwy i oczywiście widokowy ;).



Prawie cała ekipa. Prawie bo Marek strzelał fotona ;)











Następnie wbiliśmy się na czerwony szlak graniczny. Nie była to dla mnie nowość, gdyż jechałem już nim podczas Beskid Żywiecki Expedition w 2013 roku i częściowo w czerwcu 2014, tak więc było to tylko lekkie odświeżenie trasy ;). Można by już rzec, że klasycznie nie jechaliśmy do końca czerwonego tylko ponownie wbiliśmy się na żółty szlak, szeroką szutrówkę i znowu na żółty by ostatecznie wyjechać na Tabakowym Siodle. Podczas pierwszego wjazdu na żółty, Maciek ( teraz mechanik teamowy drużyny Kross’a ) urwał 3 szprychy, a że jego koło było dość mocno wylajtowane, sporo już mu nie zostało :/. Jednak postanowił kontynuować z nami dalszą część trasy. Wiadomo – mechanik wie kiedy można a kiedy nie J. Kolejny wjazd na żółty to również powtórka z rozrywki tylko już nieco odległej – ostatni raz jechałem tamtędy z Ludwikonem w 2009 roku podczas objeżdżania Babiej Góry. Przyznam się, że troszkę się pozmieniało ;). Odcinek z Siodła na Mędralową to była istna walka z błotem – na niewielkich podjazdach jazda graniczyła z cudem, koła były całe oblepione brązową breją. A na Mędralowej - dłuższy popas, uzupełnianie kalorii i napawanie się widoczkami. Oczywiście dobre humory nas nie opuszczały i śmiechu było co nie miara :D.











Były sobie szprychy trzy...


Marzen naparza ;)


Elegancki singielek na żółtym szlaku.




Panorama z Mędralowej.



Po popasie przyszła pora na kręcenie a mianowicie na najciekawszy odcinek całego wypadu – zielony szlak w stronę Suchego Gronia. Nie dość, że jest on piękny widokowo to jeszcze obfituje w single w tym jeden najlepszy z Kolistego Gronia na Przełęcz Klekociny . Po prostu cud miód i orzeszki ;). Z tego co pierwotnie mówił nasz organizator/przewodnik mieliśmy jechać na Jałowiec ale ostatecznie plany się pozmieniały i pokręciliśmy na równie piękną Halę Janoszkową. Sumie bardzo dobrze bo przynajmniej poznałem nowe tereny i było czym nacieszyć oko ;) . Później to już tylko zjazd do Bystrej, wpierw szutrówą a następnie asfaltowymi serpentynami. No i tyle by było tego terenu ale na pocieszenie zafundowaliśmy sobie małą imprezę na wysepce na rzece Koszarawie. Jak impreza to ognicho, kiełbaski, piwko i masa dobrego humoru :D. Część ekipy niestety musiała jechać wcześniej więc nie zostali z nami pobiwakować. Po tej kalorycznej rozpuście ruszyliśmy w dół – do Jeleśni – gdzie część ekipy pakowała się do aut. Mówię część bo ja i Marek postanowiliśmy wrócić na bike’ach ;). Odprowadziłem go do Węgierskiej Górki a później już samotnie do Bielska bocznymi drogami.





Hala Januszkowa.












Route 2 917 624 - powered by www.bikemap.net

Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
401.00 km 0.00 km teren
17:02 h 23.54 km/h:
Maks. pr.:72.00 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3890 m
Kalorie: kcal

Tour de Tatry 2014... czyli pierwsze 400 km.

Czwartek, 14 sierpnia 2014 · dodano: 03.03.2015 | Komentarze 7

Tak, tak, zachłyśnięty dokonaniami dwóch znanych mi Terminatorów ( cieszyńskiego – daniel3ttt oraz rybnickiego – gustav’a )postanowiłem zmierzyć się z magiczną liczbą ( jak dotąd) 400 kilometrów. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym takiego dystansu nie zrobił w górskich klimatach. Tak więc po krótkich obliczeniach i spenetrowaniu map, padło na trasę wokół Tatr. Od dłuższego czasu chodziła mi ta traska po głowie, lecz pierwotnie miałem objeżdżać Taterki z dojazdówką samochodem. Ale dlaczego nie połączyć dwóch tripó w jeden??:] .Nie mogłem tylko zdecydować się na konkretny termin…Chciałem w tej kwestii wykorzystać urlop lecz nie wpierw musiałem potrenować bo z marszu taka trasa groziła niepowodzeniem. Tak więc padło na drugi tydzień mojego byczenia się :]. Niestety prognozy nie były za ciekawe a wiadomo, że pogoda to przynajmniej 1/3 sukcesu.Ostatecznie wybrałem środę 14-go sierpnia. Jednak czym bliżej daty wyjazdu tym prognozy były gorsze… Na dzień przed jednak się troszkę poprawiły więc postanowiłem ziścić ten niecny plan ;) . Nastawiłem sobie budzik na północ by o 1:00 wyjechać. Oczywiście dzień przed byłem tak podjarany, że ciężko mi było usnąć, ale jakoś się udało ;). I co? Wstaje o północy i co tu widzę/słyszę?? Burza jak cholera…Zrobiłem sobie jeszcze 15-sto minutową drzemkę by przeczekać „żywioł” . Pełen obaw o warunki na drodze, ostatecznie wyruszyłem obładowany żarciem ( hehe standardowo wszystko w kieszonkach i koszykach – nie lubię jeździć z plecakiem ) o 2 w nocy. Warun na trasie kiepski i to bardzo – hektolitry wody na asfalcie. Hmnn nie wróżyło to niczego dobrego… Do Żywca jechałem bardzo zachowawczo, rzekłbym nawet wolno, by się nie przemoczyć na wstępie. Ku zdziwieniu o tej porze ruch jak diabli, co chwile jakiś tir czy tam dostawcza. Na docinku Żywiec - Korbielów było już lepiej, stąd też trzeba było nadrabiać zaległości czasowe. Przejście graniczne przekraczałem jeszcze po zmroku.





Słowacja wita mnie nocą ;)




Założeniem moim było by nocną część trasy robić po terenach mi znanych bo wiadomo, że po ćmoku łatwo się gdzieś pogubić, przeoczyć zjazd. Tak więc początkowy odcinek pokrywał się w 100% z zeszłorocznym Tour de Babia – Zakopane Edition 2013. Aaaa moment – była jedna odskocznia – musiałem objeżdżać zaporę na Oravie ;). Oj jak miło było sobie przypomnieć tę traskę a dokładnie namiastkę prze genialnego tripu :) . Wschód słońca było mi dane oglądać nad Jeziorem Oravskim. Przyznam się bez bicia – był to pierwszy i jak się później okazało, ostatni widok słońca… Przyszła pora na zjechanie z trasy TdB-ZE – odbiłem prawo na Oravice. Kręciło się tam przyjemnie - spowite mgłą góry odsłaniając się pomału , dawały magiczny klimat. Nic tylko cisza, spokój i pierwsze ładne widoczki. Już miałem nadzieję, że wyjdzie słońce ale nie – menda nie chciała ;). Odcinek Zuberec – Liptovsyke Matisovice był mega widokowy, po prostu oczy się nie mogły nacieszyć krajobrazem. Boże co by było gdyby pogoda była lepsza – nic ino kisiel w majtach ;)





Magicznie...


W tle Babiczka i Jezioro Oravskie.


Gdzieś w okolicach Oravicy.








Tereny boskie :)





Owy odcinek poza walorami estetycznymi miał jeszcze jeden ważny aspekt - genialne warunki na szosowanie: początkowo długi lecz łagodny podjazd a później szybki zjazd po serpentynach. No niestety zdrowy rozsądek zabraniał rozpędzania się za mocno choć warunki do przekroczenia 80 km/h były idealne. Oj korciło , korciło :) . Powiem tak: na bank tam powrócę!! Za to dalsza część trasy to już stricte podziwianie widoków – panorama Tatr Zachodnich po prawej stronie oszałamiała, dawała mega kopa. Nawet sporu ruch do Liptowskiego Mikulaszu nie przeszkadzał mi w żaden sposób. Boże co te widoczki robią z człekiem :D. Następnie zjechałem z ruchliwej trasy na drogę prowadzącą do tzw. Tatr Wysokich. Tu również początkowo nie mogłem się napatrzyć Taterkom, szczególnie że przede mną ukazywały się Tatry Wysokie. Widok bajka z ta mgłą u podnóża ;) .










Tatralandia.






Zamek Liptovsky Hradok







Jednak sielanka musiała się skończyć…Teoretycznie najciekawszy odcinek czyli od Prybyliny do granicy z Polską jechałem jak nie w mżawce to w deszczu. Tak, tak dobre 80 kilometrów.Wielka szkoda bo akurat fragment był supernowy pod szosę tudzież górala na slikach – długi ale to naprawdę długi upchill do Strbskiego Plesa a później równie długi zjazd do Tatrsanskiej Kotliny. Poza tym zapewne byłyby piękne widoczki a tu raptem na kwadrans mglisko odpuściło, dzięki bogu w okolicach Strbskiego Plesa więc można było choć na chwile ponapawać się krajobrazem. W zasadzie nie planowałem zahaczać o ten „kurort” ale z racji że byłem tak blisko, nie mogłem sobie odpuścić ;).Oj chciało się tam zostać na dłużej, bo było co oglądać ale niestety czas gonił a deszcz robił się coraz nieznośniejszy… Zjazd…masakra!! Człek przemoczony do suchej nitki, deszcz, wychłodzenie organizmu… Psycha już siadała…Żeby trzeszczały z zimna…a tu jeszcze taki szmat drogi. Po prostu modliłem się o jakiś podjazd by rozgrzać ciało…A tu nic…ciągle w dół…. Dopiero Tatrsanska Koltlina’ą zaczęło się coś wznosić lecz deszcz coraz bardziej napinkalał. Wspomnę jeszcze, że na początku tego deszczowego dramatu miałem lekki kryzys – podczas krótkiego postoju na przystanku, uciąłem sobie 5-cio minutową drzemkę. A skąd wiem że tak krótką? Pamiętam początek i koniec piosenki, która leciała w słuchawkach ;). Nie dość, że deszcz masakrował psychę to jeszcze szlag trafił licznik – nie wytrzymał naporu wody. Od tej chwili trzeba było zapisywać w komórce każdą przerwę z dokładnością co do minuty… Po przekroczeniu polskiej granicy, tj. Łysej Polany, przestało lać :]. Oj humor się poprawił. Spotkałem tez dwie sympatyczne Słowaczki- bierki, z którymi sobie troszkę porozmawiałem. Wiadomo swój do swego ciągnie :D. Dziewojki były wielce zdziwione moim ubiorem. No bo jak to przy takiej temperaturze ( ok. 13 st.C ) i takich warunkach ( deszcz ) jechać tylko w letnim wdzianku wzbogaconym o nogawki i rękawki? A ja im: Polak potrafi :D. A jak im jeszcze powiedział skąd jadę i dokąd to chwyciły się za głowę :D. W zasadzie jechaliśmy w tym samym kierunku ( do Zakopanego drogą Oswalda Balzera ), jednak chyba za szybko jechałem bo gdzieś mi w tyle zostały.W Zakopcu zrobiłem sobie dłuższą przerwę na obiad. Byłem tak głodny, że wpierw wszamałem dwudaniowy obiad, gaworząc z właścicielem o rowerach ( nota bene ciężko było jeść ze względu na drgawki z wychłodzenia ) a później kebaba na Krupówkach :D



Kryzysowo...






Powiało Tour de Pologne ;)






Nie wiem czy to była lekka sugestia ze strony pani Kelnerki...:) W zasadzie to mnie by się przydała opieka :D



Jeszcze chwile pokręciłem się po Zakopanem i ruszyłem w drogę powrotną. Nakarmiony, zagrzany, pełen sił pokręciłęm w stronę…Gubałówki. A bo co? Miałem za mało podjazdów :D. A ten akurat dobrze pamiętam z TdB-ZE ;). Jednak tym razem zjeżdżałem inna trasa - na Dzianisz i Chochołów. Tam sobie nie darowałem, drogi suche ( ku zdziwieniu ) więc mknąłem ile się dało. Do Czarnego Dunajca dotarłem już po zmroku czyli tak jak planowałem. Teraz już trasę znałem na pamięć więc można było jechać po ćmoku ;). A jaka to trasa – powtórka z Tour de Babia – Zakopane Edition 2013 czyli Jabłonka, Zubrzyca Dolna/Górna, nieśmiertelne Krowiarki nocą. Nie mogłem oczywiście odpuścić sobie Przysłopu, hehe. Standardowo na zjeździe do Stryszawy zmarzłem lecz tym razem rękawiczki robocze nie były potrzebne :D ( a propos poprzedniego rekordu dystansu ) . Co ciekawe w Stryszawie byłem już prawie cały suchy, tylko buty były jeszcze trochę wilgotne. Zatrzymałem się na chwilę na stacji benzynowej by się zagrzać i coś szamać. Obsługa prze genialna, mimo że wbiłem się o północy a wiadomo, co się wtedy dzieje, to jeszcze poczęstowała mnie herbatą. Chyba, będę tam częściej gościł ;). Później to już klasyka klasyki czyli Las, Łękawica. Mimo, że już w nogach miałem „kilka” kilometrów kręciło mi się o dziwo dobrze, nóżka jeszcze podawała. Postanowiłem to wykorzystać i zaliczyć jeszcze jeden podjazd – Przegibek :]. Hehe mój masochizm czasami nie zna końca :D. Poszło całkiem sprawnie. Na mieszkaniu byłem o równej 2 w nocy czyli dystans 400 kilometrów zrobiłem w równe 24 godziny .



Zakopane i Taterki



Reasumując: I co? Da się?? A pewnie że się DA!!! Magiczna liczba 400 kilometrów przekroczona!!!!! Mimo, że w dość ciężkich warunkach ale się udało!!! Kryzys wydolnościowy był tylko jeden - krótka drzemka, psychiczny - no w takim warunie to niedziwne ale szczerze mówiąc nogi mnie nie bolały, cały czas kręciły jak należy. Co ciekawe zad po takim dystansie był jak nowył, kolana też. Jaki z tego wniosek? Jestem prawie jak Terminatorzy z Cieszyna i Rybnika :D



Route 2,751,917 - powered by www.bikemap.net



Dane wyjazdu:
51.00 km 0.00 km teren
02:25 h 21.10 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:638 m
Kalorie: 1315 kcal

Umyć rower ;)

Poniedziałek, 11 sierpnia 2014 · dodano: 02.03.2015 | Komentarze 1

Urlop służy wyjazdom...tym rowerowym. Tym razem pojechałem do rodziców by dopieścić napęd - hehe w sensie wyczyścić go na glanc :). Niestety czasu nie miałem za dużo bo na popołudnie zapowiadali burze... Tak więc dojazd jak najszybsza trasą. Niestety były to asfalty i drogi główne. Po obiadku i polerce napędu trza było wracać bo już coś zaczynało grzmieć. Według obserwacji burza nadciągała od Bujakowa. Postanowiłem ją ominąć jadąc przez Przegibek. No niestety dopadła mnie franca tuż przed wjazdem w leśną część. Schroniłem się na przystanku. Żeby było mało to jeszcze zrobiło się niezłe oberwanie chmury. Już wiedziałem, że pucowanie bike'a było zbyteczne. No cóż, widocznie tak miało być ;).



Deszczycho napinkala...






Dane wyjazdu:
90.00 km 25.00 km teren
04:02 h 22.31 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1620 m
Kalorie: kcal

Skrzyczne z bonusem.

Niedziela, 10 sierpnia 2014 · dodano: 02.03.2015 | Komentarze 1

Po ostatnim szosingu przyszła pora na zmianę opon i… wiadomo – TEREN J. Jakoś się długo zbierałem…Pierwotny plan zakładał poranny trip ale wiadomo jak to ze mną…zawsze coś wyskoczy albo po prostu ciężko mi się z rańca zebrać. Tak też było i w tym przypadku – wyjechałem dopiero po 12-tej. Plan był prosty i klarowny – Skrzyczne – a co później to czas pokarze. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym cos nie pokombinował. Wpierw zjechałem z głównej drogi w prawo, w stronę Koziej Górki. Całkiem ciekawy wariant z przyjemnym uphillem. Przyznam, że początkowo kręciło się ciężko – duża wilgotność i duchota – stąd tez tempo nie było za mocne. Po dojechaniu do szlaku na Kozią Górkę, skręciłem w lewo ( czerwony szlak ) by dojechać do Bystrej. Tam się troszkę pogoda spaprała – zaczęło mżyć – ale postanowiłem dalej kontynuować tripa. Wbiłem się na całkiem przyjemną czerwoną rowerówkę, która doprowadziła mnie do Buczkowic, a później już klasycznie popedałowałem asfaltami do Ostrego.





Mój cel - Skrzyczne.



Wjazd na Skrzyczne był już zdecydowanie lepszy. Nóżki się rozkręciły i duchota jakby zelżała. Nie ma się co rozpisywać o uphillu bo podjazd jak podjazd – nic się nie zmienia od paru lat :]. Widoczki jak zawsze bajeczne. Na szczycie było już zdecydowanie chłodniej wieć nie rozsiadałem się na długo – parę fotek, uzupełnienie kalorii i sru w stronę Malinowskiej Skały.Oj jak ja lubię ten odcinek, można zdrowo przycisnąć . Oczywiście próbowałem pod Malinowska wyjechać ale szybko spokorniałem i zszedłem z bike’a. A na skale ludu jak mrówek – piechurzy i spora grupka enduraków. Nie wiem czemu ale sporo z nich chyba nie zna kultury rowerowej – ani cześć, ani be , ani kukuryku. Oczywiście zostałem zdzielony wzrokiem z góry na dół ale co tam… Kawałek za Malinowska dojrzałem prze superowy widok. Nie mam tu na myśli krajobrazów, bo wiadomo, że są genialne, a bikera i to nie byle jakiego. Otóż był to…na oko sześćdziesięcioletni pan, z długa, krzaczasta brodą, częściowo ubrany po kolarsku. Nie omieszkałem, musiałem pogadać. Okazało się, że był to fundator Białego Krzyża na Przełęczy Salmopolskiej, niejaki Aleksander Bojda. Przesympatyczny człowiek, zapalony sportowiec i działacz społeczny. Boże daj mi siłę bym w jego wieku jeszcze był tak czynny sportowo. Po niemal półgodzinnej pogaduszce, ruszyłem w stronę Malinowa. Jednak na sam szczyt nie wjeżdżałem a skręciłem w lewo by dojechać do szerokiej szutrówy biegnącej na Przełęcz Salmopolska. Heheh dogoniłem tam enduraków, którzy wybitnie się cielili. Chyba musiałem im wsiąść na ambicje podczas zjazdu bo zaczęli mnie dochodzić. Podjąłem wyzwanie i zaczęło się ostre ściganie do asfaltu. Nieskromnie powiem, że nie mięli ze mną szans :]. Raz udało im się mnie wyprzedzić ale…tylko raz. Później wujek ( znaczy ja ) pokazał im jak się jeździ :].






Uphillowo...








Chłopaki enduraki tak mnie zagrzali, że postanowiłem nie zjeżdżać na asfalt i dalej kręcić w terenie. Początkowo jechałem czerwonym szlakiem w stronę Kotarza lecz szybko z niego zjechałem – czarny na Stary Groń, Horzelicę. I to był szczał w dziesiątkę. Kręciło się tam fajnie – ładne widoczki, spokój, cisza i co najważniejsze nie męczyłem czerwonego do Klimczoka. No cóż jakoś za nim nie przepadam…. Troszkę mi się pofanzoliło bo zamiast zjechać zielonym do centrum Brennej,zaliczyłem kamienisty czarny. Oj wytrzepało mnie tam zdrowo . Jeszcze na chwilę wpadłem „polansować” ;) się do centrum i trza było cisnąć do domu. Starałem się omijać asfalty bo po co męczyć się na terenowych oponach.




Na czarnym...




Route 2 912 167 - powered by www.bikemap.net


Kategoria Beskid Śląski