Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 51859.25 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2012

Dystans całkowity:498.99 km (w terenie 55.20 km; 11.06%)
Czas w ruchu:26:00
Średnia prędkość:19.19 km/h
Maksymalna prędkość:73.80 km/h
Suma podjazdów:5440 m
Suma kalorii:7396 kcal
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:83.16 km i 4h 20m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
25.20 km 3.20 km teren
01:13 h 20.71 km/h:
Maks. pr.:55.90 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:450 m
Kalorie: kcal

Urodzinowo ( z holowaniem)

Sobota, 27 października 2012 · dodano: 28.10.2012 | Komentarze 13

Jako, że się miało urodziny to trzeba było sobie zrobić prezenta :). A jaki jest najlepszy?? Wiadomo - trip. Z racji, że nie miałem dużo czasu bo wieczorem przychodzili do mnie znajomi na flaszeczkę ;), padło na Kocierz. Pogoda za oknem co prawda nie była zachęcająca - deszcz i 4 st.C. - ale nie mogłem się powstrzymać :). Zatem dosiadłem białego rumaka i ruszyłem w stronę Przełęczy Kocierskiej. Wyjątkowo łatwo poradziłem sobie z podjazdem. Co mnie martwi to to, że zaczynam patrzeć na czas podjazdu. Na starość się pierdzieli w głowie :D. Nie będę mówił ile mi zajął podjazd, ale pobiłem poprzedni czas o 1,5 minuty ;). Na przełęczy podjąłem decyzje, że będę zjeżdżał terenem, a mianowicie zielonym szlakiem na Przełęcz Targanicką. Powiem tak: to był najwolniejszy zjazd tą trasą w moim życiu. Po primo zacząłem marznąć, a po secundo liście zamaskowały kamienie/gałęzie i strach było się rozpędzać. Żeby było mało to znów jacyś debile zwozili drzewo i z deczka rozwalili drogę. Z przełęczy ruszyłem do Wielkiej Puszczy, tym razem asfaltem. Ten zjazd zdecydował w zasadzie o dalszym pedałowaniu. Podczas jazdy tak przemarzłem, że nie mogłem prawie ruszać palcami u rąk. W sumie co za debil jeździ przy takiej aurze w "krótkich" rękawiczkach - ja :). No może gdyby nie padało to dało by się wytrzymać, ale przemoczone rękawiczki dawały podwójny efekt zimna. W zasadzie było mi zimno tylko w dłonie, ba ja ich prawie w ogóle nie czułem, ale i tak musiałem podjąć trudną decyzję. Gdzieś w połowie drogi przez Bukowiec byłem zmuszony dzwonić po pomoc. Po 15 minutach przyjechał po mnie tata moją ukochaną cytryną i tak się oto zakończyło moje urodzinowe kręcenie :).

P.S. Głupota nie zna granic :D.


W drodze na Kocierz.

Deszczowy Kocierz © jakubiszon




Dane wyjazdu:
128.65 km 32.00 km teren
06:51 h 18.78 km/h:
Maks. pr.:62.10 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2168 kcal

bbRiderZ MTB Trip

Niedziela, 21 października 2012 · dodano: 28.10.2012 | Komentarze 6

W końcu zacząłem pracować jak normalny człowiek ( od poniedziałku do piątku ) zatem w weekend trzeba było coś popedałować :). Ta zmiana spowodował, że nareszcie mogłem się ustawić na wspólny trip z chłopakami z grupy bbRiderZ . To był mój pierwszy wypad z chłopakami więc miałem pewne obawy czy podołam :). Ale raz kozie śmierć :). Umówiliśmy się o 9 rano Pod Strusiem koło lotniska bielskiego. Nie powiem, pora jak dla mnie trochę wczesna, zważywszy jeszcze na fakt, że poranek był wtedy z deczka zimny - jak wyjeżdżałem było 5 stopni celsjusza . Pojawił się wtedy problem z ubiorem. Dobrze wiedziałem, że popołudniu będzie koło 20-stu stopni, a nie chciałem brać plecaka bo jakoś nie jestem fanem wożenia czegoś na plecach. Chwila namysłu... A co tam - ubrałem na siebie wersję letnia wzbogaconą o rękawki i nogawki i ruszyłem w stronę Bielska. Z racji, że miałem już lekki poślizg czasowy, jechałem drogami głównymi. Była niedziela więc ruch o tej porze był w zasadzie zerowy. Czas dojazdu na umówione miejsce miałem wyjątkowo dobry bo zaledwie godzinę i dziesięć minut - spodziewałem się, że zajmie mi to o jakieś dwadzieścia minut więcej ;). O dziewiątej z groszami ruszyliśmy peletonem w stronę Brennej dobrze mi znanymi drogami. W Brennej opuszcza nas Paweł i już samotnie mknie na Błatnią.


Zdjęcie zapożyczone od Maćka ;). bbRiderZ i ja czyli jadąc od początku: Maciek, Michał, Paweł, ja, Grzesiek, Arek.

Część ekipy bbRiderZ © jakubiszon


Ach ta jesień ;) © jakubiszon


A plan w ogóle był taki: Orłowa->Trzy Kopce-> Grabowa czyli rasowe MTB. Przewodnikiem był Grzesiek, to on zaplanował całą trasę. Część dojazdową/asfaltową spędziliśmy na pogawędkach na wszelakie tematy w tym m.in. na temat naszych grupowych "uniformów" :). Tak, tak już za niedługo będzie można Nas widzieć w nowych, teamowych strojach :). Ale przejdźmy do trasy... Po części "towarzyskiej" przyszedł w końcu czas na ostre pedałowanie. Grzesiu wymyślił taką trasę, że nie można było się nie zmęczyć. Dojazd do niebieskiego szlaku biegnącego z Równicy na Orłową dał popalić. Jeden z ostrzejszych podjazdów, które miałem okazję robić. Dał mi on sporo do myślenia w kwestii pozycji za kierownicą, a mianowicie stwierdziłem, że muszę obniżyć kierownicę, gdyż na ostrych podjazdach podnosi mi koło i całą zabawę szlag trafia... Dalej już jechaliśmy szlakiem mijając po drodze masę bikerów. Na Trzech Kopcach zrobiliśmy sobie krótką przerwę na uzupełnienie płynów. Hehe Maciek kupił sobie w "schronisku" chyba najdroższą Coca Colę i Prince Pola bo zapłacił 13 zł. A na szlaku masa ludzi - dlatego nigdy nie lubiłem jeździć przez weekend - która z deczka utrudniała rozkoszowanie się jazdą.

Po ostrym podjeździe chwila na krótki odpoczynek, a dalej już śmigamy szlakiem na Trzy Kopce © jakubiszon


Gdzieś na niebieskim © jakubiszon


bbRiderZ w akcji ;) © jakubiszon


Beskid Śląski © jakubiszon


Trzy kopce © jakubiszon


Za Smerkowcem zjechaliśmy ze szlaku (żółtego) i wbiliśmy się na fajny singielek. I tu oto pojawił się problem przy rysowaniu trasy na bikemap - za chiny ludowe tej ścieżki nie było na mapie. Poza tym mnogość skrzyżowań i dróg była nie do zapamiętania stąd zapożyczyłem trasę od Maćka z endomondo. Oczywiście nie ma na niej moich dojazdówek stąd też nie podałem przewyższeń bo ciężkie by to było do obliczenia. Ale wracając do trasy, Grzesiek ją genialnie zaplanował. Było w niej to wszystko co prawdziwi MTB-owcy lubią najbardziej - fajne podjazdy, techniczne zjazdy, singiel tracki, a przy okazji malownicze widoki. Przyznam się bez bicia, chłopaki mnie ostro wymęczyli. Wylały się ze mnie hektolitry potu, szczególnie na podjazdach. A samo tempo też nie było niczego sobie :). Z "dziczy" :) wyjechaliśmy z powrotem na szlak, tym razem czarny w stronę Starego Gronia by ostatecznie wjechać do Brennej zielonym. Dalej już wracaliśmy prawie tą samą droga z małymi wyjątkami ;). Chłopaki znają okolicę idealnie bo prowadzili mnie takim drogami, że nie byłbym w stanie tego powtórzyć. W Aleksandrowicach zaczęły się pierwsze pożegnania. Ja z racji, że byłem nieziemsko głody, zahaczyłem o stary rynek w Bielsku i wszamałem gigantycznego kebaba, po czym nie omieszkałem odwiedzin w Opium na zwyczajowym Brackim . Podczas spożycia narodził się pomysł dobicia się :D. Mowa tu oczywiście o dobiciu fizycznym :). Wymyśliłem sobie, że zaliczę na koniec Przegibek. Niestety obżarstwo trochę mi to utrudniło bo z pełnym żołądkiem źle się wyjeżdżało. Trip uznaję za bardzo udany - doborowe towarzystwo, rasowe MTB i kupa śmiechu. Dzięki chłopaki!!!!!

i znowu pod górę ;) © jakubiszon


Widoczek na Brenną © jakubiszon


Zjazd do Brennej © jakubiszon


Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
46.02 km 0.00 km teren
01:49 h 25.33 km/h:
Maks. pr.:65.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:630 m
Kalorie: 1091 kcal

Kocierz wieczorową porą ;)

Sobota, 20 października 2012 · dodano: 20.10.2012 | Komentarze 2

Ja wiem, ja wiem - co to za dystans??? Przecież to do mnie ostatnio nie podobne ale wyjątkowo wyskoczyłem na krótką przejażdżkę, tak w ramach rozruszania kości ;). Z racji, że godzina była już późna (16:30), nie planowałem dłuższego tripu. Padło na Kocierz :). Pierwotnie miał byś podjazd i zjazd tą samą drogą, ale że jakoś fajnie mi się kręciło postanowiłem zjechać do Kocierza Moszczanickiego i dalej wzdłuż jezior i Soły do domu.

W drodzę na Kocierz © jakubiszon


Babia Góra z Kocierza © jakubiszon


Jezioro Zywieckie i Beskid Śląski © jakubiszon


No niestety nie przygotowałem się na zmianę trasy i w drodze powrotnej z deczka zmarzłem. No bo w sumie kto mądry śmiga tylko w koszulce, spodenkach i rękawkach przy temperaturze 10 st. celsjusza :D. Ale co tam fajnie się jechało i to jest najważniejsze :)



Dane wyjazdu:
125.90 km 17.00 km teren
07:44 h 16.28 km/h:
Maks. pr.:73.10 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2320 m
Kalorie: 2340 kcal

Pilsko wczesno-zimową porą :)

Środa, 10 października 2012 · dodano: 18.10.2012 | Komentarze 5

Jakoś nie miałem ostatnio czasu na zrobienie wpisu - trochę się pozmieniało w moim życiu i nie miałem weny ani czasu, stąd dopiero teraz wrzucam relację z wypadu na Pilsko :).

Pilsko...Hmnn..Piękna góra!! Pieszo zdobyłem ją dwa razy, ale cały czas korciło mnie na nią wjechać na bike'u. Jakoś w ciągu roku wpadały inne pomysły na tripy, choć cały czas w planie tegorocznym miałem Pilsko. No niestety rok się już pomału kończy, dni są już coraz krótsze więc był to ostatni dzwonek, żeby zaatakować tą jakże zacną górę :). Po długich analizach prognoz pogody padł termin środowy ( Dzień Matki Boskiej Pieniężnej!!! :D ). Od samego początku zakładałem, że będzie to trip bez dojazdówki autem tylko konkretna wyprawa szosowo-terenowa, oczywiście nie tymi samymi drogami (pętla). Jako że trzeba było zachować tradycję, nie omieszkałem zahaczyć o Bielsko (Opium). Zatem Pilsko atakowałem od Korbielowa. Ale od początku...
Do Korbielowa dojechałem drogami asfaltowymi, ale żeby nie było za łatwo to..zahaczyłem o Przełęcz Kocierską (Kocierz) i Rychwałdzką. Hehe taka mała rozgrzewka przed Pilskiem :).


Podjazd na Przełęcz Rychwałdzką.


A tu już zjazd z niej i widoczek na główny cel.


Ten widok mnie trochę zaniepokoił - to coś ośnieżone to Pilsko widziane z Krzyżowej.

Do Korbielowa dotarłem w całkiem dobrym czasie bo w niecałe 2 godziny :). Później wbiłem się na chwilę na zielony szlak by pierwotnie z niego zjechać i wyjeżdżać na Pilsko droga wzdłuż wyciągu. Dzięki bogu szybko się opamiętałem z tym pomysłem bo zapewne 90% drogi bym rower wypychał :) więc wybrałem trochę inna trasę, a dokładnie powróciłem na zielony szlak. Szczerze mówiąc podjazd do najlajtowszych nie należał - miejscami było dość dużo kamerdolców i z deczka grząsko :). Jako że cały czas nurtowała mnie ta droga wzdłuż wyciągu postanowiłem jednak na nią wbić, zjeżdżając z zielonego, gdzieś na wysokości łącznia się szlaków (zielonego i żółtego). Oj ależ to była błotnista ścieżka- ba to nie była ścieżka, to było istne bajoro :)


Zielony szlak a w tle Babia Góra.


A to już fragment drogi wzdłuż wyciągu. Czyż nie jest on łagodny? :D

W końcu dotarłem w bólach na Halę Miziową :). Powiem tak: już nigdy tą trasa nie będę wyjeżdżał - szkoda zachodu. Może dlatego, że było za mokro i strasznie się koła ślizgały...Może..Ale co tam - najważniejszy jest cel :). Na Pilsko w zasadzie wprowadzałem rower czarnym szlakiem. A w zasadzie dlatego, że gdy połączył się z żółtym to już zasiadłem białego rumaka i mknąłem wśród kosodrzewiny :). No niestety tym razem nie było mi dane napawać się pięknym widokiem Tatr, było widać tylko lekkie kontury. Na Pilsku zrobiłem sobie krótką przerwę na małe focenie :)


Hala Miziowa.




Fragment czarnego szlaku - miejsce, w którym mijałem się z jakimś bikerem :). Nota bene ależ to było zaskoczenie :)






Zimowy akcencik :).


Tatry.

Z Pilska zjeżdżałem początkowo czarnym szlakiem, by wbić się na niebieski wzdłuż granicy polsko-słowackiej, a docelowo dojechać do Hali Rysianki. Pierwsze może 200 metrów niebieskiego uroczyły mnie genialnym, technicznym singielkiem. Oj ale była adrenalina. Następnie jechałem równie eleganckim czerwonym szlakiem na Rysiankę - był to odcinek, na którym nie żałowałem nóg, gdyż musiałem trochę nadrobić czasu (zbliżała się godzina 15-sta).


Czyż nie jest to piękny singielek??

Na Hali Rysiance zrobiłem sobie dosłownie dwu-minutową przerwę i ruszyłem dalej zielonym w stronę Żabnicy. Nie mogłem oczywiście ominąć fajnego singielka za schroniskiem, kory łączył się z moim planowanym szlakiem. Zielony okazał się również fajnym zjazdem - mega urozmaicony downhill, od wąskiego, kamienistego, korzennego singla po szeroką, stromą, leśną drogę.


Zdjęcie niestety nie oddaję spadku terenu :/.



Z Żabnicy dotarłem do Węgierskiej Górki, gdzie zrobiłem sobie przerwę na obiad, by przez Radziechowy, Lipowa i Buczkowice dotrzeć do Bielska na małe co nieco ;). Do domu dotarłem już o zmroku - oczywiście przewidziałem taką ewentualność i zabrałem ze sobą oświetlenie :).

Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
74.14 km 0.00 km teren
03:19 h 22.35 km/h:
Maks. pr.:58.90 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:930 m
Kalorie: kcal

Nieudana ustawka...

Piątek, 5 października 2012 · dodano: 11.10.2012 | Komentarze 0

Miało być ostre MTB po Beskidzie Małym, ale się niestety nie udało :(. Zacznę może od początku... W czwartek, podczas tripu do Lanckorony, zadzwonił do mnie Ludwikon w celu zgadania się na jakieś MTB. Oczywiście propozycję z wielka chęcią przyjąłem, zważywszy na fakt, że miał nam towarzyszyć nasz wspólny znajomy Robert, którego już nie widzieliśmy ruski rok :). Plan był taki: zbiórka o 10:30 na Przegibku, a później w las :). Przed wyjazdem napisałem jeszcze esa Ludwikonowi, żeby wybrał jakąś lajtową trasę, gdyż naparzała mnie jeszcze łydka po czwartku. Zatem zasiadłem na białego rumaka, zapuściłem płytę Lipali "Akustyk" w mp3-ce i ruszyłem w stronę przełęczy. W Międzybrodziu Bialskim zatrzymałem się na chwile i tak z głupoty spojrzałem na telefon. I tu pełne zdziwienie: chyba z 4 połączenia nieodebrane i wiadomość od Ludwikona. Szybko oddzwoniłem i się niestety okazało, że nici z naszej ustawki - Robert zachorował, a Ludwikon musiał jechać na lotnisko. Zatem szybka rozkmina co robić dalej???... Ale skoro już byłem w Międzybrodziu, to nie zaszkodzi podjechać chociaż na Przegibek, a później się coś wymyśli :).


Zapora w Porąbce o poranku.

Niestety podczas podjazdu na Przegibek łydka dawała się dość mocno we znaki. Tak sobie nawet później myślałem, że nawet dobrze, że wspólny wypad nie wypalił bo byłbym tylko kłopotem dla chłopaków. Na przełęczy podjąłem decyzję o odrzuceniu dłuższej trasy, a tym bardziej o jakiś mocniejszych uphillach, choć nie powiem miałem smaka powtórzyć Skrzyczne od Ostergo. Po chwili namysłu ruszyłem w stronę Jasienicy, a po co??? A na kawę do Szwagra :D. Do celu dojechałem niebieskim szlakiem rowerowym, który zaczynał się gdzieś na Alei Armii Krajowej. To nie był dobry pomysł, żeby w ogóle siadać na rower. Ból był coraz mocniejszy więc w drodze powrotnej ( najszybszej, drogami głównymi) trzeba było się troszkę znieczulić by można było jako tako dojechać do domu. A że nie jestem fanem szprycowania się prochami, wybrałem opcję przyjemniejszą dla ducha i ciała, a mianowicie - Opium (Klub Opium). Troszkę mi tam zeszło bo zagadałem się z barmanka :) więc do domu wróciłem późnym popołudniem :)


Ależ mi ta płyta (Akustyk live) Lipali siadła :)





Dane wyjazdu:
99.08 km 3.00 km teren
05:04 h 19.56 km/h:
Maks. pr.:73.80 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1110 m
Kalorie: 1797 kcal

Kontuzjowana Lanckorona

Czwartek, 4 października 2012 · dodano: 09.10.2012 | Komentarze 5

Żeby tradycji stało się za dość… wpis z opóźnieniem ;)

Od pewnego czasu myślałem nad jakąś nową trasą w „nieznane”, ale jakoś nic mi ciekawego nie wychodziło. Problem był w tym, że sporo już w okolicy zwiedziłem, a na dalsze tripy nie pozwala już pora roku – dzień jest coraz krótszy. Założenie pierwotne było takie, że będzie to wycieczka asfaltowa – po ostatnich opadach jakoś nie korciło mniemy by wjeżdżać do lasu :)- , bez żadnych dojazdówek autem, zatem miałem dość ograniczone pole manewru. Przez przypadek ktoś polecił mi wypad do Lanckorony, jako że jest to piękne miejsce warte odwiedzenia. Postanowiłem to sprawdzić ;). Trasę do miejsca docelowego wyznaczyłem dość sprawnie, martwił mnie tylko powrót, gdyż nie chciałem wracać tymi samymi trasami i drogami głównymi, a za dużej możliwości nie miałem tylko przebić się na drugą stroną drogi Wadowice-Kraków (droga nr 52). Tamtych terenów totalnie nie znałem, a patrząc na mapę można było się tam pogubić.
Zatem ruszyłem!!! Standardowo do Wadowic dojechałem czerwonym szlakiem rowerowym (wyjątkowo zgodnie z mapą – hehe pierwszy raz mi się to udało) , później już kawałek krajówka (52), by wbić się na drogę do Łękawicy przez Kleczę Dolną, Górną. Tą trasę znałem na pamięć bo już tam kiedyś śmigałem przy okazji rekonansu asfaltowego po Beskidzie Makowskim. .


Widoczek na andrychowską część Beskidu Małego z czerwonego szlaku rowerowego.



Oczywiście zgodnie z moim stałym postanowieniem, by poznawać nowe trasy/tereny/drogi, trzeba było wbić się na jakoś nową drogę by się nie powtarzać :). Więc co zrobiłem.. Zatrzymałem się w Łękawicy w celu znalezienia dokładnego miejsca, w którym przebiega niebieski szlak rowerowy (nim miałem jechać dalej w stronę Zakszowa ) i tu nastąpił wielki wkurw!!! Wyciągam z kieszeni mapę, otwieram i co widzę????? Szlaki n Babią Górę!!! I wtedy odezwały się w mojej głowie słowa…tak, tak były bardzo niecenzuralne i wulgarne. Oj jak kląłem pod nosem. Debil ze mnie, pomyliłem mapy, zamiast zabrać Beskid Makowski, zabrałem Beskid Żywiecki.. I teraz nasuwa się pytanie: jak tu jeździć bez mapy??? Dzięki bogu miałem w phonie gogle mapę, ale ona nie uwzględniała szlaków pieszych :( No cóż trzeba sobie jakoś radzić. Z tego co pamiętałem to z mapy ,to z Łękawicy biegł grzbietem pasma czarny szlak., który schodził do Stryszowa. No i nim pojechałem. W pewnym momencie zgłupiałem, gdyż drogi się rozchodziły, a na mapie czegoś takiego nie było. Z pomocą przyszedł mieszkaniec okolicznego „osiedla” i pokierował mnie jak mam dalej jechać. A wracają do tytułu wpisu i owego czarnego, to jadąc szlakiem poczułem w prawej łydce dziwny ból. Wyglądało to jak skurcz mięśnia, ale po takim odcinku nie miał prawa mnie w ogóle złapać. Co dziwne bolało tylko jak jechałem na siedząco, na stojąco już nie… Chyba sobie naciągnąłem jakieś ścięgno albo mięśnia. Niestety ból towarzyszył mi przez dalszą część tripu stąd też tempo miałem bardzo kiepskie :(.


Gdzieś na czarnym szlaku. Ciekawy widok - sarny w zagrodzie.



Ból rekompensowały na szczęście piękne widoki, a ich troszkę było :). Nie spodziewałem się, że Lanckorona jest na takiej kiepie :). Ze względu na nogę, wyjeżdżałem na przemian albo na młynku, albo na stojąco. Po wjechaniu do centrum zamarłem... Ryneczek, jak też boczne uliczki były prze urocze. Dosłownie jakbym znajdował się w skansenie. Wszystkie domy były drewniane, niskie i co najważniejsze bardzo mocno do siebie przyklejone. Dosłownie jakby czas się tam zatrzymał dobre 100 lat temu. Idealne miejsce na ucieczkę od ciągle pędzącego świata. W Lanckoronie zrobiłem sobie dłuższą przerwę na odpoczynek i uzupełnienie zapasów. Po przerwie odwiedziłem jeszcze ruiny Zamku Lanckorońskiego i poszusowałem po ścieżkach okrążających wzgórze. Miało nie być MTB, ale nie mogłem się powstrzymać od jazdy po tych genialnych ścieżkach.


Lanckorona.


Czyż tu nie jest pięknie??




Plan ścieżek wokół zamku.




Ruiny zamku.


Widok z jednej ze ścieżek wokół ruin zamku.


Fragment tzw Alei Zakochanych.




Downhillowcy zrobili sobie niezłą trasę zjazdową. Ja niestety odpuściłem sobie skoki. Powód - za duże ryzyko wracania na piechotę do domu ;)

W Kalwarii Zebrzydowskiej zatrzymałem się na obiad, by później ruszyć w stroną domu przez Zebrzydowice, Stanisław Górny, Wadowice, Frydrychowice oraz Wieprz. Trasa może pod względem okolicy nie była za ciekawa, ale za to nadrabiała widokami na Beskid Makowski,Mały, Żywiecki oraz na... Tatry Wysokie. Widoki te, szczególnie na Tatry, dały mi takiego kopa, że przez chwilę zapomniałem o bólu nogi :).


Kalwaria Zebrzydowska i tzw dróżki.


Widok na wzgórze lanckorońskie z Kalwarii Zebrzydowskiej.


Mój baton energetyczny - Tatry.




Wadowice.

Reasumując: fajna wycieczka z masa ładnych widoków. Szkoda tylko, że zapomniałem mapy, bo zapewne trip byłby dużo ciekawszy :).

P.S. Są czasami przypadki, że piwko w Opium nie jest zwyczajem ;)