Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 56854.76 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.67 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2013

Dystans całkowity:706.75 km (w terenie 77.93 km; 11.03%)
Czas w ruchu:33:43
Średnia prędkość:20.96 km/h
Maksymalna prędkość:72.50 km/h
Suma podjazdów:10659 m
Suma kalorii:18133 kcal
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:64.25 km i 3h 03m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
116.45 km 25.10 km teren
06:20 h 18.39 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1800 m
Kalorie: 3073 kcal

Urodzinowa Barania Góra

Niedziela, 27 października 2013 · dodano: 27.11.2013 | Komentarze 4

Nie ma to jak sobie zrobić super prezent na swoje...18-te urodziny :D. A że akurat prognoza pogody na ten dzień była wyśmienita to postanowiłem zrobić jedną z piękniejszych pod względem widokowym i technicznym traskę w Beskidzie Śląskim czyli Barania Góra czerwonym szlakiem z Węgierskiej Górki. Przyznam się bez bicia - uwielbiam tę trasę, jest po prostu genialna, cud, miód i orzeszki :). Hehe jakoś zawsze mi się trafia na ten trip genialna pogoda :). Tak też było i tym razem -ciepło a nawet momentami za ciepło i ta przejrzystość powietrza...Super!!.

Po whiskaczowej sobocie wstawało się troszkę ciężko ale wizja tripu szybko zatarła ślady...kaca. Po wyjechaniu z Bielska ( startowałem z Jasienicy ) dawał mi się we znaki silny wiatr, tzw. "wmordęwind" z elementami bocznych podmuchów. Momentami wiatrzysko było na tyle mocne, że wyhamowywało mnie prawie do zera albo kładłem się na bike'u niczym motocyklista na ostrym zakręcie. Hehe było ostro. Po drodze mijało mnie kilku bikerów...na śląskich blachach ( SK/SD) - wybrali widać dojazd samochodem :). Przy okazji zmieniłem troszkę mój standard dojazdu do Węgierskiej Górki, skręcając w Godziszce na Słotwinę ( jej zachodnią część ). Ciekawa alternatywa, na pewno pod względem ruchu na drodze ;).
W Węgierskiej Górce zrobiłem zapasy i ruszyłem w tzw część terenową czyli na czerwony szlak. Początkowo kręciło mi się jakoś tak ciężko, noga nie chciała podawać jak należy. Dzięki bogu szybko się "rozruszała" i było już ok :).


Ach ta brzoza...:D

Wiem, wiem zachwalam strasznie ten czerwony szlak ale jest na nim dosłownie wszytko: są techniczne podjazdy, szerokie leśne dukty, nawet krótkie single ( co prawda pod górę ), korzenie , kamienie, ściółka i w jesiennym okresie tona liści :) czyli wszytko to co powinno być w pure MTB. Można idealnie poćwiczyć technikę na podjazdach a przy okazji napawać się genialnymi widokami na Beskid Śląski i Żywiecki. Jechałem tę trasę pierwszy raz w spdekach i różnica była piorunująca - w zasadzie wszystko wyjechane/przejechane, nawet tam gdzie wydawało mi się, że się nie da :). Troszkę zmasakrowałem się na jednym kamienisto-korzennym odcinku ale chciałem się sprawdzić czy podołam. No i co??? Bez problemu przejechane ale kosztem sił ;). Po wjechaniu na Glinne zaczęło się podziwianie prze zajebi...tych widoków. Kto tam był to wie, kto nie - niech żałuje !!!


Jeden jedyny wypych.








Do celu jeszcze trochę ;)


Trochę ściółki...dla urozmaicenia :).


Hala Radziechowska - tam to by można było umrzeć...





Na Glinnym to dopiero zaczęło wiać!!! To co było na dole to pikuś ale widoczki rekompensowały wszystko. I tak w zasadzie w silnym wietrze kręciłem na Barania Górę przypominając sobie metr po metrze. Tym razem odcinek ten poszedł baardzo gładko - są genialne widoczki, jest power :). Na jednej z przydrożnych skałek o mały włos mnie nie zwiało podczas uzupełniania kalorii :). Hehe zawiało grozą :D.




Mała Fatra widziana była jak na dłoni.

Jakoś wyjątkowo odcinek "podszczytowy" był posprzątany więc postanowiłem pomęczyć się troszkę i pokonać go na siodle. No i w zasadzie z małymi wyjątkami udało mi się tego dokonać. Co prawda musiałem robić sobie krótkie przerwy bo...płuca nie wydalały :). Ostatnie metry również na siodle choć o mały włos nie okupił bym tego mega skurczem. Hehe tak to się dzieję jak ktoś ma ambicje a przy okazji jeszcze publikę w postaci "sympatycznych" ( czytaj b.ładnych ) dziewojek. Wyjechać, wyjechałem ale z dość dziwnym grymasem na twarzy :). A na szczycie?? Ludzi od groma!! Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem tyle ludziska na Baraniej. Ale w sumie co się dziwić - pogoda była przecież prze genialna na niedzielny trekking :). A widoki??? Po prost bajka: Tatry, Mała Fatra, Lysa Hora etc. a wszystko jak na dłoni!!




Coś się tu kolory popitoliły...:/.


Tatry, Góra Matka i ...Biały Rumak.


Tatry!

Jako, że miałem (18) urodziny to na szczycie musiał być symboliczny toast!! Hehe kielicha nie miałem więc pociągnąłem z gwinta :D. Ludzie na mnie z deczka dziwnie patrzyli ale co tam...w końcu to był mój dzień :). Po symbolicznym "kielichu" spostrzegłem, że gdzieś wsysło mi mapę więc dalej trzeba było jechać na czuja czarnym szlakiem :).


Symboliczne alko. Co prawda szamapan to nie był i tak smakowało zajebiście ;)




Zjazd czarnym szlakiem.

Podczas zjazdu czarnym szlakiem o mały włos się nie wyrżnąłem - zahaczyłem "podwoziem" o korzeń. Tak to jest jak nagle na trasie pojawia spory uskok ( ala półka ). Jednak czarnym szlakiem nie dojechałem do końca tylko odbiłem w lewo na szeroką szutrową drogę biegnącą wzdłuż Baraniej. Bez mapy jechało się jak bez ręki, stąd też zasięgnąłem opinii lokalesów i poprowadzili mnie fajną drogą łączącą się później z zielonym szlakiem pieszym i niebieskim rowerowym. Rowerówką zjechałem już do Węgierskiej Górki,gdzie trza było uzupełnić zapasy bo w kieszonkach i w bidonie świeciło pustką :).



Trasa od Węgierskiej Górki do domu to już był stricte asfalt czyli...nic ciekawego ;). I tak oto spędziłem swoje urodziny, czyli jak??? Jedwabiście :). Oby zawsze tak człek czcił dzień swych narodzin :).


Dane wyjazdu:
8.66 km 0.00 km teren
00:21 h 24.74 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 60 m
Kalorie: 435 kcal

Whiskaczowy powrót

Niedziela, 27 października 2013 · dodano: 27.11.2013 | Komentarze 0

Po whiskaczowej mini imprezce trza było jakoś wrócić do domu...Hehe jakoś całkiem, całkiem nawet to wyszło :D. Po północy w sobotę to można jeździć - drogi puste, zero stresu i można ostro pomykać...nawet na podwójnym gazie ;)



Dane wyjazdu:
23.10 km 0.00 km teren
01:07 h 20.69 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:423 m
Kalorie: 850 kcal

Miała być Jasienica a wyszło whiskaczowe BB

Sobota, 26 października 2013 · dodano: 19.11.2013 | Komentarze 0

Sobotni wieczór planowałem spędzić w Jasienicy, pilnując siostrze kotów. Miał to być, nazwijmy to delikatnie, relaks przed niedzielnym tripem. A że jakoś nie chciało mi się jechać autem postanowiłem pokręcić bike'iem - taka w sumie mała rozgrzewka :). Gdzieś w okolicach Lipnika dostałem zaproszenie od kuzyna na małe co nieco ;). Oczywiście nie odmówiłem i z werwą pokręciłem do BB. Jednak narzuciłem sobie za mocne tempo i dotarłem z szybko ( kuzyna jeszcze nie było na mieszkaniu ). Co tu będę pisał - trasa mało ambitna bo rasowa dojazdówka, bez żadnych ciekawych momentów :). Miałem u kuzyna posiedzieć chwilę, załyczyć jednego drina...Wyszło inaczej :D


Czekając na kuzyna...podziwiałem Katedrę Św. Mikołaja w Bielsku.


Dane wyjazdu:
16.89 km 3.00 km teren
00:45 h 22.52 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:198 m
Kalorie: 510 kcal

Na próbę...

Sobota, 26 października 2013 · dodano: 19.11.2013 | Komentarze 0

Trasa Dom-Kanciapa-Dom. Tym razem znowu inaczej bo ileż można jeździć tą samą drogą :). Hehe za niedługo skończą mi się pomysły :D.




Dane wyjazdu:
54.17 km 15.00 km teren
03:10 h 17.11 km/h:
Maks. pr.:58.29 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1642 m
Kalorie: 1265 kcal

Czuplowo k4r3lowo

Niedziela, 20 października 2013 · dodano: 11.11.2013 | Komentarze 5

Miałem wyjechać rano ale jakoś mi tak schodziło i schodziło, że wyjechałem dopiero po objedzie. Troszkę byłem zły na sam na siebie, że tak późno wyjechałem bo w planie miałem dłuższy objazd Beskidu Małego. Wiem , wiem non toper ten BM ale cóż mam poradzić, że jest tu tak pięknie a poza tym na dłuższe wycieczki narazie nie mam pomysła bo dzień jest już krótki... W planie miałem Czupel ( wstyd się przyznać ale w tym roku jeszcze na nim nie byłem ), Kiczerę i Trzonkę. Jadąc do Międzybrodzia zatrzymałem się na chwilę na zaporze w Porąbce i jakoś mnie tak natchnęło, żeby tyrknąć do k4r3l'a bo chłop też akurat kręcił coś po okolicy. Co prawda spodziewałem się, że będzie już gdzieś w okolicy Magurki Wilkowickiej, a tu niespodzianka - Kuba był w Kozubniku i jechał w moim kierunku :). Zatem poczekałem na niego i już dalej kręciliśmy razem. To się nazywa mieć fuksa :D. Plany Kuby w zasadzie pokrywały się w 70% z moimi. Popedałowaliśmy do Międzybrodzia by tam się wbić na żółty szlak na Magurkę Wilkowicką.


Cyba nie muszę opisywać tego miejsca?? :)


Jest i k4r3l.

Uphill żółtym do najostrzejszych nie należy choć sam początek potrafi wycisnąć "troszkę" potu :). Nam, żeby było ciekawiej, dawały się we znaki liście. Trzeba było zachować szczególną ostrożność bo nigdy nie wiadomo co się może pod nimi znajdować. Ja szlak ten znam dobrze ale parę razy niewidoczne kamerdolce odpowiednio mnie hamowały albo zatrzymywały. Na Magurce k4r3l wszamał "papu" bo już opadał z sił ( w końcu już nabił "troszkę" kilometrów i metrów w pionie ) i dalej pokręciliśmy na szczyt Czupla.


k4rel ciśnie pod górę żółtym szlakiem.


Jakoś zawsze muszę zamieścić zdjęcie z tego punktu widokowego. Powód?? Genialny widok!!!



W drodze na Czupel znaleźliśmy genialną miejscówkę z jeszcze genialniejszym widoczkiem ( patrz zdjęcie poniżej ). Co najlepsze jest to zaledwie 20 metrów od szlaku a widok jest prze fantastyczny. Przyznam się bez bicia - lepszej panoramy w Beskidzie Małym chyba nie ma!! Co prawda gdyby nie widok na Tatry to pewnie byłby taki se ale w połączeniu ze wszystkim robi piorunujące wrażenie!! Jak to zobaczyłem to po prostu kolana mi się ugięły :).




Tak piękne, że wrzucę jeszcze raz :).



Po tych jakże pięknych doznaniach estetycznych kręciło się jeszcze lepiej. Z racji, że trochę zeszło podziwiając piękne widoczki trzeba było się spieszyć i planowa Jaworzyna musiała nam podziękować na wstępie. Z Czupla zaczęliśmy zjeżdżać czerwonym szlakiem jednak po morze 400 metrach odbiliśmy w lewo w leśną drogę - a tak chcieliśmy sprawdzić, gdzie nas zaprowadzi :). Owa nowo poznana droga okazałą się bardzo ciekawą alternatywą zjazdu - początek był bardzo łagodny, gdyby nie tony liści można by ostro pruć w dół; później już było troszkę gorzej bo już zdecydowanie kamieniście i stromiej. Po drodze spotkaliśmy jeszcze...uwaga...stadko jeleni, które najwyraźniej szukało pożywienia. Ostatnie metry drogi były już dość strome i techniczne czyli takie jak tygryski lubią najbardziej :). Okazało się, że zjechaliśmy do...ha i to była niezła zagadka bo czy to był Czernichów, czy Międzybrodzie Żywieckie to do tej pory nie wiem choć znam te tereny bardzo dobrze. W zasadzie miejsce wyjechania z lasu było dla mnie wielkim zaskoczeniem bo kompletnie się tego nie spodziewałem. No niestety pora była już na tyle późna, że dalsze ambitniejsze plany poszły w pizdu i trzeba było wracać do domu głównymi drogami przy włączonych lampkach. I tak oto zakończyłem mój jakże sportowy dzień - rano był wschód słońca na Skrzycznem a później rowerek. Taką końcówkę weekendu to ja rozumiem :).

P.S. Jak znajdę czas to wrzucę relację ze wschodu słońca na Skrzycznem ;).
Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
19.10 km 0.00 km teren
00:41 h 27.95 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:178 m
Kalorie: 682 kcal

Na próbę...

Sobota, 19 października 2013 · dodano: 11.11.2013 | Komentarze 0

Co tu dużo pisać...zwykłe dotlenienie mózgu i rozruszanie mięśni przed i po próbie :). Tym razem dojazd do kanciapy troszkę inny ale za to szybszy :). Powrót już klasyczny.





Dane wyjazdu:
46.30 km 0.00 km teren
01:55 h 24.16 km/h:
Maks. pr.:67.50 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:585 m
Kalorie: 1081 kcal

Na Spotkanie Podróżników do Grawitacji.

Poniedziałek, 14 października 2013 · dodano: 11.11.2013 | Komentarze 0

Po wykręceniu swojego rekordu przyszła pora na rozjazd :). W niedzielę nie miałem jakoś ochoty dosiąść Rumaka ;) więc zostawiłem sobie to na poniedziałek. A że akurat okazja była dobra, bo jak zawsze w Grawitacji co poniedziałek było Spotkanie Podróżników, postanowiłem rozprostować nogi :). A co było tematem ówczesnego spotkania?? "Kilimandżaro to tylko dodatek..." - bardzo ciekawa prezentacja. Na wstępie powiem, że pierwsze kilometry na bike'u były ciężkie - nogi jak z kamienia, w ogóle nie chciały podawać :/. Jakoś w nie za mocnym tempie ale się dokulałem do Grawitacji. Tam czekał już na mnie mój kumpel i razem, przy piwku, oglądaliśmy prezentację :). A że nogi jeszcze trochę bolały więc trza było dobrego painkillera - piwko zrobiło swoje i już bez żadnych boleści dotarłem do domu..po północy ;).



Dane wyjazdu:
343.92 km 0.00 km teren
13:59 h 24.59 km/h:
Maks. pr.:72.50 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3350 m
Kalorie: 7804 kcal

Pierwsze 300 km

Sobota, 12 października 2013 · dodano: 07.11.2013 | Komentarze 7

Tak, tak w końcu przekroczyłem magiczną liczbę 300 kilometrów na raz :). A wszystko to przez dwóch Terminatorów: cieszyńskiego - daniel3ttt i rybnickiego - gustava, którzy to po prostu weszli mi na ambicję :). No bo co?? Oni mogą trzaskać po 600/800 kilometrów a ja nie?? W zasadzie nie planowałem na ten rok tak długiego dystansu - TdB-ZE miało być rekordowe - ale chłopaki/szatany musiały namieszać mi w głowie :D. Skoro już narodził się pomysł nowego rekordu trzeba było wyznaczyć jakiś termin a z tym był ciągły problem :/. W końcu zebrałem się do kupy i wyznaczyłem datę 12 października. Tak naprawdę był to już ostatni dzwonek na tak długi trip bo...w końcu to już prawie końcówka roku i dnia już nie ma za dużo. Najlepsze jest to, że nie miałem kompletnie pomysłu na trasę. Wiedziałem tylko, że chce odwiedzić Myślenice a co będzie dalej?? Hmn...jakoś będzie...i było. Tak budowałem trasę, że zahaczyłem nawet o...Pieniny :). Ale od początku...
Planowałem start na 6 rano ale...zaspałem. To się nazywa szczyt szczytów - zaspać na długo planowany trip :D. Wyruszyłem w końcu półgodziny później. Na domiar złego w nocy lało i już po 10 kilometrach byłem udupcony jak świnia :).


Poranne mgły w Wieprzu.


Beskid Mały.



Mimo, że droga była mokra kręciło mi się bardzo dobrze. Do Wadowic jechałem bocznymi drogami wdychając wiejskie "klimaty" - hehe tak na pobudzenie :D. Za Wadowicami warunki atmo się z deczka pogorszyły - kręciłem w mega mgle. Nawet zmuszony byłem uruchomić światełka by nikt mnie nie potrącił. Troszkę mnie to zaniepokoiło bo prognozy były całkiem inne. Na chwilę się "rozjaśniło" w Kalwarii Zebrzydowskiej, ale tylko na chwilę bo od Lanckorony do Sułkowic pedałowałem w jeszcze większej mgle, co chwile przecierając okulary z nadmiaru wilgoci.


No niestety nie nacieszyłem się pięknym widoczkiem rynku w Lanckoronie :/

W Sułkowicach humor mi się poprawił bo...magła opadła i wyszło słońce :). Jednak znowu nie na długo bo już za Myślenicami miałem powtórkę z rozrywki. Wkurzyłem się z deczka bo chciałem podjechać na zaporę w Dobczycach ale przy takich warunkach mijało się to totalnie z celem - widoczków by i tak nie było fajnych. Jeszcze w drodze z Sułkowic do Myślenic, jadąc przez Jasienicę dostrzegłem ciekawe tereny do pure mtb :) - hehe coś mi się wydaję, że w przyszłym roku tam przyjadę coś pokręcić. W Dobczycach zrobiłem sobie krótką przerwę na uzupełnienie kalorii i ruszyłem w stronę zamku - no bo w końcu trzeba choć trochę pozwiedzać okolice :). W sumie czas miałem dobry ale profilaktycznie zrezygnowałem ze zwiedzania zamku bo nigdy nie wiadomo co się może jeszcze przytrafić w trasie. A co gorsze kusiło strasznie zwiedzanie bo...pojawiło się w końcu słońce :).




Rynek w Myślenicach.


Zamek w Dobczycach.

W zasadzie od Dobczyc już ciągle towarzyszyło mi słońce :). Kręciło się wyśmienicie choć trochę "wmordęwind" dawał się we znaki. Z Dobczyc ruszyłem w stronę Tymbarku/Limanowej, kręcąc raz w dół, raz w górę przez "jabłkowe zagłębie" :). Kurcze, gdzie się człowiek nie obejrzał, tam sady jabłkowe. Hehe najlepszy był moment przejazdu obok zakładów "Tymbarku" - człek się czuł jakby się kąpał w soku jabłkowym- mega intensywny zapach!!!


Rynek w Tymbarku.

W Limanowej zaplanowałem zrobić sobie dłuższą przerwę obiadową. Jednak pech chciał, że w bardzo przyjemnym ( cenowo i wizualnie ) lokalu miała się odbyć impreza zamknięta ( prawdopodobnie wesele ) i zmuszony byłem szukać jakiejś innej ciekawej opcji. Trochę mi to zajęło lecz i tak w końcu wybrałem pizzerię. Na dzień dobry siara bo kelnerko-barmanka miała wielki problem z wniesieniem roweru do środka. Kurcze, co najlepsze w lokalu była tylko obsługa i ja i nikt inny a ona mi sapie o rower. W końcu się zgodziła i zamówiłem para pizze. Nie dość, że w smaku była kiepska to jeszcze w środku znalazłem zszywkę. A dokładnie utkwił mi w zębie. Po prostu makabra, żeby takie cosik było w pizzy!!!! Z Limanowej ruszyłem w stronę...Krościenka nad Dunajcem :). Po drodze zaliczył superowy uphill z Starej Wsi na Przełęcz Pod Ostrą.


W drodze na Przełęcz Pod Ostrą - niczym jakby się jechało po torze :).




Piękny Beskid Wyspowy.

W planie miałem jeszcze jedną górską premię ale niestety czas gonił i trzeba było zmienić trochę trasę. W Kamienicy zrobiłem sobie kolejną przerwę na uzupełnienie płynów i oczom nie mogłem uwierzyć jak na jakiejś reklamie ukazała mi się aktualna temperatura powietrza - 22,5 st.C!!!. W Krościenku nie zagościłem zbyt długo - zrobiłem zakupy na resztę trasy i pokręciłem w stronę zamku w Czorsztynie. Tam niestety niemiła niespodzianka - zamek był nieczynny - spóźniłem się...niecałe 2 tygodnie :(.


"ala spływ Dunajcem" czyli krótki odcinek wzdłuż rzeki ;).


Pieniny.


Zamek w Czorsztynie.


Jezioro Czorsztyńskie, Zamek w Nidzicy w tyle słabo widoczne Tatry.


Zachód słońca nad Jeziorem Czorsztyńskim.

W zasadzie po "wizycie" w Zamku Czorsztyńskim dostałem mega przypływu energii. Skąd ona się wzięła?? Nie mam pojęcia ale noga podawała jak ta lala - do Nowego Targu rzadko schodziłem poniżej 35 km/h :). Był POWER!!! Do Nowego Targu wjechałem już po zmroku. Następnie pokręciłem do Jabłonki przez Czarny Dunajec. Według mapy jechałem identyczną trasą jak na TdB-ZE ale tym razem poszła ona mi jakoś dużo szybciej - hehe przynajmniej tak mi się wydawało :D. Podczas odcinka Nowy Targ - Jabłonka dostawałem szewskiej pasji!! Powodem tego stanu były matoły jadące autami, namiętnie mnie oślepiające. Po prostu ćwoki jechały non toper na długich światłach ( drogowych ), nie obchodziło ich, że im "migałem", idioci musieli postawić na swoim!!! W Zubrzycy Górnej miałem spotkanie pierwszego stopnia z...psem pasterskim. Psiak mnie strasznie przestraszył - pojawił się dokładnie znikąd parę metrów przede mną i szczekał w niebo głosy. Dzięki bogu jakiś baca go zawołał i mogłem już spokojnie kontynuować uphill na Przełęcz Krowiarki. Hehe o tej porze to jeszcze nigdy tak wysoko nie byłem :). Zjazd z Krowiarek bardzo spokojny i asekuracyjny. W Zawoi dopadł mnie kryzys - zacząłem usypiać za kółkiem!!! Przyznam się bez bicia - bardzo nieprzyjemne uczucie, nikomu go nie życzę bo o glebę bardzo, ale to bardzo łatwo. Zdając sobie sprawę, że jest to już efekt zmęczenia postanowiłem poszukać jakiegoś sklepu/knajpy by podładować baterię. Udało się znaleźć jeszcze czynny sklep i zakupić coś do jedzenia. Jednak efekt posiłku nie był do końca taki jaki oczekiwałem a przede mną było jeszcze trochę kilometrów i na początek uphill na Przełęcz Przysłop. Za dobrze się nie wyjeżdżało lecz na samym szczycie pomogło mi zakupione wcześniej...jabłko!!! .Kurcze już drugi raz zwykłe jabłko dodaje mi mega kopa :). Zjeżdżając z przełęczy okropnie zmarzłem - paluchów już prawie nie czułem ( jechałem w krótkich rękawiczkach ). Za ostatnie drobne kupiłem sobie na stacji benzynowej w Stryszawie...rękawiczki robocze :D :D. Powiem tak: zrobiły one ogromną robotę!!!! Paluchy w końcu nie marzły i można było dalej kontynuować jazdę po około Leśnych chopkach :). Na sam koniec, taka wisienka na torcie, zostawiłem sobie uphill na Kocierz :). Tempo miałem kiepskie ale w końcu miałem już ponad 300 kilometrów w nogach. Za to zjazd na maxa :). Do domu dotarłem o 1:20 w całkiem dobrym stanie fizycznym. Hehe chodził mi po głowie szatański plan dokręcić do 400 ale niestety moje oświetlenie odmawiało już posłuszeństwa ;).

Reasumując: Bardzo fajna wyprawa. Dowiodłem sobie, że potrafię wykręcać tak długie dystanse i że moja kondycja jest na dość wysokim poziome. Powiele słowa Gustava, że na tak długich dystansach bardzo ważna jest psychika i duża motywacja, bo bez niej nawet koks nie da rady. Aaaa no i przy okazji trochę "świata" zwiedziłem :). Byłem w Beskidzie Makowskim, Wyspowym, Żywieckim i Pieninach. Cóż więcej powiedzieć...Teraz pora na 400 kilometrów :)


Dane wyjazdu:
31.56 km 8.00 km teren
01:41 h 18.75 km/h:
Maks. pr.:51.21 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:919 m
Kalorie: 733 kcal

Hrobacza wieczorową porą :).

Niedziela, 6 października 2013 · dodano: 05.11.2013 | Komentarze 1

Po team'owej imprezie kacyk trzymał mnie coś długo - hehe w sumie trochę złocistego płynu się wlało ;). A co jest najlepsze na kaca??? Tak, tak - uphillowa praca :). A jak uphill to od razu porządny czyli coś z pierwszej dziesiątki najostrzejszych a mianowicie Hrobacza Łąka ( Chrobacza Łąka ). Wyjechałem dość późno więc nie traciłem czasu na foto czy tam inne pierdoły tylko ostro kręciłem. I przyznam się bez bicia - kac minął już po dojechaniu do Zapory w Porąbce :). Następnie zacząłem właściwy atak i ...poszło całkiem, całkiem :). Na szczyt dojechałem jak zaczęło się już robić szaro. Podczas ataku pomyślałem sobie, że w zasadzie w okolicy mam jeszcze jeden nie przejechany szlak a mianowicie czarny z Przełęczy u Panienki. Zatem postanowiłem go zaliczyć lecz lekko nie było - zapadał już zmrok i w lesie było cholernie ciemno a ja musiałem oszczędzać latarkę na dalszą drogę. Na domiar złego zaraz za przełęczą złapałem kapcia - coś ostatnio mnie prześladują :(. A żeby było jeszcze gorzej moja pompka pompowała jakby się jej nie chciało więc wymiana dętki w sumie zajęła mi mnóstwo czasu. Z racji, że pora była już późna trzeba było maksymalnie skracać trasę stąd też z czarnego odbiłem na żółty szlak. Hehe całkiem przyjemnie się nim jechało zważywszy na fakt, że widziałem zaledwie 3 metry do przodu jadąc wąską, kamienistą ścieżką :). W pewnym momencie gdzieś zgubiłem szlak i musiałem jechać na czują leśnymi drogami. Jak to się stało, to do tej pory nie wiem jak wyjechałem na "kultowym", jajowatym rondzie w Kozach :). Stamtąd już niestety zmuszony byłem jechać głównymi drogami do domu ale wypad uważam za jak najbardziej udany mimo tego nieszczęsnego kapcia w środku lasu ;).

Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
44.24 km 25.23 km teren
03:32 h 12.52 km/h:
Maks. pr.:47.40 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1450 m
Kalorie: 1700 kcal

Awaryjny Beskid Mały

Sobota, 5 października 2013 · dodano: 05.11.2013 | Komentarze 3

Tym razem ugadaliśmy się z K4r3l'em na ponowną eksplorację beskidzkich ścieżek i poszukiwanie idealnych tras pod PURE MTB. Zaczęło się klasycznie czyli bocznymi drogami z Brzezinki do Targanic. W momencie, gdy mieliśmy już skręcać na Farówkę zauważyłem coś niepokojącego na oponie w przednim kole. Ziuram, ziuran a tu moim oczom ukazuję się mało ciekawy widok!!!! Rozcięta opona i mały balonik dętki!!! Pierwsza myśl: No toż ku...wa pojeżdżone!!!! Tak też powiedziałem Kubie. Jednak jak to Kuba, zawsze coś wymyśli i poratuje :). Zaproponował reanimację opony poprzez podklejenie jej od środka taśmą i czymś twardym - udało mi się w portfelu znaleźć jakąś starą wizytówkę :). Wyszło idealnie, zresztą sami zobaczcie :).








I można jechać dalej :).

Przyznam się, że mnie podkurwi...nie totalnie zaćmiło - pewnie bym wpadł na taki pomysł, gdybym nie był taki zły. Dzięki bogu Kuba jechał ze mną :). No to ruszyliśmy dalej, tym razem jednak na Farówkę wjechaliśmy z drugiej strony a później już klasycznie w stronę zielonego pokonując fajny uphill, na którym lało się ze mnie jak z wiadra bo...za ciepło się ubrałem :/.


W stronę zielonego...





Standardowo krótki odcinek zielonym i klasycznie już obiliśmy w prawo na drogę łączącą zielony szlak z żółtym ( odcinek, gdzie Kuba ostatnio wpadł nogą do kałuży ). Jest to bardzo fajny odcinek, może nie jakiś ciężki technicznie ale bardzo krajobrazowo przyjemny ;). Po wjechaniu na żółty pokręciliśmy w kierunku zielonego szlaku, którym to już jechaliśmy przez kolejne 2 kilometry.



Następnie zjechaliśmy ze szlaku w celu poszukania nowych, ciekawych ścieżek/dróg. Hmnn co tu będę pisał...Powiem tak: dokładnie nie odtworzę dalszej trasy bo było by to bardzo ciężkie i trudne do opisania. W każdym bądź razie było fajnie i mega urozmaicono: były strome, kamieniste, trudne techniczne zjazdy, fajne, choć krótkie single, po prostu wszystkiego po trochu. Oczywiście czasami trzeba było się wracać bo nagle ścieżka skończyła ale taki już urok eksploracji nowych terenów :).








WTF a cóż to jakiś rajd na orientacje??





Na jednej z nowo poznanych ścieżek Kubie padł bębenek. Lipa polegała na tym, że musiał non toper pedałować bo w przeciwnym wypadku mogło mu wkręcić przerzutkę w szprychy. A jak tu zjeżdżać ciągle pedałując?? Jakoś dziwnym sposobem udało nam się zjechać do Wielkiej Puszczy i tam podjęliśmy decyzję o powrocie do domu. W grę wchodził oczywiście powrót przez Przełęcz Targanicką :). Jednak k4rel zaproponował fajny szutrowy uphill na ( prawie ) Małą Bukową. Przyznam się bez bicia - oj dał ten podjazd w dupę :). Mimo wszystko był super. Co ciekawe na owym uphillu bębenek jakby się naprawił więc postanowiliśmy po raz drugi zaliczyć drogę łączącą zielony szlak z żółtym by zjechać genialną, choć dość szeroką drogą do Roczyn ( okolice starego kamieniołomu ). Powiem tak: jest to prze genialny downhill, mega szybki ale trzeba tylko uważać na ostatnich może 300/400 metrach bo z ubitej drogi robi się luźna, mocno kamienista trasa, na której bardzo łatwo o glebę. Z Roczyn do Brzezinki dojeżdżamy bocznymi drogami, tam też się pożegnaliśmy a ja czując mały niedosyt postanawiam jeszcze coś pokręcić po czanieckich lasach :).




Próba naprawienia koła.



Tak jakoś mnie nurtowała jedna, leśna droga, że postanowiłem ją sprawdzić :). Co najlepsze co chwilę się ona rozgałęziała więc musiałem improwizować. Ale przynajmniej mam motywację, żeby posprawdzać wszystkie odnogi :). Po zrobieniu małego kółka postanowiłem odnaleźć fajną ścieżkę, którą za szczyla często jeździłem z kumplami. No niestety nie udało się jej odnaleźć - zapewne zarosła :/ a szkoda bo była naprawdę czadowa :). Pora już była wracać do domu bo wieczorem trza było jechać na imprezę team'ową do BB :).
Kategoria Beskid Mały