Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 51859.25 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Beskid Żywiecki

Dystans całkowity:1845.95 km (w terenie 531.90 km; 28.81%)
Czas w ruchu:132:20
Średnia prędkość:13.95 km/h
Maksymalna prędkość:77.10 km/h
Suma podjazdów:40385 m
Suma kalorii:18309 kcal
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:97.16 km i 6h 57m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
69.60 km 3.00 km teren
03:11 h 21.86 km/h:
Maks. pr.:58.47 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:632 m
Kalorie: 2500 kcal

Powrót z LGDCG

Niedziela, 12 października 2014 · dodano: 07.06.2015 | Komentarze 1

Po wieczorno-nocnej imprezie charytatywnej przyszła pora na powrót do domu. Jednak miejscówka była tak malowniczo położona, że wybitnie nie spieszyło :). Wyruszyłem dopiero po 12-tej. Zjazd z Kubiesówki bajka - hehe klocki pewnie się nieźle gotowały. Dzięki bogu powrót był w większości w dół więc zapowiadała się fajna jazda. Jednak tak kolorowo nie było - nóżka coś nie chciała podawać... Dopiero za Węgierską Górka wróciła do normy. Zatrzymałem się jeszcze w Milówce na jakiś szybki obiad - padło na pizze :).  No cóż pizzy to w smaku nie przypominało ale przynajmniej zatkało na jakiś czas :D. Jako, że noga się troszkę rozkręciła postanowiłem zmienić troszkę trasę powrotu - odbiłem na Cięcinę i pokręciłem czerwoną rowerówką w stronę Grojca. Ostatecznie fajnym singielkiem wyjechałem na ...Średni Grojec :). W sumie nawet dobrze bo z Grojca nie ma widoczków a ze Średniego bajka :).








Średni Grojec


Wju na Beskid Śląski z Grojca Średniego.


Beskid Mały widziany z Grojca Średniego.





Z Grojca Średniego zjeżdżałem równie pysznym singlem aż do amfiteatru. Jak to przy niedzieli - ludzi jak mrówek. Szybko się przebiłem przez centrum i ruszyłem na Moszczanicę. Dalej już nie kombinowałem i przez Międzybrodzia, Porąbkę dotarłem do domu. Wypad jak najbardziej udany - spotkałem sporo znajomych, dobrze się bawiłem a przy okazji coś pokręciłem :).



Route 3 075 962 - powered by www.bikemap.net




Dane wyjazdu:
70.75 km 0.80 km teren
03:35 h 19.74 km/h:
Maks. pr.:65.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1081 m
Kalorie: kcal

Ludzie Gór dla Człowieka Gór czyli dojazdowo na imprezę charytatywną.

Sobota, 11 października 2014 · dodano: 12.04.2015 | Komentarze 2

"Ludzie Gór dla Człowieka Gór" - piękna, charytatywna impreza w szczytnym celu, stworzona, jak sama nazwa mówi, przez osoby kochające góry dla swoje przyjaciela Sebastiana Nikiel. Była to już trzecia edycja, najbardziej dopracowana, zrobioną z bardzo dużym rozmachem. Trwała ona aż 3 dni lecz ja mogłem uczestniczyć tylko w dwóch ostatnich. Powód? W momencie rozpoczęcia ja byłem jeszcze w Niemczech. Tak więc po 16-sto godzinnej podróży autokarem, szybkim prysznicu, osiadłem Biełego Rumaka i pokręciłem Na Kubiesówkę, gdzie miał się odbywać drugi dzień imprezy ( Pierwszy był na Krawców Wierchu ). Oczywiście do LGdCG byłem już przygotowany przed wyjazdem do Niemiec - hehe wiadomo logistyka musiała być na jak najwyższym poziomie - plecak, rower i ogólnie wszystko czekało już na mnie. Oczywiście dużą rolę odgrywał czas powrotu ze Szwabi więc namiętnie kontrolowałem czasomierz - wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Tak więc w domu byłem może ze 45 minut :).  Przed wyjazdem zadzwoniłem jeszcze do jednego z organizatorów ( moje dobrego kumpla ) czy wszystko przebiega zgodnie z harmonogramem imprezy ( lekkie opóźnienia ale działały na moja korzyść ). Zatem ruszyłem asfaltami w stronę Ujsół, bawiąc się co chwila nowo zakupionym licznikiem. Powiem tak: nóżka za bardzo nie podawała ale po 16-sto godzinnym unieruchomieniu nóg nie ma się co dziwić ;). Mimo to byłem tak nakręcony, że pedałowało się bardzo przyjemnie :). W Węgierskiej Góry dokonałem ostatnich "płynnych" ;) zakupów i tym sposobem mój plecak zwiększył swoją masę o prawie 5 kilogramów. Hehe teraz się już tak lekko nie jechało. Ostatni telefon do kumpla i tu nie zaciekawa niespodzianka - program się znacząco pozmieniał, jednak dostałem info bym od razu się kierował na Kubiesówke.




Rajcza. 


Czas dojazdu do Ujsół miałem bardzo kiepski - nie mogłem ustawić idalnie licznika -zeszło mi z tym chyba z godzinę a to tylko dlatego, że zapomniałem sobie ściągnąć ze szprych starego czujniczka :D. Podjazd na Kubiesówke do najdelikatniejszych nie należy, rzekłbym nawet, że ścianka tam jest konkretna a jeśli się jeszcze ma na plecach ok 7 kg. bagażu to już w ogóle jest ciężko. Jednak się udało - tylko jeden paru sekundowy postój . Przyjechałem pod ala schronisko a tu cisza...Pomyślałem: WTF ??. Telefon do kumpla - no niestety dzienna część imprezy się przeciągła dość znacząco...Zatem trzeba było zjechać na dół do Geo Parku. Zjazd przyjemny ale wizja powrotu mnie troszkę przerażała... Udało mi się jeszcze posłuchać koncertu Mariusza Goli. Kurcze chłop to ma talent, istny wirtuoz gitary akustycznej. Po przywitaniu się ze znajomymi, szybkim piwku trza było jednak wracać na górę...Oj drugi raz wyjeżdżało się zdecydowanie gorzej, nie obyło się bez 3 przerw na złapanie oddechu. I tak oto kumpel zafundował mi podwójny uphill na Kubiesówkę. Haha zaowocowało to szybkim odpadnięciem na imprezie :D :D





P.S. Mapka zawiera tylko graficzny ślad trasy, nie uwzglednia zjazdu z Kubiesówki oraz ponownego wjazdu.





Dane wyjazdu:
132.00 km 27.00 km teren
08:54 h 14.83 km/h:
Maks. pr.:69.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2985 m
Kalorie: kcal

Niebieski - ostatnie podejście.

Niedziela, 14 września 2014 · dodano: 27.03.2015 | Komentarze 2

Tak, tak i znowu w Beskid Żywiecki trzeba było jechać. A dlaczego? Nurtował Nas niebieski szlak z Lipowskiejdo Złatnej. Podczas ostatnich wypadów w to pasmo, dwa razy przymierzaliśmy do zjazdu owym szlakiem, nota bene bardzo polecanym i zachwalanym, ale za każdym razem był on zamknięty ze względu na wiatrołomy.Tym razem postanowiliśmy się z nim zmierzyć mimo wszystko ;). Zrezygnowaliśmy z dojazdu PKP na rzecz skromnej dojazdówki, haha nie ma jak robić setę asfaltami by w terenie pokręcić niecałe 30 kilometrów :D. Zatem ruszyliśmy. Żeby nie było za łatwo i by odpowiednio rozgrzać nogi zaliczyliśmy dwie przełęcze: Kocierską i Rychwałdzką. Następnie pokręciliśmy przez Jeleśnię do Sopotni Wielkiej Koloni by tam zacząć nasz ulubiony „killer” na Halę Pawlusią. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy największym beskidzkim wodospadzie a mianowicie Wodospadzie Sopotnia. Hehe korciło Nas jeszcze sprawdzić mieszczące się gdzieś w pobliżu obserwatorium astronomiczne lecz czas troszkę gonił więc spasowaliśmy. Co odwlecze to nie uciecze :D. Podjazd na Pawlusią jak zawsze w siodle, no może poza 40 metrami zniszczonymi przez leśników… A na Pawlusie klimat nieziemski – część hali przykryta gęstą chmurą. Nawet przez chwilę było widać Tatry.




Wodospad Sopotnia.


Znajdź K4r3la :)







Hala Pawlusia. 




Rysianka.


Na Ryniance niespodzianka – całkiem przypadkowo natrafiliśmy na bieg górski. Fajnie było pooglądać zmagania górskich biegaczy. Oczywiście nie omieszkaliśmy wszamać cooltowy żurek - jak na raziemieszczący się w pierwszej trójce ;). No…po obżarstwie i skromnym leniuchowaniu przyszła pora na nasz główny cel a mianowicie niebieski z Lipowskiej. Na dzień dobry pozytywna wiadomość- szlak nie był zamknięty. No to..sruuu w dół.Pierwszy odcinek mocno korzonkowy, czyli taki jaki lubię, później już teren dość mocno zniszczony przez wiatrołomy ( dzięki bogu pousuwane ) i leśników – na szczęście krótki, a następnie to już sama rozkosz ;). Początkowo fajny singiel w leśną ścieżką, mało wymagający ale za to bardzo przyjemny i momentami ładny widokowo. Dalej to już cud miód i orzeszki – singiel biegnący wśród wysokich traw, trawersujący zbocze, z pięknymi widokami. Następnie odcinek leśny, już szerszą droga ale równie przyjemny. No niestety myśmy w pewnym momencie zgubili szlak ale jakoś udało nam się dostać do drogi głównej w Złatnej. Przyznam bez bicia – niebieski z Lipowskiej wymiata – coś pięknego, fajny dziki, zapomniany szlak/singiel, dający mnóstwo frajdy.




No to zaczynamy :)


















Pierwotny plan zakłada łwjazd na Halę Radykalną, wpierw czarną rowerówką a później żółtym szlakiem, jednak gdzieś owa szlak cyklistów nam umknął, nie mogliśmy go znaleźć… Metodą prób i błędów, jazda na azymut jakoś dotarliśmy do owej rowerówki. Mnie się włączył Power więc wszystko na siodle mimo dość konkretnego podjazdu ;). Po wjechaniu na owy szlak mega niespodzianka – spotkałem znajomych z Porąbki, którzy akurat przyjechali w te rejony testować nową terenówkę. Szok straszny bo kto by się na takim zapupiu spodziewał spotkać znajomych :D. Co do żółtego szlaku to powiem tak: w zasadzie podjeżdżalny z wyjątkiem jednego, 100-metrówego odcinka – kamerdolnia straszna. Ja oczywiście starałem się wszystko podjeżdżać ale czasami przegrywałem z przyroda nieożywioną :D. Dojeżdżając do Hali Radykalnej, pogoda zaczęła się dość drastycznie psuć – zaczęło kropić i było widać, że lepiej już nie będzie. Z Radykalnej zjechaliśmy na Hale Boraczą. Tam krótka przerwa na jagodziankę ( kobitka w schronisku powaliła mnie swoim zachowaniem na kolana, a hasło „dawać buły” skierowane do koleżanki z zaplecza , rozłożyło mnie na łopatki :D ) i czym prędzej zjeżaliśmy w dół bo burza wisiała w powietrzu. Menda dopadła Nas w Węgierskiej Górce. Nie dość że burza to jeszcze konkretne oberwanie chmury. Schroniliśmy się w sklepie lecz niestety trza było jechać bo nie zapowiadało się na poprawę. I tak do Żywca, z drobnymi przerwami, jechaliśmy w deszczu. Morale spadły całkowicie. Nie ma nic gorszego jak człek przemoczony do suchej nitki. Po przekroczeniu Soły w Żywcu przestało lać...Dzięki bogu ;) . Dalsza trasa już w nieco lepszych warunkach, haha nawet w okolicach Oczkowo zaczęło się przebijać słońce. Postanowiliśmy jeszcze raz zaliczyć Przełęcz Kocierską. A co…:D. Jednak trza było się spieszyć bo kolejna burza już krążyła w okolicy.
I tak oto za trzecim razem udało się zaliczyć piękny, dziki, dający mnóstwo fun’u niebieski szlak z Lipowskiej do Złatnej :).

Route 2 945 418 - powered by www.bikemap.net


Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
52.00 km 40.00 km teren
07:34 h 6.87 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1902 m
Kalorie: kcal

Raczańskie sarny są najpiękniejsze ;)

Niedziela, 31 sierpnia 2014 · dodano: 06.03.2015 | Komentarze 2

I znowu Beskid Żywiecki ;).W tym roku ( a dokładnie patrząc na datę wpisu – w zeszłym ), to Pasmo było dość mocno eksplorowane. Tym razem z dość liczną ekipą ( Cieszyn , Bielsko, Andrychów ) wybraliśmy się na Wielką Raczę. Tutaj małe sprostowanie – razem wszyscy nie wyjeżdżaliśmy. Ja, K4r3l i Ludwikon dojeżdżaliśmy pociągiem do Zwardonia a reszta bandy autami do Rajczy, gdyż wpierw atakowali Rachowiec. Myśmy sobie to darowali. Prawda jest taka – chcieliśmy się spokojnie piwka napić po tripie więc opcja dojazdy samochodem odpadała :D. Ale do sedna ;).
Dojeżdżając do Zwardonia zaoszczędziliśmy trochę czasu. Planowo z ekipa mieliśmy się spotkać przy starym schronisku PTTK „Stary Dworzec” czyli przy styku szlaku czerwonego z czarnym. I czekaliśmy, i czekaliśmy i doczekać się nie mogliśmy. Dzwoniliśmy – już jadą, już są blisko… Czas mijał a nich nie było widać… Okazało się, że ktoś ( jakiś turysta ) im powiedział, że nas już mijał wyżej na szlaku. Uwierzyli…. Niestety. Znowu telefony…W końcu ruszyliśmy czerwonym szlakiem, nie wiedząc do końca kto jest gdzie, choć zdrowy rozsądek podpowiadał, że są przed nami. Kto jechał tym szlakiem to wie, że trochę ciężko się tam ścigać, gonić – sporo ostrych podjazdów. Jednak mieliśmy nadzieję, że skoro oni jadą w dość dużej grupie, to wiadomo, że tempa ostrego nie będą mieć. Co gorsze co chwila im ktoś mówił na szlaku, że nas widział… Ja nie wiem, co ci turyści wąchali tudzież brali, bo ciężko twierdzili, że widzieli 3 bikerów w koszulkach bbRiderZ a to jest przecie niemożliwe, aż tylu nas nie jeździ :D. Na Kikuli się sprawa rozwiązała ( w zasadzie potwierdziła ) – w rozmowie z napotkanymi turystami wyszło, że to oni na bank jadą przed nami. No to zaczęliśmy ich ścigać. Ostatecznie dogoniliśmy ich tuż przed właściwym podjazdem na Wielką Raczę. Hehe mnie się włączył Power i za wszelką cenę chciałem być pierwszy na szczycie. Nie udało się – byłem trzeci :( . Może powrócę do samego szlaku. Jechałem nim już 3-ci raz ( dwa razy ze Zwardonia na Raczę i raz na odwrót ) i za każdym razem jest niezły fan. A dlaczego?? Już tłumaczę: są tam fajne, sztywne podjazdy ( momentami trza prowadzić ), super widoczki i co najważniejsze GENIALNE I KLIMATYCZNE SINGLE. Jeszcze jak się trafi na fajną pogodę to w ogóle jest bajka. Mnie tego dnia nóżka podawała jak ta lala więc starałem się wszystko wyjeżdżać. Oczywiście z różnym skutkiem :D. Za pierwszym razem jak jechałem tą trasą czyli podczas Beskid Żywiecki Expedition 2013, musiałem się oszczędzać ze względu na bagaż na plecach i co chyba najważniejsze – by się nie skatować pierwszego dnia wyprawy. Tym razem nie odpuszczałem :] . Kręciło się wybornie.



Jadymy PKP ;)




Pięknych widoczków nie brakowało :) 












Wielka Racza


Jest i ona - Raczańska Sarnenka. Oj zawróciła nam ( albo przynajmniej mi ) w głowach ;)


Konrad...Gdzie tam patrzysz??  A siooo :D


Na szczycie nie zabawiliśmy długo - przywitanie z resztą ekipy, fotencję i podziw ( przynajmniej część męska ) piknej Słowaczki. Oj dziewcze miało potencjał :D. Jak ja lubię takie ładne widoki na tripach - od razu człek się weseli i szybciej jedzie. Taki...estetyczny motywator :). Żeby nie było - nie mówię o górach :D.. Ale do sedna… Większy popas zrobiliśmy sobie na Hali na Małej Raczy. Jest to przepiękna polana z takim widokiem, że aż dech zapiera. Następnie kontynuowaliśmy tripa czerwonym szlakiem w stronę Przegibka. Tak, tak zaczęła się sekcja korzonkowa czyli to z czego te pasmo słynie. Jak zawsze fan przedni. Oczywiście trzeba było uważać bo momentami było dość ślisko ale mimo to zabawa była przednia. Na Przegibku zrobiliśmy sobie przerwę na obiad. Ja klasycznie testowałem żurek :]. A jaki był?? Hmnn….Bez szału – Rysianki i Leskowca nie pobił, nie miła nawet szans. Po obżarstwie przyszła pora na…konkretny uphill na Majów. Oj nóżka podawała. Razem z Markiem zaczęliśmy prowadzić i momentami się troszkę ścigać ;). Ostatecznie zjechaliśmy z czerwonego szlaku ( na niebieski ) by ominąć butowanie pod Wielką Rycerzowi. Przyznam się, że nie znałem tej opcji a szkoda bo bym w przeszłości nie musiał butować. Kolejny popas, choć krótszy, zrobiliśmy na Hali Rycerzowej. .












Pięknie prezentował się przy schronisku na Przegibku nasz park bike'owy :)


Ładowanie baterii.






Zbiorowo przy Bacówce na Rycerzowej.


 Został nam już jeden większy mocniejszy podjazd i w dóóóół czerwonym szlakiem do Rycerki. Po drodze Grześ zaliczył spektakularny lot przez kierownice. Dzięki bogu nic mu się nie stało Przypominam sobie jak ostatnio jechałem tym szlakiem w 2011 roku – wtedy to była rzeź. Nie dość, że w drugą stronę to jeszcze przy ponad 30-sto stopniowym upale. Masakra… Tym razem było zdecydowanie lepiej… bo w dół :D. Już prawie na samym końcu szlaku, tuż przed asfaltem, moja tylna przerzutka, delikatnie mówiąc, zepsuła się. Klasycznie szlak trafił sprężynę. Dzięki bogu, że stało się to na dole i w zasadzie na samej końcówce tripu. Jak się znalazło odpowiednie przełożenie to nawet dało się jechać. I tak oto dojechaliśmy do Rajczy, gdzie przyszła pora się pożegnać z resztą ekipy. Bikerzy spakowali się i wsiedli do samochodów a my…skoczyliśmy do sklepu po piwko i ruszyliśmy na dworzec by tam w spokoju spożyć. Jednak pociąg nas troszkę ubiegł i trza było zabrać reszki do przedziału. Ale jak tu pić jak się siedzi koło konduktorów. Ja kulturalnie poszedłem do kibelka by zmęczyć bronxa do końca. Żeby nie było, nie był to zwykły pociąg tylko ten wypaśny kolei śląskich – pełen luxus. I tak sobie piwko spożyłem, chce otwierać drzwi ( zmechanizowane, otwierane przyciskiem ) a tu zonk – zacięły się. Początkowo chciało mi się śmiać ale później już tak wesoło nie było. Trza było jakoś otworzyć. Przycisk wołający obsługę nie działał. Pomyślałem – jakieś fatum… No nic trza było wykonać ostateczna czynność – zadzwonić do kumpli by poprosili konduktora. Gromki śmiech towarzyszy mówił swoje – wstyd jak cholera :D. Ostatecznie się udało otworzyć przy udziale obsługi pociągu ale siara była straszna a mina obsługi bezcenna :D. Tak to jest jak się chce spożyć coolturalnie piwko w kibelku. Drodzy czytelnicy – nie róbcie tego nigdy… :D :D.W Bielsku Pożegnaliśmy się z K4r3l3m i ruszyliśmy z Ludwikonem na ZWM by tym razem w spokoju i bez żadnych przeszkód ;) spożyć kolejne piwko. I tak oto z wielkimi przygodami skończył się nasz wielki trip w Beskid Żywiecki.









A na koniec filmik Kazimierza :)


Mapka zapożyczona od K4r3la - mnie szlag trafił navime :/




Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
101.00 km 24.00 km teren
06:30 h 15.54 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1660 m
Kalorie: 2131 kcal

Mędralowa w wielkim składzie.

Niedziela, 17 sierpnia 2014 · dodano: 04.03.2015 | Komentarze 4

Po szosowych 400-stu przyszła pora na rekonwalescencję. Nie byłem padnięty czy zmasakrowany ale wiedziałem, że organizm musi trochę odpocząć. Dlatego zrobiłem sobie prawie 3 dni wolnego…od roweru. W niedziele jednak nie wytrzymałem, musiałem coś pokręcić a że akurat spora ekipa Cieszyniaków i Bielszczan jechała na Mędralową, postanowiłem im towarzyszyć. Wiedziałem, że nie będzie to ścigaczka tylko lajtowe kręcenie więc mnie to jak najbardziej pasowało – nazwijmy to takim skromnym rozjazdem ;). Bielska ekipa zabrała mnie samochodem z Bielska by nie tracić czasu na dojazdówkę rowerem. Oczywiście ja z góry się zarzekałem, że z powrotem już wracam na bike’u :). Oficjalne spotkanie wszystkich uczestników było w Jeleśni, a trochę się tego zjechało – 11 bikerów.
Grzesiu jako organizator zaproponował na wstępie żółty z Korbielowa na graniczny szlak. Jechało się przyjemnie, choć podłoże było dość mocno nasiąknięte wodą. Starałem się zbytnio nie forsować by nie nadwyrężać mięśni. Co mogę powiedzieć o owym szlaku? Przyjemny, dość łatwy i oczywiście widokowy ;).



Prawie cała ekipa. Prawie bo Marek strzelał fotona ;)











Następnie wbiliśmy się na czerwony szlak graniczny. Nie była to dla mnie nowość, gdyż jechałem już nim podczas Beskid Żywiecki Expedition w 2013 roku i częściowo w czerwcu 2014, tak więc było to tylko lekkie odświeżenie trasy ;). Można by już rzec, że klasycznie nie jechaliśmy do końca czerwonego tylko ponownie wbiliśmy się na żółty szlak, szeroką szutrówkę i znowu na żółty by ostatecznie wyjechać na Tabakowym Siodle. Podczas pierwszego wjazdu na żółty, Maciek ( teraz mechanik teamowy drużyny Kross’a ) urwał 3 szprychy, a że jego koło było dość mocno wylajtowane, sporo już mu nie zostało :/. Jednak postanowił kontynuować z nami dalszą część trasy. Wiadomo – mechanik wie kiedy można a kiedy nie J. Kolejny wjazd na żółty to również powtórka z rozrywki tylko już nieco odległej – ostatni raz jechałem tamtędy z Ludwikonem w 2009 roku podczas objeżdżania Babiej Góry. Przyznam się, że troszkę się pozmieniało ;). Odcinek z Siodła na Mędralową to była istna walka z błotem – na niewielkich podjazdach jazda graniczyła z cudem, koła były całe oblepione brązową breją. A na Mędralowej - dłuższy popas, uzupełnianie kalorii i napawanie się widoczkami. Oczywiście dobre humory nas nie opuszczały i śmiechu było co nie miara :D.











Były sobie szprychy trzy...


Marzen naparza ;)


Elegancki singielek na żółtym szlaku.




Panorama z Mędralowej.



Po popasie przyszła pora na kręcenie a mianowicie na najciekawszy odcinek całego wypadu – zielony szlak w stronę Suchego Gronia. Nie dość, że jest on piękny widokowo to jeszcze obfituje w single w tym jeden najlepszy z Kolistego Gronia na Przełęcz Klekociny . Po prostu cud miód i orzeszki ;). Z tego co pierwotnie mówił nasz organizator/przewodnik mieliśmy jechać na Jałowiec ale ostatecznie plany się pozmieniały i pokręciliśmy na równie piękną Halę Janoszkową. Sumie bardzo dobrze bo przynajmniej poznałem nowe tereny i było czym nacieszyć oko ;) . Później to już tylko zjazd do Bystrej, wpierw szutrówą a następnie asfaltowymi serpentynami. No i tyle by było tego terenu ale na pocieszenie zafundowaliśmy sobie małą imprezę na wysepce na rzece Koszarawie. Jak impreza to ognicho, kiełbaski, piwko i masa dobrego humoru :D. Część ekipy niestety musiała jechać wcześniej więc nie zostali z nami pobiwakować. Po tej kalorycznej rozpuście ruszyliśmy w dół – do Jeleśni – gdzie część ekipy pakowała się do aut. Mówię część bo ja i Marek postanowiliśmy wrócić na bike’ach ;). Odprowadziłem go do Węgierskiej Górki a później już samotnie do Bielska bocznymi drogami.





Hala Januszkowa.












Route 2 917 624 - powered by www.bikemap.net

Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
116.00 km 0.00 km teren
12:29 h 9.29 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3691 m
Kalorie: 2712 kcal

Epicka Polica.

Niedziela, 6 lipca 2014 · dodano: 19.12.2014 | Komentarze 4

Kolejny z serii epickich tripów, a dlaczego?? Heheh przeczytasz to się dowiesz :).


K4r3lowi od dłuższego czasu siedziała w głowie Polica, co chwile o niej wspominał i widać, że był na nią ostro napalony ;). Podczas naszego ostatniego, wspólnego tripu na Mędralową, przy obiedzie w schronisku Opaczne, zaczęły się już pierwsze "mapowe" przymiarki do owej zacnej górki. Jak można łatwo zauważyć, długo z tym nie czekaliśmy bo zaledwie tydzień :). Przyjemność wyznaczenia trasy zostawiłem Kubie, oczywiście parę wskazówek przekazałem, gdyż ja już miałem Police odhaczoną ( zeszłoroczne Beskid Żywiecki Expedition 2013 ). Tak więc zgadaliśmy stosunkowo wcześnie bo o 6 u Kuby. Powód tak "nietycznej, niedzielnej pory" był prosty - kawał drogi do zrobienia. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy na pierwszy ogień nie zrobili Leskowca, ma się rozumieć serduszkowym szlakiem :). Na szczycie zrobiliśmy sobie krótka przerwę na "ogarnięcie wzrokiem" naszego celu czyli Policy. W porannym słońcu prezentowała się wybornie :). OK, trza było w końcu ruszyć na podbój piknej górki więc pokręciliśmy wpierw żółtym szlakiem do Targoszowa. Powiem Wam, jest tam genialna polana, na której jest prze pieruńsko piękny widok na Babiczkę i Pasmo Policy. Jeszcze do tego te sianokosy....oj chciało się zostać na dłużej :). Po dojechaniu do Krzeszowa wbiliśmy się na bardzo urokliwą rowerówkę,
czarną. Jest to bardzo fajna i widokowa opcja dotarcia do Stryszawy. O ile jest to możliwe to zawsze wybieramy tę opcję :). W Stryszawie już nie kombinowaliśmy - wybraliśmy asfalty na Przełęcz Przysłop, robiąc po drodze ostatnie zakupy przed atakiem szczytowym. Hhehe wiem , wiem do samej Policy jeszcze długa droga ale nasza trasa już nie obejmowała wjeżdżania do jakiejś większej cywilizacji. Przełęcz poszła sprawnie choć upał dawał się we znaki. Podjeżdżając na Przysłop wspominaliśmy chłopaków, którzy prawie, że w ostatniej chwili zrezygnowali z towarzyszenia nam w tym tripie. Chłopy się po prostu przestraszyli pogody ( zapowiadali burze ) a po za tym chyba mocno zapili w sobotę :D. Na szczycie przełęczy spotkaliśmy prze sympatycznych emerytowanych górników na bike'ach. Krótka pogawędka w cieniu bo słońce ostro prażyło i wióra w dół. Mnie oczywiście włączyło się ściganie z samochodami na tamtejszych serpentynach. Hehe ten typ tak ma :D.



Czyż nie jest pięknie?? :)


Urokliwa czarna rowerówka
.




Tak, tak atm skręciliśmy :).
P.S. Dołożyć "C" i zabrać "D" I wychodzi coś ciekawego ;)


Następnie, ciągle asfaltami, pokręciliśmy w stronę przysiółka Pod Police. Początkowo jechało się po stosunkowo płaskim asfalcie jednak po skręceniu w prawo za dość intrygującym znakiem ( patrz foto powyżej ) ;) zaczęła się już niezłą wspinaczką. Młynkowania było sporo ale dzięki bogu w większości w cieniu w słońcu była by to niezłą mordęga :). Wyrypa konkretna. Po wjechaniu na szutrową drogę trza już było nieźle leżeć na przednim kole bo każde lekkie odchylenie do tyłu groziło w najlepszym wypadku jazdą na tylnym kole ;). Po konkretnej szajfie w końcu wjechaliśmy na zielony szlak , który miał to nas doprowadzić na Kucałową Halę. Jednak długo jazdą na bike'u się nie ucieszyliśmy - zielony przywitał nas koleją kiepą. Ile się dało jechać tyle jechałem lecz miałem świadomość, że zbytnie forsowanie się może spowodować odcięcie w najmniej oczekiwanej chwili. Jednak butowanie rekompensowały genialne widoczki. Po prostu cud, miód i orzeszki :). Później było już lepiej, oj duuuuużooo lepiej, rzekłbym nawet zajebi...cie ;).







Warun istnie idealny ;)





No to zaczęła się teraz jazda!!! Przeszło 4 kilometry mega urozmaiconego singla. Po prostu bajka!!! Nie dość, że genialna ścieżka to jeszcze te widoczki po lewej stronie. Słowa zachwytu, nie koniecznie cenzuralne, płynęły nam z ust co chwila. Fan z jazdy gigantyczny, eheh co prawda przerywany co chwila fotkami  ale w tak magiczne miejsce trzeba było uwiecznić. A singiel?? Po prostu kwintesencja przyjemności, techniki i wszystkiego tego co powinien mieć prawdziwy singiel. Były fajne ściółkowe podłoża, potoki, korzonki, kamerdolnie, mega wąskie odcinki, gdzie człek ledwo się mieścił, jazda nad przepaścią, prze klimatyczne paprocie,
no po prostu wszystko!!! Szkoda tylko, że miejscami było dość mokro ( szczególnie kamienie ), co utrudniało trochę jazdę. Może gdyby człek miał lepszą technikę to by to przejechał ;). Kurcze, co będę opowiadał...to po prostu trzeba przejechać!! Dam taką małą namiastkę w formie fotonów :)


















Niecały kilometr przed Halą Kucałową dobiegły do naszych uszu grzmoty... Trza było troszkę przyspieszyć tempa bo burza w takim terenie za bezpieczna nie jest. Na Hali jednak przywitało nas piękne słońce i ....czarna chmura ciągnąca od Słowacji. Niestety Taterki nie były za dobrze widoczne, szkoda :/. Po szybkiej sesyjce zjechaliśmy do schroniska na Hali Krupowej, gdzie oddaliśmy się spożywczym rozpustom ;). Hehe oczywiście kolejny testing beskidzkich żurków. Ten był jednak bez szału... Do jak na razie najlepszych ( Leskowiec i Rysianka ) troszkę mu brakowało. W między czasie przeszła burza i konkretna ulewa. Fajnie się siedziało ale trzeba było wracać. Pokręciliśmy czerwonym na Police. Jednak droga usłana różami nie była - co chwilę jakiś wiatrołom i chmary much. O ile człek jechał owady nie były uciążliwe, jednak jak musiał zejść z bike'a i ominąć powalone drzewo muchy dosłownie go atakowały. Nie szło się od tego dziadostwa odpędzić - wchodziły dosłownie wszędzie! Maskara!! Dopiero na szczycie Policy się troszkę uspokoiły. Hehe jadąc jeszcze na nasz główny cel, nie wierzyłem sobie do czego  jestem zdolny - objeżdżałem prawie wszystko ( oczywiście nie drzewa ). Power w nogach był. Kamerdolnia , nie kamerdolnia, nie sprawiała mi żadnego problemu :). Zjazd z Policy czerwonym to również bajka - fajne techniczne odcinki, może już nie single ale i tak dawały sporo przyjemności. Na Cylu Hali Śmietanowej skręciliśmy na żółty szlak, jednak troszkę się nam pokiełbasiło i na niebieski zjechaliśmy trochę za szybko co zaowocowało....dojechaniem z powrotem na zielony szlak. Oczywiście nie chcieliśmy wracać tą sama trasą więc zaczęliśmy improwizować. Wjechaliśmy się na leśną drogę, początkowo szeroką co sugerowało pewny zjazd do zabudowań. Jednak owa droga szybko przerodziła się w "niedrogę" czyli lej wodny, po którym jazda była dość, jakby to delikatnie ująć, ciężka? :). W międzyczasie mieliśmy jeszcze spotkanie 3 stopnia ze dość pokaźnym stadkiem loch z młodymi. Oj serducho mocniej zabiło! W końcu jakimiś dziwnymi lejami, ścieżkami dotarliśmy do zabudowań. Wiedzieliśmy tylko, że jesteśmy gdzieś w Zawoi ale gdzie?? :D.





Kucałowa Hala.



Schronisko na Hali Krupowej.


W oczekiwaniu na koniec burzy ;)


Polica.


No to zjeżdżamy :)


Kaśmy są??



W końcu dotarliśmy do drogi głównej w Zawoi. Zrobiliśmy sobie, uwaleni jak świnie, przerwę w przydrożnym sklepie, objadając się owocami i przy okazji zakupując jakieś picie bo przed nami jeszcze troszkę uphillów a w bidonach posucha. Żeby nie wracać tą samą trasą wybraliśmy czerwony szlak biegnący z centrum Zawoi na Przełęcz Przysłop. Powiem tak: bardzo fajna  alternatywa dla asfaltu. W zasadzie cały czas jedzie się szerokimi szutrami. Na Przysłopie wbiliśmy sie na czarny szlak. Zawsze jechaliśmy go w drugą stronę więc haha czasami człek głupiał i myślał czy aby na pewno dobrze jedzie :D. Mnie się udało nawet zjeść troszkę poziomek - moje pierwsze i jak się okazało ostatnie w tym roku :). W Stryszawie wbiliśmy się na łagodną , czerwoną rowerówkę do Krzeszowa bo nogi już się trochę czuło. Heheh podjazd pod Beskidzki Raj do najdelikatniejszych nie należy nie wspominając już o całym dystansie i przewyższeniach :). Jako, że nie chcieliśmy wraca już stricte asfaltami, uderzyliśmy na...Leskowiec niebieskim szlakiem :). Hahaha niezłe wariaty z nas :D. Kubie na podjeździe dokuczało kolano więc troszkę odciążał je, prowadząc. Na szczycie zmęczenie dopadło nas. Trza było zrobić przerwę i zatankować złociste, gazowane z pianką paliwo o jakże wyszukanej nazwie - Okocim :D. Zjazd z Lesko już najkrótszą drogą - czarnym. A później już asfalty :).

Toż to była wyrypa!! Ubiegłotygodniowy Beskid Makowski to przy tym pikuś :). Piękna trasa, mnóstwo frajdy z jazdy, genialne widoki i co najważniejsze wiecznie ciesząca się pucha :). Dzięki Kuba za opracowanie trasy, towarzystwo. Oby takich tripów było jak najwięcej!!!!





Sił już pomału brakuje...ale tam z tyłu byliśmy :)


Padłeś?? Powstań - Okocim ;)







Dane wyjazdu:
114.00 km 40.00 km teren
07:51 h 14.52 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3470 m
Kalorie: 2800 kcal

Piękni Kawalerowie na Mędralowej ;)

Niedziela, 29 czerwca 2014 · dodano: 18.12.2014 | Komentarze 2

Mędralowa...Hmnn do tej pory jeszcze górka dla mnie dziewicza, nieodkryta...Od pewnego czasu korciło mnie by ją zaliczyć ale jakoś nigdy nie było po drodze...Co prawda 2 razy już byłem bardzo blisko niej - pierwszy raz w 2009 roku objeżdżając Babią Górę z Ludwikonem a drugi rok temu robiąc Beskid Żywiecki Expedition 2013 - ale nigdy nie dotarłem do samego szczytu. Tak więc przyszła pora przywitać się z Mędralową :). Zgadałem się z chłopakami ( Dawidem, Maćkiem, K4r3lem) na wspólny tip. Dawid z Maćkiem przyjechali autem do Jeleśni a ja z Kubą przez Kocierz ( zaliczając jeszcze po drodze mini zjazd mtb ), Rychwałdek dojechaliśmy na bike'ach. Hehe rozgrzewka odpowiednia musi być ;). Początkowo kręciło się całkiem przyjemnie - upał jeszcze nie dawał się we znaki. Z Jeleśni już wszyscy razem ruszyliśmy w stronę Przyborowa by tam wjechać na czarny szlak. Tempo oczywiście lajtowe - trza pogadać o pierdołach :D. Po stosunkowo płaskim odcinku przyszła pora na solidny podjazd - przysiółek Kuglarzówki. Oj tam to się pot lał, nie dość, że kiepa konkretna ( lubię takie ) to jeszcze żar i duchota płynąca z nieba. Tak się nam piknie pokonywało tą sztajfę, że... przejechaliśmy czarny szlak :D :D. Kapnęliśmy się dopiero jak dojechaliśmy do czerwonego, granicznego szlaku :). No cóż....Wracać się już nie opłacało wiec postanowiliśmy kontynuować dalszą trasę czerwonym szlakiem.












Jednak za długo owym czerwonym nie zajechaliśmy :D. Skręciliśmy w prawo, na żółty by ominąć jeden konkretny podjazd. Następnie wbiliśmy się na szeroką, leśną, słowacką autostradę by nią a później jakąś leśną ścieżką wjechać na sam szczyt Mędralowej. Hehe jak się okazało, ścieżka która miała nas doprowadzić do celu urwała się w szczerym lesie. Zatem trza było improwizować :). Jak się to skończyło??? Wiadomo - butowaniem :D :D.  Po jakiś 400 metrach wypychu ni stąd, ni zowąd wyszliśmy na sam szczyt Mędralowej :). Hehe to się nazywa fuks :D. Na szczycie oczywiście odpoczynek, ładowanie baterii i sesja foto :).







Panorama z Mędralowej.



Po chwili spożywczo-widokowej rozpusty ruszyliśmy zielonym szlakiem w stronę...a jakże - Jałowca :). Hehe w końcu trafiła nam się wymarzona pogoda :). Sam szlak bajka, początkowo fajny leśny zjazd, klimatyczny singiel na Hali Kamińskiego, a później prze
genialny singiel z Kolistego Gronia. Niestety nie zrobiłem żadnej fotki, gdyż napawałem się zjazdem. Singiel po prosu miodzio - może nie za długi ale techniczny, wymagający skupienia i bardzo ale to bardzo widokowy. Jak to w przyrodzie bywa -  po zjeździe musi być
podjazd ( Beskidek ). Znowu tak nam się dobrze kręciło, że zamiast skręcić na żółty szlak, to my pojechaliśmy prosto, co zaowocowało konkretnym uphillem :). Ale co tam - przynajmniej poszło w nogi ;). Kolejny zjazd , tym razem na Przełęcz Suchą. A później już...
sztywny podjazd w piekielnym słońcu na Jałowiec. Oj dało to w dupę. Dzięki bogu trud zrekompensowały prześliczne widoki :).





Hala Kamińskiego.



Jałowiec






Z Jałowca klasycznie zjechaliśmy do prze urokliwego schroniska Opaczne, gdzie jak tradycja nakazywała trza było wchłonąć pomidorówkę plus kromale ze smalcem. Z racji że pogoda była pikna, spożycie nastąpiło na zewnątrz ( hehe napisałbym na polu ale pewne osoby mogą tego nie zrozumieć :D ). Nooo w takich warunkach to można wcinać - biutiful wju na Babiczkę i Pasmo Policy :). Wtedy to Kuba wpadł na pomysł ataku tej zacnej góry... Po obżarstwie przyszła pora na powrót. Zatem dosiadliśmy swoje bike'i i ruszyliśmy, troszkę tak niepewnie, czerwoną rowerówką łączącą się żółtym szlakiem. Następnie wjechaliśmy na niebieski by tam po chwili zjazdu, pożegnać się z Maćkiem i Dawidem, którzy to już musieli wracać do Jeleśni. My za to pokręciliśmy dalej niebieskim szlakiem. Oczywiście musiało się coś posrać bo...w pewnym momencie szlak zniknął... Trza było improwizować ale udało nam się jakoś zjechać do Lachowic :). Stamtąd już ,asfaltem i troszkę terenem, przez Mączne, Kuków dojechaliśmy do Targoszowa by tam wbić się na, jeszcze nie znany przez nas, zielony szlak łączący się z czerwonym  "relacji Kocierz - Leskowiec" ;). Początkowo zapowiadał się miodnie ( klimatyczna ścieżka ), jednak później trzeba było już butować i to po...genialnym singielku.  Mimo wszystko szlak bardzo przyjemny, choć zdecydowanie byłby lepszy w drugą stronę :). Jako że prowadzenie w pewnym momentach mnie z deka irytowało, to każdy inny moment próbowałem podjeżdżać - bez walki sie nie obyło :). Po dojechaniu do czerwonego szlaku wpadł nam do głowy szatański pomysł by...pojechać jeszcze na Leskowiec. Hheeh jakby nam mało w nogach było :D :D. Na Lesko nie zatrzymywaliśmy się już tylko od razu ruszyliśmy w dół, do Rzyk. Jednak żeby nie było monotematycznie, Kuba pokazał mi nową, ciekawą opcje zjazdu do Jagódek :). Później to już tylko asfalt, pożegnanie i dom :).

Dzięki kawalerowie za super tripa!!! :)




To się nazywa miejscówka na obiad :). ....Aż się chciało wskoczyć do tego basenu ;)


Zjazd do Lachowic.



Uzupełnianie płynów.... ;)





Dane wyjazdu:
135.57 km 43.00 km teren
08:19 h 16.30 km/h:
Maks. pr.:64.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2070 m
Kalorie: 2068 kcal

Boshe Body czyli B. Żywiecki Again ;)

Czwartek, 19 czerwca 2014 · dodano: 06.12.2014 | Komentarze 6

Przyszedł czas na kolejną eksploracje Beskidu Żywieckiego :). Jako,że w tych rejonach już kręciliśmy sporo postanowiliśmy odwiedzić jeszcze nam nieznane szlaki. Ale od początku...:)
Zgadałem się z Dawidem i Ludwikonem w Boże Ciało przy hotelu Vienna o 7 rano. Mieliśmy być w Żywcu o 8, gdzie miał na nas czekać K4r3l. Ludwikon z racji nie miał za dużo czasu, przyjechał na szosie by odprowadzić nas do Węgierskiej Górki. W Łodygowicach dołączył do nas jeszcze Max. Odcinek z Bielska do Węgierskiej ( nieotwarty dwu-pas i stara droga ) spędziliśmy na pogaduchach, tempo spokojne :). Pogoda zapowiadała się genialnie - słonko i dość wysoka temperatura. Przy Forcie Wyrwidąb opuścił nas Ludwikon a my w końcu wjechaliśmy w teren - czerwony szlak w stronę Rysianki.




Wju z Forty Wyrwidąb ;)






Oj powiem, że jest to bardzo przyjemny szlak :), jest tam sporo fajnych podjazdów, zjazdów, troszkę technicznych odcinków, prze genialne widoki ale chyba w jednym zdaniu się tego opisać nie da :D. W zasadzie do Stacji Turystycznej "Słowianka" szlak raczej mało wymagający. Wiadomo patrząc na mapę i przewyższenia można się z deka załamać ale nie są to ostre, meczące podjazdy :). Szlak jest szeroki - jedzie się leśną drogą :). Natomiast odcinek za Stacją jest już zdecydowanie atrakcyjniejszy :). Mam tu na myśli kwestię widokową jak i techniczną. Są tu fajne, ostre, kamieniste podjazdy, singielki porównywalne miejscami do tych na zielonym z Lipowskiej w stronę Hali Boraczej i chyba największa atrakcja w tej części Beskidów - łańcuchy :D.  Początkowo nie mogłem uwierzyć, że w tak niskich partiach może istnieć takie cosik :D . A jednak ;P. Gdyby nie jedna mega wyrypa po giga telewizorni odcinek byłby chyba najlepszym całego wypadu :). Jako, że byłem na lekkim kacu ;), to oczywiście siłą mnie rozpierała i nie mogłem sobie darować żadnego uphillu..no chyba jedynie takiego, który mnie technicznie tudzież "głazowo" przerastał :D .






Są i łańcuchy ;)









W końcu dotarliśmy do Rysianki. Krótka pogawędka z napotkanym Bielszczaninem/rowerzystą i ruszyliśmy w dół. K4r3l przypalił swe nowiuśkie tarcze ;), jak się okazało niepotrzebnie bo...pojechaliśmy w zła stronę :D. Zatem z powrotem pokręciliśmy w nieziemskim upale na Rysiankę by uderzyć na Lipowską. Tam zrobiliśmy sobie przerwę obiadową :). Ja z Kubą jak tradycja nakazywała, zamówiliśmy sobie żurki - jak testing to testing :). Jednak był to chyba najgorszy żurek jaki jedliśmy - mało kwaśny i pozbawiony tzw. wkładek. Mnie się nawet trafił lekko spleśniały chleb... Na pocieszenie kupiłem sobie koktajl truskawkowo-bananowy - heh ten akurat był pyszny. W planie był niebieski szlak do Złatnej ale po raz kolejny okazało się, że jest zamknięty ze względu na wiatrołomy...Oj pokrzyżowało nam to znacznie plany...Zatem z braku laku ruszyliśmy zielonym w stronę Hali Boraczej. Jest on tak zajeb..sty, że można go robić i robić i robić i nigdy się nie znudzi :). Na Hali Boraczej zrobiliśmy sobie kolejną przerwę na strawę a przy okazji poznaliśmy sympatycznego bikera :). Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o prze sympatycznych sarenkach, które tam hasały :) . Oj było na kim zawiesić oko..chłopaki pamiętacie tę mamuśkę??? ;). mnnnnnnnn... Ale wrócę może do samego tripu :D. Zatem dalej ruszyliśmy niebieskim na Prusów i Palenicę. Szlak mało wymagający i w zasadzie dość nudny. Podczas zjazdu Dawid złapał kapcia. Przypadek?? Hmnn dziwna sprawa bo akurat na 66,6 kilometrze :D. W Żabnicy czy to może już Cięcinie grupa się podzieliła - Dawid z Maxem pojechali już do Bielska a my jako że mieliśmy jeszcze mało, postanowiliśmy jeszcze trochę pokręcić w terenie :). Wpierw kręciliśmy czarną a następnie żółtą rowerówką w stronę...Stacji Turystycznej Słowianka :). Oj zaczęło mi brakować już wtedy siły - przyczyna prosta i jakże banalna - pokończyły mi się zapasy mokre i suche a podjazdy były tam zacne, szczególnie ten niepozorny na mapie - Butorówkę :).
Lekko nie było ale się jakoś udało dojechać do Słowianki, gdzie uzupełniliśmy zapasy. Dalej ruszyliśmy niebieskim a później lajtowym żółtym do Juszczyny. Tam...hehe jeszcze jeden ostry uphill i w dółłłłł do Żywca. Tam pożegnałem się z Kubą i asfaltami przez Lipową, Buczkowice wróciłem do B-B.




Nieśmiertelna Rysianka :)


Takie cosik to można pić na tripach :D


Lipowska.


Cooltowy zielony ...


Za nami już Boracza.


Jeźdźcy Apokalipsy  ;).


Zjazd do Żabnicy.




Ave Satan w Boshe Body :).       foto by Max


W tle Beskid Mały, Żywiec
.


Dzięki chłopy za prze genialny trip. Oby takich w przyszłym roku było więcej!!!!!




Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
65.54 km 0.00 km teren
05:53 h 11.14 km/h:
Maks. pr.:50.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2625 m
Kalorie: 1576 kcal

Beskid Żywiecki po raz pierwszy...w tym roku ;)

Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 06.10.2014 | Komentarze 4

Drugie podejście do tego jakże zaległego wpisu – za pierwszym razem na samym końcu, już podczas sprawdzania, skasowałem sobie wszystko .:(. Autozapis nie zadziałał. Wur…nie spowodowało tygodniową absencję na BSie…
Zatem do dzieła ( tym razem piszę w Wordzie ) ;).
Mój szatański plan na weekend może nie do końca zrealizowany – w sobotę miał być Beskid Śląski a wyszedł Mały – ale Żywieckiego nie mogłem sobie odpuścić J. Zgadałem się z K4r3lem na 6:30 w Andrychowie na PKP. Wstawanie było ciężkie – kac po sobotniej imprezie – ale uratował mnie koktajl z truskawek :). Oj postawił mnie na nogi, choć i tak jeszcze długo odbijało mi się kiełbaską z grilla :D. W Bielsku mieliśmy przesiadkę więc korzystając z okazji uzupełniłem zapasy – suchoty miałem prze okropne :D.
W tym samym czasie na Żywiecczyźnie kręcili nasi znajomi z Bielska i Cieszyna jednak ich wariant nam średnio pasował – mieliśmy troszkę inne plany na Żywiecki.
Wysiedliśmy w Rajczy, gdzie zaczęliśmy pościg za ekipą bielsko-cieszyńską. Pierwotny plan zakładał z deczka inną trasę ale nie wypadało się nie spotkać ze znajomymi bikerami. Tak więc ruszyliśmy żółtym ( jak się nie mylę bo pisząc to na obczyźnie nie wyświetla mi szlaków :/ ) szlakiem przez Kubiesówkę na Krawców Wierch. Oj przyznam, że podjazd Na Kubiesówkę był prze genialny – sztywny, stromy czyli to co tygryski lubią najbardziej. Nie robiliśmy zdjęć bo żal było zsiadać z bike’a. A sam szlak...hmnn… fajny, no może bez żadnych kombinacji, singli itp. ale i tak kręciło się wyśmienicie :).




Widoczki nam dopisywały :)


Krawców Wierch
.


Niestety fajne single spiepszyły wiatrołomy...






Niestety nie udało nam się dogonić ekipy przed Krawców Wierchem, szkoda bo cały czas deptaliśmy im po piętach. Z hali pod Krawców Wierchem ruszyliśmy granicznym szlakiem ( czerwonym ) w stronę Trzech Kopców. Powiem tak: uwielbiam ten odcinek, jest tam mnóstwo singli i bardzo fajnych odcinków. Jednak tym razem szlak się z deczka zmienił – mnóstwo wiatrołomów, które namiętnie zmuszały nas do schodzenia z bike’a. Oj żałowało się bo fan na tym odcinku był zawsze przedni :/. Mimo że słońce ostro prażyło kręciło się wybornie, nóżka podawała jak ta lala. Hehe nie wiem może to wina …kaca?? :D . Ostatecznie biker’ów doganiamy na Trzech Kopcach- śmiechy było już słychać z daleka :).









Kolejna zmiana naszych pierwotnych planów – ruszamy z ziomkami w stronę Pilska. Totalnie nieplanowany kierunek ale z taka ekipą warto odbić troszkę z trasy ;) . A nóżka dalej podaje jak nigdy, prawie wszystko do Hali Miziowej wyjechane. Ależ była moc w łydach :D. Może z kilometr przed Miziową musimy się pożegnać z Arkiem – urywa hak :[ tak więc do schroniska a właściwie hotelu dojeżdżamy w okrojonym składzie. Haha po drodze było parę widowiskowych OTB. Pierwszą zaliczył Rafał lądując w błocie a drugą…ja, również pięknie pikując szczupakiem do błota :D. Na Hali Miziowej zrobiliśmy sobie konkretny popas – padło na grillowanie przysmaki – kaszanka powaliła nas na kolana. Jak nigdy, ale to prze nigdy nie byłem fanem kaszanki zwanej inaczej kiszką, to ta smakowała prze genialnie. Z racji, że nie chcieliśmy wracać z Kubą tą samą drogą na Ryniankę, pożegnaliśmy się z ekipa i ruszyliśmy zielonym szlakiem do Sopotni Wielkiej. Początkowo szlak zapowiadał się fajnie – super leśne drogi, klimatyczne odcinki itp. – jednak szybko przerodził się w klasyczną beskidzką rąbankę.





K4r3l rozwalił system zabierając ze sobą miskę makaronu :D









Z Sopotni pojechaliśmy asfaltem w stronę…Rysianki. Hehe początkowo bo później przerodziło się to szuter, który wyprowadził nas na wysokość powyżej 1000 m.n.p.m.. Co najlepsze dopiero po chwili zaczaiłem, ze już kiedyś jechałem tą trasą robiąc Pilsko-Babia Expedition 2013 ;]. Jest to bardzo fajna opcja wjechania na ryniankę – stosunkowo szybko, bardzo mało wypychu bo zaledwie 100 metrów i co najważniejsze genialny, rzeźniczy podjazd tuż przed Halą Pawlusią. A na Pawlusiej- jak zawsze genialna panorama, chyba jedna z ładniejszych w całym Beskidzie Żywieckim. Ostatecznie wjeżdżamy na Ryniankę, gdzie według pierwotnego planu powinniśmy już być dawno :D. Oczywiście trza było uzupełnić kalorię. A czym??? Wiadomo!! Żurkiem :D…i to nie jednym bo podwójną porcją!!! Jak na razie jest to drugi najlepszy żurek w Beskidach. W dalszych moich wpisach będzie porównanie zup w innych schroniskach J. Po mega obżarstwie przyszła pora na dalsze pedałowanie.




Tuż po kilerze ;)




Z Babiczką w tle :).




Hala Pawlusia.





Tak więc powróciliśmy do pierwotnego planu i ruszyliśmy w stronę Hali Lipowskiej skąd mieliśmy zjeżdżać ponoć genialnym niebieskim szlakiem. Mieliśmy…Szlak jednak był zamknięty ze względu na mnogość wiatrołomów. I oto znowu powalone drzewa zepsuły nam całą zabawę… Oczywista zmiana planów- pokręciliśmy na Halę Boraczą równie epickim zielonym szlakiem. Oj zabawa była przednia – różnorodność podłoża, single, korzenie. Małe półki skalne, po prostu cud miód i orzeszki. Niestety Kuba nie mógł się w pełni nacieszyć zjazdem, gdyż jego Czarny Rumak był reanimowany dzień wcześniej i do końca nie wiadomo było, czy sobie poradzi w tym jakże wymagającym terenie. Wrócę jeszcze do soboty – po południu dostałem info od K4rela, ze padł mu bębenek i jego wyjazd stoi pod wielkim znakiem zapytania . W zasadzie szanse były znikome. Z deczka się podłamałem ale liczyłem, że uda mu się w jakiś magiczny sposób naprawić padnięty element. Udało się jednak trza było bardzo uważać bo reanimacja do końca nie była pewna…
Zatem po epickim odcinku dojechaliśmy w końcu do Boraczej, szybkie uzupełnienie płyno-kalorii i ruszyliśmy zielonym szlakiem do Milówki. Oj, oj tam też było czadowo- singielki, ostre techniczne zakręty i mnóstwo fanu z jazdy!! W Milówce czekając na pociąg, zrobiliśmy sobie krótką przerwę na doprowadzenie siebie i rowerów do stanu „wyglądalności” . Szukaliśmy też jakiegoś sklepu by coolturalnie zakupić złocistą ambrozję – niestety się nie udało :[. Szkoda bo pifko było by idealnym zwieńczeniem fajnego tripu. W Bielsku pożegnaliśmy się – ja ruszyłem w stronę mieszkania a Kuba dalej PKP do Achowa.

Dzięki Wszystkim za mile spędzony czas i super tripa!!



Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Podsumowanie Bike Sezonu 2013.

Poniedziałek, 6 stycznia 2014 · dodano: 06.01.2014 | Komentarze 4

Przyszedł czas na rozliczenie się z ubiegłym sezonem/rokiem :). Tytułem wstępu powiem, że był to rok zdecydowanie lepszy od 2012 i to w zasadzie pod każdym względem. Podobnie jak w 2012-tym miałem jakieś cele, tak też rok 2013 przyniósł nowe, bardziej ambitne, które w większy lub mniejszy sposób zostały zrealizowane.

A jakie to miałem plany na sezon 2013?? Już podaję:
1. Wykręcić dużo więcej kilometrów niż w zeszłym roku :).
2. Pokusić się o pobicie dotychczasowych rekordów prędkości i dystansu dziennego.
3. Poznać nowe rejony.
4. Wziąć udziału w jakimś Maratonie - w końcu :D .
5. Przejść w końcu na SPD.
6. Zrobić jakiegoś kilkudniowego tripa.
7. W dalszym ciągu realizować plan zdobycia wszystkich najwyższych szczytów pasm Beskidów jak również okrążenie zaległych pasm  Beskidów.

No to zaczynamy rozliczenie się z planów/celów na rok 2013 ;)

Ad. 1.
Patrząc na statystyki dużo pisać nie trzeba :D. Poprawiłem swój roczny dystans o 50% więc chyba źle nie ma :D. W tym sezonie jeździłem zdecydowanie więcej i częściej. W dużej mierze przyczyniła się do tego praca jaką miałem -  początkowo jej brak a później dużo wolnego w środku tygodnia - no bo o zaostrzającej się CYKLOZIE nie wspomnę ;).  Niestety częsta praca w weekendy odbiła się na teamowych ( bbRiderZ ) wypadach ale za to nadrabiałem w tygodniu na samotnych tripach.

Ad. 2.
Tym razem to już zaszalałem :D. Może w przypadku rekordu prędkości szału nie było bo mój Vmax poprawiłem raptem o 1,5 km/h ( 79,5 km/h.) ale za to dystans dzienny pobiłem i to zdecydowanie :). W zasadzie długich wyjazdów w tamtym roku było sporo, bo aż 19-krotnie przekraczałem liczbę 100 kilometrów. Zaczęło się od szosowego tripu do Krakowa ( plan narodził się w trakcie sezonu ), następnie integracją z Częstochową a dokładnie ze Skowronkami ( oj to był piękny trip, który o mały włos nie skończył by się karetką  - mega odcięcie, spora utrata świadomości ), a później to był już prze epicki wypad do Zakopanego ( Tour de Babia - Zakopane Edition ) z ekipą z Jaworzna, Cieszyna, Rybnika, Bielska, Andrychowa i Grzechyni. Pobiłem wtedy swoją życiówkę - 270 km.  Przyznam się bez bicia, była to najlepsza szosowa wyprawa 2013 roku - genialna ekipa, trasa i atmosfera. Oby takich więcej w 2014 roku. A już wiem, że w planach są kolejne :).


Częstochowskie Krowiarki - Dzięki Daria i Rafał za wspólny trip :)


Epickie Tour de Babia - Zakopane Edition!! Zgraja maniakalnych Bikerów ( niestety bez Waldka, który opuścił nas przed Zakopcem ).

Drugi raz przekroczyłem magiczną liczbę 200-tu km. na nota bene terenowej wyprawię na Lysą Horę. Nie no stricte terenowy trip to nie był :D bo było sporo asfaltowych dojazdówek. Była to bardzo fajna wycieczka, poznało się nowe tereny, mam tu na myśli czeskie górki ;). Wisienką na trocie była moja udana próba przekroczenia, zdawało by się kosmicznej liczby, 300-tu kilometrów na raz. Hehe w zasadzie 270 kilometrów z TdB -ZE by mi w zupełności wystarczyło tylko pewien człek, biker z Rybnika, niejaki Gustav wszedł mi na ambicje i musiałem wykręcić coś wielkiego - tak to jest jak się czyta o wyczynach Rybnickiego Terminatora :). Udało mi się wykręcić prawie 344 kilometrów w ciągu 19 godzin z czego 14 w siodle ale nie po byle asfaltach tylko po całkiem niezłych górkach i co ciekawe nie w lecie jak dzień jest długi tylko w październiku :). Nie obyło się bez kryzysów, bez chwil zwątpienia ale radość po przyjeździe do domu była ogromna. Wtedy uświadomiłem sobie, że jeśli się czegoś bardzo chce można tego dokonać :).


Tymbark - w trakcie pobijania życiówki :).

Ad.3.
No tego się trochę poznało :). Byłem łohoho w wielu, wielu miejscach, miejscowościach, górach. Kurcze od czego tu zacząć, hehe najlepiej od początku. No to może w wielkim skróci powiem tak: zawiało mnie do Czech parokrotnie ( m.in. Terlicko, Karvina ), byłem w Zakopanem, Limanowej, Myślenicach, Krościenku nad Dunajcem, Nowym Targu, Krakowie, Rajczy, troszkę pokręciłem po Słowacji - Namestowo. Ogólnie rzecz ujmując zwiedziłem kawał Małopolski, troszkę Czech i Słowacji i przejechałem parę nowych gmin Żywiecczyzny. Niestety Śląsk sobie w tamtym roku odpuściłem ale myślę, że w obecnym nadrobię ;).     

Ad.4.
No tego jedynego elementu zeszłorocznego planu nie udało mi się zrealizować. Powody w zasadzie były dwa: brak funduszy i częsta praca w weekendy. No niestety przyszło mi pracować za żenujące pieniądze i to jeszcze bardzo często w weekendy. Co tu dużo pisać - trzeba będzie z nawiązką zrealizować ten element w tym roku :).

Ad.5.
W końcu!!! Po tylu latach bycia upartym i nie do końca przekonanym, przesiadłem się na SPD :). Oczywiście nie na początku roku tylko...w połowie :). Stwierdziłem, że raz kozie śmierć i na pierwszy wypad w SPD-kach zafundowałem sobie tripa do Czech. Hehe udało się bez gleby :). Jednak w teren szybko nie wjechałem bo dopiero po miesiącu - wolałem wtłoczyć do mózgu kwestię wpinania i wypinania. Po wjechaniu w teren zauważyłem kolosalną różnicę - górki, które do tej pory były nie podjeżdżalne, zrobiły się nagle płaskie :). Powiem tak - głupi byłem, że tak późno przesiadłem się na ten system ale mądry Polak po szkodzie :D.

Ad.6.
Taaaak :). A było coś takiego :) ( Beskid Żywiecki Expedition ). Udało mi się zrealizować ten cel podczas urlopu i powiem, że to był chyba najlepszy urlop w moim życiu. Choć wyprawa nie trwała długo, bo zaledwie 3 dni ale prawie cały Beskid Żywiecki został zorany przez mnie.  Epicka wyprawa, genialna pogoda, walka z samym sobą, super tereny, hektolitry wylanego potu i niezapomniana frajda - tak mógłbym krótko opisać ten trip. Po BŻE już wiem co warto zabierać na wyprawy więc na kolejne pojadę zapewne z dość mocno okrojonym plecakiem.  W nowym roku też mam w planie kilkudniowe wypady, już pomału rodzą mi się w głowie nowe eskapady choć jak znam życie, będą to spontaniczne akcje :) . Jak Bozia da pieniążki i zdrowie to i może powrócę do Chorwacji by trochę zorać tamtejszych ziem ;).


Beskid Żywiecki Expedition 2013 - pierwsza wyprawa kilkudniowa.

Ad.6.
Do kolejnych okrążonych Pasm Beskidów mogę dodać Beskid Wyspowy, Makowski i Gorce. Choć powiem szczerze, że zrobiłem to na raz podczas bicia życiówki i nie do końca było to pełne okrążenie pasma/pasm ale myślę, że można to pod to podpisać :). Niestety żadnego nowego szczytu z Korony Gór Polski nie zaliczyłem. Myślę, że w tym roku uda mi się tego dokonać podczas jakiś wypraw rowerowych bo niestety kolejne szczyty są już za daleko, żeby dojeżdżać do nich rowerem...

Do swoich osiągnięć 2013 roku mogę m.in. zaliczyć pobicie życiówki,  wjechanie na Pilsko i Babią Górę podczas jednego dnia ( zero dojazdówek autem ), zimowe zdobycie Skrzycznego. Porażek jakiś takich większych nie było, hehe były tylko 2 urwane haki  ale to bardziej straty :).

Poza tym był to bardzo udany rok. Poznałem mnóstwo zakręconych rowerowo ludzi ( ekipa z Częstochowy - Skowronki; z Jaworzna - Funio, Janusz507, Piofci, Majorus, Kovval; z Cieszyna - Daniel3ttt [ Cieszyński Terminator ], Marek87, Qwertysun; z Rybnika- Gustav [ Rybnicki Terminator ]; z Grzechyni - Tlenek; z Rzeszowa - Sebol; i z Bielska - Marzen, Pawelp7 ). Ponadto spędziłem miłe chwile kręcąc razem ze bbRiderZ'ami podczas temowych wypadów ( Leskowiec, Lysa Hora, Filipka itd.). No co tu dużo pisać - to był bardzo dobry rok!!!

A na koniec pozwolę sobie zrobić mały TOP 2013 :) :
  • najlepszy trip szosowy - ex aequo Tour de Babia - Zakopane Edition 2013 i Pierwsze 300 km;
  • najlepszy trip terenowy - samotnie  - ex aequo Beskid Żywiecki Ęxpedition i Pilsko-Babia Expedition,
  • najlepszy trip terenowy w towarzystwie - Filipka z finałem na Skrzycznem;
Na razie tylko tyle kategorii ale z biegiem lat pewnie pojawi się więcej!!!

Na koniec dziekuję wszystkim za mile spędzone chwile, za wspólne wypady/tripy i mam nadzieję, że nikomu nie zalazłem za skórę ;).
W nowym roku życzę wszystkim żeby nóżka zawsze podawała, żeby obyło się bez kontuzji, poważniejszych awarii, żeby nowy rok był jeszcze lepszy niż poprzedni!!!
Do zobaczenia gdzieś na beskidzkich i nie tylko szlakach :).