Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 51859.25 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2013

Dystans całkowity:797.42 km (w terenie 98.00 km; 12.29%)
Czas w ruchu:39:15
Średnia prędkość:20.32 km/h
Maksymalna prędkość:77.10 km/h
Suma podjazdów:12460 m
Suma kalorii:9472 kcal
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:99.68 km i 4h 54m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
87.22 km 24.00 km teren
04:34 h 19.10 km/h:
Maks. pr.:62.70 km/h
Temperatura:35.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1300 m
Kalorie: kcal

Team'owe poty na Błatniej.

Niedziela, 28 lipca 2013 · dodano: 27.08.2013 | Komentarze 3

To już nie jest zwykły poślizg z wpisem tylko makabryczno-przejeb...e opóźnienie. No cóż po prostu brak kompa i czasu zrobiły swoje...:/

Ale do rzeczy... :)

Jako, że miałem urlopa ;), jako że w niedziele zawsze odbywają się team'owe tripy, nie omieszkałem siedzieć w domu, tudzież smażyć się na basenie w ten potwornie upalny dzień i wybrałem się z ekipą na, mało może wymagający trip tj. na Błatnią w Beskidzie Śląskim. W zasadzie nawet nie miałem w planie robić porządnej wyrypy, gdyż po południu jechałem na urodziny do Gugolaka (5-te). Zgadaliśmy się na 9 pod Strusiem z k4r3l'em, Marcinem i Konradem. Do Bielska jechałem sam bo Kuba postanowił jeszcze pokręcić coś w okolicach Gaików. Ja z racji, że rannym ptaszkiem nie jestem wybrałem dłuższe spanie i jazdę głównymi drogami do B-B. Tradycji by nie był,o gdybym się oczywiście nie spóźnił 10 minut :). Hehe muszę popracować nad tymi spóźnieniami ;). Po dojechaniu na miejsce niespodzianka: zjawiła się nawet nasza team'owa koleżanka Justyna ( hehe szczerze mówiąc zobaczyłem ją pierwszy raz na żywo bo na naszym team'owym fejsbukowym profilu trochę ludu jest ;) ), nota bene na co dzień zawodniczka Gedore Cycling Team. No i tym oto sposobem nie było "gejotripu" :D. Szczerze mówiąc to dopiero, gdy wszyscy się spotkaliśmy, podjęliśmy decyzję, że bijemy na Błatnią ( dalsza trasa nie wchodziła w rachubę ze względu na mega upał. Zatem ruszyliśmy na Błatnią atakując wpierw Dębowiec a później Szyndzielnię.


Dębowiec.


W drodze na Szyndzielnię.



Z Szyndzielni pokręciliśmy na Klimczok. Pierwotnie w planie był podjazd na szczyt a później zjazd do schroniska, hehe wyszło w końcu na odwrót :D. W schronisku zrobiliśmy sobie przerwę na mały popas i uzupełnienie izo/wody, no i oczywiście na pogaduszki :D. Jak zawsze kupa śmiechu :).


Popas ;).


Przed "atakiem" na szczyt :).





Atak może i był ale...nie udany. Wyjechał prawie do końca tylko Konrad, reszta odpadła nawet nie w połowie podjazdu :). No cóż, lajtowy to podjazd nie jest, może już nie chodzi tutaj o pochylenie terenu ale o z deczka mało przyczepne podłoże, na którym łatwo o poślizg tylnego koła. Oj dogrzało nam na tym wypychu, ze mnie lało się jak wiadra. Z Klimczoka standardową już drogą/szlakiem pomknęliśmy w stronę Błatniej. Jako, że była niedziela, piechurów na szlaku mnóstwo, co z deczka utrudniało swobodną jazdę. Podczas jednego ze zjazdów Justyna popisała się doświadczeniem i pełną kontrolą nad rowerem - wyprowadziła rower z pewnej wywrotki. Wyglądało to po prostu niesamowicie!! Wielki szacun dla niej, ja bym na bank wyrżnął orła, zważywszy na fakt, że nie mam jeszcze dużego obycia z SPD. Dosłownie parę sekund później Kuba złapał snejka więc zrobiliśmy sobie małą przerwę - hehe Justyna w tym czasie obżerała się borówkami :). Dalsza trasa na Błatnią obyła się już dzięki bogu bez żadnych niespodzianek.


bbRiderZ w drodze na Błatnią.


"mesję" k4r3l.


"Madam" Justyna und "mesję" Marcin.


und "mesję" Konrad :)



Widoczek z Błatniej na południe.


cd.




Widoczek z Błatniej na północ.


Team'owo na samym szczycie.

W schronisku na Błatniej nie zatrzymywaliśmy się tylko od razu pokręciliśmy na genialny harcerski szlak do Jaworza. Przyznam się, że jechałem dość asekuracyjnie ale i tak fan był nieziemski. Co prawda w pewnym momencie, na jednym z trawersów, zawiało grozą podczas wymijania piechurów - chwila nie uwagi i można było sturlać się ze skarby. Już nie mogę się doczekać następnego zjazdu harcerskim - tym razem będzie szybciej :).


Gdzieś na harcerskim :).





Po genialnym Harcerzu przyszła pora na powrót do Bielska asfaltami ale żeby nie było za nudno to na każdym podjeździe urządzaliśmy sobie wyścigi :). Tuż przed samym lotniskiem zjechaliśmy z asfaltu by na koniec nacieszyć się ostatkiem terenu - krótki odcinek wzdłuż rzeczki Wapienica. A na sam już koniec zawitaliśmy na małego browarka do Baru Strudzonego Rowerzysty. Na lotnisku pożegnałem się z ekipą i popedałowałem do domu najkrótszą możliwą droga do domu. Oj przyznam, że jazda przy 35 st.C po asfalcie, na terenowych oponach do najmilszych nie należy - odcinek asfaltowy dał mi najbardziej w...4 litery, po prostu makabra!!


Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
162.00 km 35.00 km teren
09:45 h 16.62 km/h:
Maks. pr.:77.10 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3840 m
Kalorie: kcal

Pilsko-Babia Expedition 2013

Czwartek, 25 lipca 2013 · dodano: 30.07.2013 | Komentarze 9

No to przyszła pora na porządny terenowy trip :). Co prawda w terenie kilometrów mało ale za to jakie szczyty!!! Tę trasę wymyśliłem sobie już w zeszłym roku podczas osobnego zdobywania Babiej i Pilska. Pomyślałem sobie, skoro wjechałem na owe szczyty to czy czasem nie połączyć tych dwóch gór i zrobić jeden mega trip :). Jak pomyślałem tak zrobiłem :). Pierwotnie planowałem startować i finiszować w Jeleśni ale stwierdziłem, że większy fan będzie jeśli zrobię tego tripa bez żadnych dojazdówek autem :).
Na dzień dobry pech...Zaspałem pół godziny!! Nie wiem co jest z tą moją zasraną komórką- dzwoni jak chce :/. No cóż...Zatem zamiast o 6 wyruszyłem o 6:30.
Na pierwszy ogień poszedł Kocierz. Wjazd bardzo spokojny - wizja 160 km i ponad 3K w pionie robiła swoje. Następnie kolejna przełęcz - tym razem Przełęcz Rychwałdzka. Zdecydowanie krótszy podjazd ale niczego sobie :). Do Jeleśni dotarłem o 8:30- za późno!! Następnie kierowałem się w stronę Sopotni Wielkiej, w której to zaczynałem terenową część tripu a mianowicie uphill na Rysiankę :).


Jeleśnia.


Wodospad w Sopotni Wielkiej.


No to zaczynam podjazd na Rysiankę.


Uphill'u ciąg dalszy...




Hala Pawlusia - genialne widoki choć tym razem przejrzystość powietrza była kiepska.

Sam wjazd na Rysiankę był troszkę pokombinowany to znaczy wyjątkowo jechałem bardzo mało szlakiem. Tym razem wybrałem drogi leśne/zwózkowe a samego szlaku było może 500 metrów i to przed samym schroniskiem. Jako, że były to drogi zwózkowe, łatwo nie było - momentami dość stromo a do tego jechało się po sypkiej ziemi, w która zapadały się koła ( Hala Łyśniowska ). W schronisku na Rysiance zrobiłem sobie dłuższą przerwę na uzupełnienie płynów i zjedzenia banana i batona. Tak odpoczywając ( bo trochę grzało ) spoglądałem na Tatry - tym razem wyjątkowo ładnie było je widać :).


Rysianka.



Po labie ruszyłem czerwonym szlakiem w stronę mojego pierwszego celu a mianowicie Pilska. Kręciło się wyśmienicie!! Nie dość, że w zasadzie w cieniu to do tego szlak był wyjątkowo w dobrej kondycji. Ostatnio gdy tędy jechałem, było mnóstwo luźnych kami i wszelkiego badziewia a tym razem jakby ktoś "posprzątał" :D. Z czerwonego szlaku wbiłem się na niebieski. W zasadzie większą część prowadziłem bo każdy kto tam szedł to wie, że za plaski to on nie jest. W jednym momencie nawet się wyrżnąłem, próbując pokonać próg skalny. Dzięki Bogu skończyło się na lekkim przecięciu i obtarciu naskórka ;). Podczas wypychu zauważyłem 2 bikerów będących może 50 metrów przede mną. Niestety dogoniłem ich dopiero na samym szczycie. A jak było na szczycie??? Jakoś tak dziwnie!!! Podejrzanie nie wiało a to już coś anormalnego - tam zawsze wieje i to jak cholera. Ponownie zrobiłem sobie przerwę na podładowanie baterii :). Pilsko zdobyte i to nawet przed planowanym czasem :).








Pilsko zdobyte przed planowanym czasem :).



Następnie ruszyłem totalnie mi nie znanym szlakiem zielonym na Słowację. Powiem szczerze - bardzo fajny odcinek ale to co było później to już w ogóle bajka. Z zielonego skręciłem na niebieski a tam...na dzień dobry genialny single tarck - na początku wąska, kręta, lekko korzenna ścieżka wśród zarośli i traw a następnie część już bardziej techniczna - kamienista i z dużą ilością progów i uskoków. Fan był nieziemski!! Następnym razem pojadę zdecydowanie szybciej by adrenalina była większa :).




Ten widok mnie trochę przeraził ale co było dalej...to już sama rozkosz :).



Później single track przerodził się już w zwykłą zwózkową drogę ale i tak jechało się fajnie. W Orawskiej Polhorze zrobiłem ostatnią przerwę przed atakiem na Babią w celu uzupełnienia zapasów i kalorii. Po docinku asfaltowym przyszła pora na teren - żółty szlak. I tu powiem tak: rok temu wjeżdżałem nim na Babią i stan szlaku był o niebo lepszy!!! Tym razem trasa była dość mocno zniszczona przez wodę i zapewne przez zwózkę drzewa. Mnogość luźnych kamieni była, delikatnie mówiąc, irytująca. Do tego Słowacy dobudowali jeszcze parędziesiąt metrów ich "super równej", kamiennej drogi. Jako, że czułem ju trochę kilometry w nogach sporo odpuszczałem - nie chciałem się skatować bo przede mną było jeszcze trochę kilometrów. Stąd też tym razem było zdecydowanie więcej wypychu niż w zeszłym roku :(. Dodam jeszcze, że wyjątkowo w tym roku było sporo ludzi na szlaku - chyba trasa się zrobiła popularna :). Tak mijając poszczególne grupki
natrafiłem na dziwnego jegomościa. A dlaczego dziwnego?? Bo kto chodzi po parku/rezerwacie ( w zasadzie idzie na Babią )z piłą spalinową bez żadnego plecaka do tego jeszcze w jasnej koszuli. Zdziwiło mnie to trochę a nawet zaniepokoiło...Podejrzewałem nawet, że może to być nawet polski strażnik ale z drugiej strony co robił by z piłą i to po słowackiej stronie? Owy jegomość dogonił mnie podczas mojego postoju przy źródełku. Okazało się, że był to Polak. Pogadaliśmy sobie trochę o różnych rzeczach, a po jakiś 15-stu minutach dyskusji okazało się, że jest to... STRAŻNIK BABIOGÓRSKIEGO PARKU NARODOWEGO!!!! Pomyślałem sobie: O Fuck będzie mandat jak się patrzy!!! Jednak owy Pan okazał się super gościem i obyło się bez komplikacji. Później w zasadzie już prawie na sam szczyt szedłem z nim razem - oczywiście wyłączając momenty, gdzie dało się jechać ;). Przez cały czas rozmawialiśmy o górach, o Babiej. Hehe Strażnik zwierzył mi się , że początkowo wziął mnie za Słowaka :D. Dziwne bo przecież na koszulce i spodenkach mam napisane www.vitesse.pl :D. Chwile grozy przeżyłem przed samym szczytem ponieważ Pan Strażnik oświadczył mi, że na na Diablaku czeka na niego ze śpiworem szef szefów Parku Narodowego a ja chciałem zejść z żółtego szlaku na zielony, łamiąc dość ostro przepisy. Normalnie skończyło by się to kosmicznym mandatem ale Strażnik zagwarantował mi wstawenie się w razie czego u szefa szefów :). Ostatnie metry oczywiście na bike'u. Widoków pięknych nie było, w zasadzie w ogóle nie było bo szczyt był prawie cały we mgle. Hehe podobnie jak w przypadku Pilska, szczyt zdobyłem przed planowaną godziną :). Radość na szczycie ogromna!! Udało się wjechać na dwa najwyższe szczyty Beskidu Żywieckiego w jeden dzień :).


Babia z deczka zachmurzona.




Jest i przesympatyczny Strażnik Babiogórskiego Parku Narodowego!!




Na szczycie!





Zjazd z Babiej Góry poszedł sprawnie choć łatwo nie było. Przyczyną był w zasadzie agonalny stan mojego amora - ledwo co tłumił nierówności. Zmieniłem jednak trochę trasę zjazdu - wbiłem się na przecinająca szlak drogę leśną. I przyznam się , że był to strzał w dziesiątkę. Co prawda jechało się dużo dłużej ale za to po fajnej, utwardzonej drodze :). Tym sposobem znalazłem ciekawą alternatywę najgorszego odcinka zółtego szlaku :). Żeby znowu nie było monotonie to z żółtego szlaku odbiłem na niebieski i tu już asfaltem dojechałem do obrzeży Orawskiej Polhory. Następnie pojechałem klasycznie w stronę starego przejścia granicznego na Przełęczy Glinne skąd już tą samą drogą do domu przez Rychwałdek i Kocierz :)

Podsumowując: Cel zrealizowany w 100%. Fan z jazdy genialny choć byłby zapewne większy, gdyby żółty na Babią był bardziej przejezdny. Teraz pora na kolejne tegoroczne cele :)
Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
43.20 km 35.00 km teren
03:13 h 13.43 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1290 m
Kalorie: kcal

Nieśmiertelny Leskowiec :)

Poniedziałek, 22 lipca 2013 · dodano: 27.07.2013 | Komentarze 2

W końcu, po blisko 1,5 miesięcznej przerwie, wjechałem w teren :). A dlaczego tak długo trwała moja szosowa przygoda??? Powód prosty :) - 1,5 miesiąca temu przesiadłem się na SPD i chciałem wpierw dobrze potrenować na asfaltach by z pompą wjechać w teren :D.
No to przyszła pora na terenowego stwora :D. Przełożyłem laczki na terenowe, w tym na tył poszła nóweczka Panaracer Fire XC Pro i ruszyłem wpierw na Trzonkę, moją klasyczną trasą. Oj przyznam się, że różnica była piorunująca - nowa oponka i przede wszystkim SPD zrobiły swoje. Miejsca , które robiłem na 2/3 razy poszły z paluszkiem w ... na raz i to bez większego wysiłku. Oponka kleiła się wyśmienicie a SPD nie pozwoliło zsiadać z Bike'a :). Kręciło się wybornie!! Z Trzonki ruszyłem na Kocierz zielonym szlakiem.


Początek uphillu na Trzonkę.




Przełęcz Targanicka.

W drodze na Kocierz spasowałem tylko w jednym miejscu ( dość mocny podjazd z mega ilością luźnych kamieni ). Po prostu miałem obawy, że mogę się w porę nie wypiąć uślizgując na kamieniu. Oczywiście obawy okazały się bezpodstawne ale jako nowicjusz SPD w terenie wolałem dmuchać na zimne. Po tym jednym incydencie postanowiłem być ambitny i resztę podjazdów pokonywać na bike'u. A pomyślałem - raz kozie śmierć!! Hehe najwyżej GOPR będzie mnie ściągał :D. Z Kocierza pomknąłem czerwonym szlakiem na Leskowiec. Każdy wie, kto jechał tą trasą, że sam początek szlaku ( może 50 metrów za drogą asfaltową ) jest mega kamienisty. Obawiałem się trochę tego odcinka ale SPD sprawdziło się wyśmienicie - poszło bez problemu :). Pomyślałem, że skoro ten odcinek poszedł gładko to reszta też :). I tak sobie kulturalnie pedałowałem, bez żadnych przeszkód na Leskowiec. Nawet przejazd przez Madohorę nie sprawił mi żadnych problemów a wiadomo, że jest tam mocno korzennie :).


Potrójna - tym razem zjazd bez skoków :). Hehe ostatnim razem skończyło się kapciem :)


Wjazd na Madohorę.


Jak to na czerwonym - raz w dól, raz pod górę ale i tak zabawa jest przednia :).


Namiastka "rąbanki beskidzkiej".


Laba na Leskowcu ;)




Góra Matka - będę ją atakował w czwartek.

Na Leskowcu zrobiłem sobie przerwę- jakieś dobre pół godziny poleżałem sobie na polanie, wpatrując się w Górę Matkę i układając sobie plan Pilsko-Babia Expedition. Po tym popasie ;) zjechałem do, nota bene jednego z moich ulubionych, schroniska na małego Okocimia. Co jak co ale tam piwko smakuje wyśmienicie :). Ludzi jak przystało na tydzień, mało. Czyli tak jak lubię. Nie obyło się też bez czynnika estetycznego ;). Nie , nie mówię tu akurat o pięknych widokach gór ale pięknych niewiastach, które spotkałem w schronisku. Rzadko mi się to zdarza, ale gdy je ujrzałem to mnie po prostu zamurowało!!( z wrażenia nawet cześć nie powiedziałem ). Nazwę to zdarzenie taką wisienką na torcie tegoż tripu :D.




Przepiękny widok z Gronia Jana Pawła II.


Krótki singielek u stup Gronia JP II

Po ochłonięciu ;) wjechałem na Groń Jana Pawła II w celu pooglądania pięknych widoków. Widoczność była genialna - Kraków był widoczny jak na dłoni. Następnie wróciłem się do schroniska i krótkim singielkiem wjechałem na zielony szlak do Andrychowa. Zjazd z Gancarza mega stromy, adrenalina była niezła :). Później to już była bardziej rekreacyjna jazda, gdyż nogi chyba już zapomniały jak to się jeździ w terenie i odczuwałem lekkie zmęczenie. Przed ostatnim terenowym zjazdem przed Pańską Górą zjechałem trochę ze szlaku. Hehe najlepsze jest to, wiedziałem że muszę być czujny ale mimo wszystko przejechałem skręt. Nic złego się nie stało bo wyjechałem może 50 metrów od szlaku a w zamian miałem krótki, ale za to bardzo fajny singielek.


Fragment Beskidu Małego widzianego chyba z okolic Zagórnika ;).

W Andrychowie nie omieszkałem zahaczyć o kultowego włoskiego lodzika. Hehe tym razem ptak mnie nie osrał :D. Powrót niestety już asfaltowymi drogami. Choć nie ma źle - na 43 kilometry tylko 8 po asfalcie :)
Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
75.00 km 0.00 km teren
03:01 h 24.86 km/h:
Maks. pr.:68.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1070 m
Kalorie: 2122 kcal

Do i po pracy ( Outlet ) z nutką uphillową ;)

Niedziela, 21 lipca 2013 · dodano: 23.07.2013 | Komentarze 2

Tym razem zostałem wydelegowany do trzeciego sklepu mojej firmy w Bielsku ( i tak będę rzucany do listopada ). Droga do pracy nie była ambitna - rzekłabym klasyk. Z racji, że nie wiedziałem ile mi zajmie droga postanowiłem wyjechać dużo wcześniej. Jednak poszło mi dość sprawnie i przyjechałem 20 minut przed czasem. Odpracowałem 6 godzin i oficjalnie rozpocząłem urlopa :). W Bielsku zatrzymałem się jeszcze na obiad ( kebab ) i piwko by zaraz po nim ruszyć na uroczyste otwarcie urlopu. Na pierwszy ogień poszedł Przegibek. całkiem fajnie mi się wyjeżdżało - narzuciłem sobie nawet mocniejsze tempo :). Czasu nie liczyłem... Na Przegibku przerwa na picie i rozkmina co dalej. Myślałem o Kocierzu ale zapewne nie wyrobiłbym się przed zmrokiem. Zatem ruszyłem w stronę Zapory w Porąbce. W centrum gminy uzupełniłem napoje, przy okazji spotykając znajomych. Chwila pogawędki i ruszyłem na...Przełęcz Targanicką. Przecie jedna przełęcz na początek urlopu to za mało :).


W drodze na Targaniską.


Przełęcz Targanicką.

Wyjątkowo postanowiłem wyjechać na sam szczyt nie używając młynka ( tzw. jedynki z przodu ). No niestety na ostatnich metrach byłem zmuszony wjeżdżać na stojąco ale dalej na 2-ce z przodu :). Później to już standard do domu. Urlop uznaję za oficjalnie otwarty!! :)


Dane wyjazdu:
45.00 km 0.00 km teren
01:51 h 24.32 km/h:
Maks. pr.:59.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:460 m
Kalorie: 1263 kcal

Do i z pracy ( Sarni )

Piątek, 19 lipca 2013 · dodano: 23.07.2013 | Komentarze 0

Co tu dużo pisać :D. Zwykła, mało ambitna droga do pracy tylko, że nie do mojego sklepu ( z racji rozbudowy ) tylko do drugiego ( na Sarnim Stoku ). Bez szału, bez napinki, bardzo spokojnie by jakoś wyglądać :D. Co ciekawe zajechałem szybciej niż do Gemini, może dlatego, że górek mniej :). Z powrotem zahaczyłem jeszcze o stary rynek w celu spożycia poroboczego piwka. "Pech" ;) chciał, że spotkałem znajomych i trochę mi zeszło :D.
Nie ma zdjęć więc będzie miuzik :). Tym razem trochę inne klimaty :)



Dane wyjazdu:
120.00 km 1.00 km teren
04:53 h 24.57 km/h:
Maks. pr.:64.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:520 m
Kalorie: 3200 kcal

Płasko jak cholera...

Niedziela, 14 lipca 2013 · dodano: 23.07.2013 | Komentarze 1

Z cyklu " "a miało być zupełnie inaczej". Pech chciał, że na umówionego tripa z k4r3l'em i webitem...zaspałem :/. Nie wiem albo nie usłyszałem komórki, albo mi nie dzwoniła :/. Teraz to już pal licho. Skoro nie pojechałem rano to trza było pokręcić coś po obiedzie. Przyznam się bez bicia - nie miałem pomysłu na tripa... To też ruszyłem przed siebie, kierując się wpierw na Andrychów a później na Zator. Cały plan wycieczki powstawał na bieżąco. Przed Zatorem postanowiłem skręcić w lewo, w stronę Piotrowic. Oj to był chyba najgorszy odcinek!!! Jak nie pod wiatr to mega dziurawej i nierównej "asfaltowej" nawierzchni. Jakoś asfaltu poprawiła się dopiero w Polance Wielkiej. Z Polanki przez Porębę Wielką dotarłem do Oświęcimia. Tam sobie pomyślałem, że w sumie dawno nie byłem w okolicach obozu koncentracyjnego więc wypadało by go odwiedzić. Tak też zrobiłem.


Obóz koncentracyjny w Brzezince.



Myślałem, że uda się wejść z rowerem do obozu, jednak jak zakaz to zakaz. Następnie ruszyłem w stronę Woli przejeżdżając przez Harmęże . Tam też się trochę pogubiłem jeżdżąc między stawami. Nota bene bardzo fajne okolice do lajtowego pedałowania - mnogość dróżek i to tego fajne widoczki na "dziką" przyrodę ;).








Drewniany kościół w Miedźnie.

Z Woli pocisnąłem już w stronę Goczałkowic, omijając oczywiście jak się tylko dało główne drogi. Jako że byłem blisko zapory to...też ją po drodze zaliczyłem :). Jak zawsze ludzi było tam jak mrówek ;). A później to już standardową drogą do Bielska przez Międzyrzecze i Wapienicę. Tradycja nakazywała zahaczyć o stary rynek w B-B wiadomo w jakim celu ;). Powrót z racji braku oświetlenia drogami głównymi, choć nie ukrywam, że miałem chrapkę na Przegibek :).


Dane wyjazdu:
85.00 km 0.50 km teren
03:47 h 22.47 km/h:
Maks. pr.:74.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1320 m
Kalorie: 2887 kcal

Gównem osrany... czyli żołądkowe osłabienie

Niedziela, 7 lipca 2013 · dodano: 17.07.2013 | Komentarze 6

Z cyklu "a miało być zupełnie inaczej" . A jak?? Już tłumaczę :). Dostałem zaproszenie od k4r3l'a i webit'a na szosowy trip w niedzielę do Grodu Kraka. Niestety piątkowa pizza i piwko dość mocno sponiewierały moje bebechy. Całą sobotę zdychałem mając nadzieje, że mnogość prochów jaką przyjąłem, postawi mnie w niedzielę na nogi. No niestety...Wstałem w niedzielę o 5 i musiałem podjąć trudną decyzję- pasuję!. Żołądek dalej mnie bolał więc nie widziałem sensu jechać i osłabiać tempo grupy. Poszedłem dalej spać. Jednak jak wstałem ból ustąpił - oj strasznie żałowałem, że nie pojechałem z chłopakami :(. No cóż tak widocznie musiało być... Po obiedzie postanowiłem jednak coś pokręcić po okolicy. Padło na szosę ale tym razem uphillowo. Na dzień dobry ruszyłem w stronę Żaru. Ostatni raz asfaltem wyjeżdżałem tam w lutym więc z deczka dawno :). Podjazd wyszedł mi całkiem sprawnie - ostatnio, nawet w trudnych sytuacjach, staram się nie używać młynka więc i tym razem obyło się bez niego :). Na szczycie, jak to w ładną niedzielę - tłumy ludzi . Ku zdziwieniu nie miałem żadnego bikera. Zaintrygowało mnie to znacznie bo przecież pogoda była wyśmienita a trasa dość znana w środowisku rowerowym.


Było na co popatrzyć - Żar.


Państwo Młodzi też się pojawili ;).

Zjazd, jak to zjazd z Żaru - bajka :). O mały włos a pobiłbym swój rekord prędkości :). Postanowiłem objechać dookoła Jezioro Żywieckie. Narzuciłem sobie całkiem dobre tempo ale po niespełna 3 kilometrach poczułem brak powera. Myślę: co jest?? Sprawa była prosta jak drut - organizm nie wrócił jeszcze do pełni sił!!! Niby krótkie choróbsko a swoje zrobiło. Pomyślałem sobie, że w sumie dobrze, że nie pojechałem z chłopakami do Krakowa bo tylko bym ich opóźniał... Dalszą drogę pokonałem gdzieś na połowie normalnej mocy.


W Zarzeczu zjechałem sobie nad jezioro.




Tyle razy przejeżdżać koło tego miejsca i ani razu tam nie zaglądnąć :/.

W Oczkowie postanowiłem odbić na Łękawicę by na sam koniec zaliczyć jeszcze Kocierz :). Sam uphill - bez szału - brak powera. Za to zjazd bajka :). Tym razem udało mi się coś powyprzedzać :) - 2 auta i motocyklistę :). Lubię tą adrenalinę :D. Jako, że mam hopla na punkcie włoskich lodów w Andrychowie, postanowiłem zahaczyć o kultową budkę. Czekając w dość długiej kolejce, naglę poczułem jakby mi coś spadło na głowę...Może i spadło na głowę ale ześlizgnęło się na plecy i było to...PTASIE GÓWNO!!!! Hehe ludziska czekające ze mną w kolejce ciężko twierdzili, że będę miał szczęście ale od tego zdarzenia minęło prawie 1,5 tygodnia i jakoś go nie doświadczyłem - wręcz przeciwnie...I jak się mają do tego ludowe teorie??


Dane wyjazdu:
180.00 km 2.50 km teren
08:11 h 22.00 km/h:
Maks. pr.:72.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2660 m
Kalorie: kcal

Powiększona Pętla Beskidzka.

Wtorek, 2 lipca 2013 · dodano: 15.07.2013 | Komentarze 3

Trasa miała być zrobiona w niedzielę ale z racji pogody została przesunięta hehe tylko o 2 dni :). Plan trasy zrodził się chyba w piątek. Tak sobie myślałem, jakby tu urozmaicić klasyczną Pętle Beskidzką bo ileż razy można kręcić tak samo :). I chyba owa trasa wyszła mi całkiem fajnie. Co prawda może nie było ostrych podjazdów i szybkich zjazdów ale za to poznałem nowe tereny i ciekawe drogi :). Ale od początku...
A co na początek?? Oczywiście uphill na Kocierz. A przyznam się :) - podjeżdżałem spokojnie, bez napinki, nie chciałem na dzień dobry się przemęczać bo zdawałem sobie sprawę co mnie czeka :). Co jak co ale zjazd z przełęczy do Kocierza Moszczanickiego dał mi sporo frajdy - w końcu połatali dziury w asfalcie i można było przycisnąć :). Ale żeby nie było tak kolorowo to do Żywca kręciłem pod wiatr. W Żywcu postanowiłem sobie urozmaicić drogę na Węgierską Górkę i skierowałem się Trzebinię. Na dzień dobry czekał mnie mały objazd spowodowany naprawą mostu na Koszarawie. Przyznam się, że owy odcinek wpominam bardzo dobrze - ruch znikomy, całkiem dobry asfalcik a do tego fajne widoki ( tuż przy granicy Trzebini z Juszczyną ).


Widok na Beskid Śląski z okolic Juszczyny.

W Cięcinie spotkałem pierwszych bikerów - chłopaki widać nie miejscowi bo coś lookali na mapie. Z racji, że było "troszkę" ciepło i płyny się szybko kończyły, postanowiłem zrobić sobie mały popas w przydrożnym sklepie. Z Węgierskiej do Milówki standardowo jechałem Cesarskim Traktem. Hehe tam po raz drugi spotykam tych samych Bikerów. Krótka pogaduszka i pokręciłem szybko - jakoś noga wybitnie dobrze podawała - w stronę...Rajczy. Hehe tak oto sobie postanowiłem wydłużyć troszkę Pętle Beskidzką.


Rajcza.

Z Rajczy pokręciłem w stronę miejscowości Sól. Tam znacząco pogorszyła się jakość asfaltu - mój tyłek to dotkliwie odczuł ;). Może i asfalt był dziurawy ale za to znikomy ruch i ładne tereny odpowiednio to rekompensowały. Po przekroczeniu ekspresówki do Zwardonia zaczęła się chyba najprzyjemniejsza część tripu. Choć początkowo się trochę pogubiłem zaliczając namiastkę terenu na slick'ach - hehe oponki całkiem dobrze się trzymały jak na totalny brak bieżnika - to później wbiłem się na na genialną, asfaltową drogę leśną biegnącą do samej Jaworzynki. Oj ależ się tam fanie kręciło - las, b. dobry asfalcik, sporo zakrętów i super zjazd. Po prostu bajka!! Musze kiedyś znów ten odcinek powtórzyć tylko już na większej prędkości :).










Ochodzita widziana z troszkę innej perspektywy.




Tuż przed podjazdem na Jaworzynkę zrobiłem sobie podwójną przerwę na lodzika i zmycie z twarzy tony soli. Oj ta zimna górska woda mnie idealnie orzeźwiła. Po odpoczynku zaczął się krótki uphill do Jaworzynki, gdzie czekała na mnie kolejna partia pięknych widoków.





Myślałem jeszcze czy nie zahaczyć o Trójstyk ( byłe raptem od niego 500 metrów ) ale ostatecznie spasowałem - szkoda było czasu gdyż w planie miałem jeszcze Równice. Ostatni podjazd przed centrum Istebnej dał mi trochę w dupę. Nie chodzi o to, że jest stromy ale że pokonywałem go w pełnym słońcu. Oj się ze mnie wylało potu :). Jako, że byłem w Istebnej postanowiłem odwiedzić Panią EWĘ. No niestety nie było jej akurat w pracy :/. Uzupełniłem zapasy izo, wszamałem pączka i ruszyłem na Kubalonkę. Chodził mi po głowie uphill od strony Istebnej Olecki ale by zaoszczędzić czasu wybrałem klasyczny wariant. Na zjeździe z Kubalonki do Wisły niestety się z nikim nie pościgałem :/ - nikt akurat nie zjeżdżał. A tak lubię wyprzedzać auta na serpentynach... Z racji, że jechałem na slick'ach podarowałem sobie ścieżkę rowerową do Ustronia i cisnąłem drogą główną. W końcu przyszedł czas na asfaltowy uphill na Równice. Podobnie jak w przypadku Kocierza, wjechałem spokojnym tempem. Jako tradycja nakazuję na obiad chciałem zamówić flaczki i tu niespodzianka...Zostały wykreślone z menu :(. Wielka szkoda bo naprawdę były smaczne :/. Za to Pani poleciła mi inną "zupę", chyba zwała się bułgarska. Też w sumie była bardzo dobra :). A do zupki nagroda. A jaka?? Patrz niżej :).




Panorama z Równicy.

Z Ustronia do Bielska dojechałem klasycznie przez Górki Wielki i Jaworze ( hehe znowu zaliczyłem odrobinę terenu :) ). W Bielsku zrobiłem sobie już ostatnią przerwę na małe co nieco ;) ( pyszny złocisty,gazowany płyn ). Powrót do domu również klasyczny.