Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 51859.25 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2013

Dystans całkowity:587.40 km (w terenie 156.00 km; 26.56%)
Czas w ruchu:33:05
Średnia prędkość:17.76 km/h
Maksymalna prędkość:67.60 km/h
Suma podjazdów:12115 m
Suma kalorii:2939 kcal
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:73.43 km i 4h 08m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
53.10 km 0.00 km teren
02:10 h 24.51 km/h:
Maks. pr.:61.30 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:840 m
Kalorie: kcal

Do i z pracy - otwarcie sezonu dojazdowego ;)

Niedziela, 26 maja 2013 · dodano: 27.05.2013 | Komentarze 1

Sezon dojazdu i powrotu z pracy oficjalnie otwarty!!! Co prawda miałem już go dawno zacząć ale zawsze przeszkadzała mi pogoda... Tym razem pogoda była wręcz wymarzona - słońce i 13 stopni w cieniu. Kręciło się całkiem dobrze, nie narzucałem sobie jakiegoś mocnego tempa gdyż trzeba było w pracy jakoś wyglądać ;) ( praca z klientem ). Ale przyznam się: rower z rana jak śmietana :D. Jeszcze nigdy tak pobudzony nie przyjechałem do pracy, można by nawet rzec, że robota paliła mi się w rękach :D , szkoda tylko, że było jej tak mało :D.
Z powrotem zmuszony byłem wybrać opcję najkrótszą ponieważ nadciągały nieciekawe chmurska, z których zapewne by lało. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło bo przynajmniej się trochę pościgałem :).

P.S. Mapka z dojazdu do pracy nie jest kompletna bo nie wiem czemu gps mi się wyłączył podczas zjazdu z Przegibka :/. Brak zdjęć = miuzik ;)







Dane wyjazdu:
42.72 km 0.00 km teren
01:36 h 26.70 km/h:
Maks. pr.:56.60 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:297 m
Kalorie: 1442 kcal

Wieczorny Outdoor'owy Spinning III

Czwartek, 23 maja 2013 · dodano: 25.05.2013 | Komentarze 0

Oj mało w tym tygodniu czasu było na rower :(. Jak nie praca to fucha, jak nie fucha to paskudna pogoda i tak w kółko. Udało mi się wygospodarować dwie godzinki wieczorem na krótką przejażdżkę. Z góry wiedziałem, że teren odpada - mokro jak cholera - więc padło na szosę i jak zawszy w przypadku outdoor'owego spinning'u było po płaskim. Tereny w zasadzie te same bo wioski w okolicach Kęt i Andrychowa. Są to nie najgorsze okolice na wieczorny trening - praktycznie zerowy ruch i nie najgorsze asfalty co prawda brakuje podjazdów ale w tym przypadku liczy się szybkość a nie metry w pionie. Kręciło mi się jakoś dziwnie, noga jakoś nie chciała podawać ( przynajmniej na początku ) i miałem wrażenie, że coś mnie cały czas hamuje... Dla odmiany nie pojechałem w Nidku od razu na Witkowice tylko postanowiłem zahaczyć jeszcze o Osiek. Oczywiście skręciłem sobie za wcześnie i do centrum Osieka nie dojechałem :). No niestety jakiś kilometr musiałem jechać po głównej drodze z Oświęcimia do Kęt ale następnym razem wyczaję jakąś alternatywną drogę. Zrobiłem krótką pętelkę po Kętach i standardowo bocznymi drogami dojechałem do domu. Zdjęć nie robiłem bo podczas ostatniego tripu na Filipkę padł mi wyświetlacz w aparacie :(.

A że nie ma zdjęć to będzie miuzik ;)





Dane wyjazdu:
104.00 km 63.00 km teren
08:11 h 12.71 km/h:
Maks. pr.:65.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3200 m
Kalorie: kcal

Filipka z finałem na Skrzycznem ( bbRiderZ Trip)

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 24.05.2013 | Komentarze 4

Z cyklu prawdziwa wyrypa :). Kiedyś wolałem pedałować samotnie - wiadomo człek sobie sam narzuca tempo itp. - ale odkąd dołączyłem do grona bbRideZ'ów sytuacja się zmieniła :). W tak szanownej grupie jazda nabiera całkiem innego wymiaru, kręci się po prostu lepiej a przy okazji można się jeszcze czegoś nauczyć od starych wyjadaczów :).
Tym razem za cel wyprawy padła Filipka u naszych południowych sąsiadów - Pepików :). Umówiliśmy się na 8 w Wapienicy. Ja, jako że dzień wcześniej wykręciłem setkę, postanowiłem tym razem dojechać do miejsca spotkania autem by podołać trasie. Hehe nie do końca do Wapienicy bo samochód zostawiłem w Bielsku, skąd razem z Piasqiem, K4r3lem ( przyjechał razem ze mną ) i Arkiem ruszyliśmy do Wapienicy. Tam czekała na Nas już reszta bbRiderZ'ów.


W miejscu spotkania - jak widać dobre humory towarzyszyły nam od samego początku.

Dodam jeszcze, że dzień wcześniej dzwonił do mnie Piaseq w celu przełożenia godziny spotkania i wstępnie przedstawił mi zmienioną trasę wycieczki, heh a dokładnie wydłużoną. Oczywiście mogłem wybrać wersję krótszą ( jechali nią Marzena, Grzesiek i Arek ) ale postanowiłem podjąć wyzwanie i wykręcić więcej kilometrów.

Tak więc w ósemkę ruszyliśmy spokojnym tempem w stronę Ustronia. A dlaczego spokojnym?? Już tłumaczę: wersja dłuższa tripu przewidywała takie szczyty jak Wielką Czantorie, Soszów Wielki i Mały, Filipkę, Wielki Stożek, Baranią Górę i Skrzyczne więc siły trzeba było dobrze rozłożyć.







Dla mnie nawet te spokojne tempo było wskazane gdyż odczuwałem wykręcone kilometry z poprzedniego dnia - lekkie przesilenie jednego ścięgna. W Ustroniu poczułem lekkie skurcze lewej łydki ale dzięki bogu szybko mnie opuściły. Mimo wszystko i tak jechałem nazwijmy to rekreacyjnie - bez żadnych szaleństw na podjazdach. Stwierdziłem, że lepiej ciut wolniej ale do końca. Haaha w Ustroniu niemiłosiernie rozbawiła nas tabliczka na szlaku rowerowym biegnącym do granicy.


Ktoś ma niezłe poczucie humoru pisząc takie głupoty :D.

Owy znak twierdził, że wjedziemy na "bardzo trudną trasę górską". Nic bardziej mylnego -trasa mega lajtowa :). Po przekroczeniu granicy rozdzieliliśmy się na dwie grupy: Grzesiek z Marzeną pojechali szutrami i asfaltami prosto na Filipkę a my wybraliśmy trasę bardziej hardcorową a mianowicie uphill na Wielką Czantorię i Soszów.


Tzw. bardzo trudna trasa górska :D.


Jeszcze przed granicą wspólne foto w jakże pięknych krajobrazach.








Już po stronie czeskiej.


K4r3l z Pisqiem cisną pod górę.



Podjazd pod Czantorię był dla nas...rozgrzewką przed dalszą trasą. Przyznam się, że jest to niezły uphill - potrafi wylać sporo potu. Ja jako, że byłem na "dotarciu" i zmagałem się jeszcze z bólami nóg pokonałem go nad wyraz wolno. Przy schronisku zrobiliśmy sobie przerwę na zasilenie organizmu niezbędnymi kaloriami i ruszyliśmy dalej. Zjazd z Czantorii to klasyczna rąbanka beskidzka. Mnogość luźnych, wielkich kamieni na trasie to norma, do tego jeszcze wystające korzenie więc trzeba się trzymać na baczności by nie wywinąć orła. Kolejnym mocny uphill czkała na nas przed Soszowem Wielkim ale za to później mieliśmy genialny zjazd z Cieślar.








Okolice Soszowa Wielkiego.



Za Cieślarem odbiśmy na zielony szlak prowadzący już bezpośrednio na Filipkę. Początkowo zjeżdżaliśmy genialnym singlem. Przyznam byłby wręcz epickim gdyby nie powalone drzewa, które nas dość mocno spowalniały. Jako że po szybkim musi być wolne to zaczęliśmy wspinanie się na punkt główny tripu. A dlaczego wspinanie?? Oj to był najostrzejszy podjazd całej wycieczki. Czantoria się kryła przy nim. Byłem zmuszony zrobić sobie dwie krótkie przerwy podczas uphillu bo organizm nie wydalał. Po morderczym podjeździe przyszedł czas na odpoczynek i podładowanie baterii czyli konkretny czeski posiłek z nutką Radegasta. Na szczycie dołączyliśmy do Grześka i Marzeny.


Genialny singielek.


Rozpusta przy schronisku na Filipce ;).


Foto by "Synek trzymający zmarlinke".

Po naładowaniu baterii ruszamy dalej. Nie ujechaliśmy może 10 metrów i...Piseq łapie kapcia. Pomyślałem sobie: "ehe znowu się zaczyna powtórka z rozrywki. Pierwszy kapeć Pawła to nastepny będzie mój...". W międzyczasie Grzesiek postanowił, że razem z Marzeną i Arkiem opuszczą nas, żeby ostatecznie spotkać się na Stożku. Niestety jednak do tego nie doszło :(. Gdzieś zjechali ze szlaku i nie opłacało im się już wracać. My za to na Stożek wjechaliśmy bardzo fajną trasą - inaczej niż planowaliśmy. W zasadzie cały odcinek był do podjechania ale z racji dalszej trasy część ekipy ( w tym ja ) odpuściła sobie mocniejsze momenty. Hehe za to na super singielku każdy siedział już w siodle :)





Na Wielkim Stożku kolejna przerwa na uzupełnienie płynów i kalorii, telefon do Grześka i już wiemy, że dalej pojedziemy w piątkę. Podczas przerwy oglądaliśmy downhillowców zjeżdżających do Wisły. Hehe nie obyło się beż żartów w kierunku kolegów bikerów ale to już chyba był efekt mocnego słońca ;). Zatem w piątkę ruszyliśmy w stronę Kubalonki. Był to chyba najcięższy pod względem technicznym odcinek. Non stop jechało się po wystających korzeniach/skałach i luźnych kamieniach. Podczas jednego ze zjazdów Dawid dostał w kostkę kamieniem na tyle mocno, że dalsze kręcenie sprawiało mu straszny ból. Na Kubalonce postanowił zrezygnować z dalszej jazdy i zjechać do Wisły asfaltem.



My za to zrobiliśmy sobie kolejną przerwę. Ja z K4r3l'em zjedliśmy kolejny ciepły posiłek bo czuliśmy, że moc może nas opuścić :). Z Kubalonki ruszyliśmy przez Stecówkę do Karolówki by tam już według gps'u Pawła popedałować w stronę Baraniej Góry. Za wszelką cenę chcieliśmy ominąć Przysłop stąd też troszkę pobłądziliśmy lecz ostatecznie lasem, zwózkowymi drogami ( w zasadzie korytami ) dotarliśmy do góry z wieżą w tle :).




Pierwsi na szczycie - Maciek i Piaseq.


Barania Góra - w powiększonym składzie :).





A na szczycie niespodzianka :) - dołączył do nas Ludwikon :). Od tej chwili jechaliśmy znowu w piątkę. Podczas zjazdu z Baraniej podzieliliśmy się na dwie grupki: silniejszą o ciut słabszą. Chłopki z silniejszej parli ostro do przodu ( Piaseq, Maciek i Ludwikon ) a ja z K4r3l'em spokojnie jechaliśmy za nimi. Kubę zaczęły ostro atakować skurcze stąd też nie dało się szybko jechać. Poza tym na kamienistych zjazdach trzeba było uważać bo refleks już nie ten. Hehe po drodze spotkaliśmy z Kubą sympatyczną dziewoję. Pogawędziliśmy trochę i jak się okazało owa niewiasta poratowała K4r3l'a tabletkami z magnezem. To się nazywa mieć szczęście - spotkać sympatyczną niewiastę na szlaku i to jeszcze mającą magnez na wyposażeniu. Silniejsza grupa zauważyła, że chwilowo skoncentrowaliśmy się z K4r3l'em na dziewoji :) i nie czekając na nas ruszyła w stronę punktu kulminacyjnego a mianowicie na Skrzyczne. W schronisku uzupełniamy płyny, gdyż dawno się już skończyły i zjeżdżamy zielonym a później czerwonym do Buczkowic. Zjazd określę jako bardzo ale to bardzo asekuracyjny, bez szaleństw. Kilometrów mieliśmy w nogach sporo, zmęczenie dawało się już we znaki, refleks już nie ten więc szkoda było wyrżnąć się na ostatnich metrach a szlak do najłatwiejszych nie należał. Kto nim jechał ten wie. Na zjeździe znowu podzieliliśmy się na 2 grupy - Kubie na tyle dokuczały skurcze, że jechał bardzo wolno a że nie znał szlaku w ogóle postanowiłem go nie zostawiać. Z racji, że historia lubi się powtarzać, na genialnym singlu (czerwony szlak) złapałem snejka. Wiadomo kolejną osobą łapiącą gumę po Piasqu muszę być ja :). Chłopaki z racji późnej już pory postanawiają nas, po uprzednim telefonie, opuścić nas i tym sposobem do Bielska przyjeżdżamy już we dwójkę. Za Buczkowicami dostajemy powera i zaczynamy się ścigać :). Mnie się udało wyprzedzić dwa auta ( oczywiście z górki - prędkość 57 km/h). Oczywiście jeden wyprzedzony burak musiał mnie spiskać bo go chyba zawstydziłem :D. Na ostatnich metrach tym rzem mnie zaczęły męczyć skurcze. Spakowaliśmy bike'i do cytrynowego szaleństwa i już spokojnie pojechaliśmy w stronę domu.

Reasumując: To była piękna, wymagająca wyprawa górska w jakże doborowym towarzystwie. Zrobiliśmy ponad 100 kilometrów z czego 60 w terenie w dość upalny dzień. Nie spodziewałem się, że dokonam czegoś takiego zważywszy na fakt, że dzień wcześniej też dość mocno pokręciłem. Dzięki wielkie chłopaki, Marzena, za tą epicką wyprawę!!! Do następnego :).

P.S. Mapki zapożyczone od K4r3l'a i Piasqa.

mapka



Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
112.58 km 21.00 km teren
05:58 h 18.87 km/h:
Maks. pr.:67.60 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2608 m
Kalorie: kcal

Zachciało mi się terenu :)

Sobota, 18 maja 2013 · dodano: 21.05.2013 | Komentarze 2

Siedząc w piątek w pracy rozmyślałem nad sobotnią trasą. Opcji było jak zawsze kilka :) albo szosowo ze Skowronkiem i Rafałem, albo krótko i treściwie w terenie. Wybór był trudny... Ostatecznie wybrałem drugą opcję motywując ją sobie rozgrzewką przed niedzielnym tripem z bbRiderZ'ami na Filipkę w Czechach. Dodam jeszcze, że planowana przez Skowronka trasa miała być, delikatnie mówiąc, ostra :) a ja nie chciałem się katować przed niedzielą. Poza tym...zachciało mi się już porządnego terenu :). Z racji, że jakoś przez weekend miało się odbywać w Beskidzie Małym Enduro Trophy postanowiłem przejechać się kawałek trasą maratonu - padło na żółty szlak z Międzybrodzia Bialskiego na Magurkę Wilkowicką. Z tego co pamiętam ( zjeżdżałem nim kiedyś ) ten szlak to najlajtowszych nie należał, szczególnie pod górę, więc nie wyobrażałem sobie tam wyjeżdżających enduraków. Oj chłopaki musieli płakać na podjeździe... Parę dni wcześniej Piseq wraz z Remikiem ( Remigiusz Ciok ) sprawdzali ten szlak - oni wyjechali w 100% więc i ja nie mogłem być gorszy :). Udało mi się ale z paroma przerwami :). Gdzie tam mi do Piasqa a o Remiku to już nie wspomnę :). Po drodze dla odmiany...zerwałem łańcuch :/. Żeby to tylko raz w tym miesiącu...




Droga znacząco się poprawiła - ostatnio na tym odcinku zaliczyłem orła jadąc w dół ;).



Może jestem monotematyczny :) ale jak zjazd z Magurki to tylko czarnym do Łodygowic :). Aaaa przy schronisku obrałem kolejny cel wycieczki - Skrzyczne od Ostrego. Co prawda początkowo miałem pewne obawy co do uphillu patrząc na pogrążone w chmurach Skrzyczne ale postanowiłem zaryzykować. Sam zjazd czarnym?? I znowu monotematycznie - bajka :). Dopiero po nim poczułem moc w nogach bo do tej pory kręciło mi się wybitnie kiepsko - noga nie chciała podawać... W Lipowej uzupełniłem zapasy i ruszyłem serpentynami na Skrzyczne. Jest to chyba jeden z najładniejszych pod względem widokowym podjazd w okolicy. Mnie udało się nawet wypatrzyć Tatry :).







Na Skrzycznem zrobiłem sobie króciutką przerwę na foto i batona a następnie ruszyłem...hehe na Malinowską Skałę :). Przyznam się, że pierwotnie nie planowałem w ogóle tam jechać ale tak dobrze mi się kręciło, że nie mogłem się powstrzymać :). Jako, że była sobota to turystów na szlaku mnóstwo. Nie zabrakło też oczywiście kolegów bikerów, którzy nie szczędzili pozdrowień :). I to mi się podoba - w górach zawsze jest kultura - nie to co na szosach :/. Zgłupło mi się jak ujrzałem Malinowską Skałę!! Ostatnio jak tu byłem, owy twór był cały porośnięty drzewami a tu niespodzianka - goło, łyso... W sumie nawet lepiej bo ze skały rozpościera się genialny widok na Skrzyczne i okoliczne górki.


Panorama ze Skrzycznego vol. 1.


Panorama ze Skrzycznego vol. 2.




Malinowska Skała i napotkani biker'zy.

No i znowu było mi mało :) ( za to "no i " polonistka by mnie zabiła ;) ) stąd też popedałowałem na Malinów. A co tam jak szaleć to szaleć :D. Hehe chcisałem jeszcze z Salmopolu podjechać na Karkoszczonkę ale pora była już z deczka późna a w domu czekała na mnie mała imprezka ze znajomymi. No cóż Karkoszczonaka niezając, nie ucieknie :). Aaaa podczas zjazdu na Salmopol zastanawiałem się czy czasem nie spotkam Skowronka i Rafała bo oni planowali dzisiaj zaliczyć m.in. tę przełęcz. Hehe głupi ma zawsze szczęście :D. Podczas przejazdu przez Szczyrk zauważyłem Częstochowian spożywających obiad w jednej z knajpek. To się nazywa mieć szczęście :). Nie omieszkałem się zatrzymać i zamienić parę słów. Powiem szczerze - oni to są hardcorowcy - wjechali od dwóch stron na Kubalonkę, Salmopol i planowali jeszcze atak na Skrzyczne od Golgoty. Szacun Wielki!!! Po sympatycznej pogawędce ruszyłem do domu kierując się na Łodygowice i Zarzecze. Tam też spotkałem ostatnich wracających z maratonu enduraków. Widać było, że trasa dała im ostro w kość. Ja za to czułem się wyjątkowo dobrze ;).



Dane wyjazdu:
83.00 km 0.00 km teren
03:25 h 24.29 km/h:
Maks. pr.:56.10 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1071 m
Kalorie: kcal

Blondynki nie powinny jeździć samochodami!!!

Wtorek, 14 maja 2013 · dodano: 15.05.2013 | Komentarze 4

To był intensywny dzień :). Do 16 w pracy a po 17 już siedziałem na bike'u :). Przyznam się, że w moim przypadku za normalne to nie jest ale nie mogłem już wytrzymać - cykloza napierała :D. W między czasie zgadałem się z chłopakami na krótki, szosowy trip do Jaworza. Z racji, że długo już nic nie kręciłem, początkowo tempo miałem zabójcze - trzeba było się nacieszyć chwilą na bike'u :). No niestety narzuciłem sobie za duże tempo i po 10 kilometrach nogi zrobiły się jak z waty. Zaniepokoiło mnie to z deczka... Odpuściłem i jechałem już normalnym tempem. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym się nie spóźnił na umówioną ustawkę :). Dzięki bogu chłopaki nie odjechali za daleko i stosunkowo szybko ich dogoniłem. Aaaa wracając do tytułu...Jadąc na spotkanie z chłopakami, na odcinku 200 metrów o mały włos nie byłbym potrącony przez dwie blondyny. Pierwsza chyba nie zauważyła mojej skromnej postaci i zajechała mi drogę łamiąc oczywiście szereg przepisów ( zakaz zawracania i jazda na czerwonym świetle nie wspominając już o wymuszeniu pierwszeństwa ). W ostatniej chwili udało mi się ominąć sierotkę marysię. Drugi przypadek - jadę sobie kulturalnie po rondzie, jakoś z przezorności lookam w lewo a tu kolejna niewiasta o blond włosach zajeżdża mi drogę (ja dalej jechałem po rondzie a ona chciała zjechać z niego ). Ja nie wiem kur..a, gdzie te baby mają oczy???!!!! Zdaję sobie sprawę, że większość jełopów nie używa kierunkowskazów na rondach, że w naszym pięknym kraju to rzadkość ale do jasnej cholery miejcie ludziska oczy bo później się to kończy tragedią!!!
Ale wracając do trasy... Z chłopakami kręciło się wybornie. Pokręciliśmy się po Jaworzu i wróciliśmy prawie tą samą drogą na bielskie lotnisko. A tam oczywiście masa ludu, którzy wyjątkowo nie przeszkadzali w jeździe :).


Powrót do domu przez Hałcnów i Kozy.


Krzyż na Hrobaczej Łące.



Jako, że nie lubię wracać tymi samymi drogami tym razem wybrałem trasę przez Hałcnów, Kozy, Podlesie i Kęty. W domu byłem już po zmroku.



Dane wyjazdu:
38.00 km 20.00 km teren
02:24 h 15.83 km/h:
Maks. pr.:47.60 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:910 m
Kalorie: kcal

Majowy "deszczyk" ;)

Środa, 8 maja 2013 · dodano: 08.05.2013 | Komentarze 5

Trip z cyklu "a miało być całkiem inaczej" :). Ale od początku... Na twarzoksiążkowej stronie bbRiderZ zgadałem się z kumplem na wspólny trip na Błatnią. Ledwo co wyjechałem z domu i już wiedziałem, że z naszych planów nici. Nie, nie to nie kwestia sprzętowa :). Nie tym razem :) Maciek napisał mi, że w Beskidzie Śląskim już pada i coś tam grzmi :/. Zatem trzeba było coś wymyślić na szybkości :). Czasu trochę na to miałem bo i tak musiałem skoczyć do sklepu rowerowego po dętkę - padło na Kęty. W drodze powrotnej wymyśliłem, że wyjadę sobie na Złota Górkę od strony Bukowca. Czyli można by rzec, że jest to pewna powtórka z rozrywki :).


Stara fabryka tektury w Czańcu.



Po wjechaniu w teren pogoda się pogorszyła. Początkowo zaczęło kropić, później lać ale w lesie jechało się i tak całkiem fajnie - deszcz nie przeszkadzał. Gdzieś na wysokości Trzonki zaskoczyła mnie burza. Powstało pytanie czy zjeżdżać do domu, czy kontynuować tripa. Hehe wybrałem oczywiście druga opcję :)


Widoczek na Beskidy spod Złotej Górki.

Pisząc "Złota Górka" miałem na myśli wjazd pod nią - jakoś nie uśmiecha mi się wnosić bike'a na sam szczyt :). Czyli chodzi mi o fajny punkt widokowy zaraz pod samym szczytem ( patrz na zdj. wyżej ). Wracając z owego miejsca chciałem sprawdzić pewną drogę. Niestety droga okazała się donikąd :(. W międzyczasie dopadł mnie...grad :). Ależ to był masaż dla mojego ciała :D.



Z racji, że byłem i tak już cały przemoczony postanowiłem jeszcze trochę pokręcić po okolicy. Wróciłem się z powrotem na zielony szlak. Przyznam się, że całkiem fajnie się jechało w deszczu - zimno nie było więc woda fajnie orzeźwiała ;).






Mój osobisty masażysta - grad ;).

Nawet tony błota i hektolitry wody mnie nie przeszkadzały. Kręciło się wybornie mino, że warunki do jazdy nie były za optymalne :). Gdzieś w porąbskich lasach zjechałem z zielonego szlaku i wbiłem się na leśną drogę w stronę Bukowca. Tam do dopiero było hardcorowo - jechało się głębokim, wąskim korytem a w środku niego luźne kamienie i płynąca "rzeczka" . Fajnie można było sobie poćwiczyć technikę. Następnie krótki odcinek asfaltu i znowu teren - leśnostrada. A dlaczego leśnostrada?? Już tłumaczę :). Zatem jest to leśna droga, która jest bardzo mocno utwardzona drobnym kamyczkiem, przypominająca niczym asfalt. Należy jeszcze dodać, że na owej drodze nie ma grama dziury. Są tylko trzy korytka odprowadzające wodę. Później jeszcze wbiłem się na leśną ścieżkę - hehe tak żeby poczuć prawdziwego terenu. Oj gdybyście mnie widzieli po powrocie do domu!! Błota nie miałem jedynie wokół oczu :). Rower?? Biały to on był ale może w 10% :). Ale co tam!! Liczy się przyjemność z jazdy nawet w tak niecodziennych warunkach :).

P.S. Mapka i czas nie odzwierciedla idealnie trasy jaka pokonałem. Podczas zjazdu zielonym szlakiem GPS mi się wyłączył. Jakim sposobem?? Nie mam pojęcia :/. Resztę musiałem na oko dorysować i policzyć czas...

A przy takim czymś dzisiaj kręciłem :)

&feature=youtu.be



Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
63.00 km 0.00 km teren
02:19 h 27.19 km/h:
Maks. pr.:63.40 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:523 m
Kalorie: 1497 kcal

Okazjonalna Zamkowa.

Poniedziałek, 6 maja 2013 · dodano: 07.05.2013 | Komentarze 2

No cóż w planie miałem całodniowy trip po szosach Beskidu Śląskiego ale jakoś wybrałem odespanie weekendu i prace ogródkowe. Tak to już czasami bywa, że rower nie jest już na pierwszym miejscu :/. Po odrobieniu się jednak siadłem na bike'a i pomknąłem do Bielska na "oblewanie" nowej pracy znajomego ( wstąpił do służb mundurowych ) ;). Jak wiadomo tras wiodących do stolicy Podbeskidzia jest mnóstwo ale ja wybrałem chyba najbardziej płaską ( Przegibek mi się już trochę znudził hehe ). Stąd też pomknąłem na Kęty, Wilamowice, Pisarzowice i Hałcnów . Oj przyznam się - noga podawała jak nigdy :). Średnią prędkość do Sarniego Stoku miałem 30,4 km/h. Kręciło się wyśmienicie :). Chyba to 3-cio majowe zerwanie łańcucha i poniedziałkowy kapeć tak mocno mnie zmotywowały :D.
Za miejsce spotkania Pan przyszły mundurowy obrał Piwnicę Zamkową. Jest to jedyny lokal w mieście, który oferuje ponad 120 rodzai piw. Polecam!!


Widok z ogródka piwnego - Plac Chrobrego (Pigal) w Bielsku.

Po miłym spotkaniu ponownie dosiadłem Białego Rumaka i pokręciłem do domu. Z racji, że pora była późna jechałem głównymi drogami. Ku zdziwieniu noga dalej podawała jak ta lala :).



Dane wyjazdu:
91.00 km 52.00 km teren
07:02 h 12.94 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2666 m
Kalorie: kcal

What the HAK...czyli majówkówy Leskowiec bbRiderZ'ów

Środa, 1 maja 2013 · dodano: 03.05.2013 | Komentarze 4

Toż to byłą epicka wyprawa!!! Zjechało się aż 14-stu bikerów z Bielska i okolic ( Zabrzeg, Andrychów i okolice ) plus gość z Rzeszowa czyli można by rzec prawie 1/5 całej ekipy bbRiderZ, ta najbardziej aktywna ;). W planie był terenowy trip na Leskowiec - podobno jest to 1-szo majowa tradycja - nie wiem bo jestem świeżynką w tej grupie ;). Oczywiście trasa była tak wyznaczona aby jak najmniej jechać asfaltem. Zbiórka wyznaczona była na godzinę 7 pod Gemini. Oczywiście mi trochę zeszło ;) i nie posłuchałem się się rad Piasqa i spotkałem się z chłopakami dopiero w leśniczówce w Lipniku :). A taki tam jestem egoista :D. Pogoda początkowo nie zachęcała do kręcenia - mega mgła i mżawka - ale co tam, liczy się fan i wspólna jazda :). Z Lipnika ruszyliśmy terenem w stronę Hrobaczej Łąki. Oczywiście nie odbyło się bez niespodzianek: zjechanie z planowanej trasy i pierwsza guma na trasie - łapie ją Piaseq.



Jako że pomyliliśmy drogi na Hrobaczą to wjechaliśmy od innej strony niż planowaliśmy. Na szczycie, a nawet jeszcze przed nim, panowała nieziemska mgła - widoczność jakieś 30 metrów. Z racji, że z częścią ekipy mieliśmy się spotkać na zaporze w Porąbce, zdecydowaliśmy, że z Hrobaczej zjeżdżamy asfaltem. Przyznam się, że zjazd z jednego z najostrzejszych podjazdów w Polsce w warunkach, delikatnie ujmując, mglistych dawał niesamowitą adrenalinę :). Na zaporze dołączają do nas K4r3l, Darek i Damian jednak cały 14-sto osobowy peleton dzieli się na 2 zespoły: jeden pedałuje na Kocierz przez Wielką Puszczę, zahaczając o herbatkę u lubej jednego z Bikerów oraz drugi, nazwę to bardziej terenowo ambitny, który ma w planie wdrapać się na Żar czerwonym szlakiem a później pasmem dojechać do Kocierza. Ja byłem w tej drugiej grupie :). Przyznam się, że miałem pewne obawy co do tego czerwonego na Żar, gdyż zazwyczaj nim zjeżdżałem i pamiętam, że nie był to za lajtowy odcinek. Powiem tak: lekko nie było ale jakoś daliśmy radę. Wiadomo były odcinki, że trzeba było prowadzić ale i tak było fajnie.


Czerwonym na Żar.


Mglisty Żar.

Na Żarze uzupełniliśmy płyny/kalorie i ruszyliśmy czerwonym szlakiem w kierunku Kocierza. Przez cały ten odcinek towarzyszyła nam mgła. Najlepszym motywem związanym z ową mgłą był moment, kiedy to wyjeżdżamy z pod zbiornika na Żarze na płyty betonowe. Jedziemy...mega mgła...nagle słyszymy dźwięk jakby jakiejś maszyny...nie możemy zlokalizować źródła...aż tu nagle z mgły wyłania się... (patrz niżej)



Hehe scena niczym jak z dobrego horroru :D. Ubaw był nieziemski. Najlepsze jest to, że wyglądało to tak jakby koparka sama jechała :D. W drodze na Kocierz gubimy Piasqa i Damiana. Chłopaki podczas zjazdu zgubili szlak. Powodem za pewne była ograniczona widoczność spowodowana...wiadomo - mgłą. Na domiar złego z chłopakami nie było kontaktu - brak zasięgu. Zdecydowaliśmy, że jedziemy dalej a chłopaki do nas dojadą. Na Kocierzu spotykamy się z grupa tzw szosową ;). Wspólna fota, uzupełnienie zapasów i jedziemy dalej. Udało nam się skontaktować z zaginionymi i podjęliśmy decyzję, że zaczekamy na nich na Potrójnej.


Prawie cała ekipa :). Brakuje tylko Piasqa i Damiana.

Na Kocierzu pojawiają się pierwsze problemy techniczne - Robert wykrzywia przerzutkę. Dzięki bogu był z nami nasz team'owy serwisant i udaję mu się jakoś naprostować element. Na odcinku między Kocierzem a Potrójna pogoda się poprawia - mgła się podnosi i wychodzi nawet na chwilę słońce. I zaczęło się ściąganie z siebie ciuchów ale... na chwilę. Na Potrójnej znowu mglisto. Na szczycie dołączają do nas zaginieni :) i dalej już jedziemy wszyscy.


W oczekiwaniu na zaginionych pstrykamy sobie fotkę w team'owych strojach.

Od Potrójnej zaczyna się pasmo awarii. Na dzień dobry ja podczas zjazdu i skoku na jednym kamieniu łapię gumę. Jak się później okazało ( tj. w domu ) wykrzywiam jeden ząb w zębatce w korbie ( efekt uderzenia kamienia ). Domowe próby wyprostowania zęba skończyły się jego częściowym złamaniem :/. Niespełna parę kilometrów dalej, za rezerwatem Madohora, Bartek urywa hak przerzutki. Nasz dzielny serwisant uratował sytuację - zdemontował przerzutkę, skrócił łańcuch i Bartek mógł dalej kręcić jednak już tylko na jednym przełożeniu :/.




Maciek reanimuje sprzęt Bartka.





Na Leskowcu zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę na obiad i małe co nieco ;). Jak przystało na dzień wolny od pracy w schronisku i koło niego ludzi od groma. Było nawet paru bikerów w tym jeden rowerze typu cross-country z cienkimi laczkami. Jak ona tam wyjechał??? Świr :D.


Prawie cała ekipa. Tym razem bez Sebol'a - robił zdjęcie ;).

Pod schroniskiem nastąpił rozłam peletonu - Damian, Darek i Bartek zjeżdżają czarnym do Rzyk. Bartek z wiadomej przyczyny nie mógł już z nami kontynuować tripu. Jeszcze po drodze gubi dwie śruby trzymające blat. Dalsza jazda nie miała już sensu. My za to wracamy się do Anuli by jechać zielonym szlakiem na Ścieżków Groń. Jest to jeden z moich ulubionych szlaków w andrychowskiej części Beskidu Małego.





Ulubiony na pewno był :). Teraz też jest pechowy :/. Na Gibasach, na prostej szutrowej drodze urywam...HAK!! No po prostu myślałem, że mnie krew zaleje!! Przed najlepszym odcinkiem szlaku taka awaria!! Co prawda od momentu kapcia miałem lekkie problemy z przerzutką ( lekko się rozregulowała ) ale dało się jechać. Prawie miałem sobie wyregulować dziada a tu jebudu!! Hak urwany. No niestety musiałem się pożegnać z ekipą!! Maciek tylko taśmą izolacyjną przykleił mi przerzutkę i łańcuch do ramy i zjechałem do Kocierza Rychwałdzkiego szutrową drogą. Dzięki bogu znałem te rejony więc nie było problemu. Na domiar złego nie miałem zasięgu w komórce więc nie mogłem wezwać "holu". Postanowiłem wprowadzić rower na Kocierz i stamtąd dzwonić po pomoc. Udało się :). Zjechałem sobie z Kocierza do Targanic, gdzie czekał na mnie transport. Hehe udało mi się jeszcze podczas zjazdu, zawstydzić trzech motocyklistów, wyprzedzając ich :) .



Szkoda wielka z tym hakiem bo chciałem z chłopakami jechać do końca :/. No cóż tak to już bywa...

Reasumując: Wielki dzięki chłopaki za epicki trip.!! Było genialnie!! Mam nadzieję, ze to nie był ostatni raz i wkrótce znowu uderzymy gdzieś w teren :). Co do strat - wykrzywiona przerzutka, złamane dwa haki, utrata dwóch śrub trzymających blat w korbie, 4 kapcie (Piasqa, mój, Darka i już na ostatnich metrach znowu Piasqa ), wykrzywiony ząb w blacie. Strat w ludziach nie było :) tylko dwa niegroźne upadki.

Kategoria Beskid Mały