Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 51859.25 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Beskid Makowski

Dystans całkowity:1088.65 km (w terenie 209.10 km; 19.21%)
Czas w ruchu:64:44
Średnia prędkość:16.82 km/h
Maksymalna prędkość:76.70 km/h
Suma podjazdów:21208 m
Suma kalorii:14064 kcal
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:136.08 km i 8h 05m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
178.00 km 1.00 km teren
09:42 h 18.35 km/h:
Maks. pr.:64.00 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3200 m
Kalorie: 5001 kcal

Szosing po Makowskim

Niedziela, 14 lutego 2016 · dodano: 24.02.2016 | Komentarze 3

Miał być trekking... Miała być Mała Fatra... Miała ale chętnych brak... Choć podświadomie wolałem iść na rower i coś porządnie pokręcić.
Heheh i tak też zrobiłem :). By znowu nie jeździć sememu puściłem plotę w obieg i zgłosił się tylko jeden osobnik - Paweł. K4r3l chyba się przeraził moich planów, które i tak nota bene nie były do końca sprecyzowane ;). Wiedziałem tylko, że chce zrobić parę niesprawdzonych uphillów w Beskidzie Makowskim - mam na myśli asfaltowe podjazdy ;). 
Oczywiście sobie z deczka zaspałem i na wyznaczoną porę ( 10:30 w Ślemieniu ) trza było przycisnąć. Mogłem podjechać autem kawałem ale wydało mi się to niemoralne ;). Na pierwszy ogień poszedł Przegibek choć w dość kiepskim tempie -trza było się stopniowo rozgrzewać ;). U Pawła byłem wyjątkowo o wyznaczonym czasie - szok :D. Zaproponował on jeszcze by po drodze do Makowa Podhalańskiego, zahaczyć  o Przełęcz Przysłop - hehe zawsze to jakieś metry w pionie ;). I to był szczał w dziesiątkę. Podjechaliśmy przy okazji jeszcze do Beskidzkiego Raju by ponapawać się widoczkami z tamtejszej wieży widokowej. Szczerze? Widoki urywały zad. Było nawet widać Kraków i Skrzyczne. Po prostu bajka :)



Przełęcz Przysłop




Widoczek z wieży.


Jest i Skrzyczne :).




Z Przysłopu do Makowa udaliśmy się przez Grzechynię. Bardzo fajna traska choć miejscami troszkę dziurawa ;). Chciałem przy okazji sprawdzić jedną drogę ale zagadaliśmy się z Pawłem i... przeszczeliliśmy ją.  W Makowie Podhalańskim czekał na Nas pierwszy planowany podjazd na Makowską Górę. Już kiedyś tam podjeżdżałem ale wbijałem się na szlak a tym razem chciałem sprawdzić, gdzie kończy się asfalt bo według mapy powinien schodzić do miejscowości Jachówka. Dobrze wiedziałem, że kulminacją uphillu będzie piękny wju na Tatry ale utaiłem to przed Pawłem - reakcja chłopa bezcenna :). Zatem ruszyliśmy w poszukiwaniu owego asfaltu do Jachówki. Trza było się posłużyć mapą z komóry bo drogi się rozwidlały ale w końcu trafiliśmy :). I co? Genialna opcja w jedną jak i w drugą stronę choć pod górę to chyba było by lepiej - łydy zapewne by piekły. Rzekłbym, że uphill nawet i sztywniejszy niż Czeretnik od Huciska :). K4rel coś dla Ciebie :). Następnie pokręciliśmy do Zembrzyc by tam zmierzyć się z kolejnym podjazdem, tym razem na Marcówkę. Odcinek ten jest mi również znany ale podobne jak w poprzednim przypadku chciałem zobaczyć, gdzie kończy się droga a dokładnie, gdzie można ją dojechać.



Makowska Góra - Taterki są? Ano są :) 


W oddali Leskowiec :)


Zjazd do Jachówki.




I znowu Taterki ( lekko w chmurach ).


Czas już niestety gonił więc do Łękawicy nie dojechaliśmy - odbiliśmy w lewo by poprzedzierać się trochę przez dno Jeziora Mucharskiego ( element terenu zawsze musi być ).  Następnie przez Krzeszów, gdzie miałem lekkie odcięcie ( bułka z kabanosem postawiła mnie na równe nogi ) , udaliśmy się w drogę powrotną do Ślemienia. Jako, że miałem jeszcze mało metrów w pionie ;) postanowiłem, skuszony domowycm obiadkiem, zahaczyć jeszcze o Kocierz. Niestety prognoza pogody sprawdziła się co do minuty - chwilę przed 20-stą miało zacząć lać a ja byłem dopiero w Targanicach. Zatem ostatnie kilometry przed obiadem a w zasadzie obiadokolacją, były już w lekkim deszczu. Po rozpuście kulinarnej trza było się brać do Bielska. Jednak drogi były tak dolane, że zrezygnowałem z Przegibka i pokręciłem do stolicy Podbeskidzia głównymi drogami przez Bujaków/Kozy.
Oczywiście tak kolorowo nie było bo... w połowie trasy zacząłem odczuwać ból w prawym kolanie :/.





Route 3 404 854 - powered by www.bikemap.net

 


Dane wyjazdu:
234.00 km 1.00 km teren
11:02 h 21.21 km/h:
Maks. pr.:72.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2510 m
Kalorie: kcal
Rower:

Rzeźnik w akcji czyli szosowo po terenach zalewowych ;)

Środa, 6 sierpnia 2014 · dodano: 19.02.2015 | Komentarze 3

Czas urlopu – czas kręcenia J. Pierwszy raz od ho ho udało mi się wybrać urlop w sierpniu i to wtedy kiedy rzeczywiście chciałem :). Tak więc na pierwszy urlopowy trip musiało być coś grubego ( nie liczę oczywiście nieudane wypadu po auto ;) ) . Tak sobie siedziałem dzień wcześniej i dumałem…Gdzie mnie jeszcze nie widziano?…I tak oto padło na…Wieliczkę :). Hehe rodzice jak zawsze: klepnij się w głowę!! A ja swoje ;– trza jechać ;). Prognozy nie były za obiecujące ale jak cykloza zaatakuje to nie ma zmiłuj :D . Wpierw trzeba było dojechać do Krakowa. A jak?? Wiadomo – zadupiami :D. Tym razem zdeczka zmieniłem moją klasyczną trasę. Co prawda odcinek do Brzeźnicy było tak samo ale później już pokręciłem do Skawiny, gdzie zrobiłem pierwszą przerwę na małe co nieco. I o dziwo czas miałem dobry bo 1:45. Nóżka podawała jak ta lala . W Skawinie ponownie przestudiowałem mapę na komórczanie ( żeby nie było – tym razem trasę miałem w pełni zaplanowaną ) i ruszyłem już mi totalnie nie znanymi drogaami w stronę Grodu Kraka. Jednak założenie było, by nie wjeżdżać do centrum i unikać głównych duktów. Hehe nawet całkiem mi się udało bo zaliczyłem skromny singielek w dzielnicy Opatkowice. Dalej, tj. do Wieliczki , kręciłem również zapupiami, z dala od ruchu ulicznego..




Skawina


Jest i singiel ;)


Cel Główny :)






Genialna grafika na Rynku Górnym w Wieliczce.



Heheh w Wieliczce się na wstępnie troszkę pogubiłem ale wnet odnalazłem się i pomknąłem w stronę słynnej kopalni soli. Ludu jak mrówek więc długo tam nie zagościłem. Poza tym czas troszkę gonił więc trza była pomału wracać ;) .Kierowałem się na Dobczyce. Według mapy wynikało, że troszkę jest do przejechania a tu raz, dwa i już byłem na miejscu. Dojazdówka ta ku zdziwieniu była całkiem przyjemna – widoczki miłe, parę podjazdów. Szkoda tylko, że było zachmurzone niebo bo zapewne panorami byłyby ciekawsze . W Dobczycach zaplanowałem przerwę obiadową. Jako, że nie jest to za wielka miejscowość, za dużego wyboru nie było – padło na pizze. Wiem , wiem za zdrowe to nie jest ale jakiegoś tam Powera daje. Powiem tak – owa pizza zada nie urywała ale nie była najgorsza. Podczas posiłku nasłuchałem się o nocnym oberwaniu chmury w okolicy i licznych podtopieniach. Wiadomo, ludzie jak to ludzie- zawsze wyolbrzymiają więc nie zważając na opowieści lokalesów ruszyłem w stronę…Kasinki Małej -= tak, tak tej Kasinki. Chciałem jeszcze po drodze sprawdzić drogę wzdłuż zalewu więc nadrobiłem troszkę kilometrów ale było warto bo Zasze to lepiej jechać zapupiami a niżeli głównymi drogami. W Lipniku zatrzymałem się w przydrożnym sklepie by uzupełnić zapasy na dalszą drogę i tam spotkałem prze sympatycznego starszego pana, który uraczył mnie swoją historią życia a przy okazji chciał wyłudzić ode mnie drobne na pifko. Co jak co ale na alko nie lubię dawać… Oczywiście znowu zasłuchałem się o katastrofie po nocnej ulewie ale mimo to ruszyłem dalej, w stronę Kobielnika. Mega fajny podjazd – sztywny, stromy ale było jednak widać ślady po nocnej nawałnicy – droga zawalona kamieniami i błotem. Dzięki bodu lokalesi dzielnie oczyszczali asfalty. W najwyższym, asfaltowym miejscu Kobielnika ukazał mi się przepiękny widok na Beskid Wyspowy – po prostu coś magicznego. Aż chciało się usiąść i godzinami wpatrywać się w góry…Niestety czas gonił :(.





Dobczyce.




Kiedyś w końcu tam wejdę :)







Przede mną był jeszcze jeden fajny uphill – Przełęcz Jaworzyce. Gdy już na nią wjechałem, wpadł mi do głowy szatański pomysł – skoro jestem już tak daleko, a jednak tak blisko najwyższego szczytu Beskidy Makowskiego – Lubomira ( 904 m.n.p.m.) to dlaczego go…nie zaliczyć :D. Hehe kolejny ze szczytów Korony Gór Polski byłby odhaczony. Jak pomyślałem tak zrobiłem…mimo że jechałem na slickach :D. Ale kto wariatowi zabroni :D. Powiem szczerze – lekko nie było, walka do samego końca + małe butowanie bo slicki troszkę na tej mokrej kamerdolni nie dawały rady a ja nie chciałem katować nóg. Ale dla tych początkowych widoczków było warto cud, miód orzeszki :]. I tak oto wariat z Podbeskidzia, w slickach , zdobył Lubomir :D. Był to totalnie nie planowany skok w bok ale czego się nie zrobi dla starego celu – zdobycia najwyższych szczytów poszczególnych pasm Beskidów. O ile wjazd był ciężki to zjazd to już w ogóle Armagedon – trza było się okropnie pilnować by nie wyrżnąć orła. Po kamienistym downhillu przyszła pora na długi zjazd do Kasinki Małej.








Słynne obserwatorium astronomiczne na Lubomirze.




Warun idealny na slicki ;)



Jednak opowieści się sprawdziły odnośnie Kasinki Małej, co pewnie oglądaliście w TV. Po prostu MASAKRA!!!! Tak zniszczonej miejscowości nie widziałem na żywca…Najbardziej utkwiło mi w pamięci zmasakrowane UNO ( Fiat ) leżące w nurcie potoku, który przerodził się w dziką rzekę… Ogrom zniszczeń był potężny!! Oczywiście ja wbiłem się w jego epicentrum. Przyznam się bez bicia, że nawet nie miałem ochoty robić zdjęć… Od tak cyknąłem raptem dwa… Wspomniany „potok” porwał niejeden most, w tym przez który miałem przejeżdżać…Dzięki bogu a dokładnie miejscowym osobom udało mi się ominąć wyrwę w moście bo musiałbym nadrabiać z dobre 30 kilometrów, a ja już miałem poślizg związany ze zdobyciem Lubomira. Ma się rozumieć, że nie był to delikatny, asfaltowy objazd lecz mocno terenowy odcinek, gdzie momentami igrało się, przejeżdżając po podmytej drodze. Adrenalina przeokropna. W końcu udało mi się wydostać z Kasinki by ruszyć w stronę Pcimia a później Makowa Podhalańskiego. Na tym odcinku zacząłem odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia. Mimo, że mocno tankowałem i sporo jadłem czuć było w nogach lekka niemoc. Hehe żeby za lekko nie było to zaserwowałem sobie dość uciążliwy ( długi, lekko wznoszący się ) podjazd na Żarnówkę. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – długi ,szybki zjazd do Makowa Podhalańskiego. Może i się mknęło, może i nogi odpoczęły, może i frajda była ale klocki szlag trafił…Kiera podczas hamowania rzucało na boki…Co ciekawe przed wyjazdem miałem jeszcze z 2 mm. a tu niespodzianka. I jak tu dojechać do domu bez ani grama klocka??? Trza było jechać bardzo płynnie. Pytanie jak to zrobić w górskim terenie???No cóż trzeba było się pogodzić, że będą straty w sprzęcie bo bezpieczeństwo jest przecie najważniejsze… Z makowa ruszyłem na Suchą Beskidzką , klasycznie bocznymi drogami. Tam też naładowałem baterie i pokręciłem w stronę domu przez Las, Okrajnik i …Kocierz – wiadomo trza się na koniec dobić. Zjazd z przełęczy masakryczny- brak klocków :/

Mimo to uznaję trip, za jeden z ciekawszych. Udało mi się zaliczyć najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego, ba nawet okrążyć całe pasmo,liznąłem coś Beskidu Wyspowego i suma sumarum wykręcić jakiś konkretny dystans. Straty oczywiście były – klocki i mocno poturbowana przednia tarcza.












Tak, tak - mówcie mi RZEŹNIK!!!! ;)




Route 2 738 661 - powered by www.bikemap.net



Dane wyjazdu:
114.00 km 40.00 km teren
07:51 h 14.52 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3470 m
Kalorie: 2800 kcal

Piękni Kawalerowie na Mędralowej ;)

Niedziela, 29 czerwca 2014 · dodano: 18.12.2014 | Komentarze 2

Mędralowa...Hmnn do tej pory jeszcze górka dla mnie dziewicza, nieodkryta...Od pewnego czasu korciło mnie by ją zaliczyć ale jakoś nigdy nie było po drodze...Co prawda 2 razy już byłem bardzo blisko niej - pierwszy raz w 2009 roku objeżdżając Babią Górę z Ludwikonem a drugi rok temu robiąc Beskid Żywiecki Expedition 2013 - ale nigdy nie dotarłem do samego szczytu. Tak więc przyszła pora przywitać się z Mędralową :). Zgadałem się z chłopakami ( Dawidem, Maćkiem, K4r3lem) na wspólny tip. Dawid z Maćkiem przyjechali autem do Jeleśni a ja z Kubą przez Kocierz ( zaliczając jeszcze po drodze mini zjazd mtb ), Rychwałdek dojechaliśmy na bike'ach. Hehe rozgrzewka odpowiednia musi być ;). Początkowo kręciło się całkiem przyjemnie - upał jeszcze nie dawał się we znaki. Z Jeleśni już wszyscy razem ruszyliśmy w stronę Przyborowa by tam wjechać na czarny szlak. Tempo oczywiście lajtowe - trza pogadać o pierdołach :D. Po stosunkowo płaskim odcinku przyszła pora na solidny podjazd - przysiółek Kuglarzówki. Oj tam to się pot lał, nie dość, że kiepa konkretna ( lubię takie ) to jeszcze żar i duchota płynąca z nieba. Tak się nam piknie pokonywało tą sztajfę, że... przejechaliśmy czarny szlak :D :D. Kapnęliśmy się dopiero jak dojechaliśmy do czerwonego, granicznego szlaku :). No cóż....Wracać się już nie opłacało wiec postanowiliśmy kontynuować dalszą trasę czerwonym szlakiem.












Jednak za długo owym czerwonym nie zajechaliśmy :D. Skręciliśmy w prawo, na żółty by ominąć jeden konkretny podjazd. Następnie wbiliśmy się na szeroką, leśną, słowacką autostradę by nią a później jakąś leśną ścieżką wjechać na sam szczyt Mędralowej. Hehe jak się okazało, ścieżka która miała nas doprowadzić do celu urwała się w szczerym lesie. Zatem trza było improwizować :). Jak się to skończyło??? Wiadomo - butowaniem :D :D.  Po jakiś 400 metrach wypychu ni stąd, ni zowąd wyszliśmy na sam szczyt Mędralowej :). Hehe to się nazywa fuks :D. Na szczycie oczywiście odpoczynek, ładowanie baterii i sesja foto :).







Panorama z Mędralowej.



Po chwili spożywczo-widokowej rozpusty ruszyliśmy zielonym szlakiem w stronę...a jakże - Jałowca :). Hehe w końcu trafiła nam się wymarzona pogoda :). Sam szlak bajka, początkowo fajny leśny zjazd, klimatyczny singiel na Hali Kamińskiego, a później prze
genialny singiel z Kolistego Gronia. Niestety nie zrobiłem żadnej fotki, gdyż napawałem się zjazdem. Singiel po prosu miodzio - może nie za długi ale techniczny, wymagający skupienia i bardzo ale to bardzo widokowy. Jak to w przyrodzie bywa -  po zjeździe musi być
podjazd ( Beskidek ). Znowu tak nam się dobrze kręciło, że zamiast skręcić na żółty szlak, to my pojechaliśmy prosto, co zaowocowało konkretnym uphillem :). Ale co tam - przynajmniej poszło w nogi ;). Kolejny zjazd , tym razem na Przełęcz Suchą. A później już...
sztywny podjazd w piekielnym słońcu na Jałowiec. Oj dało to w dupę. Dzięki bogu trud zrekompensowały prześliczne widoki :).





Hala Kamińskiego.



Jałowiec






Z Jałowca klasycznie zjechaliśmy do prze urokliwego schroniska Opaczne, gdzie jak tradycja nakazywała trza było wchłonąć pomidorówkę plus kromale ze smalcem. Z racji że pogoda była pikna, spożycie nastąpiło na zewnątrz ( hehe napisałbym na polu ale pewne osoby mogą tego nie zrozumieć :D ). Nooo w takich warunkach to można wcinać - biutiful wju na Babiczkę i Pasmo Policy :). Wtedy to Kuba wpadł na pomysł ataku tej zacnej góry... Po obżarstwie przyszła pora na powrót. Zatem dosiadliśmy swoje bike'i i ruszyliśmy, troszkę tak niepewnie, czerwoną rowerówką łączącą się żółtym szlakiem. Następnie wjechaliśmy na niebieski by tam po chwili zjazdu, pożegnać się z Maćkiem i Dawidem, którzy to już musieli wracać do Jeleśni. My za to pokręciliśmy dalej niebieskim szlakiem. Oczywiście musiało się coś posrać bo...w pewnym momencie szlak zniknął... Trza było improwizować ale udało nam się jakoś zjechać do Lachowic :). Stamtąd już ,asfaltem i troszkę terenem, przez Mączne, Kuków dojechaliśmy do Targoszowa by tam wbić się na, jeszcze nie znany przez nas, zielony szlak łączący się z czerwonym  "relacji Kocierz - Leskowiec" ;). Początkowo zapowiadał się miodnie ( klimatyczna ścieżka ), jednak później trzeba było już butować i to po...genialnym singielku.  Mimo wszystko szlak bardzo przyjemny, choć zdecydowanie byłby lepszy w drugą stronę :). Jako że prowadzenie w pewnym momentach mnie z deka irytowało, to każdy inny moment próbowałem podjeżdżać - bez walki sie nie obyło :). Po dojechaniu do czerwonego szlaku wpadł nam do głowy szatański pomysł by...pojechać jeszcze na Leskowiec. Hheeh jakby nam mało w nogach było :D :D. Na Lesko nie zatrzymywaliśmy się już tylko od razu ruszyliśmy w dół, do Rzyk. Jednak żeby nie było monotematycznie, Kuba pokazał mi nową, ciekawą opcje zjazdu do Jagódek :). Później to już tylko asfalt, pożegnanie i dom :).

Dzięki kawalerowie za super tripa!!! :)




To się nazywa miejscówka na obiad :). ....Aż się chciało wskoczyć do tego basenu ;)


Zjazd do Lachowic.



Uzupełnianie płynów.... ;)





Dane wyjazdu:
163.22 km 90.00 km teren
12:38 h 12.92 km/h:
Maks. pr.:65.40 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3600 m
Kalorie: kcal

First Time in Beskid Makowski ;)

Sobota, 21 czerwca 2014 · dodano: 15.12.2014 | Komentarze 6

Dawno, dawno temu, czerwcową porą dwóch jeźdźców wybrało się w dziewicze dla nich krainy. Były to góry makiem usypane... Krążyły o tych terenach różne opowieści, legendy lecz niestrudzeni i dzielni jeźdźcy postanowili zmierzyć się z przygodą..... ;)

Dobra, dość tego bajkowego wstępu - przejdźmy do rzeczywistości ;D.

Beskid Makowski hmnnn....Do tej pory eksplorowany przeze mnie tylko szosowo ( no może raz na 5 km wjechałem w teren ) stąd też cały czas siedziało mi w głowie makowieckie mtb :). Tak siedziało, tak drążyło, tak korciło, że w końcu nie wytrzymałem i gdzieś ze swojego archiwum bikemap'owego wyciągnąłem zarys trasy z tego jakże dziewiczego ( dla mnie ) pasma Beskidów. Hehe w zasadzie owy prototyp trasy zakładał trip dwudniowy ale jakoś sobie wyliczyłem , że powinienem się w ciągu jednego dnia zmieścić. Na ten jakże zwariowany pomysł zaprosiłem K4r3la. Kuba, jak to Kuba- wiadomo, nie odmówił :).
Plan trasy był stosunkowo prosty: na pierwszy ogień Leskowiec a później już czerwonym szlakiem przez Pasmo Babicy dotrzeć do Myślenic, powrót - żółtym szlakiem ( Pasmo Koskowej Góry ) do Makowa Podhalańskiego a później jeszcze raz Leskowiec :). Plan ambitny, patrząc na kilometry ale biorąc pod uwagę przewyższenia wydawało się lajtowo...wydawało się...:D. Ale może przejde do troszkę bardziej szczegółowego opisu :)

Tripa zaplanowaliśmy na sobotę, hehe taki prawie rozjazd po czwartkowym B. Żywieckim :). Prognozy pogody już jednak nie były tak obiecujące jak podczas poprzedniego tripu - gdzieś tam , coś tam straszono jakimś przelotnym deszczem w godzinach porannych i temperatura była zdecydowanie niższa - ok 14 st.C. Jednak nie przestraszaliśmy się tego i o 8 rano już wspólnie wyruszyliśmy na eksplorację Beskidu Makowskiego. Tak jak w planie - na początek Leskowiec serduszkowym. Przy schronisku dosłownie dwu minutowa przerwa i ruszyliśmy w dół, wpierw niebieskim a później czarnym. Zjazd bajka!! Czarnym jechałem po raz pierwszy
i powiem, że klimacik ma - haha cholernie zarośnięty. Widać, że rzadko nim ludziska chodzą :). Zjechaliśmy do Śleszowic by później pokręcić przez Tarnawę Dolną do naszego głównego szlaku - czerwonego w stronę Myślenic. W Zembrzycach pogoda się delikatnie mówiąc...zepsuła - mżawka.Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - w skutek małych
kombinacji zaliczyliśmy fajnego singielka :).




Tego miejsca chyba nie muszę opisywać ;)


Ave K4r3l :)


Początek czerwonego i pierwsze zacne widoczki.



  Czerwony szlak na dzień dobry przywitał nas niezłym asfaltowym podjazdem ( przysiółek Bałdyse ). Hehe idealnie rozgrzał lekko zmarznięte ciało :). Później szlak już był zdecydowanie łagodny - po wjechaniu na pasmo jechało się w większości po płaskim i szerokimi duktami, raz lasem raz łąką. Powiem tak - w zasadzie do Palczy nie było żadnych mocniejszych uphillów. Co prawda było raz w dół, raz pod górkę ale były to przewyższenia znikome. Odcinek ten rzekłbym krótko ale jakże dobitnie - był lekko nudnawy biorąc pod uwagę technikę, natomiast w kwestii widokowej super. Niby góreczki niewielkie a panoramki piękne.




;)


Takie okazy tylko w Makowskim :D






Troszkę " artyzmu" :P


A w oddali Lanckorona.



Zjeżdżając do Palczy na chwilę zgubiliśmy szlak...Jednak udało nam się go odnaleźć i znowu czekała nas droga pod górę ( momentami ostro ) - teraz już na Pasmo Babicy. I tu zaczęła się dopiero przyjemność z jazdy :). Super tereny, co prawda brak widoków ( jechało się głównie lasem ) ale rekompensowały go genialne interwałowe odcinki. Kręciło się wybornie!! Musieliśmy trochę podgonić tempo gdyż zachwycając się pięknem przyrody na poprzednim pasmie, straciliśmy sporo cennego czasu... Hehe za bardzo się nam to nie udało mimo, że po tych piknych, leśnych, ściółkowych duktach całkiem szybko pedałowaliśmy :). Haha coś to sobie źle poobliczałem :D. Po dojechaniu do skrzyżowania z zielonym szlakiem nastąpiła chwila refleksji i szybkiej kalkulacji dalszej trasy. Pierwotny plan zakładał zjazd czerwonym do Myślenic ale poślizg czasowy zdecydowanie odradzał dalszą jazdę głównym szlakiem beskidzkim. Opcją było właśnie zjechania na zielony by szybko dostać się na równoległe pasmo, którym to już biegł nasz powrotny szlak - żółty. Jednak chęć zaliczenia Myślenic wygrała z rozsądkiem :D. I dobrze bo zjazd do Myślenic był prze genialny - szybki, techniczny z fajnymi singlami.
Oj pucha się cieszyła!!! Pierwszy odcinek leśny - bajka, drugi - "łąkowy" - jeszcze większa bajka - prze, prze, prze genialny singiel do samych Myślenic. Oj warto było, warto!!! Polecam każdemu ten odcinek, na pewno będzie w pełni usatysfakcjonowany.
W Myślenicach zrobiliśmy sobie konkretny popas - pizza i skrzydełka :D. Niby niezdrowe ale wchodziło elegancko :). Szybka rundka po mieście by jeszcze uzupełnić zapasy na dalsza drogę i pokręciliśmy wzdłuż dwu-pasu by wbić się na żółty szlak. Jednak z braku czasu nie dojechaliśmy do Pcimia tylko odbiliśmy na Stróżę by tam wjechać zielonym na główne pasmo.






Singlowy zjazd do Myślenic.


Myślenice.



Zielony początkowo zapowiadał się łagodnie ale wiedzieliśmy,że lekko nie będzie bo stoki pasma do najłagodniejszych się nie zaliczały. Hehe okazało się, że straszna jest rąbanka więc postanowiliśmy troch skrócić tej mordęgi i iść na przeszczał :). Oj nie był to dobry pomysł bo na szlak nie wróciliśmy a musieliśmy się przedzierać przez niezłe chaszcze. Ostatecznie wylądowaliśmy na jakiejś leśnej drodze. Hehe jako doświadczone osobniki wiedzieliśmy, że gdzieś owa droga musi prowadzić. Morale trochę spadły, gdyż temperatura dawała się we znaki - po wjechaniu do Myślenic wyszło słońce i zrobiło się zdecydowanie goręcej :). Uratowało nas źródełko :). W końcu dojechaliśmy do szerokiej drogi, niczym autostrady, która doprowadziła nas do naszego celu - żółtego szlaku. Pasmo Koskowej Góry zdecydowanie różni się od Pasma Babicy - bardziej przypomina nasze "małobeskidzkie" klimaty. Mam tu na myśli podłoże i strukturę przewyższeniową pasma. Podjazd pod Parszywkę dał równo w du..ę. Hehe fajna stromizna. Ja oczywiście nie mogłem sobie odpuścić i całość zrobiłem w siodle, wypluwając sobie płuca :). Ale ostry uphill zrekompensowały bajeczne widoczki spod i z Koskowej Góry. Mimo że przejrzystość nie była za dobra, to i tak było miodnie. Panorama rozwaliła system całkowicie!!!!








Koskowa Góra.



Dalsza część trasy to już była lekka walka z czasem. Mimo że tereny były wyśmienite (fajne kamieniste zjazdy, męczące podjazdy, piękne widoczki ) staraliśmy się nie zatrzymywać i nie tracić czasu. Wstępnie zaplanowaliśmy, że nie będziemy zjeżdżać do Makowa tylko pojedziemy dalej szlakiem ( czarnym ) do Suchej Beskidzkiej. Hehe nawet tak zrobiliśmy ale jedna porządna górka na owym szlaku nas zdecydowanie zniechęciła do dalszej drogi. No cóż w nogach już mieliśmy swoje, czas gonił a taka sztajfa na pewno by nam nie poprawiła humoru. Zatem postanowiliśmy zjechać ze szlaku...Skutki były oczywiste - lekkie pogubienie, które zaowocowało chaszczingiem i jazdą po sianku :). Haha napędy na po tej przejażdżce wyglądały fajnie :D. Tak pokombinowaliśmy, że wyjechaliśmy na granicy Makowa i Suchej :D. Szybkie uzupełnienie zapasów i rozkmina jak wracać...Światełek nie mieliśmy a tu już 20-sta na budziku, organizmy  zmęczone a tu jeszcze tyle kilometrów...Najszybszą opcją był powrót terenem ale ale wiadomo, że jazda po "ćmoku" w lesie nie jest najbezpieczniejsza, wybraliśmy wariant szosowy czyli przez Las, Kocierz. Powiem Wam, nie mam zielnego pojęcia skąd w nas wzięła się taka energia ale do Łękawicy pędziliśmy jak najęci a jak każdy wie ten fragment do płaskich nie należy :D. Na Przełęcz Kocierską wyjechaliśmy już po zmroku.
Zjazd....Przy diodzie z Kuby telefonu :D. .





Gdzieś nad Makowem Podhalańskim.



Czas na podsumowanie...
Miał być rekreacyjny trip po Beskidzie Makowskim a wyszła konkretna wyrypa a co za tym idzie mogę śmiało zaliczyć ją do grona tych EPICKICH. Piękne tereny, mimo że nie są to za wysokie górki ale dają naprawdę dużo frajdy z samej jazdy jak również dostarczają mnóstwa czynników estetycznych.
No to co?? W przyszłym roku na pewno tam powrócę :).

P.S. Mapka zapożyczona od K4r3la, gdyż mój środek rejestrujący trasę padł...;)







Kategoria Beskid Makowski


Dane wyjazdu:
94.55 km 41.00 km teren
07:40 h 12.33 km/h:
Maks. pr.:76.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3159 m
Kalorie: 2284 kcal

Jałowiec vol. 2

Piątek, 2 maja 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 3

Drugie dzień majówki był już stricte terenowy :). Zgadałem się z K4r3l'em na powtórkę z rozrywki a mianowicie na powtórny atak na Jałowiec :). Za pierwszym razem owy szczyt zdobyliśmy w deszczu ( 3 fale ) więc tym razem chcieliśmy się troszkę ponapawać widoczkami.  Prognozy były całkiem obiecujące , co prawda jakiś tam leciutki, przelotny deszczyk zapowiadali ale co tam - trza być optymistą :). Pierwotny zarys trasy znacząco się nie różnił od poprzedniego jednak końcówka miała być już inna. Hehe wiadomo, że początkowe plany lubią się zmieniać, tak więc nie mogło być i tym razem inaczej. Ale od początku.... :) .
Na pierwszy ogień poszedł fajny singielek wzdłuż Wieprzówki w Andrychowie. Mimo, że jest on prawie że płaski to kręci się wybornie. Następnie, można by rzec już klasycznie, pojechaliśmy na Leskowiec serduszkowym szlakiem. Kurcze troszkę się obawiałem na dzień dobry tego podjazdu po dzień wcześniej wykręciłem 200 km i nie chciałem się zbytnio forsować bo traska krótka i lekka nie była :). Hehe tempo może nie było za ostre ale wszystko wyjechane :). W schronisku nie zatrzymywaliśmy się tylko od razu pokręciliśmy na szczyt Leskowca, żeby obgadać opcję zjazdu :). Tak, tak, trasa się w zasadzie tworzyła cały czas mimo, że wstępne założenia były :). Mieliśmy dwie opcje zjechania do Krzeszowa -żółtym albo czerwonym szlakiem. Wybraliśmy chyba tą lepsza opcje - czerwony. Szlak sprawdzony, dostarczający mnóstwo fanu. Heheh oczywiście wieczna, drogowa rzeka nie wyschła pozwalając nam choć troszkę wyczyścić opony ;).








W Krzeszowie narodził się pomysł, żeby zahaczyć jeszcze o Żurawnicę czyli klarował się kolejny fajny podjazd zielonym szlakiem . Przyznam się, że w tę stronę jeszcze nie jechałem, zazwyczaj zjeżdżałem nim jadąc czerwonym z Zembrzyc. Jednak do samego końca szlaku nie jechaliśmy tylko wbiliśmy się na czarny szlak rowerowy by zaoszczędzić trochę czasu. Widoczki z Błąchutówki wymiatały. Kurcze człek tak blisko mieszka a nigdy nie był w tych terenach...






Hehe dzięki bogu, że noszę okulary bo miałbym pięknie zafajdane oko :D



W Stryszawie trzeba było  pouzupełniać zapasy bo był to już ostatnie sklep na trasie przed schroniskiem Opaczne. Po podładowaniu baterii ruszyliśmy tak jak w zeszłym roku czyli niebieskim na Przełęcz Przysłop. No i było by nadal pięknie gdyby nie....nadciągająca burza i lekkie opady. Już myśleliśmy, że jest to jakaś klątwa Jałowca :).  Na przełęczy podjęliśmy decyzję, że mimo niepewnej pogody spróbujemy zaatakować nasz główny cel. Jednak tym razem wybraliśmy inną trasę niż ostatnio a mianowicie od razu wbić się na żółty szlak. Początkowo było sporo butowania ale za Kiczorą zaczął się już superowy odcinek - raz w dół raz lekko pod górkę ale cały czas pasmem. Po prostu bomba :). A do tego jeszcze 2 burze w dolinach - klimacik był przedni.




Żółty widokowo wymiata - w tle Babiczka :)





Oczywistą oczywistością ;) było odwiedzenie schroniska Opaczne i wszamanie...pomidorówki :D. Hehe można by to nazwać już zwyczajem... jednym z dwóch - drugim był deszcz :D. Jak nigdy omówiłem sobie piwka ale po poprzednim dniu ( 200 km na szosie ) miałem złe doświadczenia ( brak mocy po złocistym ;) ). Po paru metrach pogoda się wyklarowała i szczyt Jałowca zdobyliśmy już w dość dobrych warunkach atmo. Hehe oczywiście lampy nie było ale przynajmniej było coś widać i to całkiem ładnie :).




Panorama z Jałowca.


Jest i Babiczka





Ludzi na Jałowcu nawet dość sporo było - hehe człek nie przyzwyczajony. Przyszła pora na powrót. I podobnie jak w zeszłym roku, czyli zjeżdżaliśmy niebieskim szlakiem lecz tym razem do do Przełęczy Cicha, gdzie wjechaliśmy na czerwoną rowerówkę. Później wbiliśmy się na zielony szlak do Huciska. Co najlepsze już kiedyś tym szlakiem jechałem ale w przeciwną stronę. A że było Nam mało podjazdów do dorzuciliśmy sobie chyba najostrzejszy podjazd w okolicy a mianowicie uphill na Czeretnik. Oj lubię ten odcinek - potrafi rozgrzać a dokładnie przegrzać :D Hehe stawiam 4-paka szossowcowi, który nam wyjedzie :).





Na niebieskim...


Początek uphillu na Czeretnik.



Ze Ślemienia ruszyliśmy w stronę Gibasów - hehe no bo uphillów było z deczka mało. Trasę poleciła nam nasza wspólna znajoma - miał być lajtowy podjazd drogą zwózkową. No ja nie wiem ale dziełcha musi mieć niezłe łydy skoro wszystko podjechała bo my większość prowadziliśmy. Może też przyczyną butowania były nawałnica z przed paru godzin, gdyż droga zamieniła się w jedną wielką rynnę usłaną luźnymi kamieniami i gałęźmi. Wracając jeszcze do nawałnicy to musiało być ostro bo miejscami gradu było po kostki...




Troszkę tego gradu spadło... :)





A po ostrym butowaniu przyszła pora na piękny krajobraz po burzy - widok z Gibasów powalił na kolana ( patrz zdj. niżej ). Czas gonił nieubłaganie  więc nie zastanawialiśmy się zbytnio i zjechaliśmy drogą zwózkową do Kocierza Rychwałdzkiego. Tam też narodził się kolejny szatański pomysł by na sam koniec zaserwować sobie...kultową ulice widokową :).  Tempo może za ostre nie było ale w sumie juz ponad 2K w nogach było :). 




Babiczka z Gibasów.


Zjazd z Kocierza już asfaltem ale za to w niezłym tempie - heh zawsze jakoś tam dostaję powera :).

Reasumując: mimo, ze pogoda chciała nam po raz drugi spłatać figla, udało się w zacnych warunkach zdobyć Jałowiec :) . Tym razem było zdecydowanie więcej podjazdów a co za tym idzie więcej fanu :). Trip pierwsza klasa ale mam nadzieję, że uda nam się w końcu zdobyć ten szczyt w perfekcyjnej pogodzie i przejrzystości powietrza bo widoczki są genialne. Dzięki Kuba za super trip!!!

P.S. Kurcze nie sądziłem, że dzień po zrobieniu 200 km. będę miał tyle siły, by wykręcić prawie 100 kilometrów w górach. Progres jest :).






Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Podsumowanie Bike Sezonu 2013.

Poniedziałek, 6 stycznia 2014 · dodano: 06.01.2014 | Komentarze 4

Przyszedł czas na rozliczenie się z ubiegłym sezonem/rokiem :). Tytułem wstępu powiem, że był to rok zdecydowanie lepszy od 2012 i to w zasadzie pod każdym względem. Podobnie jak w 2012-tym miałem jakieś cele, tak też rok 2013 przyniósł nowe, bardziej ambitne, które w większy lub mniejszy sposób zostały zrealizowane.

A jakie to miałem plany na sezon 2013?? Już podaję:
1. Wykręcić dużo więcej kilometrów niż w zeszłym roku :).
2. Pokusić się o pobicie dotychczasowych rekordów prędkości i dystansu dziennego.
3. Poznać nowe rejony.
4. Wziąć udziału w jakimś Maratonie - w końcu :D .
5. Przejść w końcu na SPD.
6. Zrobić jakiegoś kilkudniowego tripa.
7. W dalszym ciągu realizować plan zdobycia wszystkich najwyższych szczytów pasm Beskidów jak również okrążenie zaległych pasm  Beskidów.

No to zaczynamy rozliczenie się z planów/celów na rok 2013 ;)

Ad. 1.
Patrząc na statystyki dużo pisać nie trzeba :D. Poprawiłem swój roczny dystans o 50% więc chyba źle nie ma :D. W tym sezonie jeździłem zdecydowanie więcej i częściej. W dużej mierze przyczyniła się do tego praca jaką miałem -  początkowo jej brak a później dużo wolnego w środku tygodnia - no bo o zaostrzającej się CYKLOZIE nie wspomnę ;).  Niestety częsta praca w weekendy odbiła się na teamowych ( bbRiderZ ) wypadach ale za to nadrabiałem w tygodniu na samotnych tripach.

Ad. 2.
Tym razem to już zaszalałem :D. Może w przypadku rekordu prędkości szału nie było bo mój Vmax poprawiłem raptem o 1,5 km/h ( 79,5 km/h.) ale za to dystans dzienny pobiłem i to zdecydowanie :). W zasadzie długich wyjazdów w tamtym roku było sporo, bo aż 19-krotnie przekraczałem liczbę 100 kilometrów. Zaczęło się od szosowego tripu do Krakowa ( plan narodził się w trakcie sezonu ), następnie integracją z Częstochową a dokładnie ze Skowronkami ( oj to był piękny trip, który o mały włos nie skończył by się karetką  - mega odcięcie, spora utrata świadomości ), a później to był już prze epicki wypad do Zakopanego ( Tour de Babia - Zakopane Edition ) z ekipą z Jaworzna, Cieszyna, Rybnika, Bielska, Andrychowa i Grzechyni. Pobiłem wtedy swoją życiówkę - 270 km.  Przyznam się bez bicia, była to najlepsza szosowa wyprawa 2013 roku - genialna ekipa, trasa i atmosfera. Oby takich więcej w 2014 roku. A już wiem, że w planach są kolejne :).


Częstochowskie Krowiarki - Dzięki Daria i Rafał za wspólny trip :)


Epickie Tour de Babia - Zakopane Edition!! Zgraja maniakalnych Bikerów ( niestety bez Waldka, który opuścił nas przed Zakopcem ).

Drugi raz przekroczyłem magiczną liczbę 200-tu km. na nota bene terenowej wyprawię na Lysą Horę. Nie no stricte terenowy trip to nie był :D bo było sporo asfaltowych dojazdówek. Była to bardzo fajna wycieczka, poznało się nowe tereny, mam tu na myśli czeskie górki ;). Wisienką na trocie była moja udana próba przekroczenia, zdawało by się kosmicznej liczby, 300-tu kilometrów na raz. Hehe w zasadzie 270 kilometrów z TdB -ZE by mi w zupełności wystarczyło tylko pewien człek, biker z Rybnika, niejaki Gustav wszedł mi na ambicje i musiałem wykręcić coś wielkiego - tak to jest jak się czyta o wyczynach Rybnickiego Terminatora :). Udało mi się wykręcić prawie 344 kilometrów w ciągu 19 godzin z czego 14 w siodle ale nie po byle asfaltach tylko po całkiem niezłych górkach i co ciekawe nie w lecie jak dzień jest długi tylko w październiku :). Nie obyło się bez kryzysów, bez chwil zwątpienia ale radość po przyjeździe do domu była ogromna. Wtedy uświadomiłem sobie, że jeśli się czegoś bardzo chce można tego dokonać :).


Tymbark - w trakcie pobijania życiówki :).

Ad.3.
No tego się trochę poznało :). Byłem łohoho w wielu, wielu miejscach, miejscowościach, górach. Kurcze od czego tu zacząć, hehe najlepiej od początku. No to może w wielkim skróci powiem tak: zawiało mnie do Czech parokrotnie ( m.in. Terlicko, Karvina ), byłem w Zakopanem, Limanowej, Myślenicach, Krościenku nad Dunajcem, Nowym Targu, Krakowie, Rajczy, troszkę pokręciłem po Słowacji - Namestowo. Ogólnie rzecz ujmując zwiedziłem kawał Małopolski, troszkę Czech i Słowacji i przejechałem parę nowych gmin Żywiecczyzny. Niestety Śląsk sobie w tamtym roku odpuściłem ale myślę, że w obecnym nadrobię ;).     

Ad.4.
No tego jedynego elementu zeszłorocznego planu nie udało mi się zrealizować. Powody w zasadzie były dwa: brak funduszy i częsta praca w weekendy. No niestety przyszło mi pracować za żenujące pieniądze i to jeszcze bardzo często w weekendy. Co tu dużo pisać - trzeba będzie z nawiązką zrealizować ten element w tym roku :).

Ad.5.
W końcu!!! Po tylu latach bycia upartym i nie do końca przekonanym, przesiadłem się na SPD :). Oczywiście nie na początku roku tylko...w połowie :). Stwierdziłem, że raz kozie śmierć i na pierwszy wypad w SPD-kach zafundowałem sobie tripa do Czech. Hehe udało się bez gleby :). Jednak w teren szybko nie wjechałem bo dopiero po miesiącu - wolałem wtłoczyć do mózgu kwestię wpinania i wypinania. Po wjechaniu w teren zauważyłem kolosalną różnicę - górki, które do tej pory były nie podjeżdżalne, zrobiły się nagle płaskie :). Powiem tak - głupi byłem, że tak późno przesiadłem się na ten system ale mądry Polak po szkodzie :D.

Ad.6.
Taaaak :). A było coś takiego :) ( Beskid Żywiecki Expedition ). Udało mi się zrealizować ten cel podczas urlopu i powiem, że to był chyba najlepszy urlop w moim życiu. Choć wyprawa nie trwała długo, bo zaledwie 3 dni ale prawie cały Beskid Żywiecki został zorany przez mnie.  Epicka wyprawa, genialna pogoda, walka z samym sobą, super tereny, hektolitry wylanego potu i niezapomniana frajda - tak mógłbym krótko opisać ten trip. Po BŻE już wiem co warto zabierać na wyprawy więc na kolejne pojadę zapewne z dość mocno okrojonym plecakiem.  W nowym roku też mam w planie kilkudniowe wypady, już pomału rodzą mi się w głowie nowe eskapady choć jak znam życie, będą to spontaniczne akcje :) . Jak Bozia da pieniążki i zdrowie to i może powrócę do Chorwacji by trochę zorać tamtejszych ziem ;).


Beskid Żywiecki Expedition 2013 - pierwsza wyprawa kilkudniowa.

Ad.6.
Do kolejnych okrążonych Pasm Beskidów mogę dodać Beskid Wyspowy, Makowski i Gorce. Choć powiem szczerze, że zrobiłem to na raz podczas bicia życiówki i nie do końca było to pełne okrążenie pasma/pasm ale myślę, że można to pod to podpisać :). Niestety żadnego nowego szczytu z Korony Gór Polski nie zaliczyłem. Myślę, że w tym roku uda mi się tego dokonać podczas jakiś wypraw rowerowych bo niestety kolejne szczyty są już za daleko, żeby dojeżdżać do nich rowerem...

Do swoich osiągnięć 2013 roku mogę m.in. zaliczyć pobicie życiówki,  wjechanie na Pilsko i Babią Górę podczas jednego dnia ( zero dojazdówek autem ), zimowe zdobycie Skrzycznego. Porażek jakiś takich większych nie było, hehe były tylko 2 urwane haki  ale to bardziej straty :).

Poza tym był to bardzo udany rok. Poznałem mnóstwo zakręconych rowerowo ludzi ( ekipa z Częstochowy - Skowronki; z Jaworzna - Funio, Janusz507, Piofci, Majorus, Kovval; z Cieszyna - Daniel3ttt [ Cieszyński Terminator ], Marek87, Qwertysun; z Rybnika- Gustav [ Rybnicki Terminator ]; z Grzechyni - Tlenek; z Rzeszowa - Sebol; i z Bielska - Marzen, Pawelp7 ). Ponadto spędziłem miłe chwile kręcąc razem ze bbRiderZ'ami podczas temowych wypadów ( Leskowiec, Lysa Hora, Filipka itd.). No co tu dużo pisać - to był bardzo dobry rok!!!

A na koniec pozwolę sobie zrobić mały TOP 2013 :) :
  • najlepszy trip szosowy - ex aequo Tour de Babia - Zakopane Edition 2013 i Pierwsze 300 km;
  • najlepszy trip terenowy - samotnie  - ex aequo Beskid Żywiecki Ęxpedition i Pilsko-Babia Expedition,
  • najlepszy trip terenowy w towarzystwie - Filipka z finałem na Skrzycznem;
Na razie tylko tyle kategorii ale z biegiem lat pewnie pojawi się więcej!!!

Na koniec dziekuję wszystkim za mile spędzone chwile, za wspólne wypady/tripy i mam nadzieję, że nikomu nie zalazłem za skórę ;).
W nowym roku życzę wszystkim żeby nóżka zawsze podawała, żeby obyło się bez kontuzji, poważniejszych awarii, żeby nowy rok był jeszcze lepszy niż poprzedni!!!
Do zobaczenia gdzieś na beskidzkich i nie tylko szlakach :).  





Dane wyjazdu:
81.90 km 28.10 km teren
04:32 h 18.07 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2489 m
Kalorie: 2182 kcal

Żółte błoto..

Niedziela, 10 listopada 2013 · dodano: 12.12.2013 | Komentarze 3

Jest L4 - jest czas na uzupełnianie zaległości...

Mimo, że do końca roku nie pozostało już za wiele i większość wybiera raczej trasy blisko domu, ja postanowiłem jeszcze trochę pokręcić po dotąd nieznanych mi terenach :). Tym razem wybrałem okolice Huciska na Żywiecczyźnie. Co prawda byłem już tam kiedyś ( szosowo ) ale postanowiłem odwiedzić i pokręcić troszkę po okolicznych górkach :) a dokładnie moim głównym celem był żółty szlak biegnący przez Pasmo Pewelskie. Oczywiście trzeba było się wpierw dostać pod owe pasmo, a jak najlepiej??? Wiadomo - jak najwięcej terenem czyli na pierwszy ogień poszedł...Leskowiec :). Do Rzyk Jagódek starałem się jak najbardziej omijać główne drogi - hehe przypomniały mi się nawet drogi, którymi już chyba z milion lat nie kręciłem :D. Z Jagódek na Leskowiec klasycznie wyjechałem szlakiem serduszkowym i kultowym singielkiem pod Groniem JP II. Jako że była niedziela, czym bliżej schroniska tym na szlakach było więcej ludzi co wyjątkowo mi nie przeszkadzało :). Do schroniska nie wchodziłem bo czas gonił, stąd też od razu pokręciłem na szczyt Leskowca.


Na Serduszkowym.

Na szczyci szybka przerwa na małe co nieco i ruszyłem żółtym szlakiem do Targoszowa. Zjazd w tym wypadku był dość wolny. Powody były w zasadzie dwa: agonalny stan amora i mega mokro a ja na wstępie nie chciałem przemoknąć i zmarznąć. Oczywiście musiałem coś poknocić podczas zjazdu i zjechałem ze szlaku, co gorsza na...asfalt :/. Co ciekawe już kiedyś tym szlakiem jechałem ale...w przeciwną stronę :). Co do samego zjazdu to ciekawa opcja choć zdecydowanie lepszą jest czerwony szlak.


Leskowiec - klimatyczne chmury krążące w okół pasma Babiczki.


Genialna polana na żółtym szlaku - widoczki pierwsza klasa!!!

Z Kukowa miałem w planie dojechać do miejscowości Mączne. Według mapy miała być elegancka boczna droga przez Uścikówkę. Spodziewałem się asfaltu, no w najgorszym wypadku dobrze ubita szutrówkę a tu kupa - droga skończyła się przed rzeką. W zasadzie za wodą też była ale zdecydowanie gorsza ( typowa droga zwózkowa ) a co najgorsze nie było żadnej kładki/mostu :(. Trzeba było zagłębić się w mapę i poszukać jakiejś alternatywy. Udało się ale też łatwo nie było bo znaleziona droga okazała się jednym wielkim bagnem. Po przejechaniu paruset metrów zgłupiałem na amen - co chwila jakieś rozgałęzienie, którego na mapie nie było. Dzięki bogu z pomocą przyszedł grzybiarz, który mnie odpowiednio pokierował :)


Stchórzyłem - nie odważyłem się przejechać po tej kładce. Jej wygląd znacząco mnie zdemotywował...



Oczywiście wyjechałem nie w tym miejscu co planowałem :D. Po krótkim terenie przyszła pora na dojazd asfaltem do żółtej rowerówki. W Pewelce odbiłem w prawo ( dalej żółta rowerówka ) i zaczął się porządny uphill czyli to co tygryski lubią :). Prawdę powiedziawszy owy rowerówka jest bardzo fajna choć do lajtowych nie należy i jest zdecydowanie zrobiona pod silniejszych rowerzystów. Mam tu ma myśli ostry podjazd w Pewelce i część terenową, która nota bene daje sporo frajdy. Poza tym towarzyszą nam piękne widoczki na okoliczne górki ( m.in. Koszarawski Groń ) i Górę Matkę.


Czyż nie jest pięknie?? :)

Za Gachowizną wjechałem już na właściwy szlak ( żółty ) i powiem tak: cały czas jedzie się szeroką, leśną drogą, nie ma żadnych technicznych odcinków, żadnych singli. Można by myśleć, że wieje nudą...Ale nie, jechało się bardzo fajnie mimo tego, że na drodze było jedno wielki bajoro :). To chyba jednak dodało całego smaczku bo poczułem się jak na Camel Trophy :D. Uwalony od dołu do góry ostro kręciłem, nie przejmując się już w ogóle warunkami na drodze. Powiem szczerze, cieszyło mnie to strasznie :D :D - hehe poczułem się jakbym jechał u Golonki na maratonie :D. Całego uroku dodawały jeszcze nieziemskie widoczki - po prostu bajka :).


Góra Matka nie chciała pokazać w całości...




Żeby nie było...Samojebka musi być :D.


Pilsko.



Jadąc żółtym, jakoś się tak zamotałem, że skręciłem ze szlaku za wcześnie i zamiast wyjechać w Mutnym, wyjechałem w Pewli Ślemieńskiej :). Niby nie najgorzej ale jakieś 3 km mniej terenu. Skoro już zjechałem tam, gdzie zjechałem, postanowiłem podjechać do Przełęczy Ślemieńskiej by tam udać się przez Ostry Groń do Rychwałdku. Trasę tą w miarę znałem, bo już kiedyś nią jechałem ( w przeciwnym kierunku ). Jako, że byłem w okolicy odwiedziłem jeszcze Babcię, która hehe mnie nie poznała - byłem tak uwalony od błota :D. Na zjeździe z Rychwałdku z deczka zmarzłem ale w sumie nic dziwnego - mokry i uwalony od brązowej brei. Dalej już klasycznie...na Kocierz :). Walka w błocie jednak zrobiła swoje bo uphill w popisowym stylu nie był ;). Zjazd jak zawsze - na złamanie karku :D. Jak klasycznie na Kocierz, tak klasycznie przez Targanice i Brzezinkę dotarłem do domu.


Panorama na Beskid Mały.


Dane wyjazdu:
99.08 km 3.00 km teren
05:04 h 19.56 km/h:
Maks. pr.:73.80 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1110 m
Kalorie: 1797 kcal

Kontuzjowana Lanckorona

Czwartek, 4 października 2012 · dodano: 09.10.2012 | Komentarze 5

Żeby tradycji stało się za dość… wpis z opóźnieniem ;)

Od pewnego czasu myślałem nad jakąś nową trasą w „nieznane”, ale jakoś nic mi ciekawego nie wychodziło. Problem był w tym, że sporo już w okolicy zwiedziłem, a na dalsze tripy nie pozwala już pora roku – dzień jest coraz krótszy. Założenie pierwotne było takie, że będzie to wycieczka asfaltowa – po ostatnich opadach jakoś nie korciło mniemy by wjeżdżać do lasu :)- , bez żadnych dojazdówek autem, zatem miałem dość ograniczone pole manewru. Przez przypadek ktoś polecił mi wypad do Lanckorony, jako że jest to piękne miejsce warte odwiedzenia. Postanowiłem to sprawdzić ;). Trasę do miejsca docelowego wyznaczyłem dość sprawnie, martwił mnie tylko powrót, gdyż nie chciałem wracać tymi samymi trasami i drogami głównymi, a za dużej możliwości nie miałem tylko przebić się na drugą stroną drogi Wadowice-Kraków (droga nr 52). Tamtych terenów totalnie nie znałem, a patrząc na mapę można było się tam pogubić.
Zatem ruszyłem!!! Standardowo do Wadowic dojechałem czerwonym szlakiem rowerowym (wyjątkowo zgodnie z mapą – hehe pierwszy raz mi się to udało) , później już kawałek krajówka (52), by wbić się na drogę do Łękawicy przez Kleczę Dolną, Górną. Tą trasę znałem na pamięć bo już tam kiedyś śmigałem przy okazji rekonansu asfaltowego po Beskidzie Makowskim. .


Widoczek na andrychowską część Beskidu Małego z czerwonego szlaku rowerowego.



Oczywiście zgodnie z moim stałym postanowieniem, by poznawać nowe trasy/tereny/drogi, trzeba było wbić się na jakoś nową drogę by się nie powtarzać :). Więc co zrobiłem.. Zatrzymałem się w Łękawicy w celu znalezienia dokładnego miejsca, w którym przebiega niebieski szlak rowerowy (nim miałem jechać dalej w stronę Zakszowa ) i tu nastąpił wielki wkurw!!! Wyciągam z kieszeni mapę, otwieram i co widzę????? Szlaki n Babią Górę!!! I wtedy odezwały się w mojej głowie słowa…tak, tak były bardzo niecenzuralne i wulgarne. Oj jak kląłem pod nosem. Debil ze mnie, pomyliłem mapy, zamiast zabrać Beskid Makowski, zabrałem Beskid Żywiecki.. I teraz nasuwa się pytanie: jak tu jeździć bez mapy??? Dzięki bogu miałem w phonie gogle mapę, ale ona nie uwzględniała szlaków pieszych :( No cóż trzeba sobie jakoś radzić. Z tego co pamiętałem to z mapy ,to z Łękawicy biegł grzbietem pasma czarny szlak., który schodził do Stryszowa. No i nim pojechałem. W pewnym momencie zgłupiałem, gdyż drogi się rozchodziły, a na mapie czegoś takiego nie było. Z pomocą przyszedł mieszkaniec okolicznego „osiedla” i pokierował mnie jak mam dalej jechać. A wracają do tytułu wpisu i owego czarnego, to jadąc szlakiem poczułem w prawej łydce dziwny ból. Wyglądało to jak skurcz mięśnia, ale po takim odcinku nie miał prawa mnie w ogóle złapać. Co dziwne bolało tylko jak jechałem na siedząco, na stojąco już nie… Chyba sobie naciągnąłem jakieś ścięgno albo mięśnia. Niestety ból towarzyszył mi przez dalszą część tripu stąd też tempo miałem bardzo kiepskie :(.


Gdzieś na czarnym szlaku. Ciekawy widok - sarny w zagrodzie.



Ból rekompensowały na szczęście piękne widoki, a ich troszkę było :). Nie spodziewałem się, że Lanckorona jest na takiej kiepie :). Ze względu na nogę, wyjeżdżałem na przemian albo na młynku, albo na stojąco. Po wjechaniu do centrum zamarłem... Ryneczek, jak też boczne uliczki były prze urocze. Dosłownie jakbym znajdował się w skansenie. Wszystkie domy były drewniane, niskie i co najważniejsze bardzo mocno do siebie przyklejone. Dosłownie jakby czas się tam zatrzymał dobre 100 lat temu. Idealne miejsce na ucieczkę od ciągle pędzącego świata. W Lanckoronie zrobiłem sobie dłuższą przerwę na odpoczynek i uzupełnienie zapasów. Po przerwie odwiedziłem jeszcze ruiny Zamku Lanckorońskiego i poszusowałem po ścieżkach okrążających wzgórze. Miało nie być MTB, ale nie mogłem się powstrzymać od jazdy po tych genialnych ścieżkach.


Lanckorona.


Czyż tu nie jest pięknie??




Plan ścieżek wokół zamku.




Ruiny zamku.


Widok z jednej ze ścieżek wokół ruin zamku.


Fragment tzw Alei Zakochanych.




Downhillowcy zrobili sobie niezłą trasę zjazdową. Ja niestety odpuściłem sobie skoki. Powód - za duże ryzyko wracania na piechotę do domu ;)

W Kalwarii Zebrzydowskiej zatrzymałem się na obiad, by później ruszyć w stroną domu przez Zebrzydowice, Stanisław Górny, Wadowice, Frydrychowice oraz Wieprz. Trasa może pod względem okolicy nie była za ciekawa, ale za to nadrabiała widokami na Beskid Makowski,Mały, Żywiecki oraz na... Tatry Wysokie. Widoki te, szczególnie na Tatry, dały mi takiego kopa, że przez chwilę zapomniałem o bólu nogi :).


Kalwaria Zebrzydowska i tzw dróżki.


Widok na wzgórze lanckorońskie z Kalwarii Zebrzydowskiej.


Mój baton energetyczny - Tatry.




Wadowice.

Reasumując: fajna wycieczka z masa ładnych widoków. Szkoda tylko, że zapomniałem mapy, bo zapewne trip byłby dużo ciekawszy :).

P.S. Są czasami przypadki, że piwko w Opium nie jest zwyczajem ;)



Dane wyjazdu:
123.90 km 5.00 km teren
06:15 h 19.82 km/h:
Maks. pr.:72.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1670 m
Kalorie: kcal

Rekonesans asfaltowy po Beskidzie Makowskim.

Środa, 18 lipca 2012 · dodano: 01.08.2012 | Komentarze 2

...To się nazywa mieć poślizg z wpisem ;).

Jak sam tytuł mówi wiadomo jaki był cel tripu - wstępne poznanie, a dokładnie mówiąc obejrzenie krajobrazu Beskidu Makowskiego z szosy by w przyszłości dogłębnie spenetrować tę część Beskidów. No i przyznam się bez bicia, że jest to ciekawe pasmo, troszkę inne niż Beskid Mały czy też Śląski - mniej zalesiony ale za to bardziej pagórkowaty.
Trasę rozpocząłem inaczej niż zazwyczaj, bo z pod domu rodzinnego (Czańca). Standardowo do Wadowic dostałem się czerwonym szlakiem rowerowym i jak zawsze na "polnym" odcinku się pogubiłem i wyjechałem w innym miejscu niż przewidywał szlak. Można by rzec, że jest to już moja tradycja :D. Nigdy mi się nie udało pokonać tego odcinka zgodnie z mapą :D.


Początek odcinka polnego - widoczek na Bliźniaki w Beskidzie Małym.



Oczywiście starałem się omijać główne drogi, zjechałem z czerwonego szlaku i kierowałem się na Zawadkę i Gorzeń Górny/Dolny by czarnym szlakiem rowerowym dojechać do, niestety, drogi głównej na Kraków. Ten niespełna kilometrowy odcinek nie wspominam najlepiej - makabryczny ruch - ale niestety musiałem go pokonać by dostać się do drogi na Łękawicę ( nie tą na Żywiecczyźnie ) . No i tu zaczęły się widoczki :) i oczywiste pomyłki w planowanej trasie. Ale cóż zrobić gdy się ma fajne podjazdy/zjazdy (szczególnie ten pod Łękawicę) i człowiek nie patrzy na mapę bo napawa się trasą :D. Do Stryszowa dojechałem główną drogą a nie jak planowałem szlakiem rowerowym/pieszym.





Ze Stryszowa ruszyłem na Zakrzów by pierwotnie wbić się na zielony szlak (ni to pieszy, ni rowerowy) ale jak się okazało takiego szlaku nie było, a w zamian był czarny rowerowy, który nagle się skończył przy jakimś ośrodku wypoczynkowym. Chwila koncentracji, dokładne przestudiowanie mapy i co?? Dupa!!! Teren ogrodzony, nie widać żadnej ścieżki biegnącej w las. Zgłupiałem. Poplątałem się trochę po obiekcie i z głupoty trafiłem na, w zasadzie nie widoczną, ścieżkę, która przerodziła się w...(patrz niżej) :)



Do Budzowa dojechałem bardzo sympatyczną leśną drogą :). Zrobiłem sobie tam przerwę na uzupełnienie płynów i zapasów jedzenia.



Z Budzowa ruszyłem do Makowa Podhalańskiego zielonym szlakiem. Oj ależ tam było mokro!!! Szlak nie dość, że bardzo zarośnięty to jeszcze niemiłosiernie wodnisty. Żałowałem, że wybrałem ten szlak!!! Nie dość, że dwa razy wpadłem całym butem do błota to jeszcze przez przypadek skasowałem sobie licznik. Oj sypały się kur...y pod nosem. Po wjechaniu na asfaltowy odcinek zielonego szlaku początkowo wkurwę przyćmił genialny zjazd. Już, już miałem na budziku 72 km/h i prognozy były na dużo więcej, aż tu...słuchawki wypadły mi z uszu (zapewne pęd powietrza był tego przyczyną) i jedną dosłownie zmieliły szprychy. No cóż trzeba było wyhamować!! FUCK!!! Nastąpiło wtedy apogeum wkur..nia! Nie dość, że but mokry, skasowany licznik to jeszcze będę musiał jechać do domu z jedną słuchawką.




Jedyny plus wyhamowania po stracie słuchawki - piękny widoczek :).

Tak a propo, gdyby nie ta słuchawka to doświadczył bym chyba najlepszego asfaltowego zjazdu - początek mega szybki, a końcówka kręta i wąska. Po prostu bajka!!! Zdenerwowanie spowodowało, że w Makowie Podhalańskim w ogóle się nie zatrzymałem i cisnąłem cały czas w stronę Suchej Beskidzkiej. Dzięki bogu znalazłem fajną drogę (żółty szlak rowerowy), która totalnie mijała główną drogę.


Karczma w Suchej Beskidzkiej.

W Suchej przerwa na obiad (kebab) i w pełni sił ruszyłem w stronę Przełęczy Kocierskiej przez Las i Łękawice (tym razem tą na Żywiecczyźnie). Nota bene strasznie nie lubiłem tej trasy ale wyjątkowo szybko i przyjemnie mi zleciała :). Jadąc w kierunku Kocierza zastanawiałem się , że byłyby jaja jakbym spotkał k4r3l'a, gdyż on często trenuję wyjeżdżając i zjeżdżając z przełęczy. Gdzieś na wysokości zjazdu na Kocierz Rychwałdzki widzę Bikera stojącego na poboczu, podjeżdżam, patrzę i kto mi się ukazuję??? Monsieur (czyt. mesję) k4r3l. Hhehe po prostu mega fuks!!! :) Cały odcinek do Andrychowa spędziliśmy na pogaduszkach ( no może poza zjazdem ) w bardzo delikatnym tempie :). To się nazywa pozytywny akcent na koniec tripu :).


Beskid Mały.

P.S. Dystans i średnia prędkość są orientacyjne z powodu skasowania licznika.