Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 56854.76 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.67 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2012

Dystans całkowity:333.52 km (w terenie 86.50 km; 25.94%)
Czas w ruchu:19:45
Średnia prędkość:16.89 km/h
Maksymalna prędkość:67.00 km/h
Suma podjazdów:5270 m
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:66.70 km i 3h 57m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
56.92 km 42.00 km teren
05:00 h 11.38 km/h:
Maks. pr.:65.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1740 m
Kalorie: kcal

Pechowe Czechy.

Wtorek, 26 czerwca 2012 · dodano: 04.07.2012 | Komentarze 8

Tym razem trochę inaczej niż zawsze :). Po pierwsze nie był to samotny trip, ale z Ludwikonem; po drugie - nie rozpocząłem trasy z pod mieszkania, ale dojechaliśmy sobie autem do Ustronia skąd rozpoczęliśmy trip. Dlaczego z Ustronia? Powód banalny - ograniczony czas na wypad. Oczywiście żeby było zabawnie to na dzień dobry musieliśmy zmienić początek trasy gdyż mapa zbytnio nie zgadzała się z rzeczywistością - tam gdzie miała być droga i szlak tam był teren prywatny ogrodzony płotem :D. No nic, lekka korekta trasy i siedliśmy na bike'i i ruszyliśmy żółtym szlakiem (wpierw pieszym, a później rowerowym) w stronę granicy polsko-czeskiej (Cisownica-Nydek). Nota bene owy szlak rowerowy miał być, jak to było opisane, ciężki :). No może dla szosówki :D :D. Następnie wbiliśmy się na czerwony szlak by dostać się pod Wielką Czantorię. Trasa bajka - mnóstwo singiel track'ów. My niestety jechaliśmy pod górę, ale w dół była by kosmiczna ekstaza. Ostatnie 500 metrów było już tak strome, że trzeba było prowadzić bike'i.




Szkoda, że nie wracaliśmy tą trasą :(

Na Wielką Czantorię wyjechaliśmy niebieskim szlakiem (fajna szeroka droga). Niestety na szczycie nie siedzieliśmy długo bo wiał zimny wiatr, a ja oczywiście byłem w krótkim rękawku (na dole było 20 st. więc nie widziałem sensu zakładania czegoś cieplejszego ) :).





Z Czantorii ruszyliśmy wzdłuż granicy w stronę Wielkiego Stożka. Bardzo fajna trasa ze sporą ilością wymagających podjazdów i ciekawych zjazdów. Niestety jest to szlak dość mocno uczęszczany przez turystów stąd trzeba było uważać na downhill'ach, żeby nikogo nie potrącić. A co najważniejsze - te widoki na Beskid Śląski- genialne :).


Soszów Wielki.




To sem ja :).

Na Wielkim Stożku mała przerwa, podczas której nastąpiła mała zmiana planów co do dalszej podróży. Mianowicie pierwotnie mieliśmy zjechać do Istebnej, przekroczyć granice z Czechami by z powrotem wbić się na czerwony szlak, którym to zaczynaliśmy przygodę w czeskiej krainie :). Ale wybraliśmy wersję inną. Co prawda zjechaliśmy do Istebnej (żółty szlak) ale granicę przekroczyliśmy w zupełnie innym miejscu, rzekłbym nawet trochę nielegalnie i ruszyliśmy asfaltem w stronę Jablunkov'a. W końcu trzeba poznać choć trochę życie codzienne i kulturę Czechów :D.




A tu już widoczek z powyższych skał.




Nazwijmy to lekko nielegalne przekroczenie granicy :D.


Jablunkov.

W Jablunkov'ie przerwa na "małe co nieco" (Radegast) i dalej ruszyliśmy w trasę, wpierw niebieskim szlakiem, później żółtym by docelowo wbić się na czerwony (owy pierwotny). Na Filipce czekał na nas mały singielek, co prawda z deczka zarośnięty ale i tak fajny. A później???? To już tylko bajka :) Genialny, mega szybki zjazd do Nydka (Nýdek). Początkowo szeroka,kręta, szutrowa droga (Vmax 60km/h), a później równie szybka, kręta, ale tym razem asfaltowa droga (Vmax 65km/h.) No niestety na dole złapałem kapcia :(. Jak się okazało dętki nie dało się skleić, gdyż wentyl był uszkodzony więc wykorzystałem zapasową gumę. W zasadzie chciałem wykorzystać :(. Jak się okazało zapasowa miała 6 dziur a ja miałem tylko 3 łatki. OJ spędziłem tam mnóstwo czasu na szukaniu dziur i ich łataniu. Dzięki pomocy Ludwikona, który specjalnie się cofał, żeby mi pomóc, i mieszkańca Nydka udało mi się załatać dziury (WIELKIE DZIĘKI CHŁOPIE ZA ŁATKĘ). A skąd się wzięło tyle dziur?? Już tłumaczę. Ową pechową dętkę zapewne miałem źle pozwijaną w sakwie podsiodłowej i kiedy ją otwierałem widocznie za każdym razem musiałem ją przecinać zamkiem. Mam nauczkę na przyszłość!!!!! Niby wszystko było by pęknie, ale jak pech to pech!!! Ujechałem może 300 metrów i co??? Znowu flaka!!!! Oj jaki byłem wkur..ny!!!! Do granicy brakowało mi może 3 kilometry plus jakieś 2 do samochodu. No nic rower na ramię i w wielkiej wkurwie szedłem do granicy. Po drodze spotkałem Czecha, który zaoferował mi podrzucenie ale niestety w przeciwnym kierunku. W miedzy czasie jak ja niosłem rower Ludwikon pojechał po auto by ostatecznie ściągnąć mnie z granicy w Cisownicy. Można by rzec, że miało być tak pięknie, a skończyło się wiadomo jak.



Dane wyjazdu:
60.09 km 1.00 km teren
02:30 h 24.04 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:300 m
Kalorie: kcal

Wieczorowo asfaltowo.

Środa, 20 czerwca 2012 · dodano: 25.06.2012 | Komentarze 1

Po niedzielnym pedałowaniu doszedłem do wniosku, że jazda w upale nie jest ani zdrowa ( chwyciło mi gardło ), ani nawet super przyjemna. Zatem trip rozpocząłem późno bo o godzinie 18.
Od dawna korciło mnie żeby odwiedzić Czechowice-Dziedzice ale zawsze jakoś nie było po drodze. W końcu wykorzystałem wolny wieczór i ruszyłem w kierunku Janowic by docelowo dostać się do Czechowic. Trasa bardzo przyjemna - znikomy ruch i stosunkowo płasko więc można było trochę przycisnąć mocniej na pedała :).


Pomnik Braterstwa Broni z czasów PRL.


To chyba jest centrum miasteczka.

W centrum krótka chwila na opracowanie dalszej trasy i uzupełnienie płynów. Miałem pomysł aby ruszyć w stronę Pszczyny ale z braku dobrej mapy (korzystałem z map google na telefonie) stwierdziłem, że po raz enty odwiedzę zaporę na Zbiorniku Goczałkowickim.



Kiedyś kumpel wspominał mi o jakiś fajnych ścieżkach/drogach biegnących z zapory w stronę Bielska - zatem trzeba było to sprawdzić :). Satelitarny widok okolicy pokazywał, że od zapory biegną jakieś ścieżki przez las w stronę Bronowa, zatem ruszyłem w ciemno :). Wpierw dotarłem do wielkiego torowiska i tam zgłupiałem na moment. Narodziło się pytanie jak przedostać się na drugą stronę?? Na pierwszy rzut oka nie było żadnego przejazdu ale po chwili plątaniny znalazłem wąski tunel i nim przedostałem się na drugą stronę :). Później przez las jechałem jak się nie mylę niebieskim szlakiem rowerowym. Po wyjechaniu z niego musiałem się odnaleźć na mapie. Dzięki bogu mam telefon z GPS'em więc ułatwiło mi to znacznie orientację w terenie. Ruszyłem dalej w stronę Międzyrzecza. Oczywiście nie obyło się bez pomyłek i niestety musiałem trochę skorygować trasę :).


A w środku lasu... stacja PKP.




Fragment niebieskiego szlaku rowerowego.

Z Międzyrzecza Górnego ruszyłem w stronę Jasienicy. Nota bene jest tam jeden bardzo fajny podjazd :). W Jasienicy krótka wizyta u siostry i dalej ruszyłem standardowo ul. cieszyńską do Bielska.
Trip podsumowany oczywiście piwkiem w moim stały lokalu.


Gdzieś przed Jasienicą.



Dane wyjazdu:
74.21 km 0.50 km teren
03:00 h 24.74 km/h:
Maks. pr.:64.00 km/h
Temperatura:31.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:720 m
Kalorie: kcal

Kacowa plątanina na raty.

Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 25.06.2012 | Komentarze 2

Kacowa??? Już tłumaczę :). Każdy wie zapewne co działo się 16 czerwca ok. godziny 21 - Reprezentacja Polski grała z Czechami!!. Od początku wiedziałem, że szans na wygranie tego meczu nie mamy. Optymistycznie przewidywałem remis 1:1. No cóż, każdy widział ten mecz i wie jak to wyglądało. Po prostu żenada!!!! No może pierwsze 15 minut było ciekawe bo później to już tylko była typowa gra naszej reprezentacji... Zatem dlaczego kacowa??? Otóż smutki po porażce i nie zakwalifikowaniu się dalej trzeba było zapić :).
Rano wstałem i co??? Mega KAC!!!! A na kaca najlepsza jest....najlepszy jest rower :). Zatem siadłem na Authora i pojechałem do rodziców na niedzielny obiadek :). Skwar na zewnątrz był nieziemski ale przynajmniej szybko pozbyłem się toksyn z organizmu. Gdzieś przed kopcem w Lipniku zauważyłem jadącego kolarza. Był może przede mną 200 metrów. Zacząłem pościg :). Dogoniłem go dopiero w centrum Kóz. Nie powiem łatwo nie było - jego szosówka kontra mój rower na "typowo szosowych" ;) 26/2.1 cala :D. Do ronda w Kobiernicach na przemian się wyprzedzaliśmy - taki mały pokaz sił :D. Później nastąpiła część zapoznawcza, krótka rozmowa i każdy ruszył w swoją stronę - ja na Czaniec, a on na Kęty.
Jazda w takiej temperaturze i w takim tempie (28km/h) jest strasznie wyczerpująca. Na ostatnich metrach miałem już oznaki przegrzania organizmu - zaczęło mi być po prostu zimno, a na zewnątrz w słońcu było grubo ponad 30 st.
Po obiedzie przyszedł czas na relaks, ale tym razem nie na bike'u ale na ogrodowej huśtawce. W pewnym momencie załapałem straszne smaki na...loda włoskiego. A gdzie są najlepsze????? Wiadomo, że w Andrychowie koło parku :). Zatem siadłem i ruszyłem. Żeby nie było drogę powrotną trzeba było sobie urozmaicić i wracałem przez tzw. Morgę.


Basen w Andrychowie. Oj chciało się wskoczyć na chwilkę :).

I znowu relaks u rodziców po to by za chwilę ruszyć w stronę Bielska. Oczywiście powrotna droga tą samą trasą nie wchodziła w rachubę zatem skierowałem się na Międzybrodzie Bialskie by wjechać na Przegibek, a później zjechać do B-B.
Zwyczajowo trasę zakończyłem piwkiem w Grawitacji :)



Dane wyjazdu:
44.30 km 17.00 km teren
03:00 h 14.77 km/h:
Maks. pr.:64.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:810 m
Kalorie: kcal

Deszczowa Błatnia

Wtorek, 12 czerwca 2012 · dodano: 14.06.2012 | Komentarze 0

Tym razem autorem trasy nie byłem ja. Kiedyś tam, podczas spożycia złocistego napoju i wspólnego oglądania meczu z Ludwikonem padł pomysł na jakąś krótką trasę po okolicy. Termin wyznaczyliśmy sobie na wtorek 12-go czerwca. Prognozy na owy tydzień nie były za dobre więc szczerze mówiąc sobie odpuściłem. Jednak w poniedziałek Ludwikon stwierdził, że pogoda powinna być w miarę więc można by coś popedałować we wtorek. Ustawkę zrobiliśmy przed Gemmini o 12. Dołączył jeszcze do nas kumpel Ludwikona - Tomek - i ruszyliśmy na Błatnią. Pogoda nie zapowiadała się najlepiej - po przejechaniu może kilometra puściła się z nieba mżawka i towarzyszyła nam przez połowę tripu. Atak na Błatnią zaczęliśmy od wyjechania na Szyndzielnię, a później już szlakiem w stronę miejsca docelowego.


Tuż przed Szyndzielnią.


Widok na Bielsko.

Na Błatnią z Szyndzielni jechaliśmy już żółtym szlakiem. Bardzo fajna trasa ,szczególnie jak jest mokro :). Po drodze mijaliśmy sporą rzeszę turystów ( 2 wycieczki szkolne). Dziwne, że ich pogoda nie zniechęciła :D. Oczywiście nie obyło się bez niespodzianek. Mowa tu oczywiście złapaniu gum :). Na pierwszy ogień poszedłem ja - "flaka" z przodu. Prawdopodobnie skutek szybkiego, kamienistego zjazdu zaraz przed Błatnią. Drugą złapał Ludwikon - oczywiście też podczas zjazdu ale tym razem z tyłu.


Widoczek z Błatniej.





Na Błatniej oczywiście przerwa na małe co nieco [pyszny złocisty napój] i dalej ruszyliśmy w stronę Jaworza, tym razem czerwonym szlakiem. Bardzo szybki odcinek gdyby nie przerwa na wspomnianą wcześniej "flakę" Ludwikona.
Oczywiście nie trzeba pokazywać jak wyglądaliśmy po wjechaniu na asfalt w Jaworzu-Nałężu :D. Wystarczy krótki opis - błotni bikerzy :D.


Wyruszamy z pod schroniska.





Dalej do Bielska pojechaliśmy już bocznymi drogami. W okolicach lotniska pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w swoje strony - ja tradycyjnie do Grawitacji :)

Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
98.00 km 26.00 km teren
06:15 h 15.68 km/h:
Maks. pr.:67.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1700 m
Kalorie: kcal

Spontaniczna Barania Góra ;)

Środa, 6 czerwca 2012 · dodano: 11.06.2012 | Komentarze 1

...Jak zawsze "małe" opóźnienie z wpisem :/...

Pomysł na trasę totalnie nie planowany. Siedziałem sobie we wtorek i rozmyślałem gdzie by tu jechać i nic nie mogłem ciekawego wydedukować, szczególnie że prognoza na środę nie była optymistyczna - do południa miało być brzydko :/. Zatem żadna dłuższa trasa nie wchodziła w grę.
Ale co tam, koło 12 zaczęło się coś delikatnie przejaśniać więc spontaniczna decyzja - jadę...ale gdzie??? Pierwsza myśl - Barania Góra!! Dawno w sumie tam nie byłem i co najważniejsze nigdy nie jechałem na nią od strony Skrzycznego. Szybko sprawdziłem temperaturę na polu - 18 st.C.- i znowu dylemat jak się ubrać?? Raz kozie śmierć - założyłem letnią wersję. Jak się okazało słusznie :).
Standardowo ruszyłem w stronę Szczyrku by docelowo wyjechać gdzieś pomiędzy Skrzycznym, a Małym Skrzycznym - trasa biegnie od Golgoty.


Ścieszka rowerowa biegnąca od Buczkowic do Szczyrku.


Moja ulubiona trasa na Skrzyczne.


"Pozostałości" po deszczach.

Po wdrapaniu się na prawie Skrzyczne wbiłem się na zielony szlak i nim już jechałem na Baranią Górę. Nota bene momentami miałem już go serdecznie dość - droga była tak zniszczona, że nawet na niewielkich podjazdach trzeba było zsiadać z roweru bo nie dało się jechać. Nie powiem były też fajne zjazdy, na których trzeba było się wykazać techniką i doświadczeniem :). Głazy na drodze rekompensowały dobrze otaczające mnie widoki. Co prawda widoczność nie była za dobra ale wystarczająca by napawać się przyrodą.




Malinowska Skała.




W tym momencie miałem chwilę zwątpienia czy aby to był dobry pomysł na trip.


Teoretycznie dalej nie powinienem jechać :D.


Dla takich widoków warto czasami prowadzić rower.


W tle Brania Góra.

W końcu się wdrapałem na Baranią Górę. Zielony szlak nie należy do najłatwiejszych dla rowerzysty, szczególnie w momencie wjazdu do rezerwatu. Na szczycie obowiązkowa chwila dla fotografa, naładowanie baterii :). Zjazd niebieskim szlakiem. Szczerze mówiąc bardzo trudny i wymagający odcinek. Na drodze było mnóstwo powalonych drzew ( rezerwat ), głazów i korzeni. Trzeba było bardzo uważnie zjeżdżać bo trasa nie była łatwa. Chwila nieuwagi i można było spaść ze skarpy, która była po jednej stronie ścieżki.


Wieża widokowa na Baraniej Górze.




Łatwo nie było.




Momentami trzeba było nawet zsiadać z roweru.

Żeby nie było cały czas nie zjeżdżałem niebieskim szlakiem. Docelowo miałem wjechać na leśną drogę, która to przecinała owy szlak i miała prowadzić aż do Przełęczy Salmopolskiej. Nawet tak zrobiłem tylko, że na jednym rozwidleniu pomyliłem drogę i zamiast jechać planowaną trasą ja.....zjechałem do Wisły Czerne. Nie powiem zjazd był genialny - mega szybki z dużą ilością zakrętów - ale się tak wkur...łem na siebie, że odeszła mi ochota na dalsze fotografowanie. A było co bo choćby Jezioro Czerniańskie czy skocznie w Malince. No niestety wbiłem się na asfalt i musiałem wyjeżdżać na Przełęcz Salmopolską od strony Wisły czego totalnie nie planowałem. Przez tą pomyłkę nadrobiłem wpizdu kilometrów i zmarnowałem czas, który miałem przeznaczony na koncert w Backstage'u.


Niebieski szlak zamieniłem na taką drogę - do pewnego momentu :(.

Ustawowo trzeba było zakończyć trip piwkiem w Grawitacji :). Hehe w ogródku piwnym wyglądałem z deczka dziwnie - cały uwalony w błocie. Ale co tam, jak zwyczaj to zwyczaj :D.

W trasie "męczyłem" m.in. płytę Omerta super grupy Adrenaline Mob. W końcu wybieram się na ich koncert więc trzeba było "spenetrować" ich kawałki :D.



Kategoria Beskid Śląski