Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 51859.25 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Beskid Śląski

Dystans całkowity:1941.63 km (w terenie 495.10 km; 25.50%)
Czas w ruchu:115:54
Średnia prędkość:16.75 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:35116 m
Suma kalorii:16189 kcal
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:84.42 km i 5h 02m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
30.81 km 12.00 km teren
02:26 h 12.66 km/h:
Maks. pr.:57.20 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:864 m
Kalorie: 719 kcal

Najbardziej komercyjne górki koło Bielska

Sobota, 30 sierpnia 2014 · dodano: 05.03.2015 | Komentarze 0

Jakoś nie miałem pomysłu na tripa a kręcić się chciało...Co prawda mój znajomy Długi Chudy Lolo organizował w Bielsku Alleycat'a ale jakoś ta forma jeżdżenia mnie nie przekonuje. Tak sobie siedząc na mieszkaniu wykminiłem, że można by się udać na...Kozią Górkę czyli teren przeze mnie nie lubiany ze względu na dużą komercyjność tzw. niedzielnych turystów.. No cóż poradzę, że mam złe wspomnienia z tym szczytem ( zawsze tłumy ). Ale z braku laku  można by tam się przejechać tylko, że nie klasyczną drogą od Cygańskiego Lasu. Wybrałem opcję tak jakby od Bystrej czyli drogi, którą jechałem ostatnim razem podczas tripu na Skrzyczne. Hehe jest tam jeden fajny podjazd, gdzie trzeba ostro młynkować ;). Następnie wbiłem się na niebieski szlak na Kozią. Ku z dziwieniu, ludzi na szlaku prawie wcale. Przy schronisku może z 10-ciu i tyle. Dziwne bo to przecie sobota...Hmnnn... Chyba wszczeliłem się w jakąś dziurę :D . W dół mi się nie chciało jeszcze zjeżdżać więc pokręciłem żółtym przez Kołowrót na Szyndzielnię. I tu powiem, że odcinek bardzo ciekawy, z mocnym podjazdem. Końcóweczka niestety już z buta bo na mokrych korzeniach i kamieniach opony nie dawały sobie rady :/. Trzeba to będzie kiedyś zrobić jak będzie sucho - odcinek ma potencjał uphillowy :).  Na sam czubek Szyndzielni nie wyjeżdżałem, jakoś nie odczuwałem takiej potrzeby ;). Za to zjechałem niżej, do kolejki by tam odbić w lewo na żółty szlak do Wapienicy. Mam sentyment do tego szlaku - bardzo fajna opcja zjazdowa, szybka, kręta i z superowym singielkeim pod koniec. Później to już niestety asfalty. Zatrzymałem się jeszcze w Babrze Strudzonego Rowerzysty ( wiadomo - na piwko ), gdzie odbywało się wręczenie nagród bielskiego alleycat'a. Chwilkę pogawędziłem z organizatorem i ruszyłem w stronę mieszkania bo dostałem cynka od znajomych, że... wypadało by iść na jakie pifko ;)




Bielsko a z prawicy Beskid Mały.




Widok z Koziej Górki na...Mordor ;)



Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
90.00 km 25.00 km teren
04:02 h 22.31 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1620 m
Kalorie: kcal

Skrzyczne z bonusem.

Niedziela, 10 sierpnia 2014 · dodano: 02.03.2015 | Komentarze 1

Po ostatnim szosingu przyszła pora na zmianę opon i… wiadomo – TEREN J. Jakoś się długo zbierałem…Pierwotny plan zakładał poranny trip ale wiadomo jak to ze mną…zawsze coś wyskoczy albo po prostu ciężko mi się z rańca zebrać. Tak też było i w tym przypadku – wyjechałem dopiero po 12-tej. Plan był prosty i klarowny – Skrzyczne – a co później to czas pokarze. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym cos nie pokombinował. Wpierw zjechałem z głównej drogi w prawo, w stronę Koziej Górki. Całkiem ciekawy wariant z przyjemnym uphillem. Przyznam, że początkowo kręciło się ciężko – duża wilgotność i duchota – stąd tez tempo nie było za mocne. Po dojechaniu do szlaku na Kozią Górkę, skręciłem w lewo ( czerwony szlak ) by dojechać do Bystrej. Tam się troszkę pogoda spaprała – zaczęło mżyć – ale postanowiłem dalej kontynuować tripa. Wbiłem się na całkiem przyjemną czerwoną rowerówkę, która doprowadziła mnie do Buczkowic, a później już klasycznie popedałowałem asfaltami do Ostrego.





Mój cel - Skrzyczne.



Wjazd na Skrzyczne był już zdecydowanie lepszy. Nóżki się rozkręciły i duchota jakby zelżała. Nie ma się co rozpisywać o uphillu bo podjazd jak podjazd – nic się nie zmienia od paru lat :]. Widoczki jak zawsze bajeczne. Na szczycie było już zdecydowanie chłodniej wieć nie rozsiadałem się na długo – parę fotek, uzupełnienie kalorii i sru w stronę Malinowskiej Skały.Oj jak ja lubię ten odcinek, można zdrowo przycisnąć . Oczywiście próbowałem pod Malinowska wyjechać ale szybko spokorniałem i zszedłem z bike’a. A na skale ludu jak mrówek – piechurzy i spora grupka enduraków. Nie wiem czemu ale sporo z nich chyba nie zna kultury rowerowej – ani cześć, ani be , ani kukuryku. Oczywiście zostałem zdzielony wzrokiem z góry na dół ale co tam… Kawałek za Malinowska dojrzałem prze superowy widok. Nie mam tu na myśli krajobrazów, bo wiadomo, że są genialne, a bikera i to nie byle jakiego. Otóż był to…na oko sześćdziesięcioletni pan, z długa, krzaczasta brodą, częściowo ubrany po kolarsku. Nie omieszkałem, musiałem pogadać. Okazało się, że był to fundator Białego Krzyża na Przełęczy Salmopolskiej, niejaki Aleksander Bojda. Przesympatyczny człowiek, zapalony sportowiec i działacz społeczny. Boże daj mi siłę bym w jego wieku jeszcze był tak czynny sportowo. Po niemal półgodzinnej pogaduszce, ruszyłem w stronę Malinowa. Jednak na sam szczyt nie wjeżdżałem a skręciłem w lewo by dojechać do szerokiej szutrówy biegnącej na Przełęcz Salmopolska. Heheh dogoniłem tam enduraków, którzy wybitnie się cielili. Chyba musiałem im wsiąść na ambicje podczas zjazdu bo zaczęli mnie dochodzić. Podjąłem wyzwanie i zaczęło się ostre ściganie do asfaltu. Nieskromnie powiem, że nie mięli ze mną szans :]. Raz udało im się mnie wyprzedzić ale…tylko raz. Później wujek ( znaczy ja ) pokazał im jak się jeździ :].






Uphillowo...








Chłopaki enduraki tak mnie zagrzali, że postanowiłem nie zjeżdżać na asfalt i dalej kręcić w terenie. Początkowo jechałem czerwonym szlakiem w stronę Kotarza lecz szybko z niego zjechałem – czarny na Stary Groń, Horzelicę. I to był szczał w dziesiątkę. Kręciło się tam fajnie – ładne widoczki, spokój, cisza i co najważniejsze nie męczyłem czerwonego do Klimczoka. No cóż jakoś za nim nie przepadam…. Troszkę mi się pofanzoliło bo zamiast zjechać zielonym do centrum Brennej,zaliczyłem kamienisty czarny. Oj wytrzepało mnie tam zdrowo . Jeszcze na chwilę wpadłem „polansować” ;) się do centrum i trza było cisnąć do domu. Starałem się omijać asfalty bo po co męczyć się na terenowych oponach.




Na czarnym...




Route 2 912 167 - powered by www.bikemap.net


Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
85.42 km 30.00 km teren
06:08 h 13.93 km/h:
Maks. pr.:62.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1920 m
Kalorie: 2055 kcal

Barania Góra z Sarenkami ;)

Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 07.08.2014 | Komentarze 7

No dobra...teraz to już przesadziłem z zaległościami....Wiem trzeba mnie gonić za to i to ostro...Z chęcią zostanę ukarany przez jakąś miłą niewiastę :D . Nie no żart :D

Wróćmy do sedna :).

Efff (Ewa) powróciła po raz drugi w Beskid Śląski - tym razem chciała w nieco dogodniejszych warunkach zdobyć Baranią Górę. A że warun był zacny, że miałem tym razem czas to postanowiłem Im ( Była z koleżankami ) towarzyszyć ale jak to w moim przypadku - na rowerze :). Stąd też zbytnio z wyjazdem się nie spieszyłem, gdyż wybrany przez Ewę szlak znam i wiem, że troszkę czasu się drepta. Planowałem dołączyć do dziewczyn gdzieś w okolicy Hali Radziechowskiej. 
Jednak tym razem wymyśliłem sobie, że do owego miejsca spotkania dojadę inaczej a mianowicie niebieskim szlakiem z Matyski. Hehe na dzień dobry troszkę pobłądziłem, nawet lokalna sarenka nie wiedziała, gdzie biegnie szlak :D. Jakoś go odnalazłem i ruszyłem w górę. Początkowo kręciło się fajnie - dziki, mało uczęszczany szlak dawał sporo frajdy. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy :( - w pewnym momencie szlak przerodził się w drogę zwózkową ale nie taką ładnie ubitą, wyrównaną tylko w mega rozpieprz - widać, że nie dawno tu coś robili. Po prostu tragedia - konary, gałęzie leżały wszędzie, szlaku w ogóle nie było widać. Po dobrych 20-stu minutach poszukiwań udało mi się odnaleźć szlak. Dzięki bogu dalszy odcinek do Hali Radziechowskiej pozwolił zapomnieć o mega wkurwie - fajny wąski singielek :).



Widoczek na Matyskę i Beskid Żywiecki.


Na niebieskim...





No niestety do  planowanego miejsca spotkania przyjechałem z lekkim poślizgiem stąd też dziewczyny były kawałek przede mną. Korzystając z pięknych widoczków i ogólnej słabości do Hali Radziechowskiej, postanowiłem sobie zrobić krótką przerwę na małe co nieco  :). Tak więc zacząłem gonić niewiasty :) . Udało mi się to dopiero kawałek za Magurką Wiślańską czyli można by rzez zaraz przed "szczytowaniem" - hehe proszę tu nie mieć żadnych sprośnych skojarzeń ;). Widać dziewczyny miały konkretne tempo, skoro tak daleko je dogoniłem. Krótka pogawędka i ruszyłem dalej by spotkać je znowu na szczycie. Nie ukrywam, że ostatnie chwile czerwonego szlaku są dla mnie zawsze wyzwaniem. Odcinek ten jest dość wymagający ( mam na myśli ten "leśny) a ja zawsze lubię "trochę" powalczyć :).  Po krótkiej chwili dziewczyny dołączyły do mnie - tym razem widoczki były przednie, nawet Tatry było widać. Ustawowa przerwa na małe co nieco - muffiny Ewy wymiatały :). Niestety zaczęło coś grzmieć i trza było się teleportować w dół. Schodziliśmy/zjeżdżaliśmy już wszyscy razem, początkowo czarnym szlakiem by ostatecznie wbić się na zielony. Przyznam się bez bicia - ani jednym ani drugim nigdy nie jechałem w całości, zawsze gdzieś odbijałem/ skracałem. Tym razem zrobiliśmy je w całości i powiem szczerze bardzo fajne i klimatyczne szlaki, miejscami zdrowo zarośnięte i sporo singielków :). 




Hala Radziechowska.


cd.






Barania Góra.



Powiem więcej - już zawsze będę zjeżdżał tymi szlakami bo fan był przedni mimo, że jechałem tempem piechurów. Już nawet nie chce wiedzieć co by się działo, gdybym zjeżdżał sam... Ekstaza murowana :D. Na ostatnich metrach, nazwijmy to leśnego odcinka zielonego szlaku, zaczęło już padać ( zbliżała się pioruńska burza ) więc postanowiłem zjechać do "cywilizacji" i tam już poczekać na dziewczyny - ja nie miałem nic przeciwdeszczowego :/. Oj burza była konkretna!! Gdy deszcz ustał, pojawiły się niewiasty - szybkie pożegnanie i ruszyłem z powrotem asfaltami w stronę Bielska bo coś czułem, że to nie koniec wyładowań :).


P.S. Dzięki za towarzystwo Sarenki :)



Na czarnym szlaku...


Sarenki depczą mi po piętach ;)



Zielony szlak - dosłownie :D


Foto by Efff.



Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
69.75 km 39.00 km teren
04:48 h 14.53 km/h:
Maks. pr.:59.60 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3814 m
Kalorie: 1657 kcal

Skrzyczne-Klimczok czyli terenowe zakończenie majówki :)

Niedziela, 4 maja 2014 · dodano: 12.06.2014 | Komentarze 4

Pierwotny plan zakładał zrobienie tej trasy 3 maja ale po primo po dwóch dniach jazdy bolało mnie dosłownie wszystko a po secundo pogoda się totalnie spaprała - ochłodzenie i deszcze a w górach nawet śnieg. Tak też wybrałem niedzielę, żeby jakoś ładnie zakończyć tegoroczną majówkę :).  Oczywiście miałem wyjechać rano ale...jak zawsze mi zeszło i dosiadłem Białego Rumaka dopiero chwilę po 12-tej :D. Troszkę skłamałem na wstępie pisząc o planie na tą trasę bo w zasadzie planowałem tylko Skrzyczne a reszta wyszła w praniu :D.
Do Szczyrku klasycznie dotarłem asfaltami, hehe nóżka jakoś tak średnio podawała, widocznie musiała się rozkręcić. Dla odmiany nie przejeżdżałem ścieżką rowerową ( w Szczyrku ) tylko wbiłem się na ala singielek wzdłuż Żylicy. Przyznam, że całkiem ciekawie się jechało tylko trza było uważać na szkła bo widocznie lokalesi albo jakieś przyjezdne pijaczyny upodobały sobie to miejsce do spożycia.
Po dojechaniu do Golgoty power powrócił do nóg tak więc można było zacząć spinaczkę :). Odjazd ten określiłbym dość lajtowy, początkowo kręci się asfaltem delikatnie pod górę, następnie przeradza się to szeroką leśną droge- taką niby autostradę. Jest jeden moment z deczka kamienisty ale wszystko do podjechania :). Do tego wszystkiego kręci się przy pięknych panoramkach, po prostu cud, miód i orzeszki :).












Dzień wcześniej zapowiadali nocne opady śniegu w wyższych partiach gór tak więc bacznie wypatrywałem resztek śniegu. I udało mi się  - pojedyncze  kupki leżały w  zacienionych miejscach koło schroniska i na drzewach :). Widok zacny zważywszy na porę roku :). Na Skrzycznem nie spędziłem dużo czasu gdyż za cieplutko tam nie było - wszamałem batona, popiłem izo, zrobiłem parę fotek i postanowiłem kopsnąć się na Malinowską Skałę. Przyznam się bez bicia - na Skrzycznem byłem w tym roku pierwszy raz....Poślizga mam niezły, hehe prawie jak z wpisami :D.  Z racji, ze był to mój debiut w tej okolicy z nowym amorem więc sobie nie żałowałem i dawałem ile fabryka dawała. Kurcze tak to można jeździć :), Na Malinowskiej skale krótka sesja zdjęciowa i ruszyłem w stronę Salmopolu czerwonym szlakiem. Jak zawsze próbowałem wjechać na Malinów ale jak zawsze przeszkodził mi w tym luźny kamyczek, który zbił mnie z tropu ;). Po drodze spotkałem jeszcze jednego bikera, który pytał o drogę na Baranią. Szacun dla gościa, który po 16-tej będąc za Malinowem chce jechać owy szczyt.





Resztki śniegu na Skrzycznem...


Panorama ze Skrzycznego.



Hehe kto mnie znajdzie?? Dzięki Ewa za fotke ;)






Podczas zjazdu z Malinowa wpadł mi do głowy pomysł by nie wracać asfaltami na mieszkanie tylko pojechać górami do BB. Jak zaplanowałem tak zrobiłem - wybrałem czerwony szlak przez Grabowa, Kotarz i Hyrcę. Na mapie wydawało się to jakoś blisko ale w realu się niemiłosiernie dłużyło... może to już były oznaki zmęczenia...Szlak za "ambitny' nie był, przynajmniej do Hyrcy bo później zrobiło się ciekawie - raz ostro w dół raz ostro pod górkę :). Do tego jeszcze zrŻobiło się miło, gdy po drodze spotkałem dwie sympatyczne sarenki ( czytaj dziewojki na rowerach ). Hehe od razu zaczęło się lepiej kręcić :). Żeby było wesoło to obie śmigały na Author'ach.... Oj to były miłe chwile.... :D. Nawet pochłonięty konwersacją zjechałem troszkę z planowanej trasy - haha czego się nie robi dla oj bardzo sympatycznych blondyn na Authorach :D. Oczywiście chwilę przyjemności musiałem odkupić ostrym uphilem po betonowych płytach ( zielony szlak ). Kiedyś już tamtędy jechałem ale od tego momentu szlak się dość mocno zmienił - leśnicy-szabrownicy porobili autostrady :/. Mimo wszystko szlak bardzo przyjemny, przynajmniej widokowo. Jaieś może 2 kilometry przed schroniskiem na Klimczoku miałem bliskie spotkanie 3 stopnia z małymi warchlakami...OJ zrobiło mi się cieplutko...W pierwszym momencie chciałem zrobić foto ale szybko oprzytomniałem...Pomyślałem: skoro są młode warchlaki to musi być gdzieś blisko locha, a jak wiadomo żesamice z młodymi są agresywne...Wypatrywałem, nasłuchiwałem ale nigdzie jej nie było tak więc zrobiłem troszkę hałasu by ją ostatecznie przepędzić i wolno ruszyłem dalej. Chwile grozy były... Po drodze przestrzegłem jeszcze pieszych turystów by uważali bo locha może być gdzieś w okolicy. A przy schronisku pustki...Nie wiem czy to pora ( późna ) czy pogoda troszkę zniechęciła ludziska..hmn...




Najwyraźniej ktoś stwierdził, że sztuczna choinka się przyjmie w lesie :D :D




Samojebka musi być ;)






Z Klimczoka ruszyłem na Szyndzielnie i planowałem zjeżdżać nartostradą ale jakoś w ostatniej chwili skręciłem na żółty szlak na zaporę w Wapienicy. Oj ten zjazd dał mi sporo frajdy - szybki, kręty a na samym końcu fajny singielek po korzonkach. Po prostu bajka. Później to już klasyka klasyki czyli asfaltami przez bielską PROmenadę ( hehe czytaj ścieżka rowerowa koło lotniska ). A że po fajnym tripie należy się nagroda to...zahaczyłem jeszcze o ZWM ( Stary Rynek ) i uczciłem wszystko czeskim piwkiem :).







Reasumując: to była jak najbardziej udana majówka :). Wykręciłem prawie 400 kilometrów i niespełna 8 tysięcy w pionie. Pokręciłem w doborowym towarzystwie bawiąc się przy tym po wsze czasy :). Oby każda majówka była taka!!!




Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
76.40 km 12.00 km teren
04:31 h 16.92 km/h:
Maks. pr.:78.00 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1790 m
Kalorie: 1806 kcal

Szlag na szlaku...

Niedziela, 13 kwietnia 2014 · dodano: 16.05.2014 | Komentarze 5

Aż by się chciało rzec piątek 13-go...Pech był, 13-ty był, brakowało tylko piątku - była niedziela :). Ale od początku...

Jak to ostatnimi czasy bywa, nie mogę się jakoś w niedzielę rano zebrać z wyrka. Zapewne jest to efekt wieczornych baja bongo ;)...czyli kulturalnego spożycia w bielskich pubach :D. Tak tez było tym razem - obudziłem się na lekkim kacu :). A co jest najlepsze na tą przypadłość?? Wiadomo - konkretny uphill :). Początki bywają kiepskie ale, gdy się toksyny wypoci jest już pięknie... Tak też wymyśliłem sobie traskę odtwórczą a mianowicie asfaltami do Wisły ale przez Brenną. Są na tym odcinku 2 fajne podjazdy ale o tym troszkę dalej :). Do Brennej dojechałem klasyczne tj. przez Jaworze, Górki Wielkie, oczywiście zaliczyłem ulicę Szpotawicką. Heheh kto ją jechał to wie, że trzeba zaliczać ją jako teren bo odcinek leśny za "równy nie jest :D. Następnie wbiłem się na czarny szlak w stronę Brennej ( asfaltowy odcinek ). Jako że dawno nie jechałem tym szlakiem, kręciło mi się troszkę niepewnie, trza było co chwilę ziurać na mapę. Następnie odbiłem na Brenną-Leśnicę, gdzie czekał mnie konkretniejszy podjazd - hehe pierwsze wypocenie toksyn ;). W miejscu, gdzie zielony szlak przecina drogę "główną" skręciłem w prawo, jednak nie na szlak a przecznicę wcześniej. Podjazd niezbyt długi ale za to treściwy. Hehe co prawda w porównaniu z uphilem na Czeretnik to pikuś ale troszkę potu się wylało :).  Wyjechałem na niebieskim szlaku, tuż pod Świniorką .









Jednak długo niebieskim szlakiem nie ujechałem, gdyż po wjechaniu na asfalt momentalnie skręciłem w prawo na bardzo fajny, kręty zjazd. Niestety nie mogłem na nim przycisnąć, gdyż po zimie zalegało tam jeszcze sporo szlaki :(. Mimo wszystko uwielbiam ten zjazd - jest mega kręty i można się fajnie pobawić. Jest to taka miniaturka alpejskich dróg :).




Czyż nie jest pięknie???



Po fajnym zjeździe przyszła znowu pora na robienie metrów w pionie :). Tym razem mój ulubiony odcinek w okolicy ( na razie ;) ) a mianowicie ulica Tokarnia w Wiśle. Moim skromnym zdaniem est to chyba najbardziej urokliwy dojazd do Wisły od tej strony - genialna wąska uliczka z dość mocnym, sztywnym podjazdem. Do tego jeszcze ładne widoczki, cisza, spokój - bajka!!







No to przyszłą pora na zjazd do centrum Wisły a dokładnie do Hotelu Gołębiewski. Również bardzo fajny zjazd. Właśnie na nim jeszcze nie dawno wykręciłem swój rekord prędkości. Tym razem podobnie jak kiedyś - 78 km/h. Jakoś cykałem się wykręcić więcej mimo, że teoretyczne możliwości były...To chyba starość :D :D. W Wiśle nie spędziłem za dużo czasu - uzupełniłem zapasy, ziurnąłem na mapę w lekkim deszczu ruszyłem w stronę żółtego szlaku na Trzy Kopce. A sam szlak??? No cóż...spodziewałem się więcej terenu a tu niespodzianka - jakieś dobre 80% szlaku to asfalt albo betonowe płyty...Lekkie rozczarowanie ale już wiem, że ten szlak będę omijał ;). NA Trzech Kopcach łyk izo i ruszyłem żółtym szlakiem na Przełęcz Salmopolską...Gdzieś pomiędzy Smerekowcem a Jewierznym nastąpiła tragedia a innymi słowy mega wkurw!!! Szlag trafił tylną przerzutkę a dokładnie sprężynę naciągającą wózek. Od dawna czułem, że łańcuch nie jest odpowiednio naciągnięty ale liczyłem, że jeszcze trochę na SLXie pokręcę. No niestety!!! Kaplica totalna!!! Żeby było wesoło nie miałem przy sobie żadnych narzędzi, gdyż zgubiłem je w Cygańskim Lesie i do tej pory nie kupiłem nowych...Alez się we mnie gotowało....Miałem już wszystkiego dość!!! Nie dość, że przerzutka to jeszcze zaczęło mocniej lać a ja wpizdu daleko od domu. No cóż trzeba było jakoś doprowadzić bike'a do Przełęczy Salmopolskiej a później jakoś zjechać do Szczyrku.




Widoczki z asfaltowego żółtego na Trzy Kopce.

No i pojeżdżone...


Zjazd z Salmopolu wybitnie wolny - bałem się, że może mi łąńcuch wciągnąć w szprych. W Szczyrku ustawiłem przełożenie 3/3 i próbowałem jakoś dojechać do Bielska. Oj lekko nie było, mimo że było to jedyne realne przełożenie a i tak łańcuch był strasznie luźny i co chwilę spadał na 2/3  co groziło "zassaniem' przez szprychy... W wielkich trudach ale udało mi się jakoś dojechać. Byłem totalnie przemarznięty i pierwsze co zrobiłem po przyjeździe to poszedłem po piwo by się odstresować ;).
I tak oto jeden defekt zniszczył całego tripa...a mogło być tak pięknie :).


P.S. A tak mnie jakoś naszło pisząc ten wpis ;)



Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
28.43 km 14.00 km teren
01:59 h 14.33 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:900 m
Kalorie: 663 kcal

Cygański Las i okolice

Poniedziałek, 7 kwietnia 2014 · dodano: 12.05.2014 | Komentarze 1

Przyszła pora na zapoznanie się z okolicznymi "atrakcjami"  rowerowymi. Heheh mam tu na myśli Cygański Las i kilka tras rowerowych, które są bardzo dobrze znane każdemu bielszczaninowi. W tym celu poprosiłem kumpla z bbR'u ( Maćka ) by mnie oprowadził troszkę po okolicy. Na wstępie skoczyłem jeszcze do rowerowego po rękawiczki bo stare prosiły się już o pomstę do nieba :D. Zatem ruszyliśmy... Wpierw pokręciliśmy na, chyba najbardziej komercyjną, górkę w okolicy tj. na Kozią Górkę. Następnie zjechaliśmy do Cygana bardzo fajnym, technicznym zjazdem/singlem. Było pysznie, mnóstwo korzonków, kamieni, po prostu kwintesencja technicznej jazdy. Ja z racji, że jechałem tam pierwszy raz, kręciłem dość zachowawczo, asekuracyjnie.






Następnie pośmigaliśmy fajnymi ścieżkami po Cygańskim Lesie. Niestety tam też zgubiłem mój rowerowy zestaw narzędzi :'(. Nie zapiąłem widocznie sakwy podsiodłowej do końca i na hopkach, korzonkach musiały mi fanty wpaść. Oj kląłem jak szewc na swoją głupotę!! Podczas cygańskich singli dołączył jeszcze do nas kumpel Maćka - Tomek. I tak oto w trójkę śmigaliśmy po lesie w poszukiwaniu sarenek ;). Z Cygana ruszyliśmy na Dębowiec, gdzie spotkaliśmy enduraków - znajomych Maćka. Po krótkiej pogaduszce pokręciliśmy w stronę lotniska, gdzie planowane było małe co nieco :).







Oj fajnie się gadało przy pifku ale niestety robiło się coraz chłodniej więc trza było wracać. . Jeszcze ostatni przejazd bielską PROmenadą i każdy pokręcił w swoją stronę.
Wypad udany choć wielka szkoda narzędzi...Za głupotę trzeba płacić...




Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Podsumowanie Bike Sezonu 2013.

Poniedziałek, 6 stycznia 2014 · dodano: 06.01.2014 | Komentarze 4

Przyszedł czas na rozliczenie się z ubiegłym sezonem/rokiem :). Tytułem wstępu powiem, że był to rok zdecydowanie lepszy od 2012 i to w zasadzie pod każdym względem. Podobnie jak w 2012-tym miałem jakieś cele, tak też rok 2013 przyniósł nowe, bardziej ambitne, które w większy lub mniejszy sposób zostały zrealizowane.

A jakie to miałem plany na sezon 2013?? Już podaję:
1. Wykręcić dużo więcej kilometrów niż w zeszłym roku :).
2. Pokusić się o pobicie dotychczasowych rekordów prędkości i dystansu dziennego.
3. Poznać nowe rejony.
4. Wziąć udziału w jakimś Maratonie - w końcu :D .
5. Przejść w końcu na SPD.
6. Zrobić jakiegoś kilkudniowego tripa.
7. W dalszym ciągu realizować plan zdobycia wszystkich najwyższych szczytów pasm Beskidów jak również okrążenie zaległych pasm  Beskidów.

No to zaczynamy rozliczenie się z planów/celów na rok 2013 ;)

Ad. 1.
Patrząc na statystyki dużo pisać nie trzeba :D. Poprawiłem swój roczny dystans o 50% więc chyba źle nie ma :D. W tym sezonie jeździłem zdecydowanie więcej i częściej. W dużej mierze przyczyniła się do tego praca jaką miałem -  początkowo jej brak a później dużo wolnego w środku tygodnia - no bo o zaostrzającej się CYKLOZIE nie wspomnę ;).  Niestety częsta praca w weekendy odbiła się na teamowych ( bbRiderZ ) wypadach ale za to nadrabiałem w tygodniu na samotnych tripach.

Ad. 2.
Tym razem to już zaszalałem :D. Może w przypadku rekordu prędkości szału nie było bo mój Vmax poprawiłem raptem o 1,5 km/h ( 79,5 km/h.) ale za to dystans dzienny pobiłem i to zdecydowanie :). W zasadzie długich wyjazdów w tamtym roku było sporo, bo aż 19-krotnie przekraczałem liczbę 100 kilometrów. Zaczęło się od szosowego tripu do Krakowa ( plan narodził się w trakcie sezonu ), następnie integracją z Częstochową a dokładnie ze Skowronkami ( oj to był piękny trip, który o mały włos nie skończył by się karetką  - mega odcięcie, spora utrata świadomości ), a później to był już prze epicki wypad do Zakopanego ( Tour de Babia - Zakopane Edition ) z ekipą z Jaworzna, Cieszyna, Rybnika, Bielska, Andrychowa i Grzechyni. Pobiłem wtedy swoją życiówkę - 270 km.  Przyznam się bez bicia, była to najlepsza szosowa wyprawa 2013 roku - genialna ekipa, trasa i atmosfera. Oby takich więcej w 2014 roku. A już wiem, że w planach są kolejne :).


Częstochowskie Krowiarki - Dzięki Daria i Rafał za wspólny trip :)


Epickie Tour de Babia - Zakopane Edition!! Zgraja maniakalnych Bikerów ( niestety bez Waldka, który opuścił nas przed Zakopcem ).

Drugi raz przekroczyłem magiczną liczbę 200-tu km. na nota bene terenowej wyprawię na Lysą Horę. Nie no stricte terenowy trip to nie był :D bo było sporo asfaltowych dojazdówek. Była to bardzo fajna wycieczka, poznało się nowe tereny, mam tu na myśli czeskie górki ;). Wisienką na trocie była moja udana próba przekroczenia, zdawało by się kosmicznej liczby, 300-tu kilometrów na raz. Hehe w zasadzie 270 kilometrów z TdB -ZE by mi w zupełności wystarczyło tylko pewien człek, biker z Rybnika, niejaki Gustav wszedł mi na ambicje i musiałem wykręcić coś wielkiego - tak to jest jak się czyta o wyczynach Rybnickiego Terminatora :). Udało mi się wykręcić prawie 344 kilometrów w ciągu 19 godzin z czego 14 w siodle ale nie po byle asfaltach tylko po całkiem niezłych górkach i co ciekawe nie w lecie jak dzień jest długi tylko w październiku :). Nie obyło się bez kryzysów, bez chwil zwątpienia ale radość po przyjeździe do domu była ogromna. Wtedy uświadomiłem sobie, że jeśli się czegoś bardzo chce można tego dokonać :).


Tymbark - w trakcie pobijania życiówki :).

Ad.3.
No tego się trochę poznało :). Byłem łohoho w wielu, wielu miejscach, miejscowościach, górach. Kurcze od czego tu zacząć, hehe najlepiej od początku. No to może w wielkim skróci powiem tak: zawiało mnie do Czech parokrotnie ( m.in. Terlicko, Karvina ), byłem w Zakopanem, Limanowej, Myślenicach, Krościenku nad Dunajcem, Nowym Targu, Krakowie, Rajczy, troszkę pokręciłem po Słowacji - Namestowo. Ogólnie rzecz ujmując zwiedziłem kawał Małopolski, troszkę Czech i Słowacji i przejechałem parę nowych gmin Żywiecczyzny. Niestety Śląsk sobie w tamtym roku odpuściłem ale myślę, że w obecnym nadrobię ;).     

Ad.4.
No tego jedynego elementu zeszłorocznego planu nie udało mi się zrealizować. Powody w zasadzie były dwa: brak funduszy i częsta praca w weekendy. No niestety przyszło mi pracować za żenujące pieniądze i to jeszcze bardzo często w weekendy. Co tu dużo pisać - trzeba będzie z nawiązką zrealizować ten element w tym roku :).

Ad.5.
W końcu!!! Po tylu latach bycia upartym i nie do końca przekonanym, przesiadłem się na SPD :). Oczywiście nie na początku roku tylko...w połowie :). Stwierdziłem, że raz kozie śmierć i na pierwszy wypad w SPD-kach zafundowałem sobie tripa do Czech. Hehe udało się bez gleby :). Jednak w teren szybko nie wjechałem bo dopiero po miesiącu - wolałem wtłoczyć do mózgu kwestię wpinania i wypinania. Po wjechaniu w teren zauważyłem kolosalną różnicę - górki, które do tej pory były nie podjeżdżalne, zrobiły się nagle płaskie :). Powiem tak - głupi byłem, że tak późno przesiadłem się na ten system ale mądry Polak po szkodzie :D.

Ad.6.
Taaaak :). A było coś takiego :) ( Beskid Żywiecki Expedition ). Udało mi się zrealizować ten cel podczas urlopu i powiem, że to był chyba najlepszy urlop w moim życiu. Choć wyprawa nie trwała długo, bo zaledwie 3 dni ale prawie cały Beskid Żywiecki został zorany przez mnie.  Epicka wyprawa, genialna pogoda, walka z samym sobą, super tereny, hektolitry wylanego potu i niezapomniana frajda - tak mógłbym krótko opisać ten trip. Po BŻE już wiem co warto zabierać na wyprawy więc na kolejne pojadę zapewne z dość mocno okrojonym plecakiem.  W nowym roku też mam w planie kilkudniowe wypady, już pomału rodzą mi się w głowie nowe eskapady choć jak znam życie, będą to spontaniczne akcje :) . Jak Bozia da pieniążki i zdrowie to i może powrócę do Chorwacji by trochę zorać tamtejszych ziem ;).


Beskid Żywiecki Expedition 2013 - pierwsza wyprawa kilkudniowa.

Ad.6.
Do kolejnych okrążonych Pasm Beskidów mogę dodać Beskid Wyspowy, Makowski i Gorce. Choć powiem szczerze, że zrobiłem to na raz podczas bicia życiówki i nie do końca było to pełne okrążenie pasma/pasm ale myślę, że można to pod to podpisać :). Niestety żadnego nowego szczytu z Korony Gór Polski nie zaliczyłem. Myślę, że w tym roku uda mi się tego dokonać podczas jakiś wypraw rowerowych bo niestety kolejne szczyty są już za daleko, żeby dojeżdżać do nich rowerem...

Do swoich osiągnięć 2013 roku mogę m.in. zaliczyć pobicie życiówki,  wjechanie na Pilsko i Babią Górę podczas jednego dnia ( zero dojazdówek autem ), zimowe zdobycie Skrzycznego. Porażek jakiś takich większych nie było, hehe były tylko 2 urwane haki  ale to bardziej straty :).

Poza tym był to bardzo udany rok. Poznałem mnóstwo zakręconych rowerowo ludzi ( ekipa z Częstochowy - Skowronki; z Jaworzna - Funio, Janusz507, Piofci, Majorus, Kovval; z Cieszyna - Daniel3ttt [ Cieszyński Terminator ], Marek87, Qwertysun; z Rybnika- Gustav [ Rybnicki Terminator ]; z Grzechyni - Tlenek; z Rzeszowa - Sebol; i z Bielska - Marzen, Pawelp7 ). Ponadto spędziłem miłe chwile kręcąc razem ze bbRiderZ'ami podczas temowych wypadów ( Leskowiec, Lysa Hora, Filipka itd.). No co tu dużo pisać - to był bardzo dobry rok!!!

A na koniec pozwolę sobie zrobić mały TOP 2013 :) :
  • najlepszy trip szosowy - ex aequo Tour de Babia - Zakopane Edition 2013 i Pierwsze 300 km;
  • najlepszy trip terenowy - samotnie  - ex aequo Beskid Żywiecki Ęxpedition i Pilsko-Babia Expedition,
  • najlepszy trip terenowy w towarzystwie - Filipka z finałem na Skrzycznem;
Na razie tylko tyle kategorii ale z biegiem lat pewnie pojawi się więcej!!!

Na koniec dziekuję wszystkim za mile spędzone chwile, za wspólne wypady/tripy i mam nadzieję, że nikomu nie zalazłem za skórę ;).
W nowym roku życzę wszystkim żeby nóżka zawsze podawała, żeby obyło się bez kontuzji, poważniejszych awarii, żeby nowy rok był jeszcze lepszy niż poprzedni!!!
Do zobaczenia gdzieś na beskidzkich i nie tylko szlakach :).  





Dane wyjazdu:
116.45 km 25.10 km teren
06:20 h 18.39 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1800 m
Kalorie: 3073 kcal

Urodzinowa Barania Góra

Niedziela, 27 października 2013 · dodano: 27.11.2013 | Komentarze 4

Nie ma to jak sobie zrobić super prezent na swoje...18-te urodziny :D. A że akurat prognoza pogody na ten dzień była wyśmienita to postanowiłem zrobić jedną z piękniejszych pod względem widokowym i technicznym traskę w Beskidzie Śląskim czyli Barania Góra czerwonym szlakiem z Węgierskiej Górki. Przyznam się bez bicia - uwielbiam tę trasę, jest po prostu genialna, cud, miód i orzeszki :). Hehe jakoś zawsze mi się trafia na ten trip genialna pogoda :). Tak też było i tym razem -ciepło a nawet momentami za ciepło i ta przejrzystość powietrza...Super!!.

Po whiskaczowej sobocie wstawało się troszkę ciężko ale wizja tripu szybko zatarła ślady...kaca. Po wyjechaniu z Bielska ( startowałem z Jasienicy ) dawał mi się we znaki silny wiatr, tzw. "wmordęwind" z elementami bocznych podmuchów. Momentami wiatrzysko było na tyle mocne, że wyhamowywało mnie prawie do zera albo kładłem się na bike'u niczym motocyklista na ostrym zakręcie. Hehe było ostro. Po drodze mijało mnie kilku bikerów...na śląskich blachach ( SK/SD) - wybrali widać dojazd samochodem :). Przy okazji zmieniłem troszkę mój standard dojazdu do Węgierskiej Górki, skręcając w Godziszce na Słotwinę ( jej zachodnią część ). Ciekawa alternatywa, na pewno pod względem ruchu na drodze ;).
W Węgierskiej Górce zrobiłem zapasy i ruszyłem w tzw część terenową czyli na czerwony szlak. Początkowo kręciło mi się jakoś tak ciężko, noga nie chciała podawać jak należy. Dzięki bogu szybko się "rozruszała" i było już ok :).


Ach ta brzoza...:D

Wiem, wiem zachwalam strasznie ten czerwony szlak ale jest na nim dosłownie wszytko: są techniczne podjazdy, szerokie leśne dukty, nawet krótkie single ( co prawda pod górę ), korzenie , kamienie, ściółka i w jesiennym okresie tona liści :) czyli wszytko to co powinno być w pure MTB. Można idealnie poćwiczyć technikę na podjazdach a przy okazji napawać się genialnymi widokami na Beskid Śląski i Żywiecki. Jechałem tę trasę pierwszy raz w spdekach i różnica była piorunująca - w zasadzie wszystko wyjechane/przejechane, nawet tam gdzie wydawało mi się, że się nie da :). Troszkę zmasakrowałem się na jednym kamienisto-korzennym odcinku ale chciałem się sprawdzić czy podołam. No i co??? Bez problemu przejechane ale kosztem sił ;). Po wjechaniu na Glinne zaczęło się podziwianie prze zajebi...tych widoków. Kto tam był to wie, kto nie - niech żałuje !!!


Jeden jedyny wypych.








Do celu jeszcze trochę ;)


Trochę ściółki...dla urozmaicenia :).


Hala Radziechowska - tam to by można było umrzeć...





Na Glinnym to dopiero zaczęło wiać!!! To co było na dole to pikuś ale widoczki rekompensowały wszystko. I tak w zasadzie w silnym wietrze kręciłem na Barania Górę przypominając sobie metr po metrze. Tym razem odcinek ten poszedł baardzo gładko - są genialne widoczki, jest power :). Na jednej z przydrożnych skałek o mały włos mnie nie zwiało podczas uzupełniania kalorii :). Hehe zawiało grozą :D.




Mała Fatra widziana była jak na dłoni.

Jakoś wyjątkowo odcinek "podszczytowy" był posprzątany więc postanowiłem pomęczyć się troszkę i pokonać go na siodle. No i w zasadzie z małymi wyjątkami udało mi się tego dokonać. Co prawda musiałem robić sobie krótkie przerwy bo...płuca nie wydalały :). Ostatnie metry również na siodle choć o mały włos nie okupił bym tego mega skurczem. Hehe tak to się dzieję jak ktoś ma ambicje a przy okazji jeszcze publikę w postaci "sympatycznych" ( czytaj b.ładnych ) dziewojek. Wyjechać, wyjechałem ale z dość dziwnym grymasem na twarzy :). A na szczycie?? Ludzi od groma!! Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem tyle ludziska na Baraniej. Ale w sumie co się dziwić - pogoda była przecież prze genialna na niedzielny trekking :). A widoki??? Po prost bajka: Tatry, Mała Fatra, Lysa Hora etc. a wszystko jak na dłoni!!




Coś się tu kolory popitoliły...:/.


Tatry, Góra Matka i ...Biały Rumak.


Tatry!

Jako, że miałem (18) urodziny to na szczycie musiał być symboliczny toast!! Hehe kielicha nie miałem więc pociągnąłem z gwinta :D. Ludzie na mnie z deczka dziwnie patrzyli ale co tam...w końcu to był mój dzień :). Po symbolicznym "kielichu" spostrzegłem, że gdzieś wsysło mi mapę więc dalej trzeba było jechać na czuja czarnym szlakiem :).


Symboliczne alko. Co prawda szamapan to nie był i tak smakowało zajebiście ;)




Zjazd czarnym szlakiem.

Podczas zjazdu czarnym szlakiem o mały włos się nie wyrżnąłem - zahaczyłem "podwoziem" o korzeń. Tak to jest jak nagle na trasie pojawia spory uskok ( ala półka ). Jednak czarnym szlakiem nie dojechałem do końca tylko odbiłem w lewo na szeroką szutrową drogę biegnącą wzdłuż Baraniej. Bez mapy jechało się jak bez ręki, stąd też zasięgnąłem opinii lokalesów i poprowadzili mnie fajną drogą łączącą się później z zielonym szlakiem pieszym i niebieskim rowerowym. Rowerówką zjechałem już do Węgierskiej Górki,gdzie trza było uzupełnić zapasy bo w kieszonkach i w bidonie świeciło pustką :).



Trasa od Węgierskiej Górki do domu to już był stricte asfalt czyli...nic ciekawego ;). I tak oto spędziłem swoje urodziny, czyli jak??? Jedwabiście :). Oby zawsze tak człek czcił dzień swych narodzin :).


Dane wyjazdu:
87.22 km 24.00 km teren
04:34 h 19.10 km/h:
Maks. pr.:62.70 km/h
Temperatura:35.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1300 m
Kalorie: kcal

Team'owe poty na Błatniej.

Niedziela, 28 lipca 2013 · dodano: 27.08.2013 | Komentarze 3

To już nie jest zwykły poślizg z wpisem tylko makabryczno-przejeb...e opóźnienie. No cóż po prostu brak kompa i czasu zrobiły swoje...:/

Ale do rzeczy... :)

Jako, że miałem urlopa ;), jako że w niedziele zawsze odbywają się team'owe tripy, nie omieszkałem siedzieć w domu, tudzież smażyć się na basenie w ten potwornie upalny dzień i wybrałem się z ekipą na, mało może wymagający trip tj. na Błatnią w Beskidzie Śląskim. W zasadzie nawet nie miałem w planie robić porządnej wyrypy, gdyż po południu jechałem na urodziny do Gugolaka (5-te). Zgadaliśmy się na 9 pod Strusiem z k4r3l'em, Marcinem i Konradem. Do Bielska jechałem sam bo Kuba postanowił jeszcze pokręcić coś w okolicach Gaików. Ja z racji, że rannym ptaszkiem nie jestem wybrałem dłuższe spanie i jazdę głównymi drogami do B-B. Tradycji by nie był,o gdybym się oczywiście nie spóźnił 10 minut :). Hehe muszę popracować nad tymi spóźnieniami ;). Po dojechaniu na miejsce niespodzianka: zjawiła się nawet nasza team'owa koleżanka Justyna ( hehe szczerze mówiąc zobaczyłem ją pierwszy raz na żywo bo na naszym team'owym fejsbukowym profilu trochę ludu jest ;) ), nota bene na co dzień zawodniczka Gedore Cycling Team. No i tym oto sposobem nie było "gejotripu" :D. Szczerze mówiąc to dopiero, gdy wszyscy się spotkaliśmy, podjęliśmy decyzję, że bijemy na Błatnią ( dalsza trasa nie wchodziła w rachubę ze względu na mega upał. Zatem ruszyliśmy na Błatnią atakując wpierw Dębowiec a później Szyndzielnię.


Dębowiec.


W drodze na Szyndzielnię.



Z Szyndzielni pokręciliśmy na Klimczok. Pierwotnie w planie był podjazd na szczyt a później zjazd do schroniska, hehe wyszło w końcu na odwrót :D. W schronisku zrobiliśmy sobie przerwę na mały popas i uzupełnienie izo/wody, no i oczywiście na pogaduszki :D. Jak zawsze kupa śmiechu :).


Popas ;).


Przed "atakiem" na szczyt :).





Atak może i był ale...nie udany. Wyjechał prawie do końca tylko Konrad, reszta odpadła nawet nie w połowie podjazdu :). No cóż, lajtowy to podjazd nie jest, może już nie chodzi tutaj o pochylenie terenu ale o z deczka mało przyczepne podłoże, na którym łatwo o poślizg tylnego koła. Oj dogrzało nam na tym wypychu, ze mnie lało się jak wiadra. Z Klimczoka standardową już drogą/szlakiem pomknęliśmy w stronę Błatniej. Jako, że była niedziela, piechurów na szlaku mnóstwo, co z deczka utrudniało swobodną jazdę. Podczas jednego ze zjazdów Justyna popisała się doświadczeniem i pełną kontrolą nad rowerem - wyprowadziła rower z pewnej wywrotki. Wyglądało to po prostu niesamowicie!! Wielki szacun dla niej, ja bym na bank wyrżnął orła, zważywszy na fakt, że nie mam jeszcze dużego obycia z SPD. Dosłownie parę sekund później Kuba złapał snejka więc zrobiliśmy sobie małą przerwę - hehe Justyna w tym czasie obżerała się borówkami :). Dalsza trasa na Błatnią obyła się już dzięki bogu bez żadnych niespodzianek.


bbRiderZ w drodze na Błatnią.


"mesję" k4r3l.


"Madam" Justyna und "mesję" Marcin.


und "mesję" Konrad :)



Widoczek z Błatniej na południe.


cd.




Widoczek z Błatniej na północ.


Team'owo na samym szczycie.

W schronisku na Błatniej nie zatrzymywaliśmy się tylko od razu pokręciliśmy na genialny harcerski szlak do Jaworza. Przyznam się, że jechałem dość asekuracyjnie ale i tak fan był nieziemski. Co prawda w pewnym momencie, na jednym z trawersów, zawiało grozą podczas wymijania piechurów - chwila nie uwagi i można było sturlać się ze skarby. Już nie mogę się doczekać następnego zjazdu harcerskim - tym razem będzie szybciej :).


Gdzieś na harcerskim :).





Po genialnym Harcerzu przyszła pora na powrót do Bielska asfaltami ale żeby nie było za nudno to na każdym podjeździe urządzaliśmy sobie wyścigi :). Tuż przed samym lotniskiem zjechaliśmy z asfaltu by na koniec nacieszyć się ostatkiem terenu - krótki odcinek wzdłuż rzeczki Wapienica. A na sam już koniec zawitaliśmy na małego browarka do Baru Strudzonego Rowerzysty. Na lotnisku pożegnałem się z ekipą i popedałowałem do domu najkrótszą możliwą droga do domu. Oj przyznam, że jazda przy 35 st.C po asfalcie, na terenowych oponach do najmilszych nie należy - odcinek asfaltowy dał mi najbardziej w...4 litery, po prostu makabra!!


Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
104.00 km 63.00 km teren
08:11 h 12.71 km/h:
Maks. pr.:65.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3200 m
Kalorie: kcal

Filipka z finałem na Skrzycznem ( bbRiderZ Trip)

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 24.05.2013 | Komentarze 4

Z cyklu prawdziwa wyrypa :). Kiedyś wolałem pedałować samotnie - wiadomo człek sobie sam narzuca tempo itp. - ale odkąd dołączyłem do grona bbRideZ'ów sytuacja się zmieniła :). W tak szanownej grupie jazda nabiera całkiem innego wymiaru, kręci się po prostu lepiej a przy okazji można się jeszcze czegoś nauczyć od starych wyjadaczów :).
Tym razem za cel wyprawy padła Filipka u naszych południowych sąsiadów - Pepików :). Umówiliśmy się na 8 w Wapienicy. Ja, jako że dzień wcześniej wykręciłem setkę, postanowiłem tym razem dojechać do miejsca spotkania autem by podołać trasie. Hehe nie do końca do Wapienicy bo samochód zostawiłem w Bielsku, skąd razem z Piasqiem, K4r3lem ( przyjechał razem ze mną ) i Arkiem ruszyliśmy do Wapienicy. Tam czekała na Nas już reszta bbRiderZ'ów.


W miejscu spotkania - jak widać dobre humory towarzyszyły nam od samego początku.

Dodam jeszcze, że dzień wcześniej dzwonił do mnie Piaseq w celu przełożenia godziny spotkania i wstępnie przedstawił mi zmienioną trasę wycieczki, heh a dokładnie wydłużoną. Oczywiście mogłem wybrać wersję krótszą ( jechali nią Marzena, Grzesiek i Arek ) ale postanowiłem podjąć wyzwanie i wykręcić więcej kilometrów.

Tak więc w ósemkę ruszyliśmy spokojnym tempem w stronę Ustronia. A dlaczego spokojnym?? Już tłumaczę: wersja dłuższa tripu przewidywała takie szczyty jak Wielką Czantorie, Soszów Wielki i Mały, Filipkę, Wielki Stożek, Baranią Górę i Skrzyczne więc siły trzeba było dobrze rozłożyć.







Dla mnie nawet te spokojne tempo było wskazane gdyż odczuwałem wykręcone kilometry z poprzedniego dnia - lekkie przesilenie jednego ścięgna. W Ustroniu poczułem lekkie skurcze lewej łydki ale dzięki bogu szybko mnie opuściły. Mimo wszystko i tak jechałem nazwijmy to rekreacyjnie - bez żadnych szaleństw na podjazdach. Stwierdziłem, że lepiej ciut wolniej ale do końca. Haaha w Ustroniu niemiłosiernie rozbawiła nas tabliczka na szlaku rowerowym biegnącym do granicy.


Ktoś ma niezłe poczucie humoru pisząc takie głupoty :D.

Owy znak twierdził, że wjedziemy na "bardzo trudną trasę górską". Nic bardziej mylnego -trasa mega lajtowa :). Po przekroczeniu granicy rozdzieliliśmy się na dwie grupy: Grzesiek z Marzeną pojechali szutrami i asfaltami prosto na Filipkę a my wybraliśmy trasę bardziej hardcorową a mianowicie uphill na Wielką Czantorię i Soszów.


Tzw. bardzo trudna trasa górska :D.


Jeszcze przed granicą wspólne foto w jakże pięknych krajobrazach.








Już po stronie czeskiej.


K4r3l z Pisqiem cisną pod górę.



Podjazd pod Czantorię był dla nas...rozgrzewką przed dalszą trasą. Przyznam się, że jest to niezły uphill - potrafi wylać sporo potu. Ja jako, że byłem na "dotarciu" i zmagałem się jeszcze z bólami nóg pokonałem go nad wyraz wolno. Przy schronisku zrobiliśmy sobie przerwę na zasilenie organizmu niezbędnymi kaloriami i ruszyliśmy dalej. Zjazd z Czantorii to klasyczna rąbanka beskidzka. Mnogość luźnych, wielkich kamieni na trasie to norma, do tego jeszcze wystające korzenie więc trzeba się trzymać na baczności by nie wywinąć orła. Kolejnym mocny uphill czkała na nas przed Soszowem Wielkim ale za to później mieliśmy genialny zjazd z Cieślar.








Okolice Soszowa Wielkiego.



Za Cieślarem odbiśmy na zielony szlak prowadzący już bezpośrednio na Filipkę. Początkowo zjeżdżaliśmy genialnym singlem. Przyznam byłby wręcz epickim gdyby nie powalone drzewa, które nas dość mocno spowalniały. Jako że po szybkim musi być wolne to zaczęliśmy wspinanie się na punkt główny tripu. A dlaczego wspinanie?? Oj to był najostrzejszy podjazd całej wycieczki. Czantoria się kryła przy nim. Byłem zmuszony zrobić sobie dwie krótkie przerwy podczas uphillu bo organizm nie wydalał. Po morderczym podjeździe przyszedł czas na odpoczynek i podładowanie baterii czyli konkretny czeski posiłek z nutką Radegasta. Na szczycie dołączyliśmy do Grześka i Marzeny.


Genialny singielek.


Rozpusta przy schronisku na Filipce ;).


Foto by "Synek trzymający zmarlinke".

Po naładowaniu baterii ruszamy dalej. Nie ujechaliśmy może 10 metrów i...Piseq łapie kapcia. Pomyślałem sobie: "ehe znowu się zaczyna powtórka z rozrywki. Pierwszy kapeć Pawła to nastepny będzie mój...". W międzyczasie Grzesiek postanowił, że razem z Marzeną i Arkiem opuszczą nas, żeby ostatecznie spotkać się na Stożku. Niestety jednak do tego nie doszło :(. Gdzieś zjechali ze szlaku i nie opłacało im się już wracać. My za to na Stożek wjechaliśmy bardzo fajną trasą - inaczej niż planowaliśmy. W zasadzie cały odcinek był do podjechania ale z racji dalszej trasy część ekipy ( w tym ja ) odpuściła sobie mocniejsze momenty. Hehe za to na super singielku każdy siedział już w siodle :)





Na Wielkim Stożku kolejna przerwa na uzupełnienie płynów i kalorii, telefon do Grześka i już wiemy, że dalej pojedziemy w piątkę. Podczas przerwy oglądaliśmy downhillowców zjeżdżających do Wisły. Hehe nie obyło się beż żartów w kierunku kolegów bikerów ale to już chyba był efekt mocnego słońca ;). Zatem w piątkę ruszyliśmy w stronę Kubalonki. Był to chyba najcięższy pod względem technicznym odcinek. Non stop jechało się po wystających korzeniach/skałach i luźnych kamieniach. Podczas jednego ze zjazdów Dawid dostał w kostkę kamieniem na tyle mocno, że dalsze kręcenie sprawiało mu straszny ból. Na Kubalonce postanowił zrezygnować z dalszej jazdy i zjechać do Wisły asfaltem.



My za to zrobiliśmy sobie kolejną przerwę. Ja z K4r3l'em zjedliśmy kolejny ciepły posiłek bo czuliśmy, że moc może nas opuścić :). Z Kubalonki ruszyliśmy przez Stecówkę do Karolówki by tam już według gps'u Pawła popedałować w stronę Baraniej Góry. Za wszelką cenę chcieliśmy ominąć Przysłop stąd też troszkę pobłądziliśmy lecz ostatecznie lasem, zwózkowymi drogami ( w zasadzie korytami ) dotarliśmy do góry z wieżą w tle :).




Pierwsi na szczycie - Maciek i Piaseq.


Barania Góra - w powiększonym składzie :).





A na szczycie niespodzianka :) - dołączył do nas Ludwikon :). Od tej chwili jechaliśmy znowu w piątkę. Podczas zjazdu z Baraniej podzieliliśmy się na dwie grupki: silniejszą o ciut słabszą. Chłopki z silniejszej parli ostro do przodu ( Piaseq, Maciek i Ludwikon ) a ja z K4r3l'em spokojnie jechaliśmy za nimi. Kubę zaczęły ostro atakować skurcze stąd też nie dało się szybko jechać. Poza tym na kamienistych zjazdach trzeba było uważać bo refleks już nie ten. Hehe po drodze spotkaliśmy z Kubą sympatyczną dziewoję. Pogawędziliśmy trochę i jak się okazało owa niewiasta poratowała K4r3l'a tabletkami z magnezem. To się nazywa mieć szczęście - spotkać sympatyczną niewiastę na szlaku i to jeszcze mającą magnez na wyposażeniu. Silniejsza grupa zauważyła, że chwilowo skoncentrowaliśmy się z K4r3l'em na dziewoji :) i nie czekając na nas ruszyła w stronę punktu kulminacyjnego a mianowicie na Skrzyczne. W schronisku uzupełniamy płyny, gdyż dawno się już skończyły i zjeżdżamy zielonym a później czerwonym do Buczkowic. Zjazd określę jako bardzo ale to bardzo asekuracyjny, bez szaleństw. Kilometrów mieliśmy w nogach sporo, zmęczenie dawało się już we znaki, refleks już nie ten więc szkoda było wyrżnąć się na ostatnich metrach a szlak do najłatwiejszych nie należał. Kto nim jechał ten wie. Na zjeździe znowu podzieliliśmy się na 2 grupy - Kubie na tyle dokuczały skurcze, że jechał bardzo wolno a że nie znał szlaku w ogóle postanowiłem go nie zostawiać. Z racji, że historia lubi się powtarzać, na genialnym singlu (czerwony szlak) złapałem snejka. Wiadomo kolejną osobą łapiącą gumę po Piasqu muszę być ja :). Chłopaki z racji późnej już pory postanawiają nas, po uprzednim telefonie, opuścić nas i tym sposobem do Bielska przyjeżdżamy już we dwójkę. Za Buczkowicami dostajemy powera i zaczynamy się ścigać :). Mnie się udało wyprzedzić dwa auta ( oczywiście z górki - prędkość 57 km/h). Oczywiście jeden wyprzedzony burak musiał mnie spiskać bo go chyba zawstydziłem :D. Na ostatnich metrach tym rzem mnie zaczęły męczyć skurcze. Spakowaliśmy bike'i do cytrynowego szaleństwa i już spokojnie pojechaliśmy w stronę domu.

Reasumując: To była piękna, wymagająca wyprawa górska w jakże doborowym towarzystwie. Zrobiliśmy ponad 100 kilometrów z czego 60 w terenie w dość upalny dzień. Nie spodziewałem się, że dokonam czegoś takiego zważywszy na fakt, że dzień wcześniej też dość mocno pokręciłem. Dzięki wielkie chłopaki, Marzena, za tą epicką wyprawę!!! Do następnego :).

P.S. Mapki zapożyczone od K4r3l'a i Piasqa.

mapka



Kategoria Beskid Śląski