Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 51859.25 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2013

Dystans całkowity:207.85 km (w terenie 59.10 km; 28.43%)
Czas w ruchu:11:49
Średnia prędkość:17.59 km/h
Maksymalna prędkość:62.00 km/h
Suma podjazdów:5123 m
Suma kalorii:6858 kcal
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:69.28 km i 3h 56m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
77.66 km 31.00 km teren
05:30 h 14.12 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2484 m
Kalorie: 2805 kcal

Po szosie musi przyjść Pure MTB ;)

Niedziela, 17 listopada 2013 · dodano: 26.12.2013 | Komentarze 1

Po sobotnim męczeniu buły na szosie przyszła pora na prawdziwy teren :). Zgadałem się z K4r3lem i Piasqiem na niedzielne Gaiki i Magurkę Wilkowicką. Oczywiście nie była to zbyt odkrywcza trasa, gdyż jeździłem nią już parę razy ale z przyjemnością do niej wracam. Za miejsce spotkania z Piasqiem ustaliliśmy z Kubą Przegibek. Jako, że w niedzielę za dobrze się nie wstaje :D, to wyjechaliśmy niezbyt wcześnie stąd też do punku spotkania dojechaliśmy asfaltami - spokojnie, na luzie :). Co najlepsze wyjeżdżaliśmy w totalnym mleku ( mgła jak cholera ) a już w okolicy Międzybrodzia zaczęło się przejaśniać. Dziwna ta pogoda!! Dla porównania w Bielsku kompletny brak mgły... Oczywiście jak wyszło słońce człek się zaczął masakrycznie grzać - i weź się tu chłopie odpowiednio ubierz :D. Na krótkim podjeździe na Gaiki lało się ze mnie jak z wodospadu. Choć z drugiej strony dużym plusem było słońce bo widoczki towarzyszyły nam genialne - w dolinach mgła a na górze piękna pogoda.

Przerwa na małe co nieco :)

Z Gaików ruszyliśmy jakże ciekawym i technicznym czerwonym szlakiem do Starconki. Lubie ten odcinek choć niestety z roku na rok jest on coraz bardziej zniszczony przez tzw. leśników. Ostatnia część szlaku to już kwintesencja PURE MTB - genialne techniczne odcinki i singletracki. Niestety w Straconce opuszcza nas Piaseq - nie czuł się najlepiej. My za to z Kubą ruszyliśmy w stronę Magurki Wilkowickiej. Pierwotnie mieliśmy wyjeżdżać czerwonym szlakiem ale ostatecznie padło na żółty. Hehe nie był to trafiony szczał bo początek szlaku to mega wypych ale za to dalsza część była już bardzo przyjemna i co najważniejsze poznało się coś nowego :). Ma Magurce rozkminialiśmy jak jechać dalej, no bo przecież coś za mało tego terenu było :). Padło na mój ulubiony czarny szlak do Łodygowic. Poza tym Kuba jeszcze nim nie jechał w całości więc była okazja do zapoznania się z nim dogłębnie ;). No niestety z bólem serca muszę powiedzieć, że za każdym razem jak nim zjeżdżam szlak jest w coraz gorszym stanie - woda i leśnicy robią swoje. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w bardzo urokliwym miejscu namiętnie trzaskając foty. No niestety aparaty w komórach nie są najlepszej jakości stąd też ciężko uchwycić to co jest w realu.

Magiczna mgła

Z Łodygowic ruszyliśmy już asfaltami by dostać się na Zaporę w Tresnej ( klasycznie wzdłuż jeziora ). Z Zapory pojechaliśmy do Wilczego Jaru, gdzie wbiliśmy się na żółty szlak na Jaworzynę. Początkowo szlakiem jechało się wybornie - leśna droga wyłożona ściółką i drobnymi kamieniami - lecz po jakimś czasie już tak kolorowo nie było . Po wjechaniu w buczynę brodziliśmy po kolana w liściach a na domiar złego droga była na tyle stroma, że można było zapomnieć o pedałowaniu. Morale nam opadły strasznie- nic tak nie demotywuje jak wypych w ciężkich warunkach i przedzieranie się przez chaszcze . Na Jaworzynę dotarliśmy w zasadzie, gdy słońce już zachodziło, co nie ukrywam miało swój klimat :).

Z Jaworzyny jechaliśmy już niebieskim szlakiem do krzyżówki z czerwonym. Na owej krzyżówce ruszyliśmy czerwonym w stronę Kocierza. I tam zastał Nas MROK :). Jakoś z głupoty każdy z nas zabrał lampki :D. Co najlepsze po zapadnięciu zmroku morale powróciły ( mi ) na odpowiedni poziom - jakaś niepojęta siła i motywacja wstąpiły we mnie :). Mimo, że moja lampka delikatnie mówiąc dała dupy kręciło się fajnie. Hehe w zasadzie to k4r3l oświecał mi drogę :D. Na Kocierzu trzeba było się odpowiednio przygotować na zjazd więc każdy opatulał się jak tylko mógł :).

A sam zjazd - w moim przypadku zawsze taki sam - na złamanie karku :D. Co prawda był to wariant asfaltowy ale jak zawsze dał sporo frajdy. W Targanicach zatrzymaliśmy się jeszcze w sklepie na małe co nieco bo w bidonie posucha była straszna, po czym pożegnaliśmy się i każdy pomknął w swoją stronę. I tym oto sposobem zaliczyliśmy z Kubą piękny Night MTB Ride.

Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
48.29 km 0.00 km teren
01:47 h 27.08 km/h:
Maks. pr.:49.20 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:150 m
Kalorie: 1871 kcal

Sobotnie płaskowiny...

Sobota, 16 listopada 2013 · dodano: 13.12.2013 | Komentarze 4

A tak jakoś wybrałem się coś pokręcić...Dla odmiany coś po szosie bo na niedzielę szykowały się ostre manewry w terenie ;). Trasa jak najbardziej mało ambitna ale czasami też trzeba taką trzasnąć :D :D . Cóż mogę jeszcze powiedzieć...hmn...w zasadzie jechałem po drogach mi jak najbardziej znanych, wyjątkiem był tylko zjazd z głównej drogi z Hecznarowic do Wilamowic w prawo, omijając centrum. Hehe zawsze to coś nowego. Korciło mnie jeszcze sprawdzenie rowerówki z Kęt do Oświęcimia ale to zostawiłem sobie na później :)






Dane wyjazdu:
81.90 km 28.10 km teren
04:32 h 18.07 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2489 m
Kalorie: 2182 kcal

Żółte błoto..

Niedziela, 10 listopada 2013 · dodano: 12.12.2013 | Komentarze 3

Jest L4 - jest czas na uzupełnianie zaległości...

Mimo, że do końca roku nie pozostało już za wiele i większość wybiera raczej trasy blisko domu, ja postanowiłem jeszcze trochę pokręcić po dotąd nieznanych mi terenach :). Tym razem wybrałem okolice Huciska na Żywiecczyźnie. Co prawda byłem już tam kiedyś ( szosowo ) ale postanowiłem odwiedzić i pokręcić troszkę po okolicznych górkach :) a dokładnie moim głównym celem był żółty szlak biegnący przez Pasmo Pewelskie. Oczywiście trzeba było się wpierw dostać pod owe pasmo, a jak najlepiej??? Wiadomo - jak najwięcej terenem czyli na pierwszy ogień poszedł...Leskowiec :). Do Rzyk Jagódek starałem się jak najbardziej omijać główne drogi - hehe przypomniały mi się nawet drogi, którymi już chyba z milion lat nie kręciłem :D. Z Jagódek na Leskowiec klasycznie wyjechałem szlakiem serduszkowym i kultowym singielkiem pod Groniem JP II. Jako że była niedziela, czym bliżej schroniska tym na szlakach było więcej ludzi co wyjątkowo mi nie przeszkadzało :). Do schroniska nie wchodziłem bo czas gonił, stąd też od razu pokręciłem na szczyt Leskowca.


Na Serduszkowym.

Na szczyci szybka przerwa na małe co nieco i ruszyłem żółtym szlakiem do Targoszowa. Zjazd w tym wypadku był dość wolny. Powody były w zasadzie dwa: agonalny stan amora i mega mokro a ja na wstępie nie chciałem przemoknąć i zmarznąć. Oczywiście musiałem coś poknocić podczas zjazdu i zjechałem ze szlaku, co gorsza na...asfalt :/. Co ciekawe już kiedyś tym szlakiem jechałem ale...w przeciwną stronę :). Co do samego zjazdu to ciekawa opcja choć zdecydowanie lepszą jest czerwony szlak.


Leskowiec - klimatyczne chmury krążące w okół pasma Babiczki.


Genialna polana na żółtym szlaku - widoczki pierwsza klasa!!!

Z Kukowa miałem w planie dojechać do miejscowości Mączne. Według mapy miała być elegancka boczna droga przez Uścikówkę. Spodziewałem się asfaltu, no w najgorszym wypadku dobrze ubita szutrówkę a tu kupa - droga skończyła się przed rzeką. W zasadzie za wodą też była ale zdecydowanie gorsza ( typowa droga zwózkowa ) a co najgorsze nie było żadnej kładki/mostu :(. Trzeba było zagłębić się w mapę i poszukać jakiejś alternatywy. Udało się ale też łatwo nie było bo znaleziona droga okazała się jednym wielkim bagnem. Po przejechaniu paruset metrów zgłupiałem na amen - co chwila jakieś rozgałęzienie, którego na mapie nie było. Dzięki bogu z pomocą przyszedł grzybiarz, który mnie odpowiednio pokierował :)


Stchórzyłem - nie odważyłem się przejechać po tej kładce. Jej wygląd znacząco mnie zdemotywował...



Oczywiście wyjechałem nie w tym miejscu co planowałem :D. Po krótkim terenie przyszła pora na dojazd asfaltem do żółtej rowerówki. W Pewelce odbiłem w prawo ( dalej żółta rowerówka ) i zaczął się porządny uphill czyli to co tygryski lubią :). Prawdę powiedziawszy owy rowerówka jest bardzo fajna choć do lajtowych nie należy i jest zdecydowanie zrobiona pod silniejszych rowerzystów. Mam tu ma myśli ostry podjazd w Pewelce i część terenową, która nota bene daje sporo frajdy. Poza tym towarzyszą nam piękne widoczki na okoliczne górki ( m.in. Koszarawski Groń ) i Górę Matkę.


Czyż nie jest pięknie?? :)

Za Gachowizną wjechałem już na właściwy szlak ( żółty ) i powiem tak: cały czas jedzie się szeroką, leśną drogą, nie ma żadnych technicznych odcinków, żadnych singli. Można by myśleć, że wieje nudą...Ale nie, jechało się bardzo fajnie mimo tego, że na drodze było jedno wielki bajoro :). To chyba jednak dodało całego smaczku bo poczułem się jak na Camel Trophy :D. Uwalony od dołu do góry ostro kręciłem, nie przejmując się już w ogóle warunkami na drodze. Powiem szczerze, cieszyło mnie to strasznie :D :D - hehe poczułem się jakbym jechał u Golonki na maratonie :D. Całego uroku dodawały jeszcze nieziemskie widoczki - po prostu bajka :).


Góra Matka nie chciała pokazać w całości...




Żeby nie było...Samojebka musi być :D.


Pilsko.



Jadąc żółtym, jakoś się tak zamotałem, że skręciłem ze szlaku za wcześnie i zamiast wyjechać w Mutnym, wyjechałem w Pewli Ślemieńskiej :). Niby nie najgorzej ale jakieś 3 km mniej terenu. Skoro już zjechałem tam, gdzie zjechałem, postanowiłem podjechać do Przełęczy Ślemieńskiej by tam udać się przez Ostry Groń do Rychwałdku. Trasę tą w miarę znałem, bo już kiedyś nią jechałem ( w przeciwnym kierunku ). Jako, że byłem w okolicy odwiedziłem jeszcze Babcię, która hehe mnie nie poznała - byłem tak uwalony od błota :D. Na zjeździe z Rychwałdku z deczka zmarzłem ale w sumie nic dziwnego - mokry i uwalony od brązowej brei. Dalej już klasycznie...na Kocierz :). Walka w błocie jednak zrobiła swoje bo uphill w popisowym stylu nie był ;). Zjazd jak zawsze - na złamanie karku :D. Jak klasycznie na Kocierz, tak klasycznie przez Targanice i Brzezinkę dotarłem do domu.


Panorama na Beskid Mały.