Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 51859.25 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2014

Dystans całkowity:927.75 km (w terenie 221.00 km; 23.82%)
Czas w ruchu:59:46
Średnia prędkość:15.52 km/h
Maksymalna prędkość:65.40 km/h
Suma podjazdów:20934 m
Suma kalorii:17191 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:71.37 km i 4h 35m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
114.00 km 40.00 km teren
07:51 h 14.52 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3470 m
Kalorie: 2800 kcal

Piękni Kawalerowie na Mędralowej ;)

Niedziela, 29 czerwca 2014 · dodano: 18.12.2014 | Komentarze 2

Mędralowa...Hmnn do tej pory jeszcze górka dla mnie dziewicza, nieodkryta...Od pewnego czasu korciło mnie by ją zaliczyć ale jakoś nigdy nie było po drodze...Co prawda 2 razy już byłem bardzo blisko niej - pierwszy raz w 2009 roku objeżdżając Babią Górę z Ludwikonem a drugi rok temu robiąc Beskid Żywiecki Expedition 2013 - ale nigdy nie dotarłem do samego szczytu. Tak więc przyszła pora przywitać się z Mędralową :). Zgadałem się z chłopakami ( Dawidem, Maćkiem, K4r3lem) na wspólny tip. Dawid z Maćkiem przyjechali autem do Jeleśni a ja z Kubą przez Kocierz ( zaliczając jeszcze po drodze mini zjazd mtb ), Rychwałdek dojechaliśmy na bike'ach. Hehe rozgrzewka odpowiednia musi być ;). Początkowo kręciło się całkiem przyjemnie - upał jeszcze nie dawał się we znaki. Z Jeleśni już wszyscy razem ruszyliśmy w stronę Przyborowa by tam wjechać na czarny szlak. Tempo oczywiście lajtowe - trza pogadać o pierdołach :D. Po stosunkowo płaskim odcinku przyszła pora na solidny podjazd - przysiółek Kuglarzówki. Oj tam to się pot lał, nie dość, że kiepa konkretna ( lubię takie ) to jeszcze żar i duchota płynąca z nieba. Tak się nam piknie pokonywało tą sztajfę, że... przejechaliśmy czarny szlak :D :D. Kapnęliśmy się dopiero jak dojechaliśmy do czerwonego, granicznego szlaku :). No cóż....Wracać się już nie opłacało wiec postanowiliśmy kontynuować dalszą trasę czerwonym szlakiem.












Jednak za długo owym czerwonym nie zajechaliśmy :D. Skręciliśmy w prawo, na żółty by ominąć jeden konkretny podjazd. Następnie wbiliśmy się na szeroką, leśną, słowacką autostradę by nią a później jakąś leśną ścieżką wjechać na sam szczyt Mędralowej. Hehe jak się okazało, ścieżka która miała nas doprowadzić do celu urwała się w szczerym lesie. Zatem trza było improwizować :). Jak się to skończyło??? Wiadomo - butowaniem :D :D.  Po jakiś 400 metrach wypychu ni stąd, ni zowąd wyszliśmy na sam szczyt Mędralowej :). Hehe to się nazywa fuks :D. Na szczycie oczywiście odpoczynek, ładowanie baterii i sesja foto :).







Panorama z Mędralowej.



Po chwili spożywczo-widokowej rozpusty ruszyliśmy zielonym szlakiem w stronę...a jakże - Jałowca :). Hehe w końcu trafiła nam się wymarzona pogoda :). Sam szlak bajka, początkowo fajny leśny zjazd, klimatyczny singiel na Hali Kamińskiego, a później prze
genialny singiel z Kolistego Gronia. Niestety nie zrobiłem żadnej fotki, gdyż napawałem się zjazdem. Singiel po prosu miodzio - może nie za długi ale techniczny, wymagający skupienia i bardzo ale to bardzo widokowy. Jak to w przyrodzie bywa -  po zjeździe musi być
podjazd ( Beskidek ). Znowu tak nam się dobrze kręciło, że zamiast skręcić na żółty szlak, to my pojechaliśmy prosto, co zaowocowało konkretnym uphillem :). Ale co tam - przynajmniej poszło w nogi ;). Kolejny zjazd , tym razem na Przełęcz Suchą. A później już...
sztywny podjazd w piekielnym słońcu na Jałowiec. Oj dało to w dupę. Dzięki bogu trud zrekompensowały prześliczne widoki :).





Hala Kamińskiego.



Jałowiec






Z Jałowca klasycznie zjechaliśmy do prze urokliwego schroniska Opaczne, gdzie jak tradycja nakazywała trza było wchłonąć pomidorówkę plus kromale ze smalcem. Z racji że pogoda była pikna, spożycie nastąpiło na zewnątrz ( hehe napisałbym na polu ale pewne osoby mogą tego nie zrozumieć :D ). Nooo w takich warunkach to można wcinać - biutiful wju na Babiczkę i Pasmo Policy :). Wtedy to Kuba wpadł na pomysł ataku tej zacnej góry... Po obżarstwie przyszła pora na powrót. Zatem dosiadliśmy swoje bike'i i ruszyliśmy, troszkę tak niepewnie, czerwoną rowerówką łączącą się żółtym szlakiem. Następnie wjechaliśmy na niebieski by tam po chwili zjazdu, pożegnać się z Maćkiem i Dawidem, którzy to już musieli wracać do Jeleśni. My za to pokręciliśmy dalej niebieskim szlakiem. Oczywiście musiało się coś posrać bo...w pewnym momencie szlak zniknął... Trza było improwizować ale udało nam się jakoś zjechać do Lachowic :). Stamtąd już ,asfaltem i troszkę terenem, przez Mączne, Kuków dojechaliśmy do Targoszowa by tam wbić się na, jeszcze nie znany przez nas, zielony szlak łączący się z czerwonym  "relacji Kocierz - Leskowiec" ;). Początkowo zapowiadał się miodnie ( klimatyczna ścieżka ), jednak później trzeba było już butować i to po...genialnym singielku.  Mimo wszystko szlak bardzo przyjemny, choć zdecydowanie byłby lepszy w drugą stronę :). Jako że prowadzenie w pewnym momentach mnie z deka irytowało, to każdy inny moment próbowałem podjeżdżać - bez walki sie nie obyło :). Po dojechaniu do czerwonego szlaku wpadł nam do głowy szatański pomysł by...pojechać jeszcze na Leskowiec. Hheeh jakby nam mało w nogach było :D :D. Na Lesko nie zatrzymywaliśmy się już tylko od razu ruszyliśmy w dół, do Rzyk. Jednak żeby nie było monotematycznie, Kuba pokazał mi nową, ciekawą opcje zjazdu do Jagódek :). Później to już tylko asfalt, pożegnanie i dom :).

Dzięki kawalerowie za super tripa!!! :)




To się nazywa miejscówka na obiad :). ....Aż się chciało wskoczyć do tego basenu ;)


Zjazd do Lachowic.



Uzupełnianie płynów.... ;)





Dane wyjazdu:
39.00 km 7.00 km teren
02:26 h 16.03 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:800 m
Kalorie: 875 kcal

Lesko z Maćkiem

Piątek, 27 czerwca 2014 · dodano: 16.12.2014 | Komentarze 3

Stosunkowo późny trip ale kumplowi się nie odmawia :). W zasadzie nie miałem pomysłu na trasę, rodziła się ona w trakcie :).  Początkowo jechaliśmy naszym wspólnym klasykiem czyli wąskimi, interwałowymi asfaltami w stronę Targanic.  Oczywiście nie było to jakieś mocne tempo - spokojne w sam raz na obgadanie pewnych kwestii :). Starałem się kumplowi pokazywać jakieś nowe ścieżki, opcje by mógł sobie później już sam jeździć. I tak o to po drodze  zrodził się pomysł ataku na Leskowiec. Początkowo  Maciek  był troszkę do tego planu nastawiony sceptycznie - obawiał się, że nie zdążymy przed zmrokiem. Jednak podjął wyzwanie :). Wybrałem najbardziej lajtową opcje zdobycia górki a mianowicie uphill szeroką drogą zaczynającą się zaraz za zatoczką w Rzykach Jagódkach. Kumpel na pierwszych ostrzejszych fragmentach wypluwał sobie płuca - no cóż chłopak dopiero zaczyna poważniejszą przygodę z rowerem a ja mu serwuję takie podjazdy. Ale nie ma wyników bez wysiłku i bólu :). Troszkę klął na mnie ale jak już wjechaliśmy na pasmo, zobaczył pierwsze widoczki, to zapomniał o zmęczeniu :). Na dodatek podjadł trochę borówek i było już wspaniale. Co najlepsze chłop swoje lata już ma, mieszka w pobliżu a jeszcze nigdy nie był na Leskowcu :D. Toż to wstyd :D. Najważniejsze, że mu się spodobało :).








Widoczek z Leskowca na północny-zachód.





W schronisku nie zatrzymywaliśmy się - czas gonił. Zjazd czarnym szlakiem troszkę w kiepskich warunkach - ściemniało się ;). Później już szybko asfaltami do domu gdyż na wyposażeniu swoich bike'ów nie mieliśmy światełek :/.  Na koniec, w czanieckim barze szybkie piwko i każdy pojechał w swoją stronę :). Hehe tak to można zaczynać weekend :)





Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
11.00 km 0.00 km teren
00:41 h 16.10 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:134 m
Kalorie: 281 kcal

Czekoladowa chcica ;)

Wtorek, 24 czerwca 2014 · dodano: 16.12.2014 | Komentarze 1

Tak sobie siedząc w mieszkaniu naszła mnie straszna ochota na czekoladę, ale nie byle jaką bo z Goplany ( taka we fioletowym opakowaniu ) :D. Skoro czekofaza zaatakowała to trza było spożyć ową czekolajdę :). Z buta mi się nie chciało iść do sklepu to...zabrałem Białego Rumaka. Troszkę mi to utrudniło poszukiwania gdyż nie miałem kłódki więc musiałem dymać do sprawdzonych i pewnych sklepów. Jak pech chciał w owych akurat upragnionej Goplany nie było :( - trza się było zadowolić czymś niby podobnym. A że aura byłą wybitnie pikna więc pojechałem na lotnisko by tam dokonać czynu wchłonięcia czekolady :D. Tak też zrobiłem - wpitoliłem całą tabliczkę :).  Powrót prawie że identyczną trasą. 

Ni ma zdjęć więc będzie miuzik ;)

P.S. Strasznie mi ten kawałek ostatnio siedzi w głowie :)







Dane wyjazdu:
163.22 km 90.00 km teren
12:38 h 12.92 km/h:
Maks. pr.:65.40 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3600 m
Kalorie: kcal

First Time in Beskid Makowski ;)

Sobota, 21 czerwca 2014 · dodano: 15.12.2014 | Komentarze 6

Dawno, dawno temu, czerwcową porą dwóch jeźdźców wybrało się w dziewicze dla nich krainy. Były to góry makiem usypane... Krążyły o tych terenach różne opowieści, legendy lecz niestrudzeni i dzielni jeźdźcy postanowili zmierzyć się z przygodą..... ;)

Dobra, dość tego bajkowego wstępu - przejdźmy do rzeczywistości ;D.

Beskid Makowski hmnnn....Do tej pory eksplorowany przeze mnie tylko szosowo ( no może raz na 5 km wjechałem w teren ) stąd też cały czas siedziało mi w głowie makowieckie mtb :). Tak siedziało, tak drążyło, tak korciło, że w końcu nie wytrzymałem i gdzieś ze swojego archiwum bikemap'owego wyciągnąłem zarys trasy z tego jakże dziewiczego ( dla mnie ) pasma Beskidów. Hehe w zasadzie owy prototyp trasy zakładał trip dwudniowy ale jakoś sobie wyliczyłem , że powinienem się w ciągu jednego dnia zmieścić. Na ten jakże zwariowany pomysł zaprosiłem K4r3la. Kuba, jak to Kuba- wiadomo, nie odmówił :).
Plan trasy był stosunkowo prosty: na pierwszy ogień Leskowiec a później już czerwonym szlakiem przez Pasmo Babicy dotrzeć do Myślenic, powrót - żółtym szlakiem ( Pasmo Koskowej Góry ) do Makowa Podhalańskiego a później jeszcze raz Leskowiec :). Plan ambitny, patrząc na kilometry ale biorąc pod uwagę przewyższenia wydawało się lajtowo...wydawało się...:D. Ale może przejde do troszkę bardziej szczegółowego opisu :)

Tripa zaplanowaliśmy na sobotę, hehe taki prawie rozjazd po czwartkowym B. Żywieckim :). Prognozy pogody już jednak nie były tak obiecujące jak podczas poprzedniego tripu - gdzieś tam , coś tam straszono jakimś przelotnym deszczem w godzinach porannych i temperatura była zdecydowanie niższa - ok 14 st.C. Jednak nie przestraszaliśmy się tego i o 8 rano już wspólnie wyruszyliśmy na eksplorację Beskidu Makowskiego. Tak jak w planie - na początek Leskowiec serduszkowym. Przy schronisku dosłownie dwu minutowa przerwa i ruszyliśmy w dół, wpierw niebieskim a później czarnym. Zjazd bajka!! Czarnym jechałem po raz pierwszy
i powiem, że klimacik ma - haha cholernie zarośnięty. Widać, że rzadko nim ludziska chodzą :). Zjechaliśmy do Śleszowic by później pokręcić przez Tarnawę Dolną do naszego głównego szlaku - czerwonego w stronę Myślenic. W Zembrzycach pogoda się delikatnie mówiąc...zepsuła - mżawka.Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - w skutek małych
kombinacji zaliczyliśmy fajnego singielka :).




Tego miejsca chyba nie muszę opisywać ;)


Ave K4r3l :)


Początek czerwonego i pierwsze zacne widoczki.



  Czerwony szlak na dzień dobry przywitał nas niezłym asfaltowym podjazdem ( przysiółek Bałdyse ). Hehe idealnie rozgrzał lekko zmarznięte ciało :). Później szlak już był zdecydowanie łagodny - po wjechaniu na pasmo jechało się w większości po płaskim i szerokimi duktami, raz lasem raz łąką. Powiem tak - w zasadzie do Palczy nie było żadnych mocniejszych uphillów. Co prawda było raz w dół, raz pod górkę ale były to przewyższenia znikome. Odcinek ten rzekłbym krótko ale jakże dobitnie - był lekko nudnawy biorąc pod uwagę technikę, natomiast w kwestii widokowej super. Niby góreczki niewielkie a panoramki piękne.




;)


Takie okazy tylko w Makowskim :D






Troszkę " artyzmu" :P


A w oddali Lanckorona.



Zjeżdżając do Palczy na chwilę zgubiliśmy szlak...Jednak udało nam się go odnaleźć i znowu czekała nas droga pod górę ( momentami ostro ) - teraz już na Pasmo Babicy. I tu zaczęła się dopiero przyjemność z jazdy :). Super tereny, co prawda brak widoków ( jechało się głównie lasem ) ale rekompensowały go genialne interwałowe odcinki. Kręciło się wybornie!! Musieliśmy trochę podgonić tempo gdyż zachwycając się pięknem przyrody na poprzednim pasmie, straciliśmy sporo cennego czasu... Hehe za bardzo się nam to nie udało mimo, że po tych piknych, leśnych, ściółkowych duktach całkiem szybko pedałowaliśmy :). Haha coś to sobie źle poobliczałem :D. Po dojechaniu do skrzyżowania z zielonym szlakiem nastąpiła chwila refleksji i szybkiej kalkulacji dalszej trasy. Pierwotny plan zakładał zjazd czerwonym do Myślenic ale poślizg czasowy zdecydowanie odradzał dalszą jazdę głównym szlakiem beskidzkim. Opcją było właśnie zjechania na zielony by szybko dostać się na równoległe pasmo, którym to już biegł nasz powrotny szlak - żółty. Jednak chęć zaliczenia Myślenic wygrała z rozsądkiem :D. I dobrze bo zjazd do Myślenic był prze genialny - szybki, techniczny z fajnymi singlami.
Oj pucha się cieszyła!!! Pierwszy odcinek leśny - bajka, drugi - "łąkowy" - jeszcze większa bajka - prze, prze, prze genialny singiel do samych Myślenic. Oj warto było, warto!!! Polecam każdemu ten odcinek, na pewno będzie w pełni usatysfakcjonowany.
W Myślenicach zrobiliśmy sobie konkretny popas - pizza i skrzydełka :D. Niby niezdrowe ale wchodziło elegancko :). Szybka rundka po mieście by jeszcze uzupełnić zapasy na dalsza drogę i pokręciliśmy wzdłuż dwu-pasu by wbić się na żółty szlak. Jednak z braku czasu nie dojechaliśmy do Pcimia tylko odbiliśmy na Stróżę by tam wjechać zielonym na główne pasmo.






Singlowy zjazd do Myślenic.


Myślenice.



Zielony początkowo zapowiadał się łagodnie ale wiedzieliśmy,że lekko nie będzie bo stoki pasma do najłagodniejszych się nie zaliczały. Hehe okazało się, że straszna jest rąbanka więc postanowiliśmy troch skrócić tej mordęgi i iść na przeszczał :). Oj nie był to dobry pomysł bo na szlak nie wróciliśmy a musieliśmy się przedzierać przez niezłe chaszcze. Ostatecznie wylądowaliśmy na jakiejś leśnej drodze. Hehe jako doświadczone osobniki wiedzieliśmy, że gdzieś owa droga musi prowadzić. Morale trochę spadły, gdyż temperatura dawała się we znaki - po wjechaniu do Myślenic wyszło słońce i zrobiło się zdecydowanie goręcej :). Uratowało nas źródełko :). W końcu dojechaliśmy do szerokiej drogi, niczym autostrady, która doprowadziła nas do naszego celu - żółtego szlaku. Pasmo Koskowej Góry zdecydowanie różni się od Pasma Babicy - bardziej przypomina nasze "małobeskidzkie" klimaty. Mam tu na myśli podłoże i strukturę przewyższeniową pasma. Podjazd pod Parszywkę dał równo w du..ę. Hehe fajna stromizna. Ja oczywiście nie mogłem sobie odpuścić i całość zrobiłem w siodle, wypluwając sobie płuca :). Ale ostry uphill zrekompensowały bajeczne widoczki spod i z Koskowej Góry. Mimo że przejrzystość nie była za dobra, to i tak było miodnie. Panorama rozwaliła system całkowicie!!!!








Koskowa Góra.



Dalsza część trasy to już była lekka walka z czasem. Mimo że tereny były wyśmienite (fajne kamieniste zjazdy, męczące podjazdy, piękne widoczki ) staraliśmy się nie zatrzymywać i nie tracić czasu. Wstępnie zaplanowaliśmy, że nie będziemy zjeżdżać do Makowa tylko pojedziemy dalej szlakiem ( czarnym ) do Suchej Beskidzkiej. Hehe nawet tak zrobiliśmy ale jedna porządna górka na owym szlaku nas zdecydowanie zniechęciła do dalszej drogi. No cóż w nogach już mieliśmy swoje, czas gonił a taka sztajfa na pewno by nam nie poprawiła humoru. Zatem postanowiliśmy zjechać ze szlaku...Skutki były oczywiste - lekkie pogubienie, które zaowocowało chaszczingiem i jazdą po sianku :). Haha napędy na po tej przejażdżce wyglądały fajnie :D. Tak pokombinowaliśmy, że wyjechaliśmy na granicy Makowa i Suchej :D. Szybkie uzupełnienie zapasów i rozkmina jak wracać...Światełek nie mieliśmy a tu już 20-sta na budziku, organizmy  zmęczone a tu jeszcze tyle kilometrów...Najszybszą opcją był powrót terenem ale ale wiadomo, że jazda po "ćmoku" w lesie nie jest najbezpieczniejsza, wybraliśmy wariant szosowy czyli przez Las, Kocierz. Powiem Wam, nie mam zielnego pojęcia skąd w nas wzięła się taka energia ale do Łękawicy pędziliśmy jak najęci a jak każdy wie ten fragment do płaskich nie należy :D. Na Przełęcz Kocierską wyjechaliśmy już po zmroku.
Zjazd....Przy diodzie z Kuby telefonu :D. .





Gdzieś nad Makowem Podhalańskim.



Czas na podsumowanie...
Miał być rekreacyjny trip po Beskidzie Makowskim a wyszła konkretna wyrypa a co za tym idzie mogę śmiało zaliczyć ją do grona tych EPICKICH. Piękne tereny, mimo że nie są to za wysokie górki ale dają naprawdę dużo frajdy z samej jazdy jak również dostarczają mnóstwa czynników estetycznych.
No to co?? W przyszłym roku na pewno tam powrócę :).

P.S. Mapka zapożyczona od K4r3la, gdyż mój środek rejestrujący trasę padł...;)







Kategoria Beskid Makowski


Dane wyjazdu:
135.57 km 43.00 km teren
08:19 h 16.30 km/h:
Maks. pr.:64.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2070 m
Kalorie: 2068 kcal

Boshe Body czyli B. Żywiecki Again ;)

Czwartek, 19 czerwca 2014 · dodano: 06.12.2014 | Komentarze 6

Przyszedł czas na kolejną eksploracje Beskidu Żywieckiego :). Jako,że w tych rejonach już kręciliśmy sporo postanowiliśmy odwiedzić jeszcze nam nieznane szlaki. Ale od początku...:)
Zgadałem się z Dawidem i Ludwikonem w Boże Ciało przy hotelu Vienna o 7 rano. Mieliśmy być w Żywcu o 8, gdzie miał na nas czekać K4r3l. Ludwikon z racji nie miał za dużo czasu, przyjechał na szosie by odprowadzić nas do Węgierskiej Górki. W Łodygowicach dołączył do nas jeszcze Max. Odcinek z Bielska do Węgierskiej ( nieotwarty dwu-pas i stara droga ) spędziliśmy na pogaduchach, tempo spokojne :). Pogoda zapowiadała się genialnie - słonko i dość wysoka temperatura. Przy Forcie Wyrwidąb opuścił nas Ludwikon a my w końcu wjechaliśmy w teren - czerwony szlak w stronę Rysianki.




Wju z Forty Wyrwidąb ;)






Oj powiem, że jest to bardzo przyjemny szlak :), jest tam sporo fajnych podjazdów, zjazdów, troszkę technicznych odcinków, prze genialne widoki ale chyba w jednym zdaniu się tego opisać nie da :D. W zasadzie do Stacji Turystycznej "Słowianka" szlak raczej mało wymagający. Wiadomo patrząc na mapę i przewyższenia można się z deka załamać ale nie są to ostre, meczące podjazdy :). Szlak jest szeroki - jedzie się leśną drogą :). Natomiast odcinek za Stacją jest już zdecydowanie atrakcyjniejszy :). Mam tu na myśli kwestię widokową jak i techniczną. Są tu fajne, ostre, kamieniste podjazdy, singielki porównywalne miejscami do tych na zielonym z Lipowskiej w stronę Hali Boraczej i chyba największa atrakcja w tej części Beskidów - łańcuchy :D.  Początkowo nie mogłem uwierzyć, że w tak niskich partiach może istnieć takie cosik :D . A jednak ;P. Gdyby nie jedna mega wyrypa po giga telewizorni odcinek byłby chyba najlepszym całego wypadu :). Jako, że byłem na lekkim kacu ;), to oczywiście siłą mnie rozpierała i nie mogłem sobie darować żadnego uphillu..no chyba jedynie takiego, który mnie technicznie tudzież "głazowo" przerastał :D .






Są i łańcuchy ;)









W końcu dotarliśmy do Rysianki. Krótka pogawędka z napotkanym Bielszczaninem/rowerzystą i ruszyliśmy w dół. K4r3l przypalił swe nowiuśkie tarcze ;), jak się okazało niepotrzebnie bo...pojechaliśmy w zła stronę :D. Zatem z powrotem pokręciliśmy w nieziemskim upale na Rysiankę by uderzyć na Lipowską. Tam zrobiliśmy sobie przerwę obiadową :). Ja z Kubą jak tradycja nakazywała, zamówiliśmy sobie żurki - jak testing to testing :). Jednak był to chyba najgorszy żurek jaki jedliśmy - mało kwaśny i pozbawiony tzw. wkładek. Mnie się nawet trafił lekko spleśniały chleb... Na pocieszenie kupiłem sobie koktajl truskawkowo-bananowy - heh ten akurat był pyszny. W planie był niebieski szlak do Złatnej ale po raz kolejny okazało się, że jest zamknięty ze względu na wiatrołomy...Oj pokrzyżowało nam to znacznie plany...Zatem z braku laku ruszyliśmy zielonym w stronę Hali Boraczej. Jest on tak zajeb..sty, że można go robić i robić i robić i nigdy się nie znudzi :). Na Hali Boraczej zrobiliśmy sobie kolejną przerwę na strawę a przy okazji poznaliśmy sympatycznego bikera :). Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o prze sympatycznych sarenkach, które tam hasały :) . Oj było na kim zawiesić oko..chłopaki pamiętacie tę mamuśkę??? ;). mnnnnnnnn... Ale wrócę może do samego tripu :D. Zatem dalej ruszyliśmy niebieskim na Prusów i Palenicę. Szlak mało wymagający i w zasadzie dość nudny. Podczas zjazdu Dawid złapał kapcia. Przypadek?? Hmnn dziwna sprawa bo akurat na 66,6 kilometrze :D. W Żabnicy czy to może już Cięcinie grupa się podzieliła - Dawid z Maxem pojechali już do Bielska a my jako że mieliśmy jeszcze mało, postanowiliśmy jeszcze trochę pokręcić w terenie :). Wpierw kręciliśmy czarną a następnie żółtą rowerówką w stronę...Stacji Turystycznej Słowianka :). Oj zaczęło mi brakować już wtedy siły - przyczyna prosta i jakże banalna - pokończyły mi się zapasy mokre i suche a podjazdy były tam zacne, szczególnie ten niepozorny na mapie - Butorówkę :).
Lekko nie było ale się jakoś udało dojechać do Słowianki, gdzie uzupełniliśmy zapasy. Dalej ruszyliśmy niebieskim a później lajtowym żółtym do Juszczyny. Tam...hehe jeszcze jeden ostry uphill i w dółłłłł do Żywca. Tam pożegnałem się z Kubą i asfaltami przez Lipową, Buczkowice wróciłem do B-B.




Nieśmiertelna Rysianka :)


Takie cosik to można pić na tripach :D


Lipowska.


Cooltowy zielony ...


Za nami już Boracza.


Jeźdźcy Apokalipsy  ;).


Zjazd do Żabnicy.




Ave Satan w Boshe Body :).       foto by Max


W tle Beskid Mały, Żywiec
.


Dzięki chłopy za prze genialny trip. Oby takich w przyszłym roku było więcej!!!!!




Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
49.00 km 0.00 km teren
02:07 h 23.15 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1646 m
Kalorie: 668 kcal

Miejski rozjazd po sobotniej seteczce.

Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 19.11.2014 | Komentarze 0

W niedzielę po przyjeździe dostałem telefon od Dawida z propozycją krótkiej szoski, tak na w sam raz na rozjazd po sobotniej seteczce.  Oczywiście się zgodziłęm, wiadomo - rozjazd zawsze mile widziany :). Myślałem, że zrobimy jakie Goczałki ale Dawid nie miał za dużo czasu więc pokręciliśmy po okolicy tj. Jaworzu, okolicach Cygańskiego Lasu. Hehe nie obyło się oczywiście bez lansu na lotnisku :D. Nie będę się rozpisywał bo w zasadzie nie ma o czym :). Powiem tak: krótka, lajtowa przejażdżka po okolicy, bez napinki, dużo gadania czyli rasowy rowerowy chillout ;).

Skoro nie ma fotek to jest muzyka :).






Dane wyjazdu:
118.00 km 0.00 km teren
07:10 h 16.47 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2055 m
Kalorie: 2764 kcal

Szosowa eskorta Jaworznickich Bikerów ;)

Sobota, 14 czerwca 2014 · dodano: 19.11.2014 | Komentarze 7

O szatańskim planie 3 tygodniowego tripu, a raczej wyprawy, po Bałkanach jaworznickich bikerów dowiedziałem się podczas wspólnego kręcenia do "stolicy górnictwa" , hehe to jest Jaworzna. Strasznie mnie to zaintrygowało, ba nawet chodził mi plan po głowie, żeby do nich dołączyć lecz niestety nie dostałbym tyle urlopu...Skoro nie udało się im towarzyszyć w całej wyprawie, postanowiłem chłopaków odprowadzić..choć kawałek :). HEhe jakoś sobie później o tym zapomniałem lecz z pomocą przyszedł K4r3l :). Dostał cynka od bikerów, kiedy wyjeżdżają i już byliśmy umówienie na wspólną eskortę do granicy Polski i Słowacji. Pierwotne prognozy pogody nie były najgorsze...pierwotne... Z chłopakami umówiliśmy się na 9-tą w Porąbce -hehe mieli lekki poślizg ale można im to wybaczyć :D.




Są i oni ;)


Wyglądali jak przystało na prawdziwych wyprawowców - powiewające białe-czerwone flagi i na maxa zapakowane rowery, które ważyły sobie konkretnie :). Tak więc zaczęliśmy eskortę po ostatnich, górskich kilometrach ojczyzny :). Jak wcześnie pisałem pierwotne prognozy były dobre, jednak troszkę się, mówiąc kolokwialnie, posrało - co chwile kropiło a jak nie to ...lało stąd też często trzeba było się chować przez deszczem. Mimo to atmosfera była genialna :). Hehe nawet miałem przyjemność przejechać się na Janusza wyprawowym bike'u ( od Żywca do Jeleśni ). Powiem tak: kurcze...lekko nie było :D. Czuło się każdy kilogram, a początkowo kierownicą miotało jak diabli ;). Dopiero po paru kilometrach człek się do tego przyzwyczaił :). Po wyjechaniu z Jeleśni peleton się troszkę rozdzielił - wiadomo, pojawiły się górki a z takim bagażem lajtowo nie ma. W międzyczasie dołączył do Nas kolejny jaworznicki biker - Lama.
On jednak już na szosie, hehe bez pakunków :). Na granicy przywitała Nas...ulewa. Tak więc w oczekiwaniu na bezdeszczową aurę, zrobiliśmy sobie ostatnią, wspólną sesję zdjęciową :D. Jak zawsze kupa śmiechu, bo z tymi chłopami nie da się inaczej :).
Jak tylko wyszło słońce pożegnaliśmy się i każdy ruszył w swoją stronę - chłopaki jechali w tą lepszą - cieplejszą i bardziej słoneczną :). My za to z Kubą pokręciliśmy z powrotem w stronę Korbielowa, Jeleśni.





I se pojechali na "wczasy" ;) 


K4rel pali gumę ;)  



No ale żeby nie było za nudno ( powrót tą samą trasa ) postanowiliśmy sobie troszkę urozmaicić trasę - odbiliśmy na Sopotnię Małą i Juszczynę zaliczając po drodze 2 fajne podjazdy szosowe :). Kuba jednak na zjazdach nie mógł się niestety nacieszyć prędkością - awaria tylnej piasty. Już w Porąbce ją zauważył ale stwierdził, że nie ma ..uja we wsi i trza chłopaków odprowadzić ;). Z racji, że aura nie była za pewna już więcej nie kombinowaliśmy - wybraliśmy wariant przez Żywiec, Rychwałd, Łękawicę i wiadomo...Kocierz :)
Hehe jeszcze w Żywcu, w okolicach szkoły rolniczej, zauważyliśmy pewne zgromadzenie na pobliskim torze jeździeckim. Okazało się, że akurat odbywają się jakieś zawody. Wiadomo - trza było zostać i poobserwować jak to dżokejki ( i konie wiadomo ) radzą sobie na torze ;).






Kocierz zdobyliśmy w deszczu... Na szczycie zrobiliśmy sobie krótką przerwę obserwując zdrowo nadziabane kobity, bawiące się zapewne na imprezie pracowniczej :D. Polew był niezły :D. Zjazd z racji ma mokry i zimny warun do za szybkich nie należał :/.
I tak oto niby z niczego wyszła piękna seteczka w jakże doborowym towarzystwie :)

P.S. Wiem, wiem trochę od tego czasu minęło...Miał być ten wpis po 3 tygodniach a jest po...5 miesiącach ;). Trza się w końcu ogarnąć i zakończyć te masakryczne opóźnienie :)





Dane wyjazdu:
33.05 km 15.00 km teren
02:16 h 14.58 km/h:
Maks. pr.:51.11 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1229 m
Kalorie: 824 kcal

Gaiki - kolejna wersja :)

Środa, 11 czerwca 2014 · dodano: 03.11.2014 | Komentarze 1

Bielska cześć Beskidu Małego a dokładnie okolice Gaików są bardzo wdzięcznym terenem do krótkich ( czasowo ) ale konkretnych     treningów. Jest tam tyle możliwości, że raczej trochę mi zajmie zanim je wszystkie objeżdżę ;).
Tym razem zacząłem klasycznie - zjazd z ulicy Górskiej na leśną drogę zwózkową a raczej autostradę :), następnie fajny singiel na niebieskim szlaku i podjazd szutrówami na Gaiki. A później??? Hmnnn od dłuższego czasu korcił mnie jeden zjazd, który przecinał mój, można by już rzec, klasyk Gaikowy. Wyglądał dość zadziornie :). Zatem postanowiłem poszukać początku owej stromej ścieżki/singla.  W tym celu pojechałem czerwonym szlakiem z Gaików w stronę Straconki, rozglądając się czy czasem jakaś ścieżka nie odchodzi w prawo. Troszkę się naszukałem ale udało mi się ją znaleźć :).




Na klasyku...


 
Z dołu owa traska nie wyglądała tak źle natomiast z góry już tak wesoło nie było :D. Niby stromizny dużej nie było a podłoże było, nazwijmy to, mało stabilne - żwir i mnóstwo luźnych kamieni. Zjeżdżałem...Hmnnn lekko posrany - każdy błąd kosztowałby bolesnym upadkiem. W połowie zjazdu musiałem się zatrzymać - zaczęło mnie dziwnie ściągać więc wolałem uniknąć OTB. Uhhhhh udało się :). Mega adrenalina!!! A:e jakoś miałem...mało i postanowiłem sprawdzić, gdzie dalej biegnie ta ścieżka. Początkowo jechało się fajnym singlem, później ścieżka się rozwidliła. Wybrałem opcję delikatniejszą i zapewne krótszą gdyż czas już mnie gonił. Dojechałem do kolejnej szerokiej szutrówy i znowu trza było improwizować :D. Ostatecznie wyjechałem w okolicy czerwonego szlaku. Coś mnie znowu wzięło na testowanie nowych ścieżek - hehe człek był głupi - ściemnia się a ja sobie kręcę po nieznanym mi terenie :D. Suma sumarum w ciemnościach strasznych dotarłem z powrotem na ul. Górska i ją już spokojnie pokręciłem w stronę...domu??? Nie :).  W stronę ZWM-u ( Starego Rynku ) bo...poczułem głód chmielowy :).



   
No to zaczynam zjazd...






Bo po dobrym tripie piwko musi być ;)


Route 2 843 113 - powered by www.bikemap.net

.
Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
65.54 km 0.00 km teren
05:53 h 11.14 km/h:
Maks. pr.:50.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2625 m
Kalorie: 1576 kcal

Beskid Żywiecki po raz pierwszy...w tym roku ;)

Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 06.10.2014 | Komentarze 4

Drugie podejście do tego jakże zaległego wpisu – za pierwszym razem na samym końcu, już podczas sprawdzania, skasowałem sobie wszystko .:(. Autozapis nie zadziałał. Wur…nie spowodowało tygodniową absencję na BSie…
Zatem do dzieła ( tym razem piszę w Wordzie ) ;).
Mój szatański plan na weekend może nie do końca zrealizowany – w sobotę miał być Beskid Śląski a wyszedł Mały – ale Żywieckiego nie mogłem sobie odpuścić J. Zgadałem się z K4r3lem na 6:30 w Andrychowie na PKP. Wstawanie było ciężkie – kac po sobotniej imprezie – ale uratował mnie koktajl z truskawek :). Oj postawił mnie na nogi, choć i tak jeszcze długo odbijało mi się kiełbaską z grilla :D. W Bielsku mieliśmy przesiadkę więc korzystając z okazji uzupełniłem zapasy – suchoty miałem prze okropne :D.
W tym samym czasie na Żywiecczyźnie kręcili nasi znajomi z Bielska i Cieszyna jednak ich wariant nam średnio pasował – mieliśmy troszkę inne plany na Żywiecki.
Wysiedliśmy w Rajczy, gdzie zaczęliśmy pościg za ekipą bielsko-cieszyńską. Pierwotny plan zakładał z deczka inną trasę ale nie wypadało się nie spotkać ze znajomymi bikerami. Tak więc ruszyliśmy żółtym ( jak się nie mylę bo pisząc to na obczyźnie nie wyświetla mi szlaków :/ ) szlakiem przez Kubiesówkę na Krawców Wierch. Oj przyznam, że podjazd Na Kubiesówkę był prze genialny – sztywny, stromy czyli to co tygryski lubią najbardziej. Nie robiliśmy zdjęć bo żal było zsiadać z bike’a. A sam szlak...hmnn… fajny, no może bez żadnych kombinacji, singli itp. ale i tak kręciło się wyśmienicie :).




Widoczki nam dopisywały :)


Krawców Wierch
.


Niestety fajne single spiepszyły wiatrołomy...






Niestety nie udało nam się dogonić ekipy przed Krawców Wierchem, szkoda bo cały czas deptaliśmy im po piętach. Z hali pod Krawców Wierchem ruszyliśmy granicznym szlakiem ( czerwonym ) w stronę Trzech Kopców. Powiem tak: uwielbiam ten odcinek, jest tam mnóstwo singli i bardzo fajnych odcinków. Jednak tym razem szlak się z deczka zmienił – mnóstwo wiatrołomów, które namiętnie zmuszały nas do schodzenia z bike’a. Oj żałowało się bo fan na tym odcinku był zawsze przedni :/. Mimo że słońce ostro prażyło kręciło się wybornie, nóżka podawała jak ta lala. Hehe nie wiem może to wina …kaca?? :D . Ostatecznie biker’ów doganiamy na Trzech Kopcach- śmiechy było już słychać z daleka :).









Kolejna zmiana naszych pierwotnych planów – ruszamy z ziomkami w stronę Pilska. Totalnie nieplanowany kierunek ale z taka ekipą warto odbić troszkę z trasy ;) . A nóżka dalej podaje jak nigdy, prawie wszystko do Hali Miziowej wyjechane. Ależ była moc w łydach :D. Może z kilometr przed Miziową musimy się pożegnać z Arkiem – urywa hak :[ tak więc do schroniska a właściwie hotelu dojeżdżamy w okrojonym składzie. Haha po drodze było parę widowiskowych OTB. Pierwszą zaliczył Rafał lądując w błocie a drugą…ja, również pięknie pikując szczupakiem do błota :D. Na Hali Miziowej zrobiliśmy sobie konkretny popas – padło na grillowanie przysmaki – kaszanka powaliła nas na kolana. Jak nigdy, ale to prze nigdy nie byłem fanem kaszanki zwanej inaczej kiszką, to ta smakowała prze genialnie. Z racji, że nie chcieliśmy wracać z Kubą tą samą drogą na Ryniankę, pożegnaliśmy się z ekipa i ruszyliśmy zielonym szlakiem do Sopotni Wielkiej. Początkowo szlak zapowiadał się fajnie – super leśne drogi, klimatyczne odcinki itp. – jednak szybko przerodził się w klasyczną beskidzką rąbankę.





K4r3l rozwalił system zabierając ze sobą miskę makaronu :D









Z Sopotni pojechaliśmy asfaltem w stronę…Rysianki. Hehe początkowo bo później przerodziło się to szuter, który wyprowadził nas na wysokość powyżej 1000 m.n.p.m.. Co najlepsze dopiero po chwili zaczaiłem, ze już kiedyś jechałem tą trasą robiąc Pilsko-Babia Expedition 2013 ;]. Jest to bardzo fajna opcja wjechania na ryniankę – stosunkowo szybko, bardzo mało wypychu bo zaledwie 100 metrów i co najważniejsze genialny, rzeźniczy podjazd tuż przed Halą Pawlusią. A na Pawlusiej- jak zawsze genialna panorama, chyba jedna z ładniejszych w całym Beskidzie Żywieckim. Ostatecznie wjeżdżamy na Ryniankę, gdzie według pierwotnego planu powinniśmy już być dawno :D. Oczywiście trza było uzupełnić kalorię. A czym??? Wiadomo!! Żurkiem :D…i to nie jednym bo podwójną porcją!!! Jak na razie jest to drugi najlepszy żurek w Beskidach. W dalszych moich wpisach będzie porównanie zup w innych schroniskach J. Po mega obżarstwie przyszła pora na dalsze pedałowanie.




Tuż po kilerze ;)




Z Babiczką w tle :).




Hala Pawlusia.





Tak więc powróciliśmy do pierwotnego planu i ruszyliśmy w stronę Hali Lipowskiej skąd mieliśmy zjeżdżać ponoć genialnym niebieskim szlakiem. Mieliśmy…Szlak jednak był zamknięty ze względu na mnogość wiatrołomów. I oto znowu powalone drzewa zepsuły nam całą zabawę… Oczywista zmiana planów- pokręciliśmy na Halę Boraczą równie epickim zielonym szlakiem. Oj zabawa była przednia – różnorodność podłoża, single, korzenie. Małe półki skalne, po prostu cud miód i orzeszki. Niestety Kuba nie mógł się w pełni nacieszyć zjazdem, gdyż jego Czarny Rumak był reanimowany dzień wcześniej i do końca nie wiadomo było, czy sobie poradzi w tym jakże wymagającym terenie. Wrócę jeszcze do soboty – po południu dostałem info od K4rela, ze padł mu bębenek i jego wyjazd stoi pod wielkim znakiem zapytania . W zasadzie szanse były znikome. Z deczka się podłamałem ale liczyłem, że uda mu się w jakiś magiczny sposób naprawić padnięty element. Udało się jednak trza było bardzo uważać bo reanimacja do końca nie była pewna…
Zatem po epickim odcinku dojechaliśmy w końcu do Boraczej, szybkie uzupełnienie płyno-kalorii i ruszyliśmy zielonym szlakiem do Milówki. Oj, oj tam też było czadowo- singielki, ostre techniczne zakręty i mnóstwo fanu z jazdy!! W Milówce czekając na pociąg, zrobiliśmy sobie krótką przerwę na doprowadzenie siebie i rowerów do stanu „wyglądalności” . Szukaliśmy też jakiegoś sklepu by coolturalnie zakupić złocistą ambrozję – niestety się nie udało :[. Szkoda bo pifko było by idealnym zwieńczeniem fajnego tripu. W Bielsku pożegnaliśmy się – ja ruszyłem w stronę mieszkania a Kuba dalej PKP do Achowa.

Dzięki Wszystkim za mile spędzony czas i super tripa!!



Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
24.18 km 2.00 km teren
01:54 h 12.73 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:420 m
Kalorie: 550 kcal

Z kumplem po okolicy :)

Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 09.09.2014 | Komentarze 0

Obiecany wypadzik po asfaltach Beskidu Małego. Z racji, że kumpel dopiero zaczął kręcić, zrobiliśmy sobie krótką pętelkę po okolicy. Na dzień dobry klasycznie do Targanic. Następnie postanowiłem coś poeksperymentować, gdyż intrygowała mnie jedna polanka pomiędzy Targanicami a Sułkowicami. Oj i było warto bo polanka ( ala niskopienna hala :] )  była prze urokliwa. Nic tylko przyjść kiedyś wieczorem i zrobić sobie ognisko albo zabrać tam płeć piękną ;). Minusem jest tylko odległość do zabudować - z deka blisko :/. Mimo wszytko miejscówka genialna :). Oczywiście chcieliśmy sobie troszkę upiększyć traskę i nie zjeżdżać do Sułkowic drogą tylko na azymut przez polankę :). Hmnnn :D.... troszkę się tam trawie urosło - patrz zdj. 2  :D.




Genialna miejscówka...







No niestety podczas trawiastego zjazdu kumplowi , jakimś dziwnym sposobem wyskoczyła linka z przedniej przerzutki :(. Narzędzi oczywiście nie mieliśmy więc trza było skrócić traskę :(. W pierwotnym planie był odcinek zielonego szlaku z Zagórnika do Andrychowa lecz niestety nie był nam dany tego dnia. Dojechaliśmy asfaltami do Achowa by tam w ramach rekompensaty...wchłonąć bronxa  ;).