Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 52087.82 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Beskid Śląski

Dystans całkowity:1941.63 km (w terenie 495.10 km; 25.50%)
Czas w ruchu:115:54
Średnia prędkość:16.75 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:35116 m
Suma kalorii:16189 kcal
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:84.42 km i 5h 02m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
112.58 km 21.00 km teren
05:58 h 18.87 km/h:
Maks. pr.:67.60 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2608 m
Kalorie: kcal

Zachciało mi się terenu :)

Sobota, 18 maja 2013 · dodano: 21.05.2013 | Komentarze 2

Siedząc w piątek w pracy rozmyślałem nad sobotnią trasą. Opcji było jak zawsze kilka :) albo szosowo ze Skowronkiem i Rafałem, albo krótko i treściwie w terenie. Wybór był trudny... Ostatecznie wybrałem drugą opcję motywując ją sobie rozgrzewką przed niedzielnym tripem z bbRiderZ'ami na Filipkę w Czechach. Dodam jeszcze, że planowana przez Skowronka trasa miała być, delikatnie mówiąc, ostra :) a ja nie chciałem się katować przed niedzielą. Poza tym...zachciało mi się już porządnego terenu :). Z racji, że jakoś przez weekend miało się odbywać w Beskidzie Małym Enduro Trophy postanowiłem przejechać się kawałek trasą maratonu - padło na żółty szlak z Międzybrodzia Bialskiego na Magurkę Wilkowicką. Z tego co pamiętam ( zjeżdżałem nim kiedyś ) ten szlak to najlajtowszych nie należał, szczególnie pod górę, więc nie wyobrażałem sobie tam wyjeżdżających enduraków. Oj chłopaki musieli płakać na podjeździe... Parę dni wcześniej Piseq wraz z Remikiem ( Remigiusz Ciok ) sprawdzali ten szlak - oni wyjechali w 100% więc i ja nie mogłem być gorszy :). Udało mi się ale z paroma przerwami :). Gdzie tam mi do Piasqa a o Remiku to już nie wspomnę :). Po drodze dla odmiany...zerwałem łańcuch :/. Żeby to tylko raz w tym miesiącu...




Droga znacząco się poprawiła - ostatnio na tym odcinku zaliczyłem orła jadąc w dół ;).



Może jestem monotematyczny :) ale jak zjazd z Magurki to tylko czarnym do Łodygowic :). Aaaa przy schronisku obrałem kolejny cel wycieczki - Skrzyczne od Ostrego. Co prawda początkowo miałem pewne obawy co do uphillu patrząc na pogrążone w chmurach Skrzyczne ale postanowiłem zaryzykować. Sam zjazd czarnym?? I znowu monotematycznie - bajka :). Dopiero po nim poczułem moc w nogach bo do tej pory kręciło mi się wybitnie kiepsko - noga nie chciała podawać... W Lipowej uzupełniłem zapasy i ruszyłem serpentynami na Skrzyczne. Jest to chyba jeden z najładniejszych pod względem widokowym podjazd w okolicy. Mnie udało się nawet wypatrzyć Tatry :).







Na Skrzycznem zrobiłem sobie króciutką przerwę na foto i batona a następnie ruszyłem...hehe na Malinowską Skałę :). Przyznam się, że pierwotnie nie planowałem w ogóle tam jechać ale tak dobrze mi się kręciło, że nie mogłem się powstrzymać :). Jako, że była sobota to turystów na szlaku mnóstwo. Nie zabrakło też oczywiście kolegów bikerów, którzy nie szczędzili pozdrowień :). I to mi się podoba - w górach zawsze jest kultura - nie to co na szosach :/. Zgłupło mi się jak ujrzałem Malinowską Skałę!! Ostatnio jak tu byłem, owy twór był cały porośnięty drzewami a tu niespodzianka - goło, łyso... W sumie nawet lepiej bo ze skały rozpościera się genialny widok na Skrzyczne i okoliczne górki.


Panorama ze Skrzycznego vol. 1.


Panorama ze Skrzycznego vol. 2.




Malinowska Skała i napotkani biker'zy.

No i znowu było mi mało :) ( za to "no i " polonistka by mnie zabiła ;) ) stąd też popedałowałem na Malinów. A co tam jak szaleć to szaleć :D. Hehe chcisałem jeszcze z Salmopolu podjechać na Karkoszczonkę ale pora była już z deczka późna a w domu czekała na mnie mała imprezka ze znajomymi. No cóż Karkoszczonaka niezając, nie ucieknie :). Aaaa podczas zjazdu na Salmopol zastanawiałem się czy czasem nie spotkam Skowronka i Rafała bo oni planowali dzisiaj zaliczyć m.in. tę przełęcz. Hehe głupi ma zawsze szczęście :D. Podczas przejazdu przez Szczyrk zauważyłem Częstochowian spożywających obiad w jednej z knajpek. To się nazywa mieć szczęście :). Nie omieszkałem się zatrzymać i zamienić parę słów. Powiem szczerze - oni to są hardcorowcy - wjechali od dwóch stron na Kubalonkę, Salmopol i planowali jeszcze atak na Skrzyczne od Golgoty. Szacun Wielki!!! Po sympatycznej pogawędce ruszyłem do domu kierując się na Łodygowice i Zarzecze. Tam też spotkałem ostatnich wracających z maratonu enduraków. Widać było, że trasa dała im ostro w kość. Ja za to czułem się wyjątkowo dobrze ;).



Dane wyjazdu:
94.00 km 12.00 km teren
06:30 h 14.46 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:-5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1400 m
Kalorie: kcal

Zimowe Skrzyczne

Poniedziałek, 25 marca 2013 · dodano: 29.03.2013 | Komentarze 3

Nadszedł wolny dzień…więc trzeba go było optymalnie wykorzystać. Były dwie opcje: sprzątanie bądź rower. Wybór był jasny jak słońce :). Wiadomo, że ROWER :D. Pierwszy pomysł na trasę jaki mi wpadł do głowy to…uphill na Skrzyczne. W końcu miał on inaugurować sezon 2013 ale z przyczyn zewnętrznych nie udało się zrobić więc przyszła pora na drugi atak . Spodziewałem się, że tym razem powinno być lepiej, po pierwsze weekend był ładny więc turyści/narciarze powinni ubić dobrze trasę, po drugie - od paru dni nie padał śnieg i był mrozik więc śnieg powinien być twardy. Jako, że chciałem jeszcze zaliczyć Spotkanie Podróżników w bielskiej Grawitacji, zbytnio ze startem się nie spieszyłem. I dobrze bo podczas porannej „internetowej prasówki” zgadałem się z LUDWIKONEM na wspólny trip :). Oczywiście on ruszał z Bielska a ja z Czańca :). Za miejsce spotkania ustaliliśmy skrzyżowanie w Lipowej, koło remizy strażackiej. Początkowo wydawało mi się, że się za grubo ubrałem bo do Lipowej jechałem cały czas z do połowy rozpięta kurtką. Hehe później już mi się tak nie wydawało ;). Do Lipowej kręciło mi się bardzo dobrze, noga podawała jak ta lala. Oczywiście czasu dojazdu znacząco nie poprawiłem a w sumie zajęło mi to niecałą godzinę i 45 minut. Po drodze trzeba było zahaczyć o sklep i przygotować się do uphillu. Byłem jakoś tak podekscytowanym tym zimowym atakiem, że zapomniałem zabrać ze sklepu zapłaconego już batonika :D . No cóż wielkiej straty nie było. Po drodze pisałem jeszcze do Ludwikona, żeby nie zapomniał zabrać kamerki GoPro bo można by nakręcić ciekawy filmik. Pierwszym do miejsca spotkania dojechałem ja, Konrad był raptem po 10 minutach. Dalej razem już jechaliśmy, początkowo asfaltem, ale ten szybko przerodził się w… zaśnieżony asfalt :).

Widok na Pilsko z Zapory w Tresnej © jakubiszon


A przede mną cel - Skrzyczne!! © jakubiszon


Po zjechaniu z zaśnieżonego asfaltu zaczęło się zmaganie ze śniegiem. Jednak troszkę inaczej wyobrażałem sobie podjazd od Ostrego. Spodziewałem się dobrze ubitej trasy a tu raptem środkiem drogi pojedyncze ślady butów i nart a tak to tylko ślady jakiegoś samochodu terenowego. Oczywiście po śladach ludzkich nie dało się jechać ( zbyt miękko) więc został uphill w rynienkach ( śladach kół) , które czym wyżej tym były głębsze. Nie powiem jazda w ok. 25 centymetrowych ( szerokość ) koleinach to najłatwiejszych nie należy zważywszy na fakt, że momentami miały głębokość ponad 25 cm. i wewnątrz nich zalegał lód. Oj targało się pedałami po śniegu, niestety to nie był puszek.

Jazda w "rynienkach" - łatwo nie było. © jakubiszon


Jazda w "rynienkach" - tym razem Ludwikon walczy :) © jakubiszon


CIąg dalczy "rynnowej" jazdy ;) © jakubiszon


Wjeżdżamy w trudny teren ;) © jakubiszon


Momentami uprawialiśmy tzw. „Biking Walking” czyli bieganie siedząc na siodle – hehe taka nasze nazewnictwo tego jakże dziwnego „biegu” :D. W pewnej chwili ślady się skończyły i zaczęła się jazda po nie ubitym śniegu. Przyznam się bez bicia – daleko nie ujechaliśmy. Koła się zapadały więc było pozamiatane. Powstało pytanie czy zawracamy czy prowadzimy?? Oczywiście wybraliśmy drugą opcję bo wizja zdobycia Skrzycznego i zjazdu z niego było o wiele ciekawsza niż powrót. Zatem prowadziliśmy, skracając drogę na szczyt jak tylko się da. W pewnym momencie znowu pojawiły się ślady, tym razem byli to leśnicy, którzy ściągali drzewo. Więc siedliśmy na bike’i i ruszyliśmy ale daleko nie dojechaliśmy. Po może 300-stu metrach ślady leśników zjechały z drogi w … „las” . A my za nimi :). Zrobiliśmy sobie mały skrót. Z racji, że targanie rowerów do góry za szybko nam nie szło, mimo że skracaliśmy drogę jak tylko się dało, postanowiliśmy odbić na niebieski szlak na szczyt. Każdy kto nim szedł wie, że momentami jest niezłe wydmuchowisko. Do tego jeszcze trasa nie była za dobrze ubita więc się lekko zapadaliśmy w śniegu, nie mówiąc już o rowerach. W końcu dotarliśmy do schroniska :).

I przyszedł czas na prowadzenie... © jakubiszon


No, w końcu na siodle :) © jakubiszon


Jak zawsze telofony dzwonią w najmniej oczekiwanym momencie ;) © jakubiszon


Ludwikon daje ostro pod górę. © jakubiszon


A tu taka mała panoramka ;) © jakubiszon


Czym wyżej tym widoki były coraz gorsze... © jakubiszon


Przyszła pora na ogrzanie się i odmrożenie… w moim przypadku butów bo śnieg się dostał do „bloków” i powstała zamarznięta kulka :). Tak bardzo chciałem szybko odmrozić buty, że uchyliłem za mocno drzwiczki od kominka i…zakopciłem całe pomieszczenie :D :D . W schronisku dowiedzieliśmy się , że na zewnątrz jest -9,5 stopnia mrozu. Dodając do tego porywisty wiatr odczuwało się dobre -14 stopni. Ale co tam ;).

pora się odmrozić :D © jakubiszon


przed schroniskiem na Szkrzycznem © jakubiszon


Dwóch szaleńców na Skrzycznym © jakubiszon


Pierwotnie planowaliśmy jechać na Malinów ale ostatecznie wybraliśmy zjazd do Szczyrku trasami narciarskim. Pamiętam tylko pierwszą- była to zielona trasa. Później tak skupiałem się na jeździe, na tym żeby nie zgubić Konrada, że nie patrzyłem już na oznaczenia. Przyznam się, że w dół nie jechało mi sięga dobrze. Po pierwsze strasznie pizgało mi w dłonie, po drugie- zapadałem się w śniegu, szczególnie przednie koło, a po trzecie mój tylni hamulec chwilowo zaniemógł ( w końcu to nie są tarczówki tylko V-break’i) . Stąd też jechałem strasznie zachowawczo i asekuracyjne. Za to LUDWKON pruł w dół ile fabryka daje. W pewnym momencie na budziku miał 55 km/h. Myślę, że pomagała mu w tym jego waga- w końcu chłop jest z 10 kilo lżejszy ode mnie. Gdzieś w połowie zjazdu nie czułem już kompletnie dłoni. Zatrzymaliśmy się i trochę się ogrzałem. Fajnie to wyglądało jak dwóch bikerów śmiga po stoku z narciarzami. Zjazd zakończył się pod Golgotą, gdzie czekali na Nas Paparazzi . Hehe nie no żartuję :D – jacyś goście nas filmowali na ostatnich metrach stoku. Jeszcze dodam że ostatnie metry stoku były bardzo trudne. Chwilę przed nami jechał ratrak i trasa w ogóle nie była ubita.

Baaardzo asekuracyjny zjazd stokiem... © jakubiszon


Od Golgoty do Buczkowic jechaliśmy już asfaltem ale żeby nie było tak kolorowo to kręciliśmy cały czas pod wiatr :/. W Buczkowicach rozdzieliliśmy się z Konradem, gdyż on zostawił tam auto. Hehe nie chciał się spóźnić więc podjechał trochę samochodem :D. Do Bielska dotarłem trochę później niż pierwotnie palowałem. Chciałem jeszcze podjechać do siostry, do Jasienicy na kawkę ale nie wyrobiłbym się na Spotkanie Podróżników więc postanowiłem poczekać w centrum. Z racji, że zawsze właścicielka/menagerka Grawitacji mówiła mi, żebym był wcześniej, tym razem zjawiłem się już o 19:15 a tam już nie było wolnej miejscówki :/. Coś za bardzo popularne zrobiły się te spotkania, bo jak pamiętam jeszcze rok temu człek przychodził o 19:30 i było jeszcze mnóstwo wolnych miejsc. Zatem została mi „miejscówka” na schodach ;). Tym razem prezentacja była na temat Indii. Hehe nie powiem , który raz już był ten temat ale jest to tak ciekawy kraj, że za każdym razem jest coś nowego i interesującego.

Katedra Św. Mikołaja w Bielsku © jakubiszon


Grawitacyjne Indie :) © jakubiszon


Powrót z Bielska do domu był z deczka ciężki. Brakowało już powera i w dalszym ciągu kręciłem pod wiatr. Baterie podładowałem sobie w mojej ex pracy zjadając stacyjnego hot doga ;). W domu byłem przed północą.

Reasumując: bardzo udany trip, w bardzo miłym towarzystwie - dzięki Ludwikon. Skrzyczne zdobyte zimą choć nie do konca na bike’u ;).

Hehe a teraz totalna nowość na "mym" bikelogu :D :D :D.... Taki...filmik ;)



Noi oczywiście mapka :)



P.S. Kolejny raz jechałem bez licznika więc brak niektórych danych :/

Dane wyjazdu:
32.22 km 22.00 km teren
02:35 h 12.47 km/h:
Maks. pr.:55.10 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1120 m
Kalorie: kcal

Szyndzielnia, Klimczok i Błatnia czyli klasyka Beskidu Śląskiego

Niedziela, 11 listopada 2012 · dodano: 12.11.2012 | Komentarze 2

Trip w zastępstwie. A dlaczego już pisze... Pierwotny plan był taki, żeby razem z ekipą EpicMTB i bbRiderZ eksplorować Beskid Sądecki. No niestety bielski skład z wszelakich przyczyn nie mógł uczestniczyć w tej eskapadzie, więc ja też musiałem spasować bo troszkę się to nie kalkulowało finansowo ( ponad 150 kilometrów w jedną stronę). Zatem zgadałem się z Piasqiem na niedzielno-poranny trip po Beskidzie Śląskim, a mianowicie na klasyk gatunku :). W przepięknej aurze ruszyliśmy zatem w teren. Żeby nie było za pięknie, to oboje z Pawłem nie byliśmy w za dobrej formie - ja na kacu, a Piseq po nieprzespanej nocy. Ale co tam :). Niestety skutki popicia odczuwałem do samego końca - jakoś nie chciało mi popuścić :(.

Czy ktoś widzi Piasqa??? :) © jakubiszon


Paweł jako "gospodarz" oczywiście nie prowadził głównymi drogami tylko jak najwięcej terenem - mowa oczywiście o tzw. dojazdówce do Dębowca :). Dalej już kręciliśmy szlakiem. Jak przystało na niedzielę i owy teren, na szlaku mnóstwo pieszych. Hehe tyle ludu to ja jeszcze nie widziałem, ale może dlatego że zawsze omijałem te drogi w weekendy :). Co ciekawe dopiero na Błatniej widzieliśmy pierwszego Bikera. Nota bene jakiś dziwny koleś bo nawet nie pomachał :/.

Klimczok - hehe szczerz chyba pierwszy raz byłem na samym szczycie ;) © jakubiszon


Widok z Błatniej na Bielsko © jakubiszon


Błatnia - pierwszy napotkany biker na trasie. © jakubiszon


Z racji, że Paweł nie miał za dużo czasu, z Błatniej zjechaliśmy do Jaworza, a później z powrotem do Bielska. Trip jak najbardziej udany, szkoda tylko, że kacowa choroba nie chciała ustąpić mimo wylanych hektolitrów potu :)

P.S. I mapka się znalazła :). Oczywiście zapożyczona od Piasqa.



Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
128.65 km 32.00 km teren
06:51 h 18.78 km/h:
Maks. pr.:62.10 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2168 kcal

bbRiderZ MTB Trip

Niedziela, 21 października 2012 · dodano: 28.10.2012 | Komentarze 6

W końcu zacząłem pracować jak normalny człowiek ( od poniedziałku do piątku ) zatem w weekend trzeba było coś popedałować :). Ta zmiana spowodował, że nareszcie mogłem się ustawić na wspólny trip z chłopakami z grupy bbRiderZ . To był mój pierwszy wypad z chłopakami więc miałem pewne obawy czy podołam :). Ale raz kozie śmierć :). Umówiliśmy się o 9 rano Pod Strusiem koło lotniska bielskiego. Nie powiem, pora jak dla mnie trochę wczesna, zważywszy jeszcze na fakt, że poranek był wtedy z deczka zimny - jak wyjeżdżałem było 5 stopni celsjusza . Pojawił się wtedy problem z ubiorem. Dobrze wiedziałem, że popołudniu będzie koło 20-stu stopni, a nie chciałem brać plecaka bo jakoś nie jestem fanem wożenia czegoś na plecach. Chwila namysłu... A co tam - ubrałem na siebie wersję letnia wzbogaconą o rękawki i nogawki i ruszyłem w stronę Bielska. Z racji, że miałem już lekki poślizg czasowy, jechałem drogami głównymi. Była niedziela więc ruch o tej porze był w zasadzie zerowy. Czas dojazdu na umówione miejsce miałem wyjątkowo dobry bo zaledwie godzinę i dziesięć minut - spodziewałem się, że zajmie mi to o jakieś dwadzieścia minut więcej ;). O dziewiątej z groszami ruszyliśmy peletonem w stronę Brennej dobrze mi znanymi drogami. W Brennej opuszcza nas Paweł i już samotnie mknie na Błatnią.


Zdjęcie zapożyczone od Maćka ;). bbRiderZ i ja czyli jadąc od początku: Maciek, Michał, Paweł, ja, Grzesiek, Arek.

Część ekipy bbRiderZ © jakubiszon


Ach ta jesień ;) © jakubiszon


A plan w ogóle był taki: Orłowa->Trzy Kopce-> Grabowa czyli rasowe MTB. Przewodnikiem był Grzesiek, to on zaplanował całą trasę. Część dojazdową/asfaltową spędziliśmy na pogawędkach na wszelakie tematy w tym m.in. na temat naszych grupowych "uniformów" :). Tak, tak już za niedługo będzie można Nas widzieć w nowych, teamowych strojach :). Ale przejdźmy do trasy... Po części "towarzyskiej" przyszedł w końcu czas na ostre pedałowanie. Grzesiu wymyślił taką trasę, że nie można było się nie zmęczyć. Dojazd do niebieskiego szlaku biegnącego z Równicy na Orłową dał popalić. Jeden z ostrzejszych podjazdów, które miałem okazję robić. Dał mi on sporo do myślenia w kwestii pozycji za kierownicą, a mianowicie stwierdziłem, że muszę obniżyć kierownicę, gdyż na ostrych podjazdach podnosi mi koło i całą zabawę szlag trafia... Dalej już jechaliśmy szlakiem mijając po drodze masę bikerów. Na Trzech Kopcach zrobiliśmy sobie krótką przerwę na uzupełnienie płynów. Hehe Maciek kupił sobie w "schronisku" chyba najdroższą Coca Colę i Prince Pola bo zapłacił 13 zł. A na szlaku masa ludzi - dlatego nigdy nie lubiłem jeździć przez weekend - która z deczka utrudniała rozkoszowanie się jazdą.

Po ostrym podjeździe chwila na krótki odpoczynek, a dalej już śmigamy szlakiem na Trzy Kopce © jakubiszon


Gdzieś na niebieskim © jakubiszon


bbRiderZ w akcji ;) © jakubiszon


Beskid Śląski © jakubiszon


Trzy kopce © jakubiszon


Za Smerkowcem zjechaliśmy ze szlaku (żółtego) i wbiliśmy się na fajny singielek. I tu oto pojawił się problem przy rysowaniu trasy na bikemap - za chiny ludowe tej ścieżki nie było na mapie. Poza tym mnogość skrzyżowań i dróg była nie do zapamiętania stąd zapożyczyłem trasę od Maćka z endomondo. Oczywiście nie ma na niej moich dojazdówek stąd też nie podałem przewyższeń bo ciężkie by to było do obliczenia. Ale wracając do trasy, Grzesiek ją genialnie zaplanował. Było w niej to wszystko co prawdziwi MTB-owcy lubią najbardziej - fajne podjazdy, techniczne zjazdy, singiel tracki, a przy okazji malownicze widoki. Przyznam się bez bicia, chłopaki mnie ostro wymęczyli. Wylały się ze mnie hektolitry potu, szczególnie na podjazdach. A samo tempo też nie było niczego sobie :). Z "dziczy" :) wyjechaliśmy z powrotem na szlak, tym razem czarny w stronę Starego Gronia by ostatecznie wjechać do Brennej zielonym. Dalej już wracaliśmy prawie tą samą droga z małymi wyjątkami ;). Chłopaki znają okolicę idealnie bo prowadzili mnie takim drogami, że nie byłbym w stanie tego powtórzyć. W Aleksandrowicach zaczęły się pierwsze pożegnania. Ja z racji, że byłem nieziemsko głody, zahaczyłem o stary rynek w Bielsku i wszamałem gigantycznego kebaba, po czym nie omieszkałem odwiedzin w Opium na zwyczajowym Brackim . Podczas spożycia narodził się pomysł dobicia się :D. Mowa tu oczywiście o dobiciu fizycznym :). Wymyśliłem sobie, że zaliczę na koniec Przegibek. Niestety obżarstwo trochę mi to utrudniło bo z pełnym żołądkiem źle się wyjeżdżało. Trip uznaję za bardzo udany - doborowe towarzystwo, rasowe MTB i kupa śmiechu. Dzięki chłopaki!!!!!

i znowu pod górę ;) © jakubiszon


Widoczek na Brenną © jakubiszon


Zjazd do Brennej © jakubiszon


Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
108.10 km 26.00 km teren
06:16 h 17.25 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1910 m
Kalorie: kcal

Non stop pod wiatr (Magurka i Skrzyczne)

Środa, 26 września 2012 · dodano: 01.10.2012 | Komentarze 5

Z racji, że aktualnie posiadam nadmiar wolnego czasu postanowiłem znowu coś popedałować. Wstałem w środę rano, ale jakoś brak siły do jazdy. Nie powiem, ale początek tygodnia miałem dość intensywny - poniedziałek pętla beskidzka, a we wtorek 4 godziny naparzania po garach podczas cotygodniowej próby - stąd też wstałem z dość mocnymi zakwasami i to chyba prawie wszystkich mięśni :). No cóż trzeba być konsekwentny i realizować plany. A plan na środę był taki: zaliczyć Magurkę i Skrzyczne od Ostrego czyli taki jaki już kiedyś miałem (patrz Microo MTB), ale go nie wykonałem w pełni. Nie dość, że człek był cały zakwaszony to na dodatek jeszcze 90% wszystkich asfaltowych partii było pod wiatr. Co ciekawe, w która stronę bym nie jechał to zawsze pod wiatr!! Makabra!!!!
Na Przegibek wyjątkowo nie wjechałem asfaltem, ale pokombinowałem trochę z trasą - w Międzybrodziu Bialskim wbiłem się na niebieski szlak na Nowy Świat, jednak nie dojechałem nim do końca, gdyż skręciłem w lewo na ostatnim rozwidleniu i boczną kamienistą drogą wjechałem na zielony szlak gdzieś ok. kilometra dalej jak łączył się z niebieskim . Nota bene podjazd asfaltem niebieskim szlakiem do najlajtowszych nie zaliczę. Dość stromy podjazd dał mi w tyłek na dzień dobry. Wylałem z siebie hektolitry potu :). Żeby nie było mono tematycznie to przed ostatnim ostrzejszym podjazdem zielonego szlaku skręciłem w lewo ( w dół) w leśną drogę i zjechałem na asfalt, gdzieś przed ostatnim zakrętem, przed parkingiem na Przegibku. Na Magurkę standardowo wjechałem szlakiem narciarskim.
Oczywistą sprawą był zjazd do Łodygowic czarnym szlakiem. Różnorodność tej trasy strasznie przypadła mi do gustu. To jest to co tygryski lubią najbardziej. Tym razem zrobiłem trochę więcej zdjęć :) (patrz zdjęcia poniżej).




Widoczek z Magurki.













Oczywiście pierwszej kamienistej część nie fotografowałem ;). W Łodygowicach uzupełniłem bidon i ruszyłem w stronę Lipowej, oczywiście asfaltem :). Kolejny odsłonięty odcinek i kolejna walka z silnymi podmuchami halnego. Po dojechaniu do Lipowej zmuszony byłem sobie zrobić kolejną przerwę, gdyż opadałem z sił. No cóż dzisiaj noga nie podawała tak dobrze jak w poniedziałek. Tempo podczas przejeżdżania przez Ostre miałem żenujące. Siły dopiero odzyskałem, co ciekawe, dopiero podczas pierwszych szutrowych podjazdów pod Skrzyczne. Można by rzec, że siła w nogach rosła proporcjonalnie do wysokości nad poziomem morza :). Dziwne :D. Co do same podjazdu na Skrzyczne od Ostrego to powiem tak: bardzo fajna trasa, dość długa ale za to widokowo przepiękna :). Na Skrzycznym zatrzymałem się raptem na chwilę ponieważ strasznie wiało. Zrobiłem parę fotek, spojrzałem na mapę i ruszyłem w dól wpierw zielonym, a później czerwonym szlakiem do Buczkowic. Oj jak ja lubię tą trasę!!!! Genialna, techniczna, wymagająca trasa z mnogością singiel track'ów, ba to jest jeden wielki singiel :).


W drodze na Skrzyczne.




Widok ze Skrzycznego.









W planie miałem jeszcze podjazd czerwonym z Bystrej na Równię, a później zielonym do Cygańskiego Lasu lecz standardowo źle obliczyłem sobie czas i trzeba było zrezygnować z jakże fajnego podjazdu oraz zjazdu. . Ustawowo na chwilę zahaczyłem o Opium by po chwili szybkim tempem ruszyć w stronę domu przez Hałcnów, Kozy i Kobiernice. I tym oto dziwnym sposobem zrobiłem prawie 250 kilometrów w przeciągu trzech dni :).



Dane wyjazdu:
88.18 km 9.00 km teren
04:20 h 20.35 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1260 m
Kalorie: kcal

Microo MTB

Czwartek, 6 września 2012 · dodano: 08.09.2012 | Komentarze 10

Najlepszym sposobem na spalenie weselnych kalorii jet...wiadomo co - ROWER!!!! Zatem siadłem na swojego Białego Rumaka i ruszyłem na micro MTB. Pierwotny plan zakładał asfaltowy uphill na Przegibek, podjazd na Magurkę Wilkowicką szlakiem narciarskim oraz atak na Skrzyczne od Ostrego. Oczywiście jak to w moim przypadku bywa się z deczka się przeliczyłem ze swoimi założeniami :D. Po pierwsze - wyjechałem za późno; po drugie - zapomniałem, że już o 20 jest ciemno jak w dup..e; a po trzecie zmieniłem troszkę swoją trasę w trakcie i straciłem ok. godziny czasu. Można by rzec, że plan wykonałem w 70 %. Zacznę od początku :).
Podjazd na Przegibek to już rutyna - bez emocji, bez szarpania się noo i oczywiście bez żadnych czasówek - jeszcze mnie to nie cieszy :D. Z Przegibka udałem się na Magurkę narciarskim szlakiem. Bardzo fajni mi się tam podjeżdża :). Wyjątkowo droga była przejezdna. Pamiętam, że kiedyś momentami droga była tak rozwalona, że trzeba było prowadzić rower. Tym razem wyjechałem bez żadnych problemów. Po drodze oczywiście dorwał mnie deszcz, ale dzięki bogu nie padał zbyt długo i nie zdołało mnie przelać ;). Na Magurce zmiana planów - miałem zjeżdżać asfaltem, ale wyhaczyłem inną trasę, a mianowicie czarny szlak do Łodygowic. Powiem szczerze - to był strzał w dziesiątkę!!!! Trasa GENIALNA!!! Polecam ją każdemu, kto lubi fajne urozmaicone zjazdy. Na tym odcinku było po prostu wszystko: techniczne, kamieniste zjazdy, rynny, wąskie ścieżki i małe singielki. Niestety nie robiłem wtedy zdjęć, gdyż napawałem się zjazdem :) .

Zachmurzony Beskid Mały - widok z Magurki Wilkowickiej © jakubiszon


Fragment czarnego szlaku z Magurki Wilkowickiej do Łodygowic © jakubiszon


Po wjechaniu na asfalt chwila na podjęcie decyzji co dalej. Z racji, że była już 16-ta musiałem zrezygnować z ataku na Skrzyczne. Miałem wyjeżdżać od Ostrego, gdyż jeszcze od tej strony jeszcze nie zdobywałem Skrzycznego, a wiele osób mi polecało tą trasę. Skoro miało być jakieś Mtb to trzeba było na szybkości wymyślić jakiś teren :). Padło na czerwony szlak z Bystrej w stronę Cygańskiego Lasu. Podjazd pod Równie mega ostry, co prawda krótki, ale i tak dał mi w kość.Później super szybki zjazd. Oj tego mi brakowało :). Co kawałek jakiś korzeń, jakiś kamień, na których to można było sobie fajnie poskakać.
Jak tradycja nakazywała trzeba było chlapnąć Brackie w Opium :). Ale że trochę zmarzłem po drodze to ogrzałem się... kielichem Lubelskiej Porzeczkowej ;).
Do domu wróciłem przez Hałcnów, Kobiernice, zahaczając o stare, znajome tereny :).

Soła © jakubiszon


Zameczek w Czańcu. © jakubiszon


Słońce pomału żegna się ze mna. © jakubiszon


Beskid Mały © jakubiszon




Dane wyjazdu:
154.08 km 2.00 km teren
06:48 h 22.66 km/h:
Maks. pr.:72.00 km/h
Temperatura:35.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1700 m
Kalorie: kcal

RiversideTour - PL/SK/CZ

Wtorek, 3 lipca 2012 · dodano: 11.07.2012 | Komentarze 3

Pierwszy taki wypad w moim życiu. Po pierwsze zaliczyłem 3 kraje podczas jednego tripu (Polskę, Słowację i Republikę Czeską), po drugie - towarzyszyła mi tylko muzyka jednego wykonawcy (cała dyskografia Riverside )i po trzecie - nowy rekord dystansu dziennego :), a wszystko to w ramach przygotowań do Dream Babia Góra Tour 2012. Założenie tripu było proste, a mianowicie dostanie się na tzw. Trójstyk granic Pl/CZ/Sk, wjazd na terytorium Słowacji, a później przez Czechy do Cieszyna i to wszystko asfaltowymi drogami. Powiem tak, wyznaczenie trasy nie należało do wybitnie prostych czynności, bowiem największy problem stanowiły Czechy, a dokładnie kiepska sieć dróg. Ale dokładnie poniżej :).

A tu mała dygresja :) : PLAYLISTĘ skomponowałem tak aby piosenki leciały chronologicznie tzn. zacząłem od pierwszego albumu "Out Of Myself", a zakończyłem na epce "Memories In My Head". Oczywiście była to prawie cała dyskografia (nie miałem tylko pierwszej "płyty" zwanej po prostu "Riverside", gdyż utwory z tej płyty znajdują się na oficjalnie pierwszej studyjnej płycie "Out Of Myself" ). Playlista obejmowała również wszystkie single i płyty koncertowe czyli w sumie jakieś 8 godzin 14 minut i 31 sekund :).


Od tego kawałka rozpocząłem trip.


Polska część RT.
Cel - Trójstyk!!!
Jak się tam dostałem z Bielska?? Banalnie :D. Wpierw kierowałem się na Szczyrk by, tym razem klasycznie, wjechać na Przełęcz Salmopolską, później zjechałem do Wisły Czerne, wdrapałem się na Przełęcz Kubalonkę, zjechałem do Istebnej i przez Jaworzynkę dostałem się do celu.
Nie powiem ale upał (35 st.C. w cieniu) dawał się we znaki. Wjazd na Salmopol i Kubalonkę delikatnie mówiąc - zmęczył mnie :). Wylałem z siebie niesamowite ilości wody. W szczególności Salmopol dał mi popalić. Może dlatego, że dopiero się "rozkręcałem" :). Kubalonka- no cóż, tym razem inaczej bo wjechałem na nią od strony Jeziora Czerniańskiego. Bardzo fajny podjazd, rzekłbym nawet chyba ciekawszy niż klasycznie od Wisły ale to już kwestia gustu. Fajna wąska droga, zerowy ruch i sporo atrakcji (zamek Prezydenta RP). Dalsza część trasy (polska część) to już uczta dla oczu. Tereny Istebnej, Jaworzynki są po prostu przepiękne.. Śmiem nawet twierdzić, że widokowo był to najlepszy odcinek z pośród tych 154 kilometrów.


W Szczyrku natrafiłem na zgrupowanie młodych rumuńskich skoczków.


Jezioro Czerniańskie.


Tuż pod zamkiem prezydenckim.




Trochę historii - pomnik Pawła Stelmacha - przywódcy polskiego odrodzenia narodowego na Śląsku Cieszyńskim w XIX wieku (Istebna).


Pomnik bohaterów poległych w walkach o wolność w latach 1939-45 (Istebna).








Tróstyk granic - spodziewałem się górki, a była dolinka :).



Słowacka część RT.
No cóż mogę powiedzieć?? Na pewno najkrótszy odcinek, widokowo kiepściutki, ale zaliczyłem kilometr terenu. Powiem więcej - dzikiego terenu :). Jechałem szlakiem zielonym wpierw ścieżką, później drogą by zakończyć w wodzie :) [drogą płynęła rzeczka]. Dalszy odcinek spędziłem na podpatrywaniu życia codziennego miejscowych Słowaków.




Miejscowość Svrčinovec.

Czeska część RT.
Jak już wcześniej wspominałem wyznaczenie trasy przez Czechy nie było za łatwe. Powodem byłą kiepska sieć dróg. Zaraz za granicą słowacko-czeską rozpoczynała się autostrada. Jedynym sposobem jej ominięcia była przeprawa przez góry, ale to nie wchodziło w rachubę bo, albo bym nadrobił mnóstwo kilometrów, albo musiałbym skrócić i to znacznie część słowacką. Zatem wybrałem wersję autostradową. Dzięki bogu musiałem przejechać autostradą tylko 300 metrów by wbić się na zjazd na miejscowość Mosty u Jablunkova. Ufff gdyby czeska policja mnie zgarnęła to by były jaja :D. Dalej, bo aż do Jablunkova śmigałem w spokoju droga, która nota bene była bardzo przyjemna, gdyby nie ten upał. Po drodze mijałem basem i aż chciało się wskoczyć ale czas gonił :(. Za Jablunkovem zaczęła się najgorsza część całego tripu - mega ruchliwa droga, która prowadziła aż do Czeskiego Cieszyna. No niestety nie dało się jej ominąć bo nadrobił bym mnóstwo kilometrów. W Trzyńcu (Třinec) zrobiłem sobie krótką przerwę i ruszyłem dalej.


hehe.




Třinec.


Huta żelaza w Trzyńcu.



Polska część RT.
W Cieszynie zrobiłem sobie przerwę na "obiad" (kebab) i ruszyłem w stronę Bielska przez Goleszów, Górki Wielkie/Małe, Jaworze. Gdzieś w Goleszowie załamała się pogoda i słońce przerodziło się w deszcz i burzę. Oj potrzebna mi była taka pogoda - niesamowite orzeźwienie na sam koniec.



Tą jakże morderczą wyprawę podsumowałem szklaneczką Whisky'acza z colą w Rock Galerii na starym rynku w B-B :).




Dane wyjazdu:
56.92 km 42.00 km teren
05:00 h 11.38 km/h:
Maks. pr.:65.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1740 m
Kalorie: kcal

Pechowe Czechy.

Wtorek, 26 czerwca 2012 · dodano: 04.07.2012 | Komentarze 8

Tym razem trochę inaczej niż zawsze :). Po pierwsze nie był to samotny trip, ale z Ludwikonem; po drugie - nie rozpocząłem trasy z pod mieszkania, ale dojechaliśmy sobie autem do Ustronia skąd rozpoczęliśmy trip. Dlaczego z Ustronia? Powód banalny - ograniczony czas na wypad. Oczywiście żeby było zabawnie to na dzień dobry musieliśmy zmienić początek trasy gdyż mapa zbytnio nie zgadzała się z rzeczywistością - tam gdzie miała być droga i szlak tam był teren prywatny ogrodzony płotem :D. No nic, lekka korekta trasy i siedliśmy na bike'i i ruszyliśmy żółtym szlakiem (wpierw pieszym, a później rowerowym) w stronę granicy polsko-czeskiej (Cisownica-Nydek). Nota bene owy szlak rowerowy miał być, jak to było opisane, ciężki :). No może dla szosówki :D :D. Następnie wbiliśmy się na czerwony szlak by dostać się pod Wielką Czantorię. Trasa bajka - mnóstwo singiel track'ów. My niestety jechaliśmy pod górę, ale w dół była by kosmiczna ekstaza. Ostatnie 500 metrów było już tak strome, że trzeba było prowadzić bike'i.




Szkoda, że nie wracaliśmy tą trasą :(

Na Wielką Czantorię wyjechaliśmy niebieskim szlakiem (fajna szeroka droga). Niestety na szczycie nie siedzieliśmy długo bo wiał zimny wiatr, a ja oczywiście byłem w krótkim rękawku (na dole było 20 st. więc nie widziałem sensu zakładania czegoś cieplejszego ) :).





Z Czantorii ruszyliśmy wzdłuż granicy w stronę Wielkiego Stożka. Bardzo fajna trasa ze sporą ilością wymagających podjazdów i ciekawych zjazdów. Niestety jest to szlak dość mocno uczęszczany przez turystów stąd trzeba było uważać na downhill'ach, żeby nikogo nie potrącić. A co najważniejsze - te widoki na Beskid Śląski- genialne :).


Soszów Wielki.




To sem ja :).

Na Wielkim Stożku mała przerwa, podczas której nastąpiła mała zmiana planów co do dalszej podróży. Mianowicie pierwotnie mieliśmy zjechać do Istebnej, przekroczyć granice z Czechami by z powrotem wbić się na czerwony szlak, którym to zaczynaliśmy przygodę w czeskiej krainie :). Ale wybraliśmy wersję inną. Co prawda zjechaliśmy do Istebnej (żółty szlak) ale granicę przekroczyliśmy w zupełnie innym miejscu, rzekłbym nawet trochę nielegalnie i ruszyliśmy asfaltem w stronę Jablunkov'a. W końcu trzeba poznać choć trochę życie codzienne i kulturę Czechów :D.




A tu już widoczek z powyższych skał.




Nazwijmy to lekko nielegalne przekroczenie granicy :D.


Jablunkov.

W Jablunkov'ie przerwa na "małe co nieco" (Radegast) i dalej ruszyliśmy w trasę, wpierw niebieskim szlakiem, później żółtym by docelowo wbić się na czerwony (owy pierwotny). Na Filipce czekał na nas mały singielek, co prawda z deczka zarośnięty ale i tak fajny. A później???? To już tylko bajka :) Genialny, mega szybki zjazd do Nydka (Nýdek). Początkowo szeroka,kręta, szutrowa droga (Vmax 60km/h), a później równie szybka, kręta, ale tym razem asfaltowa droga (Vmax 65km/h.) No niestety na dole złapałem kapcia :(. Jak się okazało dętki nie dało się skleić, gdyż wentyl był uszkodzony więc wykorzystałem zapasową gumę. W zasadzie chciałem wykorzystać :(. Jak się okazało zapasowa miała 6 dziur a ja miałem tylko 3 łatki. OJ spędziłem tam mnóstwo czasu na szukaniu dziur i ich łataniu. Dzięki pomocy Ludwikona, który specjalnie się cofał, żeby mi pomóc, i mieszkańca Nydka udało mi się załatać dziury (WIELKIE DZIĘKI CHŁOPIE ZA ŁATKĘ). A skąd się wzięło tyle dziur?? Już tłumaczę. Ową pechową dętkę zapewne miałem źle pozwijaną w sakwie podsiodłowej i kiedy ją otwierałem widocznie za każdym razem musiałem ją przecinać zamkiem. Mam nauczkę na przyszłość!!!!! Niby wszystko było by pęknie, ale jak pech to pech!!! Ujechałem może 300 metrów i co??? Znowu flaka!!!! Oj jaki byłem wkur..ny!!!! Do granicy brakowało mi może 3 kilometry plus jakieś 2 do samochodu. No nic rower na ramię i w wielkiej wkurwie szedłem do granicy. Po drodze spotkałem Czecha, który zaoferował mi podrzucenie ale niestety w przeciwnym kierunku. W miedzy czasie jak ja niosłem rower Ludwikon pojechał po auto by ostatecznie ściągnąć mnie z granicy w Cisownicy. Można by rzec, że miało być tak pięknie, a skończyło się wiadomo jak.



Dane wyjazdu:
44.30 km 17.00 km teren
03:00 h 14.77 km/h:
Maks. pr.:64.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:810 m
Kalorie: kcal

Deszczowa Błatnia

Wtorek, 12 czerwca 2012 · dodano: 14.06.2012 | Komentarze 0

Tym razem autorem trasy nie byłem ja. Kiedyś tam, podczas spożycia złocistego napoju i wspólnego oglądania meczu z Ludwikonem padł pomysł na jakąś krótką trasę po okolicy. Termin wyznaczyliśmy sobie na wtorek 12-go czerwca. Prognozy na owy tydzień nie były za dobre więc szczerze mówiąc sobie odpuściłem. Jednak w poniedziałek Ludwikon stwierdził, że pogoda powinna być w miarę więc można by coś popedałować we wtorek. Ustawkę zrobiliśmy przed Gemmini o 12. Dołączył jeszcze do nas kumpel Ludwikona - Tomek - i ruszyliśmy na Błatnią. Pogoda nie zapowiadała się najlepiej - po przejechaniu może kilometra puściła się z nieba mżawka i towarzyszyła nam przez połowę tripu. Atak na Błatnią zaczęliśmy od wyjechania na Szyndzielnię, a później już szlakiem w stronę miejsca docelowego.


Tuż przed Szyndzielnią.


Widok na Bielsko.

Na Błatnią z Szyndzielni jechaliśmy już żółtym szlakiem. Bardzo fajna trasa ,szczególnie jak jest mokro :). Po drodze mijaliśmy sporą rzeszę turystów ( 2 wycieczki szkolne). Dziwne, że ich pogoda nie zniechęciła :D. Oczywiście nie obyło się bez niespodzianek. Mowa tu oczywiście złapaniu gum :). Na pierwszy ogień poszedłem ja - "flaka" z przodu. Prawdopodobnie skutek szybkiego, kamienistego zjazdu zaraz przed Błatnią. Drugą złapał Ludwikon - oczywiście też podczas zjazdu ale tym razem z tyłu.


Widoczek z Błatniej.





Na Błatniej oczywiście przerwa na małe co nieco [pyszny złocisty napój] i dalej ruszyliśmy w stronę Jaworza, tym razem czerwonym szlakiem. Bardzo szybki odcinek gdyby nie przerwa na wspomnianą wcześniej "flakę" Ludwikona.
Oczywiście nie trzeba pokazywać jak wyglądaliśmy po wjechaniu na asfalt w Jaworzu-Nałężu :D. Wystarczy krótki opis - błotni bikerzy :D.


Wyruszamy z pod schroniska.





Dalej do Bielska pojechaliśmy już bocznymi drogami. W okolicach lotniska pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w swoje strony - ja tradycyjnie do Grawitacji :)

Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
98.00 km 26.00 km teren
06:15 h 15.68 km/h:
Maks. pr.:67.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1700 m
Kalorie: kcal

Spontaniczna Barania Góra ;)

Środa, 6 czerwca 2012 · dodano: 11.06.2012 | Komentarze 1

...Jak zawsze "małe" opóźnienie z wpisem :/...

Pomysł na trasę totalnie nie planowany. Siedziałem sobie we wtorek i rozmyślałem gdzie by tu jechać i nic nie mogłem ciekawego wydedukować, szczególnie że prognoza na środę nie była optymistyczna - do południa miało być brzydko :/. Zatem żadna dłuższa trasa nie wchodziła w grę.
Ale co tam, koło 12 zaczęło się coś delikatnie przejaśniać więc spontaniczna decyzja - jadę...ale gdzie??? Pierwsza myśl - Barania Góra!! Dawno w sumie tam nie byłem i co najważniejsze nigdy nie jechałem na nią od strony Skrzycznego. Szybko sprawdziłem temperaturę na polu - 18 st.C.- i znowu dylemat jak się ubrać?? Raz kozie śmierć - założyłem letnią wersję. Jak się okazało słusznie :).
Standardowo ruszyłem w stronę Szczyrku by docelowo wyjechać gdzieś pomiędzy Skrzycznym, a Małym Skrzycznym - trasa biegnie od Golgoty.


Ścieszka rowerowa biegnąca od Buczkowic do Szczyrku.


Moja ulubiona trasa na Skrzyczne.


"Pozostałości" po deszczach.

Po wdrapaniu się na prawie Skrzyczne wbiłem się na zielony szlak i nim już jechałem na Baranią Górę. Nota bene momentami miałem już go serdecznie dość - droga była tak zniszczona, że nawet na niewielkich podjazdach trzeba było zsiadać z roweru bo nie dało się jechać. Nie powiem były też fajne zjazdy, na których trzeba było się wykazać techniką i doświadczeniem :). Głazy na drodze rekompensowały dobrze otaczające mnie widoki. Co prawda widoczność nie była za dobra ale wystarczająca by napawać się przyrodą.




Malinowska Skała.




W tym momencie miałem chwilę zwątpienia czy aby to był dobry pomysł na trip.


Teoretycznie dalej nie powinienem jechać :D.


Dla takich widoków warto czasami prowadzić rower.


W tle Brania Góra.

W końcu się wdrapałem na Baranią Górę. Zielony szlak nie należy do najłatwiejszych dla rowerzysty, szczególnie w momencie wjazdu do rezerwatu. Na szczycie obowiązkowa chwila dla fotografa, naładowanie baterii :). Zjazd niebieskim szlakiem. Szczerze mówiąc bardzo trudny i wymagający odcinek. Na drodze było mnóstwo powalonych drzew ( rezerwat ), głazów i korzeni. Trzeba było bardzo uważnie zjeżdżać bo trasa nie była łatwa. Chwila nieuwagi i można było spaść ze skarpy, która była po jednej stronie ścieżki.


Wieża widokowa na Baraniej Górze.




Łatwo nie było.




Momentami trzeba było nawet zsiadać z roweru.

Żeby nie było cały czas nie zjeżdżałem niebieskim szlakiem. Docelowo miałem wjechać na leśną drogę, która to przecinała owy szlak i miała prowadzić aż do Przełęczy Salmopolskiej. Nawet tak zrobiłem tylko, że na jednym rozwidleniu pomyliłem drogę i zamiast jechać planowaną trasą ja.....zjechałem do Wisły Czerne. Nie powiem zjazd był genialny - mega szybki z dużą ilością zakrętów - ale się tak wkur...łem na siebie, że odeszła mi ochota na dalsze fotografowanie. A było co bo choćby Jezioro Czerniańskie czy skocznie w Malince. No niestety wbiłem się na asfalt i musiałem wyjeżdżać na Przełęcz Salmopolską od strony Wisły czego totalnie nie planowałem. Przez tą pomyłkę nadrobiłem wpizdu kilometrów i zmarnowałem czas, który miałem przeznaczony na koncert w Backstage'u.


Niebieski szlak zamieniłem na taką drogę - do pewnego momentu :(.

Ustawowo trzeba było zakończyć trip piwkiem w Grawitacji :). Hehe w ogródku piwnym wyglądałem z deczka dziwnie - cały uwalony w błocie. Ale co tam, jak zwyczaj to zwyczaj :D.

W trasie "męczyłem" m.in. płytę Omerta super grupy Adrenaline Mob. W końcu wybieram się na ich koncert więc trzeba było "spenetrować" ich kawałki :D.



Kategoria Beskid Śląski