Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 52087.82 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
104.00 km 63.00 km teren
08:11 h 12.71 km/h:
Maks. pr.:65.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3200 m
Kalorie: kcal

Filipka z finałem na Skrzycznem ( bbRiderZ Trip)

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 24.05.2013 | Komentarze 4

Z cyklu prawdziwa wyrypa :). Kiedyś wolałem pedałować samotnie - wiadomo człek sobie sam narzuca tempo itp. - ale odkąd dołączyłem do grona bbRideZ'ów sytuacja się zmieniła :). W tak szanownej grupie jazda nabiera całkiem innego wymiaru, kręci się po prostu lepiej a przy okazji można się jeszcze czegoś nauczyć od starych wyjadaczów :).
Tym razem za cel wyprawy padła Filipka u naszych południowych sąsiadów - Pepików :). Umówiliśmy się na 8 w Wapienicy. Ja, jako że dzień wcześniej wykręciłem setkę, postanowiłem tym razem dojechać do miejsca spotkania autem by podołać trasie. Hehe nie do końca do Wapienicy bo samochód zostawiłem w Bielsku, skąd razem z Piasqiem, K4r3lem ( przyjechał razem ze mną ) i Arkiem ruszyliśmy do Wapienicy. Tam czekała na Nas już reszta bbRiderZ'ów.


W miejscu spotkania - jak widać dobre humory towarzyszyły nam od samego początku.

Dodam jeszcze, że dzień wcześniej dzwonił do mnie Piaseq w celu przełożenia godziny spotkania i wstępnie przedstawił mi zmienioną trasę wycieczki, heh a dokładnie wydłużoną. Oczywiście mogłem wybrać wersję krótszą ( jechali nią Marzena, Grzesiek i Arek ) ale postanowiłem podjąć wyzwanie i wykręcić więcej kilometrów.

Tak więc w ósemkę ruszyliśmy spokojnym tempem w stronę Ustronia. A dlaczego spokojnym?? Już tłumaczę: wersja dłuższa tripu przewidywała takie szczyty jak Wielką Czantorie, Soszów Wielki i Mały, Filipkę, Wielki Stożek, Baranią Górę i Skrzyczne więc siły trzeba było dobrze rozłożyć.







Dla mnie nawet te spokojne tempo było wskazane gdyż odczuwałem wykręcone kilometry z poprzedniego dnia - lekkie przesilenie jednego ścięgna. W Ustroniu poczułem lekkie skurcze lewej łydki ale dzięki bogu szybko mnie opuściły. Mimo wszystko i tak jechałem nazwijmy to rekreacyjnie - bez żadnych szaleństw na podjazdach. Stwierdziłem, że lepiej ciut wolniej ale do końca. Haaha w Ustroniu niemiłosiernie rozbawiła nas tabliczka na szlaku rowerowym biegnącym do granicy.


Ktoś ma niezłe poczucie humoru pisząc takie głupoty :D.

Owy znak twierdził, że wjedziemy na "bardzo trudną trasę górską". Nic bardziej mylnego -trasa mega lajtowa :). Po przekroczeniu granicy rozdzieliliśmy się na dwie grupy: Grzesiek z Marzeną pojechali szutrami i asfaltami prosto na Filipkę a my wybraliśmy trasę bardziej hardcorową a mianowicie uphill na Wielką Czantorię i Soszów.


Tzw. bardzo trudna trasa górska :D.


Jeszcze przed granicą wspólne foto w jakże pięknych krajobrazach.








Już po stronie czeskiej.


K4r3l z Pisqiem cisną pod górę.



Podjazd pod Czantorię był dla nas...rozgrzewką przed dalszą trasą. Przyznam się, że jest to niezły uphill - potrafi wylać sporo potu. Ja jako, że byłem na "dotarciu" i zmagałem się jeszcze z bólami nóg pokonałem go nad wyraz wolno. Przy schronisku zrobiliśmy sobie przerwę na zasilenie organizmu niezbędnymi kaloriami i ruszyliśmy dalej. Zjazd z Czantorii to klasyczna rąbanka beskidzka. Mnogość luźnych, wielkich kamieni na trasie to norma, do tego jeszcze wystające korzenie więc trzeba się trzymać na baczności by nie wywinąć orła. Kolejnym mocny uphill czkała na nas przed Soszowem Wielkim ale za to później mieliśmy genialny zjazd z Cieślar.








Okolice Soszowa Wielkiego.



Za Cieślarem odbiśmy na zielony szlak prowadzący już bezpośrednio na Filipkę. Początkowo zjeżdżaliśmy genialnym singlem. Przyznam byłby wręcz epickim gdyby nie powalone drzewa, które nas dość mocno spowalniały. Jako że po szybkim musi być wolne to zaczęliśmy wspinanie się na punkt główny tripu. A dlaczego wspinanie?? Oj to był najostrzejszy podjazd całej wycieczki. Czantoria się kryła przy nim. Byłem zmuszony zrobić sobie dwie krótkie przerwy podczas uphillu bo organizm nie wydalał. Po morderczym podjeździe przyszedł czas na odpoczynek i podładowanie baterii czyli konkretny czeski posiłek z nutką Radegasta. Na szczycie dołączyliśmy do Grześka i Marzeny.


Genialny singielek.


Rozpusta przy schronisku na Filipce ;).


Foto by "Synek trzymający zmarlinke".

Po naładowaniu baterii ruszamy dalej. Nie ujechaliśmy może 10 metrów i...Piseq łapie kapcia. Pomyślałem sobie: "ehe znowu się zaczyna powtórka z rozrywki. Pierwszy kapeć Pawła to nastepny będzie mój...". W międzyczasie Grzesiek postanowił, że razem z Marzeną i Arkiem opuszczą nas, żeby ostatecznie spotkać się na Stożku. Niestety jednak do tego nie doszło :(. Gdzieś zjechali ze szlaku i nie opłacało im się już wracać. My za to na Stożek wjechaliśmy bardzo fajną trasą - inaczej niż planowaliśmy. W zasadzie cały odcinek był do podjechania ale z racji dalszej trasy część ekipy ( w tym ja ) odpuściła sobie mocniejsze momenty. Hehe za to na super singielku każdy siedział już w siodle :)





Na Wielkim Stożku kolejna przerwa na uzupełnienie płynów i kalorii, telefon do Grześka i już wiemy, że dalej pojedziemy w piątkę. Podczas przerwy oglądaliśmy downhillowców zjeżdżających do Wisły. Hehe nie obyło się beż żartów w kierunku kolegów bikerów ale to już chyba był efekt mocnego słońca ;). Zatem w piątkę ruszyliśmy w stronę Kubalonki. Był to chyba najcięższy pod względem technicznym odcinek. Non stop jechało się po wystających korzeniach/skałach i luźnych kamieniach. Podczas jednego ze zjazdów Dawid dostał w kostkę kamieniem na tyle mocno, że dalsze kręcenie sprawiało mu straszny ból. Na Kubalonce postanowił zrezygnować z dalszej jazdy i zjechać do Wisły asfaltem.



My za to zrobiliśmy sobie kolejną przerwę. Ja z K4r3l'em zjedliśmy kolejny ciepły posiłek bo czuliśmy, że moc może nas opuścić :). Z Kubalonki ruszyliśmy przez Stecówkę do Karolówki by tam już według gps'u Pawła popedałować w stronę Baraniej Góry. Za wszelką cenę chcieliśmy ominąć Przysłop stąd też troszkę pobłądziliśmy lecz ostatecznie lasem, zwózkowymi drogami ( w zasadzie korytami ) dotarliśmy do góry z wieżą w tle :).




Pierwsi na szczycie - Maciek i Piaseq.


Barania Góra - w powiększonym składzie :).





A na szczycie niespodzianka :) - dołączył do nas Ludwikon :). Od tej chwili jechaliśmy znowu w piątkę. Podczas zjazdu z Baraniej podzieliliśmy się na dwie grupki: silniejszą o ciut słabszą. Chłopki z silniejszej parli ostro do przodu ( Piaseq, Maciek i Ludwikon ) a ja z K4r3l'em spokojnie jechaliśmy za nimi. Kubę zaczęły ostro atakować skurcze stąd też nie dało się szybko jechać. Poza tym na kamienistych zjazdach trzeba było uważać bo refleks już nie ten. Hehe po drodze spotkaliśmy z Kubą sympatyczną dziewoję. Pogawędziliśmy trochę i jak się okazało owa niewiasta poratowała K4r3l'a tabletkami z magnezem. To się nazywa mieć szczęście - spotkać sympatyczną niewiastę na szlaku i to jeszcze mającą magnez na wyposażeniu. Silniejsza grupa zauważyła, że chwilowo skoncentrowaliśmy się z K4r3l'em na dziewoji :) i nie czekając na nas ruszyła w stronę punktu kulminacyjnego a mianowicie na Skrzyczne. W schronisku uzupełniamy płyny, gdyż dawno się już skończyły i zjeżdżamy zielonym a później czerwonym do Buczkowic. Zjazd określę jako bardzo ale to bardzo asekuracyjny, bez szaleństw. Kilometrów mieliśmy w nogach sporo, zmęczenie dawało się już we znaki, refleks już nie ten więc szkoda było wyrżnąć się na ostatnich metrach a szlak do najłatwiejszych nie należał. Kto nim jechał ten wie. Na zjeździe znowu podzieliliśmy się na 2 grupy - Kubie na tyle dokuczały skurcze, że jechał bardzo wolno a że nie znał szlaku w ogóle postanowiłem go nie zostawiać. Z racji, że historia lubi się powtarzać, na genialnym singlu (czerwony szlak) złapałem snejka. Wiadomo kolejną osobą łapiącą gumę po Piasqu muszę być ja :). Chłopaki z racji późnej już pory postanawiają nas, po uprzednim telefonie, opuścić nas i tym sposobem do Bielska przyjeżdżamy już we dwójkę. Za Buczkowicami dostajemy powera i zaczynamy się ścigać :). Mnie się udało wyprzedzić dwa auta ( oczywiście z górki - prędkość 57 km/h). Oczywiście jeden wyprzedzony burak musiał mnie spiskać bo go chyba zawstydziłem :D. Na ostatnich metrach tym rzem mnie zaczęły męczyć skurcze. Spakowaliśmy bike'i do cytrynowego szaleństwa i już spokojnie pojechaliśmy w stronę domu.

Reasumując: To była piękna, wymagająca wyprawa górska w jakże doborowym towarzystwie. Zrobiliśmy ponad 100 kilometrów z czego 60 w terenie w dość upalny dzień. Nie spodziewałem się, że dokonam czegoś takiego zważywszy na fakt, że dzień wcześniej też dość mocno pokręciłem. Dzięki wielkie chłopaki, Marzena, za tą epicką wyprawę!!! Do następnego :).

P.S. Mapki zapożyczone od K4r3l'a i Piasqa.

mapka



Kategoria Beskid Śląski



Komentarze
jakubiszon
| 20:44 niedziela, 26 maja 2013 | linkuj mnie boli tyłek na myśl, że załatwiłem sobie wkładkę w spodenkach...:(
k4r3l
| 17:29 niedziela, 26 maja 2013 | linkuj bolą mnie nogi jak na to patrzę i wspominam ;)
jakubiszon
| 21:41 sobota, 25 maja 2013 | linkuj ok wpis poprawiony :)
Piotrek | 11:10 sobota, 25 maja 2013 | linkuj Kuzyn coś Ci zdjęcia wywaliło :)


...
Zobacz ciekawe wnętrza
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa obser
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]