Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 52087.82 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Beskid Żywiecki

Dystans całkowity:1845.95 km (w terenie 531.90 km; 28.81%)
Czas w ruchu:132:20
Średnia prędkość:13.95 km/h
Maksymalna prędkość:77.10 km/h
Suma podjazdów:40385 m
Suma kalorii:18309 kcal
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:97.16 km i 6h 57m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
81.90 km 28.10 km teren
04:32 h 18.07 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2489 m
Kalorie: 2182 kcal

Żółte błoto..

Niedziela, 10 listopada 2013 · dodano: 12.12.2013 | Komentarze 3

Jest L4 - jest czas na uzupełnianie zaległości...

Mimo, że do końca roku nie pozostało już za wiele i większość wybiera raczej trasy blisko domu, ja postanowiłem jeszcze trochę pokręcić po dotąd nieznanych mi terenach :). Tym razem wybrałem okolice Huciska na Żywiecczyźnie. Co prawda byłem już tam kiedyś ( szosowo ) ale postanowiłem odwiedzić i pokręcić troszkę po okolicznych górkach :) a dokładnie moim głównym celem był żółty szlak biegnący przez Pasmo Pewelskie. Oczywiście trzeba było się wpierw dostać pod owe pasmo, a jak najlepiej??? Wiadomo - jak najwięcej terenem czyli na pierwszy ogień poszedł...Leskowiec :). Do Rzyk Jagódek starałem się jak najbardziej omijać główne drogi - hehe przypomniały mi się nawet drogi, którymi już chyba z milion lat nie kręciłem :D. Z Jagódek na Leskowiec klasycznie wyjechałem szlakiem serduszkowym i kultowym singielkiem pod Groniem JP II. Jako że była niedziela, czym bliżej schroniska tym na szlakach było więcej ludzi co wyjątkowo mi nie przeszkadzało :). Do schroniska nie wchodziłem bo czas gonił, stąd też od razu pokręciłem na szczyt Leskowca.


Na Serduszkowym.

Na szczyci szybka przerwa na małe co nieco i ruszyłem żółtym szlakiem do Targoszowa. Zjazd w tym wypadku był dość wolny. Powody były w zasadzie dwa: agonalny stan amora i mega mokro a ja na wstępie nie chciałem przemoknąć i zmarznąć. Oczywiście musiałem coś poknocić podczas zjazdu i zjechałem ze szlaku, co gorsza na...asfalt :/. Co ciekawe już kiedyś tym szlakiem jechałem ale...w przeciwną stronę :). Co do samego zjazdu to ciekawa opcja choć zdecydowanie lepszą jest czerwony szlak.


Leskowiec - klimatyczne chmury krążące w okół pasma Babiczki.


Genialna polana na żółtym szlaku - widoczki pierwsza klasa!!!

Z Kukowa miałem w planie dojechać do miejscowości Mączne. Według mapy miała być elegancka boczna droga przez Uścikówkę. Spodziewałem się asfaltu, no w najgorszym wypadku dobrze ubita szutrówkę a tu kupa - droga skończyła się przed rzeką. W zasadzie za wodą też była ale zdecydowanie gorsza ( typowa droga zwózkowa ) a co najgorsze nie było żadnej kładki/mostu :(. Trzeba było zagłębić się w mapę i poszukać jakiejś alternatywy. Udało się ale też łatwo nie było bo znaleziona droga okazała się jednym wielkim bagnem. Po przejechaniu paruset metrów zgłupiałem na amen - co chwila jakieś rozgałęzienie, którego na mapie nie było. Dzięki bogu z pomocą przyszedł grzybiarz, który mnie odpowiednio pokierował :)


Stchórzyłem - nie odważyłem się przejechać po tej kładce. Jej wygląd znacząco mnie zdemotywował...



Oczywiście wyjechałem nie w tym miejscu co planowałem :D. Po krótkim terenie przyszła pora na dojazd asfaltem do żółtej rowerówki. W Pewelce odbiłem w prawo ( dalej żółta rowerówka ) i zaczął się porządny uphill czyli to co tygryski lubią :). Prawdę powiedziawszy owy rowerówka jest bardzo fajna choć do lajtowych nie należy i jest zdecydowanie zrobiona pod silniejszych rowerzystów. Mam tu ma myśli ostry podjazd w Pewelce i część terenową, która nota bene daje sporo frajdy. Poza tym towarzyszą nam piękne widoczki na okoliczne górki ( m.in. Koszarawski Groń ) i Górę Matkę.


Czyż nie jest pięknie?? :)

Za Gachowizną wjechałem już na właściwy szlak ( żółty ) i powiem tak: cały czas jedzie się szeroką, leśną drogą, nie ma żadnych technicznych odcinków, żadnych singli. Można by myśleć, że wieje nudą...Ale nie, jechało się bardzo fajnie mimo tego, że na drodze było jedno wielki bajoro :). To chyba jednak dodało całego smaczku bo poczułem się jak na Camel Trophy :D. Uwalony od dołu do góry ostro kręciłem, nie przejmując się już w ogóle warunkami na drodze. Powiem szczerze, cieszyło mnie to strasznie :D :D - hehe poczułem się jakbym jechał u Golonki na maratonie :D. Całego uroku dodawały jeszcze nieziemskie widoczki - po prostu bajka :).


Góra Matka nie chciała pokazać w całości...




Żeby nie było...Samojebka musi być :D.


Pilsko.



Jadąc żółtym, jakoś się tak zamotałem, że skręciłem ze szlaku za wcześnie i zamiast wyjechać w Mutnym, wyjechałem w Pewli Ślemieńskiej :). Niby nie najgorzej ale jakieś 3 km mniej terenu. Skoro już zjechałem tam, gdzie zjechałem, postanowiłem podjechać do Przełęczy Ślemieńskiej by tam udać się przez Ostry Groń do Rychwałdku. Trasę tą w miarę znałem, bo już kiedyś nią jechałem ( w przeciwnym kierunku ). Jako, że byłem w okolicy odwiedziłem jeszcze Babcię, która hehe mnie nie poznała - byłem tak uwalony od błota :D. Na zjeździe z Rychwałdku z deczka zmarzłem ale w sumie nic dziwnego - mokry i uwalony od brązowej brei. Dalej już klasycznie...na Kocierz :). Walka w błocie jednak zrobiła swoje bo uphill w popisowym stylu nie był ;). Zjazd jak zawsze - na złamanie karku :D. Jak klasycznie na Kocierz, tak klasycznie przez Targanice i Brzezinkę dotarłem do domu.


Panorama na Beskid Mały.


Dane wyjazdu:
95.00 km 50.00 km teren
08:02 h 11.83 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2600 m
Kalorie: kcal

"Kuba...Przejaśnia się!!!!" Czyli Jałowcowe brodzenie w błocie ;)

Poniedziałek, 16 września 2013 · dodano: 24.10.2013 | Komentarze 3

Po jakże "długiej "delegacji" ( 4 dni ;) ) i kiepskim pogodowo weekendzie naszła mnie straszna ochota na PURE MTB :). Poza tym przed kolejną delegacją trzeba było odpowiednio naładować baterie :). Już w niedzielę z k4r3l'em zaplanowaliśmy wspólnego tripa w tereny dotąd dla nas nie znane. Wstyd się przyznać ale na Jałowcu jeszcze żaden z nas nie był a przecież jest tak niedaleko :/. Kuba zasięgnął troszkę info od naszego wspólnego znajomego Olafa, który to idealnie przedstawił trasę, opisując z najmniejszymi szczegółami. Prognozy nie były za optymistycznie ale ja już chciałem się porządnie sponiewierać w błocie i ogólnie mówiąc mokrych warunkach. Zatem ruszyliśmy :). Na pierwszy ogień poszła Pańska Góra nad Andrychowem, później namiastka zielonego szlaku w stronę Leskowca. Jednak na sam Leskowiec a dokładnie Groń Jana Pawła II wjechaliśmy szlakiem serduszkowym/czarnym z Rzyk Jagódek. To była taka rozgrzewka przed samym Jałowcem :).


K4r3l ostro kręci na fajnym singielku pod Groniem JP II.



Na sam szczyt Leskowca już nie wjeżdżaliśmy, szkoda było czasu a poza tym... hehe to miejsce nie jest nam obce :). Zjazd do Krzeszowa już genialnym czerwonym szlakiem. Przyznam się, że już dwukrotnie nim jechałem w drugą stronę ale w dół - nigdy. Po prostu bajka!! Szkoda tylko, że miałem lekką blokadę spowodowaną kiepskimi hamplami bo zapewne jechałbym dużo szybciej :). W Krzeszowie...No cóż...Pogoda się z deczka zmieniła - mgliście, pochmurno i widać było, że musiało niedawno ostro lać. Co ciekawe po drugiej stronie pasma suchuteńko i nawet momentami świeciło słońce. Planowo do Stryszawy mieliśmy jechać niebieskim ( asfaltowym ) szlakiem lecz ostatecznie wybraliśmy czarny, bardziej terenowy. Nota bene bardzo przyjemny odcinek, może mało wymagający ale kręciło się bardzo fajnie. Podczas już samego zjazdu do Stryszawy dopadł nas...deszcz - tzw pierwsza fala. A dlaczego pierwsza??? Hehe bo było ich więcej :). Rozlało się dość porządnie, do tego jeszcze nie wyglądało, żeby się miało coś poprawić :/. Dłuższa przerwa i rozkmina co dalej...Jednak postanowiliśmy zaryzykować i jechać dalej :).






Hehe atrakcje na trasie :D.



Dzięki bogu się przejaśniło i mogliśmy się troszkę podsuszyć a przy okazji uzupełnić baterie wcinając ma się rozumieć banany ;). Dalej pokręciliśmy niebieskim szlakiem w stronę Przełęczy Przysłop. Również bardzo fajny odcinek, takie "miż maż" terenu i szosy, downhillu i uphillu. Tam dopadła nas...II FALA!!. Hehe nie ma jak jazda w deszczu po mega grząskim terenie!!! Tego mi trzeba było - upodlić się na maxa :). Niestety minusem takiej przyjemności był spory ubytek mocy - śliskie/grząskie podjazdy pochłaniały mnóstwo siły. Mimo wszystko fan był a to najważniejsze :). Oczywiście podczas ulewy padł mi licznik - niestety nie jest wodoszczelny - stąd też dane są orientacyjne :/.



Po wjechaniu na Przełęcz Przysłop pogoda zaczęła się poprawiać. Od tej pory jechaliśmy trasą wyznaczoną przez Olafa. Nie kręciliśmy żółtym szlakiem na Jałowiec tylko boczną, pożarową,leśną drogą. Przypominało mi to trochę trasy po czeskiej stronie, w okolicach Ostrego czyli łagodnie, szutrowo, bez większego wysiłku.



Następnie wbiliśmy się na krótki odcinek zielonego szlaku, który doprowadził nas żółtego, tego który już bezpośrednio prowadzi na sam szczyt Jałowca. Samym żółtym jechało się bardzo fajnie: były piękne widoczki na Babia Górę, Policę, było słońce..hehe co najważniejsze :).


Kuba zapatrzony w GÓRĘ MATKĘ :).


A tu już sama Góra Matka!!





Na Przełęczy Opaczne zjechaliśmy do schroniska by odpowiednio podładować bateryje ;). Powiem szczerze: bardzo sympatyczne schronisko!! Po pierwsze pięknie położone; po drugie bardzo miła obsługa i odpowiednie ( jak przystało na prawdziwe schronisko ) porcje posiłków a po trzecie urocze kocięta pląsające wokół budynku. Hehe jeden nawet mi przewrócił aparat podczas robienia zdjęcia " rodzinnego" ;).





Po przejechaniu może 100 metrów wiedzieliśmy, że bez III fali się nie obędzie...Z braku czasu musieliśmy skrócić pierwotną trasę, która zakładała ominięcie ataku zółtym szlakiem na sam szczyt Jałowca. Byliśmy zmuszeni właśnie wjeżdżać, a dokładnie w większej części wypychać bike'i owym żółtym szlakiem. Nie dość że stromo to jeszcze mega ślisko :/.



A na szczycie....Mleko jak cholera, zerowa widoczność choć wyglądało na to, że miejscówka ma potencjał widokowy. Szybkie foto i zjazd niebieskim i żółtym szlakiem do Stryszawy Górnej. Oj był to mega śliski downhill. W pewnym momencie zrobiło mi się ciepło, gdy na stromiźmie przednie koło wpadło mi w poślizg. Jakimś cudem utrzymałem się na bike'u ale od tej pory jechałem bardzo asekuracyjnie. Żółty szlak jakoś nam się zgubił ale nie przejmując się tym cinęliśmy ostro w dół szeroką, szutrową, leśną drogą, pełną sympatycznych zakrętasów :).




Za ciepło na szczycie nie było :/.



Ze Stryszawy ponownie pokręciliśmy do Krzeszowa lecz już inną trasą - czerwonym szlakiem rowerowym :). Z Krzeszowa asfaltami dojechaliśmy do Tarnawy Górnej, gdzie wbiliśmy się na niebieski szlak na...Leskowiec!! Hehe nie ma to jak jednego dnia zaliczyć podwójnie jeden z wyższych szczytów Beskidu Małego. Ja niestety na tym odcinku odczuwałem już pierwsze oznaki zmęczenia. Chyba za mało jadłem i przeliczyłem się z trasą. Poza tym trudne warunki na szlakach też zrobiły swoje. Przy samym schronisku zaliczyłem nawet śmiesznie wyglądającą glebę - hehe jakoś ze zmęczenia zapomniało mi się, że mam kopyta wpięte w spd-ki :D. Tym razem zjazd z Gronia JP II już w prawie w całości czarnym szlakiem - hehe tak na koniec troszkę technicznego zjazdu. Przed Andrychowem zacząłem już totalnie opadać z sił, rzekłbym odcinało mnie już porządnie. Przerwa w sklepie - Kuba kupił złocistego Żywca a ja dwa jabłka...A tak jakoś poczułem nieopartą potrzebę wszamania tegoż owocu!! I co ciekawe postawiło mnie to na nogi!!! Zmęczenie poszło w pizdu i niczym młody bóg popedałowałem do domu. Hehe wtedy to poznałem wspaniałe właściwości tego jakże popularnego owocu. Nie omieszkałem oczywiście tego sprawdzić jeszcze w innych okolicznościach ale o tym już w następnych wpisach ;).


Beskid Mały widziany z Krzeszowa.


Singielek pod Groniem JP II.

P.S. A dlaczego taki tytuł?? Bo te hasło co chwilę pojawiało się na naszych ustach. Oczywiście było to złudne marzenie :D


Dane wyjazdu:
78.40 km 13.00 km teren
04:13 h 18.59 km/h:
Maks. pr.:52.90 km/h
Temperatura:32.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:590 m
Kalorie: kcal

Beskid Żywiecki Expedition 2013 - Etap III

Sobota, 3 sierpnia 2013 · dodano: 09.09.2013 | Komentarze 3

Nadszedł w końcu trzeci dzień mojej wyprawy. Tym razem miał to być najprostszy, najlajtowszy i najmniej wymagający ze wszystkich etapów. Miał...ale nie był!! Z racji, że tym razem czas mnie zbytnio nie gonił, postanowiłem sobie pospać do oporu. Tym razem obyło się bez nocnych akcji ratunkowych :). Zjadłem śniadanie - hehe zupę pomidorową bo tylko na nią mi starczyło bo przecież kartą płacić w schronisku się nie da ;) - pomknąłem dalej czerwonym szlakiem w stronę Bystrej. Ten odcinek był dość krótki, zaledwie 12 kilometrów terenu, ale za to dość urozmaiconego :). Co prawda singielków nie było ale i tak fan z jazdy był. Kręciło się wybornie choć brakowało widoczków na Tatry - słaba przejrzystość :/.




W oddali niewidoczne Tatry.




Pomnik partyzantów

W zasadzie czerwonym szlakiem zjeżdżało się cały czas więc nogi, można by rzec, odpoczywały. W lesie upał nie dawał zbytnio w kość ale po wjechaniu na asfalt...makabra!!! Jeszcze w Bystrej zrobiłem sobie przerwę na konkretne śniadanie i dalej już asfaltami, na moich w zasadzie nowych Panarecer'ach, kręciłem w stronę domu. O ile do Makowa Podhalańskiego jechało się fajnie to już za tak wesoło nie było. Upał dawał się coraz bardziej we znaki - nie dość, że temperatura powyżej 30 stopni to do tego mega rozgrzany asfalt. Po prostu masakra. Przed Suchą zacząłem opadać z sił zatem trzeba było uzupełnić zapasy kalorii :). Standardowy posiłek w Suchej - kebeb z frytami i surówką :). Jak zawsze porcja mega ;)...Niestety nie udało mi się, mimo wielkich chęci, wszamać całości ;). Po, można by powiedzieć, obiedzie siły wróciły ale zabrakło chęci :D. Po obżarstwie dobra jest sjesta a nie wysiłek fizyczny :). Stąd też udałem się nad Skawę w celu zebrania chęci i schłodzenia organizmu :). Przyszła pora na dalsze asfaltowe kilometry. Z Suchej pojechałem w stronę Wadowic. Kręciło się nadal ciężko - noga już nie podawała tak dobrze jak jeszcze parę godzin wcześniej.


Ostatnie szuterki.




Walka z asfatami i nieziemskim upałem.

Standardowo przed Wadowicami skręciłem na Gorzeń Górny by docelowo wjechać na czerwony szlak rowerowy do Andrychowa. Hehe oczywiście musiałem przejechać sobie jeden zjazd na szlak - tak to jest jak zawsze jedzie się w przeciwnym kierunku :D. W Andrychowie ustawowa przerwa na włoskiego lodzika i już o dziwo w pełni sił pomknąłem do domu :).


REASUMUJĄC:
To była moje pierwsza kilkudniowa wyprawa więc patrząc teraz z perspektywy czasu, parę rzeczy zrobiłbym inaczej, głównie chodzi o ekwipunek. Mimo wszystko jestem bardzo zadowolony :). Cel osiągnięty w 100%. Dzięki Bogu obyło się bez awarii i żadnych niespodzianek :). W tym roku zapewne nie uda się już zorganizować jakiegoś kilkudniowego tripu ale w przyszłym roku...??? Na bank i to nie raz :).
Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
70.23 km 47.00 km teren
06:31 h 10.78 km/h:
Maks. pr.:50.10 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2100 m
Kalorie: kcal

Beskid Żywiecki Expedition 2013 - Etap II

Piątek, 2 sierpnia 2013 · dodano: 02.09.2013 | Komentarze 1

Po pierwszym etapie usnąłem w momencie - hehe zmęczenie zrobiło swoje. Jednak nie był to twardy sen - co chwila się przebudzałem więc za bardzo się nie wyspałem. Do tego jeszcze ok północy do Bacówki zawitał GOPR - jedna turystka dostała sporej gorączki. Mino, że sen był co chwila przerywany to i tak pospałem dość długo :). Zjadłem śniadanie i ruszyłem ok godziny 9:30 w dalszą część BŻE 2013. Pierwszym poważniejszym celem była Hala Miziowa stąd też kręciłem niebieskim szlakiem granicznym na Trzy Kopce. Trasę znałem bardzo dobrze bo jechałem nią rok wcześniej więc mnie totalnie nie zaskoczyła :). Tym razem tylko,ze względu na SPD, wyjeżdżałem prawie wszystkie podjazdy - darowałem sobie tylko podjazd na Hrubą Buczynę i krótki podjazd na Trzy Kopce. W zasadzie były do wyjechania ale odpuściłem tylko ze względu na oszczędzanie sił na resztę ;). Odcinek Bacówka-Trzy Kopce jest bardzo przyjemny: są fajne podjazdy, zjazdy, parę singielków i przy ładnej pogodzie cudne widoki. Poza tym podłoże jest nieźle urozmaicone: ściółka, klasyczna rąbanka beskidzka, wąskie ścieżki,szerokie drogi leśne i troszkę technicznych zjzdów czyli dla każdego coś miłego :). Aaaa no i oczywiście korzenie :D.


Bacówka tym razem o poranku :).


Pilsko widziane z okolic Hrubej Buczyny (1123 m.n.p.m.)

Na trzech Kopcach wbiłem się na czerwony szlak na Halę Miziową. Trasę tą już też robiłem :). Jest to bardzo przyjemny odcinek z elementami rąbanki beskidzkiej i pięknymi widokami. W 4 litery daję tylko podjazd na Munczolik. Nie dlatego, że jest ostry, tylko że jest sporo luźnych kamieni, na których łatwo stracić przyczepność. Mnie dość mocno doskwierał upał podczas tego uphillu i garb więc wyjechałem tylko jakieś 80% tego odcinka. Za to zjazd z Palenicy dał mi dużo frajdy :). Na Hali Miziowej spotkałem zaprzyjaźnioną parkę z Bacówki ( nota bene byli oni z Bielska )- oni wyszli dużo wcześniej bo też mieli problemy ze snem. Chwila pogaduszek i pokręciłem do schroniska...wróć...hotelu!!! Nie no makabra!! Ceny mają totalnie wyssane z palca!! 0,5 litra coca coli kosztuje bagatela 6 zł. Po prostu przegięcie roku zważywszy na fakt, że jest to "schronisko", do którego bardzo łatwo dotrzeć autem, nie wspominając już o wyciągach!! No nic, miałem smaka na cole to sobie kupiłem a przy okazji podładowałem komórę. Następnie czerwonym szlakiem ruszyłem w stronę Przełęczy Glinne. I przyznam się bez bicia - to był najtrudniejszy technicznie odcinek całego BŻE 2013. Na dzień dobry przywitały mnie niezłe głazy na ścieżce, później konkretna ilość korzeni a na końcu stromy, bardzo techniczny, wąski zjazd rynną usłaną dużymi, luźnymi głazami. Na tym odcinku wywinąłem spektakularnego orła a w zasadzie mini salto - chcąc ominąć młodego piechura, przyjąłem złą pozycję podczas ostrego zjazdu wskutek czego najechałem na głaz, na którym mnie przeważyło i pięknie przeleciałem przez kiere, dzięki bogu nie do środka rynny, bo pewnie upadłbym na kamienie, tylko na zewnątrz rynny wprost na borowinę. Hehe skończyło się tylko na wybrudzonej koszulce bo garb zamortyzował upadek. Po tej wywrotce na tym szatańskim odcinku troszkę spasowałem i ostrzejsze momenty sprowadzałem. Myślę, że gdyby nie owy młodzieniec i co najważniejsze garb na plecach, który dość mocno utrudniał mi przyjęcie odpowiedniej pozycji, to zjechałbym całość :). Po ostrej części przyszła pora na szybki szuterek do samej przełęczy.


Zjazd z Palenicy a w tle Pilsko.




Hala Miziowa a w tle Góra Matka.


Rozkmina nad dalszą trasą przy "super taniej" coca coli ;).


Oj fajnie się kręciło po takiej ścieżce :)


Uzupełnianie płynów.



Już na Hali Miziowekej podjąłem decyzję o zmianie części trasy drugiego etapu. Pierwotny plan zakładał zjazd asfaltem z Przełęczy Glinne do Oravskiej Polhory asfaltem ( czyt. drogą główną ) jednak postanowiłem urozmaicić trochę trasę w parę kilometrów terenowych :). Myślałem jeszcze o wdrapaniu się na szczyt Pilska by zjechać z niego genialnym niebieskim i zielonym szlakiem ale zajęło by mi to za dużo czasu a poza tym z plecakiem nie było by takiego fanu :). A zatem na Przełęczy Glinne wróciłem z powrotem na czerwony szlak. Bardzo fajna trasa, dość spokojna, łagodna, łatwa i na pewno rzadko uczęszczana przez turystów. Czerwonym szlakiem dojechałem aż za Jaworzynę by tam wbić się na bardzo krótki mini szlak żółty łączący żółty szlak z Jałowcowego Garbu do Oravskiej Polhory. Po wjechaniu na już ten właściwy żółty szlak, moje nogi z deczka sobie odpoczęły - w zasadzie biegł on cały czas w dół asfaltowymi drogami. Po drodze zrobiłem sobie krótką przerwę w przydrożnej rzeczce na niekoniecznie krótki odpoczynek ;)


Babiczka ;).


Baza namiotowa Głuchaczka SKPB Katowice




Oj chciało się wskoczyć :).



Można by pomyśleć, że w zasadzie niepotrzebnie zjeżdżałem z czerwonego, gdyż spokojnie mogłem nim dojechać do Mendralowej, Jaworowego Grzbietu, później zjechać do Zawoi by ostatecznie wjechać na Krowiarki. Jednak ja chciałem trochę pojeździć po słowackich drogach a przy okazji uzupełnić zapasy. Poza tym miałem ochotę zobaczyć Tatry w pełnej odsłonie i przypomnieć sobie po części trasę jaką kiedyś robiliśmy z Ludwikonem okrążając Babią Górę. Jednak coś mi się pokiełbasiło i po drodze nie było żadnego sklepu więc pozostało mi tylko napełnić bidony w strumyku :).


Pierwszy widok na Tatry.




Tatry cd.


Ciąg dalszy cd. ;)



Po przekroczeniu granicy jechałem bardzo przyjemnym asfaltem aż do drogi na Krowiarki ( jest to szlak rowerowy, niestety nie pamiętam koloru :/ ). Podczas jednego podjazdu zawstydził mnie jeden biegacz...wyprzedził mnie ;). Nie powiem ale tempo miałem delikatnie mówiąc...żenujące. Zmęczenie i upał zrobiły swoje. Na Krowiarkach zrobiłem sobie dłuższą przerwę na uzupełnienie baterii. Co ciekawe na terenie Babiogórskiego Parku Narodowego litrowa Cola jest o złotówkę tańsza niż półlitrowa na Hali Miziowej (?) :). Po odpoczynku ponownie wjechałem na czerwony szlak na Policę. Początkowo trochę prowadzenia ( stopnie ) ale później już prawie całość na siodle. Odpuściłem sobie tylko zjazd z Syhleca - dość stromy i techniczny odcinek a ja już dość mocno czułem zmęczenie więc byłyby na pewno problemy z refleksem. Droga na Policę to już typowa trasa w Beskidzie Żywieckim - mnóstwo korzeni na szlaku. Hehe na tym fragmencie walczyłem dość mocno z muchami - ich ilość mnie po prostu przerażała i delikatnie mówiąc wkurzała :). Mimo to jechało się bardzo przyjemnie.


Pomnik upamiętniający katastrofę lotniczą na Plicy .


Widok na Tatry z Policy.





Na planowany nocleg na Hali Krupowej dotarłem podobnie jak w przypadku pierwszego etapu - ok godziny 19-tej. Tym razem już tak pięknych widoczków nie miałem - Tatry spowiły się mgłą/chmurami. Po sytym żurku przyszła pora na nagrodę a mianowicie na zimne piwko :). Przy okazji spotkałem "okolicznego" bikera - chwilę pogawędziliśmy o ciekawych trasach w okolicy. Hehe tym razem w schronisku byłem zupełnie sam, hehe no może oprócz personelu obiektu. Z racji, że i tym razem byłem dość mocno padnięty usnąłem w momencie :).
Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
56.36 km 55.50 km teren
06:07 h 9.21 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:29.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1860 m
Kalorie: kcal

Beskid Żywiecki Expedition 2013 - Etap I

Czwartek, 1 sierpnia 2013 · dodano: 29.08.2013 | Komentarze 7

Długo planowana wyprawa!!! W zasadzie na sam pomysł wpadłem już w zeszłym roku, a w tym doszlifowałem logistycznie :). Hehe nie myślcie sobie, że szlify trwały tak długo :D, bo może 2 godziny. Jedynie problem był z wyznaczeniem pierwszego noclegu ale po szczegółowym przestudiowaniu mapy i poobliczaniu mniej więcej czasu przejazdu miejsce noclegowe zostało wybrane :). W planie była jazda w większym towarzystwie ale chętnych za dużo nie było ;). A nie było bo...hehe był to wyjazd dość mocno spontaniczny :). Siedziałem sobie na urlopie i rozmyślałem, gdzie by tu się wybrać na porządną wyrypę. W planach miałem odwiedzić znajomych z Częstochowy ( Skowronka, Rafała, MisterDry i Piksela ) ale głód terenu spowodował zmianę planów i szybkie przygotowania do wyprawy :).
Tym razem zaopatrzyłem się w izo w proszku by nie wozić niepotrzebnych kilogramów. P.S. Nawet nie było najgorsze ;). Jako, że wyprawa miała być 3 dniowa, trza było zabrać...plecak. Przyznam się bez bicia - nie lubię kręcić z plecakiem ale okoliczności tego wymagały. Starałem się jak najbardziej odchudzić swój pakunek ale i tak plecak 35 litrowy został wypełniony po brzegi - 1/3 zajmował sam śpiwór. Profilaktycznie zabrałem też cieplejsze rzeczy mimo, że na cały okres wyprawy zapowiadali upały- nigdy nic nie wiadomo ;). Wyjątkowo zabrałem nawet maksymalnie odchudzoną apteczkę - różnie to bywa samemu na beskidzkich szlakach. I tak cały spakowany po brzegi, rozpocząłem samotną wyprawę przez Beskid Żywiecki :).



I etap mojej wyprawy obejmował stricte terenowy odcinek od Zwardonia do miejsca noclegu, a mianowicie do Bacówki PTTK pod Krawców Wierchem.
Do Zwardonia dotarłem pociągiem troszkę później niż miałem w pierwotnym planie. A późno dlatego, że pierwszy pociąg z Bielska wyruszał dopiero o 7 rano :/. Na miejscu byłem chwilę przed 9 rano. Szybko podjechałem do najbliższego sklepu by kupić sobie coś na śniadanie i ruszyłem czerwonym szlakiem w stronę Wielkiej Raczy. Z racji, że kilometrów było przede mną sporo nie narzucałem sobie ostrego tempa - delikatnie mówiąc, oszczędzałem się. Upał i kilogramy na plecach niestety były dość mocno odczuwalne - na ostrzejszych podjazdach zsiadałem z bike'a. Normalnie były one do podjechania ale "tylny" bagaż z deczka utrudniał uphill. Na dzień dobry, bo raptem może po 2 kilometrach jazdy, zjechałem ze szlaku. Powód - kiepskie oznaczenie i entuzjazm związany z samą wyprawą :D. Straciłem dobre pół godziny zanim znalazłem szlak. Pomyślałem sobie: Jakoś nie za dobry początek eskapady ;). Jechało się wybornie, żałowałem jedynie, że nie wyposażyłem się w bandane, gdyż pot lał się z pod kasku momentami ostro. Początkowo szlak biegł po leśnych, szutrowych i momentalnie nieźle zniszczonych przez leśników drogach by potem wkroczyć w to co tygryski lubią najbardziej, a mianowicie malownicze single tracki. Oj przyznam się fan był ogromny :). Byłby może, a nawet na pewno, większy gdyby nie garb na plecach, który to dość mocno ograniczał na zjazdach, Mimo wszystko bawiłem się przednie :).


Biały rumak na Dworcu PKP w Bielsku-Białej w oczekiwaniu na pociąg do Zwardonia :).


Przedziału dla rowerów niestety nie było stąd zostało mi tylko koczwanie w ostatnim wagonie pociągu.


Gdzieś na czerwonym szlaku na Wielką Raczę.


Oj widoczki to były przepiękne :).










Singielków pierwszego dnia trochę było :).


Za takie coś kocham Beskid Żywiecki!!




Przyznam się bez bicia - nie miałem pojęcia co to są za szczyty ale i tak było zajebiście ;)


Podjazd na Wielką Raczę.

Gdzieś niedaleko przed Wielką Raczą musiałem troszkę poimprowizować, gdyż szlak się gdzieś posiał a ja dojechałem do rozwidlenia dróg. Na moje szczęście wybrałem dobrą drogę. Troszkę sobie po drodze przypominałem owy szlak bo już kiedyś razem z Ludwikonem jechaliśmy nim, lecz w przeciwnym kierunku. Hehe dużo się nie zmienił tylko miałem wrażenie jakbym go szybciej pokonał :). A tak na marginesie to dwa etapy całej wyprawy miałem przejechane w 80% - robiłem to na raty w przeciągu ostatnich lat a teraz chciałem sobie zrobić mega kompilację ;). Na Wielkiej Raczy zrobiłem sobie dłuższą przerwę na uzupełnienie płynów i kalorii. Turystów mnóstwo,a to przecie środek tygodnia...Co ciekawe w 90% to byli Słowacy - hehe może mieli jakie święto ;). Tym razem widoczki na Raczy mnie rozpieszczały - było nawet widać Tatry :).


Wielka Racza (1236 m.n.p.m.) - Mała Fatra jak na dłoni.


Panorama z Wielkiej Raczy.


cd.

Po solidnym popasie ruszyłem dalej w stronę Przełęczy Przegibek. Nie, nie, nie tej w Beskidzie Małym :). Na dzień dobry przywitała mnie klasyczna rąbanka beskidzka by później wjechać na "majestatyczną" polankę, po której jechałem dość intrygującą koleiną. Hehe koledzy z bbRiderZ jechali nią parę dni później i też im się podobała :).




Dla takich widoków wart się porządnie sponiewierać na bike'u :).





Po szuterkach, leśnych duktach i singlach przyszła pora na typowe podłoże Beskidu Żywieckiego a mianowicie "korzenną rąbankę" :). Nie powiem, lekko się nie jedzie ale za to fan jest niezły i można poćwiczyć technikę :). Oczywiście były momenty, gdzie zsiadałem z bike'a ale to w tamtych rejonach norma. Poza tym walka z korzeniami pochłania sporo energii a ja musiałem ją dobrze racjonować ;). Był to chyba najbardziej techniczny odcinek całego I etapu. Na Przełęczy Przegibek zrobiłem kolejny postój na ładowanie baterii i jak się niestety okazało ostatnie napełnienie bidonów :/. Dalej już pedałowałem w kierunku Wielkiej Rycerzowej ( ponownie czerwony szlak graniczny ). Na tym odcinku dowaliłem trochę do ognia :) - poczułem spory przypływ energii i nie odpuszczałem na ( prawie ) żadnym podjeździe. A prawie dlatego bo na Majcherową wjechać się nie dało - jakiś 50-cio metrowy ostry wypych.




Wielka Rycerzowa (1226 m.n.p.m.)

Z Wielkiej Rycorzewej jechałem już dla mnie totalnie nieznanym szlakiem ( niebieskim, granicznym ) na Przełęcz Glinka. Oooooo to był rzeźniczy odcinek!!!! A w zasadzie dwa momenty: atak na Świtową i Oszusta. Przyznam się : to nie był zwykły wypych!!!! To był ALPINIZM ROWEROWY!!!!! Większych kiep moje oczy w Beskidach nie widziały!!! Nachylenie terenu to minimum 60 stopni a procentowo to już nie wspomnę! Po prostu rzeźnia. Wypychy może nie były długie ( ok 100/200 metrów ) ale na każdy poświęcałem od 20 do 30 minut. Tempo makabryczne ale zważywszy na warunki ( mega stromizna, załadowany bike - ok 15 kg, plecak i słaba przyczepność do podłoża ) to i tak nie najgorzej. Nie chce nic mówić ale w zimie na tych "podejściach" to bez raków i czekanu nie ma nawet co próbować. Odcinek od Wielkiej Rycerzowej do przełęczy Glinka to był chyba najbardziej dziki podczas całej wyprawy. Zero ludzi na szlaku i co najważniejsze szlak miejscami bardzo mocno zarośnięty - trawa po ramiona!!. Mimo tych dwóch mega wyczerpujących wypychów i tak jechało się przednie. problem był tylko z...piciem - za Oszustem zapasy wody mi się skończyły. Niestety nie przewidziałem tego i do miejsca noclegowego dotarłem już z deczka odwodniony i padnięty.


Wypych na Świtkową - zdjęcie niestety nie oddaje stromizny ( szeroki kąt ). Jednak mina swoje mówi ;).




Pański Kamień


Po mega wypychu na Oszusta chwila relaksu z pięknym widoczkiem.

Do bacówki dotarłem po 19-tej. Czas?? Hmnn nie najgorszy choć zawsze mógł być lepszy :). Wpadłem do środka i pierwsze co zrobiłem to kupiłem 1,5 litrową wodę - poszła w 15 minut. Potem przyszła pora na załatwianie noclegu i tu niezła niespodzianka: dzwoniłem 2 dni wcześniej upewniając się o wolne wyrko, kwestie sanitarną i miało być wszystko OK. No jednak nie wszystko - problem z wodą a mianowicie z prysznicem. Ze względu na suszę i ograniczoną ilość wody prysznice zostały zamknięte. Pomyślałem: FUCK!! Iść spać totalnie przepocony i uświniony albo próbować się umyć w umywalce Oczywiście wybrałem opcje drugą choć łatwo nie było :). Tak na marginesie dodam, że podczas wypychy na Oszusta pierwszy raz w życiu pot lał mi się ciurkiem z łokci - po prostu makabra :). Po załatwieniu kwestii noclegu zjadłem porządną obiadokolacje i poszedłem podziwiać Małą Fatrę podczas zachodu słońca. Spotkałem jeszcze pewną prze sympatyczną parkę, z którą sobie trochę pogawędziliśmy i powspominaliśmy podejście pod Oszusta - hehe szli tą samą trasą co ja tyko, że od Wielkiej Raczy. Po "kąpieli" skoczyłem jeszcze do bufetu ( bardzo jajcarska obsługa płci pięknej ), zakupiłem piwko ( tak w nagrodę ) i poszedłem na zachód słońca na Halę Krawculę. Widoczki bajka a jak piwko smakowało :).


Bacówka PTTK pod Krawców Wierchem.


W oddali towarzyszka całego pierwszego etapu - Mała Fatra.


Po całym dniu należy się...nagroda ;).


Jeden z ładniejszych zachodów słońca jakie widziałem.



I tak oto pierwszy dzień/etap Beskid Żywiecki Expedition 2013 dobiegł końca. Wylałem hektolitry potu, spaliłem w cholerę kalorii ale było warto!!

P.S. Tak w ramach informacji a propo Bacówki to problemy z wodą są tam normalne - w końcu to góry, wodociąg tam nie dochodzi ;). Druga sprawa to prąd!! Jeśli w schronisku nie ma kompletu ludzi to nie włączają agregatu stąd też prądu dla turystów nie ma - brak światła po zmroku w pokojach. Ale za to jest klimatycznie :). Aaaa maksymalnej prędkości nie podałem bo...licznik mi zwariował i pokazał 142 km/h :D.
Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
162.00 km 35.00 km teren
09:45 h 16.62 km/h:
Maks. pr.:77.10 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3840 m
Kalorie: kcal

Pilsko-Babia Expedition 2013

Czwartek, 25 lipca 2013 · dodano: 30.07.2013 | Komentarze 9

No to przyszła pora na porządny terenowy trip :). Co prawda w terenie kilometrów mało ale za to jakie szczyty!!! Tę trasę wymyśliłem sobie już w zeszłym roku podczas osobnego zdobywania Babiej i Pilska. Pomyślałem sobie, skoro wjechałem na owe szczyty to czy czasem nie połączyć tych dwóch gór i zrobić jeden mega trip :). Jak pomyślałem tak zrobiłem :). Pierwotnie planowałem startować i finiszować w Jeleśni ale stwierdziłem, że większy fan będzie jeśli zrobię tego tripa bez żadnych dojazdówek autem :).
Na dzień dobry pech...Zaspałem pół godziny!! Nie wiem co jest z tą moją zasraną komórką- dzwoni jak chce :/. No cóż...Zatem zamiast o 6 wyruszyłem o 6:30.
Na pierwszy ogień poszedł Kocierz. Wjazd bardzo spokojny - wizja 160 km i ponad 3K w pionie robiła swoje. Następnie kolejna przełęcz - tym razem Przełęcz Rychwałdzka. Zdecydowanie krótszy podjazd ale niczego sobie :). Do Jeleśni dotarłem o 8:30- za późno!! Następnie kierowałem się w stronę Sopotni Wielkiej, w której to zaczynałem terenową część tripu a mianowicie uphill na Rysiankę :).


Jeleśnia.


Wodospad w Sopotni Wielkiej.


No to zaczynam podjazd na Rysiankę.


Uphill'u ciąg dalszy...




Hala Pawlusia - genialne widoki choć tym razem przejrzystość powietrza była kiepska.

Sam wjazd na Rysiankę był troszkę pokombinowany to znaczy wyjątkowo jechałem bardzo mało szlakiem. Tym razem wybrałem drogi leśne/zwózkowe a samego szlaku było może 500 metrów i to przed samym schroniskiem. Jako, że były to drogi zwózkowe, łatwo nie było - momentami dość stromo a do tego jechało się po sypkiej ziemi, w która zapadały się koła ( Hala Łyśniowska ). W schronisku na Rysiance zrobiłem sobie dłuższą przerwę na uzupełnienie płynów i zjedzenia banana i batona. Tak odpoczywając ( bo trochę grzało ) spoglądałem na Tatry - tym razem wyjątkowo ładnie było je widać :).


Rysianka.



Po labie ruszyłem czerwonym szlakiem w stronę mojego pierwszego celu a mianowicie Pilska. Kręciło się wyśmienicie!! Nie dość, że w zasadzie w cieniu to do tego szlak był wyjątkowo w dobrej kondycji. Ostatnio gdy tędy jechałem, było mnóstwo luźnych kami i wszelkiego badziewia a tym razem jakby ktoś "posprzątał" :D. Z czerwonego szlaku wbiłem się na niebieski. W zasadzie większą część prowadziłem bo każdy kto tam szedł to wie, że za plaski to on nie jest. W jednym momencie nawet się wyrżnąłem, próbując pokonać próg skalny. Dzięki Bogu skończyło się na lekkim przecięciu i obtarciu naskórka ;). Podczas wypychu zauważyłem 2 bikerów będących może 50 metrów przede mną. Niestety dogoniłem ich dopiero na samym szczycie. A jak było na szczycie??? Jakoś tak dziwnie!!! Podejrzanie nie wiało a to już coś anormalnego - tam zawsze wieje i to jak cholera. Ponownie zrobiłem sobie przerwę na podładowanie baterii :). Pilsko zdobyte i to nawet przed planowanym czasem :).








Pilsko zdobyte przed planowanym czasem :).



Następnie ruszyłem totalnie mi nie znanym szlakiem zielonym na Słowację. Powiem szczerze - bardzo fajny odcinek ale to co było później to już w ogóle bajka. Z zielonego skręciłem na niebieski a tam...na dzień dobry genialny single tarck - na początku wąska, kręta, lekko korzenna ścieżka wśród zarośli i traw a następnie część już bardziej techniczna - kamienista i z dużą ilością progów i uskoków. Fan był nieziemski!! Następnym razem pojadę zdecydowanie szybciej by adrenalina była większa :).




Ten widok mnie trochę przeraził ale co było dalej...to już sama rozkosz :).



Później single track przerodził się już w zwykłą zwózkową drogę ale i tak jechało się fajnie. W Orawskiej Polhorze zrobiłem ostatnią przerwę przed atakiem na Babią w celu uzupełnienia zapasów i kalorii. Po docinku asfaltowym przyszła pora na teren - żółty szlak. I tu powiem tak: rok temu wjeżdżałem nim na Babią i stan szlaku był o niebo lepszy!!! Tym razem trasa była dość mocno zniszczona przez wodę i zapewne przez zwózkę drzewa. Mnogość luźnych kamieni była, delikatnie mówiąc, irytująca. Do tego Słowacy dobudowali jeszcze parędziesiąt metrów ich "super równej", kamiennej drogi. Jako, że czułem ju trochę kilometry w nogach sporo odpuszczałem - nie chciałem się skatować bo przede mną było jeszcze trochę kilometrów. Stąd też tym razem było zdecydowanie więcej wypychu niż w zeszłym roku :(. Dodam jeszcze, że wyjątkowo w tym roku było sporo ludzi na szlaku - chyba trasa się zrobiła popularna :). Tak mijając poszczególne grupki
natrafiłem na dziwnego jegomościa. A dlaczego dziwnego?? Bo kto chodzi po parku/rezerwacie ( w zasadzie idzie na Babią )z piłą spalinową bez żadnego plecaka do tego jeszcze w jasnej koszuli. Zdziwiło mnie to trochę a nawet zaniepokoiło...Podejrzewałem nawet, że może to być nawet polski strażnik ale z drugiej strony co robił by z piłą i to po słowackiej stronie? Owy jegomość dogonił mnie podczas mojego postoju przy źródełku. Okazało się, że był to Polak. Pogadaliśmy sobie trochę o różnych rzeczach, a po jakiś 15-stu minutach dyskusji okazało się, że jest to... STRAŻNIK BABIOGÓRSKIEGO PARKU NARODOWEGO!!!! Pomyślałem sobie: O Fuck będzie mandat jak się patrzy!!! Jednak owy Pan okazał się super gościem i obyło się bez komplikacji. Później w zasadzie już prawie na sam szczyt szedłem z nim razem - oczywiście wyłączając momenty, gdzie dało się jechać ;). Przez cały czas rozmawialiśmy o górach, o Babiej. Hehe Strażnik zwierzył mi się , że początkowo wziął mnie za Słowaka :D. Dziwne bo przecież na koszulce i spodenkach mam napisane www.vitesse.pl :D. Chwile grozy przeżyłem przed samym szczytem ponieważ Pan Strażnik oświadczył mi, że na na Diablaku czeka na niego ze śpiworem szef szefów Parku Narodowego a ja chciałem zejść z żółtego szlaku na zielony, łamiąc dość ostro przepisy. Normalnie skończyło by się to kosmicznym mandatem ale Strażnik zagwarantował mi wstawenie się w razie czego u szefa szefów :). Ostatnie metry oczywiście na bike'u. Widoków pięknych nie było, w zasadzie w ogóle nie było bo szczyt był prawie cały we mgle. Hehe podobnie jak w przypadku Pilska, szczyt zdobyłem przed planowaną godziną :). Radość na szczycie ogromna!! Udało się wjechać na dwa najwyższe szczyty Beskidu Żywieckiego w jeden dzień :).


Babia z deczka zachmurzona.




Jest i przesympatyczny Strażnik Babiogórskiego Parku Narodowego!!




Na szczycie!





Zjazd z Babiej Góry poszedł sprawnie choć łatwo nie było. Przyczyną był w zasadzie agonalny stan mojego amora - ledwo co tłumił nierówności. Zmieniłem jednak trochę trasę zjazdu - wbiłem się na przecinająca szlak drogę leśną. I przyznam się , że był to strzał w dziesiątkę. Co prawda jechało się dużo dłużej ale za to po fajnej, utwardzonej drodze :). Tym sposobem znalazłem ciekawą alternatywę najgorszego odcinka zółtego szlaku :). Żeby znowu nie było monotonie to z żółtego szlaku odbiłem na niebieski i tu już asfaltem dojechałem do obrzeży Orawskiej Polhory. Następnie pojechałem klasycznie w stronę starego przejścia granicznego na Przełęczy Glinne skąd już tą samą drogą do domu przez Rychwałdek i Kocierz :)

Podsumowując: Cel zrealizowany w 100%. Fan z jazdy genialny choć byłby zapewne większy, gdyby żółty na Babią był bardziej przejezdny. Teraz pora na kolejne tegoroczne cele :)
Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
125.90 km 17.00 km teren
07:44 h 16.28 km/h:
Maks. pr.:73.10 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2320 m
Kalorie: 2340 kcal

Pilsko wczesno-zimową porą :)

Środa, 10 października 2012 · dodano: 18.10.2012 | Komentarze 5

Jakoś nie miałem ostatnio czasu na zrobienie wpisu - trochę się pozmieniało w moim życiu i nie miałem weny ani czasu, stąd dopiero teraz wrzucam relację z wypadu na Pilsko :).

Pilsko...Hmnn..Piękna góra!! Pieszo zdobyłem ją dwa razy, ale cały czas korciło mnie na nią wjechać na bike'u. Jakoś w ciągu roku wpadały inne pomysły na tripy, choć cały czas w planie tegorocznym miałem Pilsko. No niestety rok się już pomału kończy, dni są już coraz krótsze więc był to ostatni dzwonek, żeby zaatakować tą jakże zacną górę :). Po długich analizach prognoz pogody padł termin środowy ( Dzień Matki Boskiej Pieniężnej!!! :D ). Od samego początku zakładałem, że będzie to trip bez dojazdówki autem tylko konkretna wyprawa szosowo-terenowa, oczywiście nie tymi samymi drogami (pętla). Jako że trzeba było zachować tradycję, nie omieszkałem zahaczyć o Bielsko (Opium). Zatem Pilsko atakowałem od Korbielowa. Ale od początku...
Do Korbielowa dojechałem drogami asfaltowymi, ale żeby nie było za łatwo to..zahaczyłem o Przełęcz Kocierską (Kocierz) i Rychwałdzką. Hehe taka mała rozgrzewka przed Pilskiem :).


Podjazd na Przełęcz Rychwałdzką.


A tu już zjazd z niej i widoczek na główny cel.


Ten widok mnie trochę zaniepokoił - to coś ośnieżone to Pilsko widziane z Krzyżowej.

Do Korbielowa dotarłem w całkiem dobrym czasie bo w niecałe 2 godziny :). Później wbiłem się na chwilę na zielony szlak by pierwotnie z niego zjechać i wyjeżdżać na Pilsko droga wzdłuż wyciągu. Dzięki bogu szybko się opamiętałem z tym pomysłem bo zapewne 90% drogi bym rower wypychał :) więc wybrałem trochę inna trasę, a dokładnie powróciłem na zielony szlak. Szczerze mówiąc podjazd do najlajtowszych nie należał - miejscami było dość dużo kamerdolców i z deczka grząsko :). Jako że cały czas nurtowała mnie ta droga wzdłuż wyciągu postanowiłem jednak na nią wbić, zjeżdżając z zielonego, gdzieś na wysokości łącznia się szlaków (zielonego i żółtego). Oj ależ to była błotnista ścieżka- ba to nie była ścieżka, to było istne bajoro :)


Zielony szlak a w tle Babia Góra.


A to już fragment drogi wzdłuż wyciągu. Czyż nie jest on łagodny? :D

W końcu dotarłem w bólach na Halę Miziową :). Powiem tak: już nigdy tą trasa nie będę wyjeżdżał - szkoda zachodu. Może dlatego, że było za mokro i strasznie się koła ślizgały...Może..Ale co tam - najważniejszy jest cel :). Na Pilsko w zasadzie wprowadzałem rower czarnym szlakiem. A w zasadzie dlatego, że gdy połączył się z żółtym to już zasiadłem białego rumaka i mknąłem wśród kosodrzewiny :). No niestety tym razem nie było mi dane napawać się pięknym widokiem Tatr, było widać tylko lekkie kontury. Na Pilsku zrobiłem sobie krótką przerwę na małe focenie :)


Hala Miziowa.




Fragment czarnego szlaku - miejsce, w którym mijałem się z jakimś bikerem :). Nota bene ależ to było zaskoczenie :)






Zimowy akcencik :).


Tatry.

Z Pilska zjeżdżałem początkowo czarnym szlakiem, by wbić się na niebieski wzdłuż granicy polsko-słowackiej, a docelowo dojechać do Hali Rysianki. Pierwsze może 200 metrów niebieskiego uroczyły mnie genialnym, technicznym singielkiem. Oj ale była adrenalina. Następnie jechałem równie eleganckim czerwonym szlakiem na Rysiankę - był to odcinek, na którym nie żałowałem nóg, gdyż musiałem trochę nadrobić czasu (zbliżała się godzina 15-sta).


Czyż nie jest to piękny singielek??

Na Hali Rysiance zrobiłem sobie dosłownie dwu-minutową przerwę i ruszyłem dalej zielonym w stronę Żabnicy. Nie mogłem oczywiście ominąć fajnego singielka za schroniskiem, kory łączył się z moim planowanym szlakiem. Zielony okazał się również fajnym zjazdem - mega urozmaicony downhill, od wąskiego, kamienistego, korzennego singla po szeroką, stromą, leśną drogę.


Zdjęcie niestety nie oddaję spadku terenu :/.



Z Żabnicy dotarłem do Węgierskiej Górki, gdzie zrobiłem sobie przerwę na obiad, by przez Radziechowy, Lipowa i Buczkowice dotrzeć do Bielska na małe co nieco ;). Do domu dotarłem już o zmroku - oczywiście przewidziałem taką ewentualność i zabrałem ze sobą oświetlenie :).

Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
108.42 km 45.00 km teren
07:15 h 14.95 km/h:
Maks. pr.:67.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2110 m
Kalorie: kcal

Ważniejsze szczyty Beskidu Żywieckiego ;)

Wtorek, 7 sierpnia 2012 · dodano: 16.08.2012 | Komentarze 3

....Jak zawsze mocny poślizg z wpisem- u mnie ostatnio to norma :)....

Po raz drugi powróciłem w Beskid Żywiecki z mocnym MTB. Tym razem skupiłem się na ważniejszych szczytach tego pasma, a mianowicie na Romance, Rysiance, Lipowskiej i jakże popularnej Hali Boraczej. Pierwotny zamysł na trasę i na szczyty był zgoła inny, ale z racji, że wpadł mi kiedyś, pewnego szatańskiego wieczora, harcorowy pomysł, żeby objechać cały Beskid Żywiecki -od południa wzdłuż granicy niebieskim/czerwonym szlakiem, a od północy asfaltem - stąd trzeba było się częściowo zapoznać z owym niebieskim. Zatem postanowiłem rozpocząć rekonesans wjeżdżając na niebieski szlak z Przełęczy Glinka. Wsiadłem w Bielsku w pociąg do Rajczy, a później już przez Ujsoły dotarłem asfaltem do przejścia granicznego.


"Niezapomniana" ponad godzinna podróż naszym wspaniałym PKP :D.


W drodze na Przełęcz Glinka.


Początek MTB czyli wjazd na niebieski szlak wzdłuż granicy polsko-słowackiej :).

Pogoda początkowo nie zapowiadała się ciekawie - momentami niezła mgła, chłodno i spore zachmurzenie, z którego na Krawcowym Wierchu spadł nawet niezły deszcz. Ale co tam :). Grunt, że trasa była genialna - wymagające, śliskie podjazdy i niczym nie ustępujące zjazdy. Jak przystało na Beskid Żywiecki - mnoga ilość singiel tracków i oczywiście... korzeni :D. Za to po prostu kocham ten rejon!!! Momentami byłem nawet trochę poirytowany warunkami na trasie. Teren był tak namoknięty, że opony nie radziły sobie kompletnie z błotem, ale taki urok jazdy po deszczach :).


A na Hrubej Bucinie (1132 m.n.p.m.) przywitała mnie "skromna" mgła.


To co tygryski lubią najbardziej :) - jeden z wielu singiel tracków. (zdjęcie chyba nie do końca oddaje spadek terenu).




W końcu pojawił się "promyk nadziei" na lepszą pogodę :).

Tuz przed podjazdem na Trzy Kopce zza chmur wyszło słońce i towarzyszyło mi do końca tripu. Dzięki bogu bo już myślałem, że mogę tylko pomarzyć o ładnych widoczkach. Szczerze mówiąc odcinek wzdłuż granicy upłynął mi nawet dość szybko :). Na Trzech Kopcach chwila rozważań nad lekką zmianą planów. Z racji, że czas miałem bardzo dobry wpadł mi do głowy szatański pomysł, żeby zaatakować Pilsko. I nawet ruszyłem w jego kierunku, ale na Palenicy (BRTS - wersja słowacka) podjąłem decyzję o zawróceniu, gdyż po dokładnej analizie dalszej trasy doszedłem do wniosku, że może mi zabraknąć czasu. Tak to jest jak człowiekiem rządzą emocje :). Zatem ruszyłem na Hale Rysiankę, a później na Romankę. Po drodze spotkałem przesympatycznego starszego pana - wielkiego fana trekking'u - z którym to uciąłem sobie dłuższą pogawędkę na temat naszych pięknych Beskidów. Na Rysiance krótka przerwa i udałem się na Romankę by później z powrotem wrócić na halę. Szczerze mówiąc sam szczyt Romanki jest kompletnie nieciekawy - cały zarośnięty, ale za to jaka była frajda ze zjazdu :). Podobnie było w przypadku zjazdu z Rysianki na Halę Pawlusią tylko, że tam przez przypadek zjechałem ze szlaku. Ale było warto - genialny singielek.


Hala Rysianka i te widoki!!! Cud, miód i orzeszki :).


Widok na Pilsko I Babia Górę z Hali Rysianki.

&feature=youtu.be
Panorama z Hali Pawlusiej.


Romanka.

Dalej kierowałem się w kierunku Hali Boraczej żółtym, a następnie czarnym i zielonym szlakiem. Odcinek bajka - widoczki genialne, a sama trasa przezaje...sta!!!! Tym razem nie było singli ale za to szeroka, kamienista leśna droga.


Nawet Tatry Zachodnie się ukazały :).







Jako, że Hala Boracza słynie ze swoich jagodzianek, nie omieszkałem ich spróbować. Heheh powiem tak : wyśmienite, a co ciekawe był to mój pierwszy posiłek na trasie, ale nie ostatni :). Postanowiłem sobie tam zrobić dłuższą przerwę by zregenerować siły na dalszą część wyprawy. Na wstępie czekał na mnie po prostu przegenialny asfaltowy zjazd do Żabnicy. A co było w nim takiego genialnego??? Już mówię - wąski, kręty, stromy, mega szybki, asfaltowy odcinek. Po prostu coś pięknego! Wtedy to uzyskałem najlepszą prędkość podczas całej wycieczki - 67 km/h. Następnie wbiłem się na czarny rowerowy szlak na Suchy Groń. Oczywiście chcąc sobie trochę skrócić drogę zboczyłem z trasy i się "z deczka" pogubiłem, przez co musiałem się przedzierać przez chaszcze i przy okazji straciłem mnóstwo czasu . Po drodze do Węgierskiej Górki zahaczyłem jeszcze o bunkry (forty) - Wyrwidąb i Wędrowiec. Niestety fortu Wąwóz nie udało mi się odnaleźć - czas gonił :/.


Zjazd na Halę Boraczą.


Fort Wyrwidąb.


Fort Wędrowiec.

W Węgierskiej Górce zatrzymałem się na obiad (Tortilla) bo już opadałem z sił i ruszyłem standardowo w stronę Bielska przez Radziechowy, Lipową, Buczkowice.

Jak tradycja nakazuje, nie obyło się bez piwka/ek (Brackie) na starym rynku oczywiście w Opium ;).

Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
154.85 km 16.50 km teren
07:52 h 19.68 km/h:
Maks. pr.:67.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2360 m
Kalorie: kcal

Dream Babia Góra Tour 2012

Wtorek, 10 lipca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 3

Długo oczekiwana wyprawa!!!!
Przygotowania trwały do niej od momentu "ponownego nasmarowania" kolana :). Można by rzec, że sam pomysł wjechania na Babią narodził się już w zeszłym roku, kiedy to dostałem propozycję uczestnictwa w takiej oto wyprawie lecz niestety pogoda i robocze weekendy przeszkodziły mi w niej. Ponownie do pomysłu powróciłem w tym roku podczas kuracji glukozaminowej i zacząłem się pomału przygotowywać by ostatecznie w lipcu zdobyć Górę Matkę :). Niestety po otrzymaniu lipcowego grafiku mina mi troszkę zrzedła, gdyż wolnych terminów nie było za dużo, dni wolne od pracy (weekendy) całkowicie odpadały ze względu na sporą ilość turystów na szlakach, więc trzeba było się modlić o dobrą pogodę. I stało się - padł termin na 10 lica :). Prognozy były optymistyczne więc ruszyłem :).


Babią Górę (1725 m.n.p.m.) zdobyłem 10 lipca 2012 roku o godzinie 12:29!!!



Godzina zero :).

Ale zacznijmy od początku!!! Dlaczego "Dream" Babia Góra?? Otóż dlatego, że przez cały czas jazdy/postoje towarzyszyła mi prawie cała dyskografia zespołu DREAM THEATER :). Nota bene jednego z moich ulubionych. A dlaczego "prawie cała"?? Ponieważ ja jako wielki fan Mike'a Portnoy'a uznaję Dream'ów tylko z Nim.
Start zaplanowałem na godzinę 6:00. No niestety standardowo miałem lekki poślizg ale i tak na dzień dobry do mojego ucha wpłynął kawałek "6:00 (Six O'Clock)" z płyty "Awake" (nie ma tu żadnego przypadku - ten utwór był z góry zaplanowany :) ). Do granicy w Korbielowie dotarłem, tak przynajmniej mi się wydaję, szybko bo w ciągu 2,5 godziny. Po drodze zrobiłem sobie tylko krótką przerwę w Jeleśni i w Korbielowie na uzupełnienie płynów.


Stara Karczma w Jeleśni.




Widok na Oravska'ą Polhora'ę i Pilsko.


W tle Babia Góra. Od strony słowackiej nie wygląda tak okazale jak od naszej.



Asfaltową część Słowacji pokonałem szybko bo przeważnie jechało się w dół :). No cóż przyszedł czas wjechanie na szlak górski na Babią. Mowa tu oczywiście o szlaku żółtym. Powiem szczerze!!! W zasadzie jest on prawie całkowicie przejezdny. Są tylko może 2/3 momenty, gdzie trzeba było rower prowadzić. Powodem tego był w pierwszym przypadku strasznie zniszczony szlak (mnóstwo dużych i luźnych kamieni), a w drugim to już ingerencja człowieka polegająca na utwardzeniu szlaku poprzez wyłożenie szlaku dużymi, płaskimi skałami lecz niestety nie do końca dobrze spasowanymi. Co do stromizn to są w zasadzie tylko 2 odcinki naprawdę strome ale nie są dłuższe niż 100 metrów. Mowa tu o prawie już ostatnim podejściu i krótkim odcinku zaraz po przekroczeniu mostku (może kilometr od początku szlaku).


Początek żółtego szlaku na Babią.




Do góry trzeba było prowadzić, ale w dół...bajka :).




Utwardzony odcinek szlaku - pieszo i w dół fajnie ale pod górę już trzeba było się trochę nagimnastykować.


Troszkę babiogórskiej fauny :).


Widoczek na Słowację.


Jak widać dało się wjechać ;).


Tu już tak wesoło nie było..

Czas wjazdu na Babią Górę wyniósł mnie 3 godziny czyli o jakieś 40 minut szybciej niż przewiduję piesza wędrówka. W ten czas trzeba jednak wliczyć mnogość odpoczynków, bo niestety kamerdolce na trasie robiły swoje :). Ogólnie wjazd oceniam bardzo dobrze i jestem pozytywnie nim zaskoczony. Nie podejrzewałem, że będzie tak łatwo :). Co prawda miałem parę niespodzianek na trasie ale były one wyłącznie spowodowane zmianą samego szlaku (w pamięci miałem troszkę inny obraz).
Zaraz przed szczytem musiałem troszkę zmienić trasę i wbić się na zielony szlak ponieważ Słowacy zmienili ścieżkę w schody, a ja chciałem finiszować na rowerze, a nie z rowerem na ramieniu :). Ostatnie metry - na Bike'u :). A to zdziwienie turystów - BEZCENNE!!!! :).


Jak dotąd najwyżej :).


Przerwa na Diablaku.

Na samym szczycie nie spędziłem dużo czasu, może 20 minut. Powodem był brak ładnych widoków na Tatry (w zasadzie nie było ich w ogóle widać) i zimny wiatr. Dzięki bogu zabrałem ze sobą rękawki bo bym chyba umarł z zimna :D. Oczywiście zrobiłem "lekką" niespodziankę turystom. Miny ich i zdziwienie były genialne jak zobaczyli bikera na tej wysokości :).

No przyszedł czas na najlepszą zabawę, a mianowicie na ZJAZD!!! Oj jak ja lubię taki techniczny zjazd!!! Mmmmnnnmm po prostu bajka!!! Najlepszy był chyba zjazd po owych schodach ze szczytu :). Po prostu istna rowerowa ekstaza. Co prawda trzeba było być strasznie uważnym, żeby nie przelecieć przez kierownicę, ani nie zahaczyć "podwoziem" ale z chęcią bym to powtórzył :). Dalsza część zjazdu też była niczego sobie. Powiem tak - w naszych Beskidach można się sporo nauczyć, w szczególności w Beskidzie Małym i Śląskim - mowa tu o stromych , mega kaministych zjazdach. Nie wszyscy je lubią, a ja je kocham.


Hehe tablicę zauważyłem dopiero przy zjeździe :).


Pożegnanie z Babią Góra. Oj dałaś mi mnóstwo frajdy.

Asfaltową cześć drogi powrotnej trochę urozmaiciłem - w Pewli Małej skręciłem na Rychwałdek (krótkie odwiedziny u Babci) i przez Moszczanicę, Miedzybrodzia dotarłem do Bielska. Oczywiście na sam koniec trzeba było się trochę zmasakrować i wjechałem na Przegibek. Tam oczywiście kryzys, ale nie spowodowany brakiem sił tylko atakiem skurczy w łydce. Na kryzys potrzebne jest lekarstwo, a moim był masaż i Bikerka, którą goniłem do samej przełęczy. Niestety ona zawróciła do Międzybrodzia więc nie udało się pogadać :(.

A że sukces trzeba oblać, o tym każdy wie, więc podkoczyłem do Rock Galerii na szklaneczkę/i :) Ballantine's z colą :).




Dane wyjazdu:
56.43 km 47.00 km teren
06:03 h 9.33 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Temperatura:32.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Czerwony Korzeń ..czyli Rycerka -> Zwardoń

Środa, 24 sierpnia 2011 · dodano: 26.08.2011 | Komentarze 7

Spontaniczny wypad w tereny do tej pory całkowicie nieznane, choć położone całkiem niedaleko od domu. Przyznam się się szczerze zazwyczaj staram się przestudiować trasę, którą mam robić, szczególnie jeśli autorem nie jestem ja, ale tym razem było inaczej. Spojrzałem raptem chwilę na mapę i ruszyliśmy razem z Ludwikonem. Wiadomą rzeczą było, że do Rycerki dojedziemy pociągiem z Bielska, gdyż rowerami mogło by nam zabraknąć dnia. Nie mam pojęcia jak Konrad obliczył trasę na max. 6 godzin. W realu, z postojami, wyszło 9 h. Lekka pomyłka :D. Przyznam się dawno nie jeździłem pociągami ale cena biletu za jedną osobę z rowerem mnie trochę rozwaliła - prawie 17 zł za odcinek 42 km. Dzięki Bogu moje wieczne studiowanie się na coś przydaję i zapłaciłem dużo mniej :).
Początek wyprawy przywitał nas niezłym podjazdem pod Hutyrów i w zasadzie do Mładej Hory zmagaliśmy się w makabrycznym upale z górkami. Pot lał się strugami, ledwo człowiek widział na oczy. Przy schronisku PTTK Chyz u Bacy pojawił się pomysł wydłużenia trasy i zamiast jechać dalej czerwonym szlakiem można było odbić niebieskim szlakiem na Przełęcz Kotarz, a później zielonym na Mała Rycerzową, ale ostatecznie ten wariant przepadł. Po przejechaniu może 500 m żałowaliśmy tego.. Na Jaworzynkę w większości trzeba było rower prowadzić, choć ponoć był to szklak rowerowy :D.


Gdzieś w drodze na Jaworzynkę




Widok z Rycerzowej Małej


Bacówka PTTK Na Rycerzowej


W drodze na Rycerzową Wielką

W zasadzie od Rycerzowej Małej aż do Zwardonia, z małymi wyjątkami, jechało się po ścieżkach lub wąskich dróżkach. Mnogość singiel track'ów, genialnych zjazdów itp. na tym odcinku mnie pozytywnie zaskoczyła. Szczerze mówiąc jeszcze tak genialnej trasy nie jechałem. Jedynym, no można by to było nazwać, minusem był ogrom korzeni na trasie. Nie mam nic do nich, nawet je lubię, gdyż można potrenować techniczną jazdę, ale w tym wypadku było ich za dużo. Trzeba było strasznie uważać na zjazdach, żeby nie wyrżnąć orła, a co jest z tym związane prędkość automatycznie była mniejsza. Ale co tam prędkość, liczy się frajda z jazdy, a na nią narzekać nie można było. Było super :).


Ładowanie baterii na Przełęczy Przegibek - żeby nie było nie tej w Beskidzie Małym :D

Gdzieś od połowy odcinka między Przełęczą Przegibek a Wielką Raczą zaczęła się moja osobista walka z upałem. Organizm mi wysiadał - bardzo płytki oddech, ogólne zmęczenie powodowały, że tempo jazdy drastycznie spadło. Niewielki nawet podjazd sprawiał mi problem, gdzie musiałem zsiadać z roweru i robić krótki odpoczynek. Na podjeździe pod Wielką Raczę naglę, nie wiadomo skąd dostałem zastrzyk energii :). Może dlatego, że to był nasz najwyższy szczyt tego dnia :).


Wielka Racza 1236 m.n.p.m









No niestety upał nie wpływa na dobra widoczność. Szkoda bo widoki Z Wielkiej Raczy byłyby lepsze choć i tak nie były najgorsze ;). CUDOWNE miejsce :). Zjazd z góry - cud miód i orzeszki :).

Do Zwardonia dojeżdżamy z małym opóźnieniem - kapeć ;). No niestety,gdybyśmy byli ciut wcześniej to załapalibyśmy się na wcześniejszy pociąg. Następny mamy za niecałą godzinę więc wolny czas przeznaczamy na spóźniony obiad (godz. 19) i ...piwko. To tak w nagrodę ;).

Podsumowując: Genialna trasa, mnóstwo singiel track'ów, technicznych zjazdów i przepiękne widoki na Beskid Żywiecki, Małą Fatrę, Tatry, Beskid Śląski.

Trasa: Czerwony szlak z Rycerki do Zwardonia.

POLECAM!!!!!!
Kategoria Beskid Żywiecki