Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 52087.82 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2014

Dystans całkowity:1169.75 km (w terenie 120.50 km; 10.30%)
Czas w ruchu:62:16
Średnia prędkość:18.79 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Suma podjazdów:16022 m
Suma kalorii:9768 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:89.98 km i 4h 47m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
54.00 km 0.00 km teren
02:20 h 23.14 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:720 m
Kalorie: 1844 kcal

Rozjazd po 2-setce

Piątek, 8 sierpnia 2014 · dodano: 24.02.2015 | Komentarze 5

Na wstępie dodam, że 6 kilometrów dołożyłem do dystansu, gdyż nie było sensu robić wpisa na tak żenujący dystans. A skąd wzięło się owych sześć km? Już tłumacze: jak pamiętacie na ostatniej 2-setce zmasakrowałem klocki i przednią tarczę więc musiałem zakupić nowe części. W związku z tym udałem się do mojego kumpla serwisanta by popatrzył czy da się jeszcze uratować tarcze a przy okazji by zrobił lekki serwis. Wyszły różne cuda np. pęknięta obręcz w okolicach nypla ale przecież nie o tym jest wpis. Ta kwięc stąd te dodatkowe 6 kilometrów. Nota Bene muszę się pochwalić, że owy kumpel/serwisant jest obecnie głównym serwisantem Kross Racing team :). Ale wróćmy do sedna :)

A więc...zawsze polonistka karciła za taki początek zdania :D ... zgadałem się z chłopakami ( Piasqiem i Ludwikonem ) na wieczorny szosing. Miało być delikatnie ale uphillowo. Padło na klasykę gatunku a mianowicie Przegibek i powrót przez Zarzecze, Łodygowice. No niestety mnie nóżka średnio podawała - efekt środowej wyrypy asfaltowej. Przyznam się bez bicia - ta traska dała mi nieźle w kość  - zakwasy następnego dnia były straszne nie wspominając już o ogólnym zmęczeniu organizmu. Nie dość, że byłem lekko niedysponowany to jeszcze musiałem ścigać kumpli, którzy kręcili sobie szosami a ja klasycznie na góralu w slickach :). Żeby nie było, że totalnie byłem do bani to czasami mi się włączała opcja ścigania ale szybko chłopaki sprowadzali mnie na ziemie. Po zjechaniu do Międzybrodzia spotkaliśmy naszego teamowego kumpla Darka, który akurat jechał w przeciwnym kierunku, a co gorsze wprost w nadciągająca burze. My za to próbowaliśmy przed nią uciec Oczywiście się nie udało i trochę nas pokropiło w Łodygowicach. Jako, że był to wieczorny trening, naturalna rzeczą było w moim przypadku piwko. Jednak nie znalazłem zainteresowania wśród moich towarzyszy - woleli jechać do domu. Ja klasycznie udałem się na bielski ZWM ( stary rynek ) by przechylić kufel pysznego, zimnego bronxa ;). No bo co? Nagroda musi być ;)





Route 2 912 088 - powered by www.bikemap.net



Dane wyjazdu:
234.00 km 1.00 km teren
11:02 h 21.21 km/h:
Maks. pr.:72.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2510 m
Kalorie: kcal
Rower:

Rzeźnik w akcji czyli szosowo po terenach zalewowych ;)

Środa, 6 sierpnia 2014 · dodano: 19.02.2015 | Komentarze 3

Czas urlopu – czas kręcenia J. Pierwszy raz od ho ho udało mi się wybrać urlop w sierpniu i to wtedy kiedy rzeczywiście chciałem :). Tak więc na pierwszy urlopowy trip musiało być coś grubego ( nie liczę oczywiście nieudane wypadu po auto ;) ) . Tak sobie siedziałem dzień wcześniej i dumałem…Gdzie mnie jeszcze nie widziano?…I tak oto padło na…Wieliczkę :). Hehe rodzice jak zawsze: klepnij się w głowę!! A ja swoje ;– trza jechać ;). Prognozy nie były za obiecujące ale jak cykloza zaatakuje to nie ma zmiłuj :D . Wpierw trzeba było dojechać do Krakowa. A jak?? Wiadomo – zadupiami :D. Tym razem zdeczka zmieniłem moją klasyczną trasę. Co prawda odcinek do Brzeźnicy było tak samo ale później już pokręciłem do Skawiny, gdzie zrobiłem pierwszą przerwę na małe co nieco. I o dziwo czas miałem dobry bo 1:45. Nóżka podawała jak ta lala . W Skawinie ponownie przestudiowałem mapę na komórczanie ( żeby nie było – tym razem trasę miałem w pełni zaplanowaną ) i ruszyłem już mi totalnie nie znanymi drogaami w stronę Grodu Kraka. Jednak założenie było, by nie wjeżdżać do centrum i unikać głównych duktów. Hehe nawet całkiem mi się udało bo zaliczyłem skromny singielek w dzielnicy Opatkowice. Dalej, tj. do Wieliczki , kręciłem również zapupiami, z dala od ruchu ulicznego..




Skawina


Jest i singiel ;)


Cel Główny :)






Genialna grafika na Rynku Górnym w Wieliczce.



Heheh w Wieliczce się na wstępnie troszkę pogubiłem ale wnet odnalazłem się i pomknąłem w stronę słynnej kopalni soli. Ludu jak mrówek więc długo tam nie zagościłem. Poza tym czas troszkę gonił więc trza była pomału wracać ;) .Kierowałem się na Dobczyce. Według mapy wynikało, że troszkę jest do przejechania a tu raz, dwa i już byłem na miejscu. Dojazdówka ta ku zdziwieniu była całkiem przyjemna – widoczki miłe, parę podjazdów. Szkoda tylko, że było zachmurzone niebo bo zapewne panorami byłyby ciekawsze . W Dobczycach zaplanowałem przerwę obiadową. Jako, że nie jest to za wielka miejscowość, za dużego wyboru nie było – padło na pizze. Wiem , wiem za zdrowe to nie jest ale jakiegoś tam Powera daje. Powiem tak – owa pizza zada nie urywała ale nie była najgorsza. Podczas posiłku nasłuchałem się o nocnym oberwaniu chmury w okolicy i licznych podtopieniach. Wiadomo, ludzie jak to ludzie- zawsze wyolbrzymiają więc nie zważając na opowieści lokalesów ruszyłem w stronę…Kasinki Małej -= tak, tak tej Kasinki. Chciałem jeszcze po drodze sprawdzić drogę wzdłuż zalewu więc nadrobiłem troszkę kilometrów ale było warto bo Zasze to lepiej jechać zapupiami a niżeli głównymi drogami. W Lipniku zatrzymałem się w przydrożnym sklepie by uzupełnić zapasy na dalszą drogę i tam spotkałem prze sympatycznego starszego pana, który uraczył mnie swoją historią życia a przy okazji chciał wyłudzić ode mnie drobne na pifko. Co jak co ale na alko nie lubię dawać… Oczywiście znowu zasłuchałem się o katastrofie po nocnej ulewie ale mimo to ruszyłem dalej, w stronę Kobielnika. Mega fajny podjazd – sztywny, stromy ale było jednak widać ślady po nocnej nawałnicy – droga zawalona kamieniami i błotem. Dzięki bodu lokalesi dzielnie oczyszczali asfalty. W najwyższym, asfaltowym miejscu Kobielnika ukazał mi się przepiękny widok na Beskid Wyspowy – po prostu coś magicznego. Aż chciało się usiąść i godzinami wpatrywać się w góry…Niestety czas gonił :(.





Dobczyce.




Kiedyś w końcu tam wejdę :)







Przede mną był jeszcze jeden fajny uphill – Przełęcz Jaworzyce. Gdy już na nią wjechałem, wpadł mi do głowy szatański pomysł – skoro jestem już tak daleko, a jednak tak blisko najwyższego szczytu Beskidy Makowskiego – Lubomira ( 904 m.n.p.m.) to dlaczego go…nie zaliczyć :D. Hehe kolejny ze szczytów Korony Gór Polski byłby odhaczony. Jak pomyślałem tak zrobiłem…mimo że jechałem na slickach :D. Ale kto wariatowi zabroni :D. Powiem szczerze – lekko nie było, walka do samego końca + małe butowanie bo slicki troszkę na tej mokrej kamerdolni nie dawały rady a ja nie chciałem katować nóg. Ale dla tych początkowych widoczków było warto cud, miód orzeszki :]. I tak oto wariat z Podbeskidzia, w slickach , zdobył Lubomir :D. Był to totalnie nie planowany skok w bok ale czego się nie zrobi dla starego celu – zdobycia najwyższych szczytów poszczególnych pasm Beskidów. O ile wjazd był ciężki to zjazd to już w ogóle Armagedon – trza było się okropnie pilnować by nie wyrżnąć orła. Po kamienistym downhillu przyszła pora na długi zjazd do Kasinki Małej.








Słynne obserwatorium astronomiczne na Lubomirze.




Warun idealny na slicki ;)



Jednak opowieści się sprawdziły odnośnie Kasinki Małej, co pewnie oglądaliście w TV. Po prostu MASAKRA!!!! Tak zniszczonej miejscowości nie widziałem na żywca…Najbardziej utkwiło mi w pamięci zmasakrowane UNO ( Fiat ) leżące w nurcie potoku, który przerodził się w dziką rzekę… Ogrom zniszczeń był potężny!! Oczywiście ja wbiłem się w jego epicentrum. Przyznam się bez bicia, że nawet nie miałem ochoty robić zdjęć… Od tak cyknąłem raptem dwa… Wspomniany „potok” porwał niejeden most, w tym przez który miałem przejeżdżać…Dzięki bogu a dokładnie miejscowym osobom udało mi się ominąć wyrwę w moście bo musiałbym nadrabiać z dobre 30 kilometrów, a ja już miałem poślizg związany ze zdobyciem Lubomira. Ma się rozumieć, że nie był to delikatny, asfaltowy objazd lecz mocno terenowy odcinek, gdzie momentami igrało się, przejeżdżając po podmytej drodze. Adrenalina przeokropna. W końcu udało mi się wydostać z Kasinki by ruszyć w stronę Pcimia a później Makowa Podhalańskiego. Na tym odcinku zacząłem odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia. Mimo, że mocno tankowałem i sporo jadłem czuć było w nogach lekka niemoc. Hehe żeby za lekko nie było to zaserwowałem sobie dość uciążliwy ( długi, lekko wznoszący się ) podjazd na Żarnówkę. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – długi ,szybki zjazd do Makowa Podhalańskiego. Może i się mknęło, może i nogi odpoczęły, może i frajda była ale klocki szlag trafił…Kiera podczas hamowania rzucało na boki…Co ciekawe przed wyjazdem miałem jeszcze z 2 mm. a tu niespodzianka. I jak tu dojechać do domu bez ani grama klocka??? Trza było jechać bardzo płynnie. Pytanie jak to zrobić w górskim terenie???No cóż trzeba było się pogodzić, że będą straty w sprzęcie bo bezpieczeństwo jest przecie najważniejsze… Z makowa ruszyłem na Suchą Beskidzką , klasycznie bocznymi drogami. Tam też naładowałem baterie i pokręciłem w stronę domu przez Las, Okrajnik i …Kocierz – wiadomo trza się na koniec dobić. Zjazd z przełęczy masakryczny- brak klocków :/

Mimo to uznaję trip, za jeden z ciekawszych. Udało mi się zaliczyć najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego, ba nawet okrążyć całe pasmo,liznąłem coś Beskidu Wyspowego i suma sumarum wykręcić jakiś konkretny dystans. Straty oczywiście były – klocki i mocno poturbowana przednia tarcza.












Tak, tak - mówcie mi RZEŹNIK!!!! ;)




Route 2 738 661 - powered by www.bikemap.net



Dane wyjazdu:
23.94 km 0.00 km teren
01:01 h 23.55 km/h:
Maks. pr.:59.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:234 m
Kalorie: 777 kcal

Po auto...

Wtorek, 5 sierpnia 2014 · dodano: 12.02.2015 | Komentarze 2

Po weekendowych szaleństwach na weselu kuzynki przyszła pora odebrać samochód spod sali. Hehe wiadomą rzeczą było, że poniedziałek w ogóle nie wchodził w rachubę - alko jeszcze w żyłach płynęło - stąd też wybrałem wtorek. Nie cudowałem z trasą bo upał był nieziemski, dlatego padło na najkrótszą i najszybszą opcję głównymi drogami. Jednak jak w miarę szybko przyjechałem tak szybko odjechałem...rowerem.Moje Cytrynowe Szaleństwo nie odpaliło - padł akumulator...Dziwne...w środku lata???? No cóż bywa.... Zatem wróciłem do domu by później już innym samochodem powrócić z kablami rozruchowymi.

Fot nie robiłem gdyż jakoś nie miałem weny... :D. Tak więc będzie miuzik :)