Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 52087.82 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
401.00 km 0.00 km teren
17:02 h 23.54 km/h:
Maks. pr.:72.00 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3890 m
Kalorie: kcal

Tour de Tatry 2014... czyli pierwsze 400 km.

Czwartek, 14 sierpnia 2014 · dodano: 03.03.2015 | Komentarze 7

Tak, tak, zachłyśnięty dokonaniami dwóch znanych mi Terminatorów ( cieszyńskiego – daniel3ttt oraz rybnickiego – gustav’a )postanowiłem zmierzyć się z magiczną liczbą ( jak dotąd) 400 kilometrów. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym takiego dystansu nie zrobił w górskich klimatach. Tak więc po krótkich obliczeniach i spenetrowaniu map, padło na trasę wokół Tatr. Od dłuższego czasu chodziła mi ta traska po głowie, lecz pierwotnie miałem objeżdżać Taterki z dojazdówką samochodem. Ale dlaczego nie połączyć dwóch tripó w jeden??:] .Nie mogłem tylko zdecydować się na konkretny termin…Chciałem w tej kwestii wykorzystać urlop lecz nie wpierw musiałem potrenować bo z marszu taka trasa groziła niepowodzeniem. Tak więc padło na drugi tydzień mojego byczenia się :]. Niestety prognozy nie były za ciekawe a wiadomo, że pogoda to przynajmniej 1/3 sukcesu.Ostatecznie wybrałem środę 14-go sierpnia. Jednak czym bliżej daty wyjazdu tym prognozy były gorsze… Na dzień przed jednak się troszkę poprawiły więc postanowiłem ziścić ten niecny plan ;) . Nastawiłem sobie budzik na północ by o 1:00 wyjechać. Oczywiście dzień przed byłem tak podjarany, że ciężko mi było usnąć, ale jakoś się udało ;). I co? Wstaje o północy i co tu widzę/słyszę?? Burza jak cholera…Zrobiłem sobie jeszcze 15-sto minutową drzemkę by przeczekać „żywioł” . Pełen obaw o warunki na drodze, ostatecznie wyruszyłem obładowany żarciem ( hehe standardowo wszystko w kieszonkach i koszykach – nie lubię jeździć z plecakiem ) o 2 w nocy. Warun na trasie kiepski i to bardzo – hektolitry wody na asfalcie. Hmnn nie wróżyło to niczego dobrego… Do Żywca jechałem bardzo zachowawczo, rzekłbym nawet wolno, by się nie przemoczyć na wstępie. Ku zdziwieniu o tej porze ruch jak diabli, co chwile jakiś tir czy tam dostawcza. Na docinku Żywiec - Korbielów było już lepiej, stąd też trzeba było nadrabiać zaległości czasowe. Przejście graniczne przekraczałem jeszcze po zmroku.





Słowacja wita mnie nocą ;)




Założeniem moim było by nocną część trasy robić po terenach mi znanych bo wiadomo, że po ćmoku łatwo się gdzieś pogubić, przeoczyć zjazd. Tak więc początkowy odcinek pokrywał się w 100% z zeszłorocznym Tour de Babia – Zakopane Edition 2013. Aaaa moment – była jedna odskocznia – musiałem objeżdżać zaporę na Oravie ;). Oj jak miło było sobie przypomnieć tę traskę a dokładnie namiastkę prze genialnego tripu :) . Wschód słońca było mi dane oglądać nad Jeziorem Oravskim. Przyznam się bez bicia – był to pierwszy i jak się później okazało, ostatni widok słońca… Przyszła pora na zjechanie z trasy TdB-ZE – odbiłem prawo na Oravice. Kręciło się tam przyjemnie - spowite mgłą góry odsłaniając się pomału , dawały magiczny klimat. Nic tylko cisza, spokój i pierwsze ładne widoczki. Już miałem nadzieję, że wyjdzie słońce ale nie – menda nie chciała ;). Odcinek Zuberec – Liptovsyke Matisovice był mega widokowy, po prostu oczy się nie mogły nacieszyć krajobrazem. Boże co by było gdyby pogoda była lepsza – nic ino kisiel w majtach ;)





Magicznie...


W tle Babiczka i Jezioro Oravskie.


Gdzieś w okolicach Oravicy.








Tereny boskie :)





Owy odcinek poza walorami estetycznymi miał jeszcze jeden ważny aspekt - genialne warunki na szosowanie: początkowo długi lecz łagodny podjazd a później szybki zjazd po serpentynach. No niestety zdrowy rozsądek zabraniał rozpędzania się za mocno choć warunki do przekroczenia 80 km/h były idealne. Oj korciło , korciło :) . Powiem tak: na bank tam powrócę!! Za to dalsza część trasy to już stricte podziwianie widoków – panorama Tatr Zachodnich po prawej stronie oszałamiała, dawała mega kopa. Nawet sporu ruch do Liptowskiego Mikulaszu nie przeszkadzał mi w żaden sposób. Boże co te widoczki robią z człekiem :D. Następnie zjechałem z ruchliwej trasy na drogę prowadzącą do tzw. Tatr Wysokich. Tu również początkowo nie mogłem się napatrzyć Taterkom, szczególnie że przede mną ukazywały się Tatry Wysokie. Widok bajka z ta mgłą u podnóża ;) .










Tatralandia.






Zamek Liptovsky Hradok







Jednak sielanka musiała się skończyć…Teoretycznie najciekawszy odcinek czyli od Prybyliny do granicy z Polską jechałem jak nie w mżawce to w deszczu. Tak, tak dobre 80 kilometrów.Wielka szkoda bo akurat fragment był supernowy pod szosę tudzież górala na slikach – długi ale to naprawdę długi upchill do Strbskiego Plesa a później równie długi zjazd do Tatrsanskiej Kotliny. Poza tym zapewne byłyby piękne widoczki a tu raptem na kwadrans mglisko odpuściło, dzięki bogu w okolicach Strbskiego Plesa więc można było choć na chwile ponapawać się krajobrazem. W zasadzie nie planowałem zahaczać o ten „kurort” ale z racji że byłem tak blisko, nie mogłem sobie odpuścić ;).Oj chciało się tam zostać na dłużej, bo było co oglądać ale niestety czas gonił a deszcz robił się coraz nieznośniejszy… Zjazd…masakra!! Człek przemoczony do suchej nitki, deszcz, wychłodzenie organizmu… Psycha już siadała…Żeby trzeszczały z zimna…a tu jeszcze taki szmat drogi. Po prostu modliłem się o jakiś podjazd by rozgrzać ciało…A tu nic…ciągle w dół…. Dopiero Tatrsanska Koltlina’ą zaczęło się coś wznosić lecz deszcz coraz bardziej napinkalał. Wspomnę jeszcze, że na początku tego deszczowego dramatu miałem lekki kryzys – podczas krótkiego postoju na przystanku, uciąłem sobie 5-cio minutową drzemkę. A skąd wiem że tak krótką? Pamiętam początek i koniec piosenki, która leciała w słuchawkach ;). Nie dość, że deszcz masakrował psychę to jeszcze szlag trafił licznik – nie wytrzymał naporu wody. Od tej chwili trzeba było zapisywać w komórce każdą przerwę z dokładnością co do minuty… Po przekroczeniu polskiej granicy, tj. Łysej Polany, przestało lać :]. Oj humor się poprawił. Spotkałem tez dwie sympatyczne Słowaczki- bierki, z którymi sobie troszkę porozmawiałem. Wiadomo swój do swego ciągnie :D. Dziewojki były wielce zdziwione moim ubiorem. No bo jak to przy takiej temperaturze ( ok. 13 st.C ) i takich warunkach ( deszcz ) jechać tylko w letnim wdzianku wzbogaconym o nogawki i rękawki? A ja im: Polak potrafi :D. A jak im jeszcze powiedział skąd jadę i dokąd to chwyciły się za głowę :D. W zasadzie jechaliśmy w tym samym kierunku ( do Zakopanego drogą Oswalda Balzera ), jednak chyba za szybko jechałem bo gdzieś mi w tyle zostały.W Zakopcu zrobiłem sobie dłuższą przerwę na obiad. Byłem tak głodny, że wpierw wszamałem dwudaniowy obiad, gaworząc z właścicielem o rowerach ( nota bene ciężko było jeść ze względu na drgawki z wychłodzenia ) a później kebaba na Krupówkach :D



Kryzysowo...






Powiało Tour de Pologne ;)






Nie wiem czy to była lekka sugestia ze strony pani Kelnerki...:) W zasadzie to mnie by się przydała opieka :D



Jeszcze chwile pokręciłem się po Zakopanem i ruszyłem w drogę powrotną. Nakarmiony, zagrzany, pełen sił pokręciłęm w stronę…Gubałówki. A bo co? Miałem za mało podjazdów :D. A ten akurat dobrze pamiętam z TdB-ZE ;). Jednak tym razem zjeżdżałem inna trasa - na Dzianisz i Chochołów. Tam sobie nie darowałem, drogi suche ( ku zdziwieniu ) więc mknąłem ile się dało. Do Czarnego Dunajca dotarłem już po zmroku czyli tak jak planowałem. Teraz już trasę znałem na pamięć więc można było jechać po ćmoku ;). A jaka to trasa – powtórka z Tour de Babia – Zakopane Edition 2013 czyli Jabłonka, Zubrzyca Dolna/Górna, nieśmiertelne Krowiarki nocą. Nie mogłem oczywiście odpuścić sobie Przysłopu, hehe. Standardowo na zjeździe do Stryszawy zmarzłem lecz tym razem rękawiczki robocze nie były potrzebne :D ( a propos poprzedniego rekordu dystansu ) . Co ciekawe w Stryszawie byłem już prawie cały suchy, tylko buty były jeszcze trochę wilgotne. Zatrzymałem się na chwilę na stacji benzynowej by się zagrzać i coś szamać. Obsługa prze genialna, mimo że wbiłem się o północy a wiadomo, co się wtedy dzieje, to jeszcze poczęstowała mnie herbatą. Chyba, będę tam częściej gościł ;). Później to już klasyka klasyki czyli Las, Łękawica. Mimo, że już w nogach miałem „kilka” kilometrów kręciło mi się o dziwo dobrze, nóżka jeszcze podawała. Postanowiłem to wykorzystać i zaliczyć jeszcze jeden podjazd – Przegibek :]. Hehe mój masochizm czasami nie zna końca :D. Poszło całkiem sprawnie. Na mieszkaniu byłem o równej 2 w nocy czyli dystans 400 kilometrów zrobiłem w równe 24 godziny .



Zakopane i Taterki



Reasumując: I co? Da się?? A pewnie że się DA!!! Magiczna liczba 400 kilometrów przekroczona!!!!! Mimo, że w dość ciężkich warunkach ale się udało!!! Kryzys wydolnościowy był tylko jeden - krótka drzemka, psychiczny - no w takim warunie to niedziwne ale szczerze mówiąc nogi mnie nie bolały, cały czas kręciły jak należy. Co ciekawe zad po takim dystansie był jak nowył, kolana też. Jaki z tego wniosek? Jestem prawie jak Terminatorzy z Cieszyna i Rybnika :D



Route 2,751,917 - powered by www.bikemap.net




Komentarze
Marek87
| 23:08 sobota, 7 marca 2015 | linkuj Toś pojechał szerokim łukiem... Gratulacje! W takim terenie trzepnąć 4 stówy to ja rozumiem! Szkoda tylko tej pogody. Może kiedyś się tam wybiorę. Korci mnie okropnie :).
jakubiszon
| 20:00 środa, 4 marca 2015 | linkuj Dzięki chłopy ;)

ludwikon - widać, że mnie znasz aż za nadto :) . Oczywiście, że nie miałem :D

k4r3l - dałbyś radę, przecie no nie jest jakieś szczególne osiągnięcie czy tam dystans ;)

Gustav - oczywiście, że będzie atak na pincet w tym roku - trasa się już pomału klaruje

siwy-zgr - dzięki wielkie

daniel3ttt - no szkoda właśnie, że nie było ładnej pogody ale z drugiej strony taki warun mocno motywował i co chyba najważniejsze człek się nie odwadniał ;)
daniel3ttt
| 18:58 środa, 4 marca 2015 | linkuj Napisałbym ulubiona trasa i faktycznie jest to jedna z piękniejszych długich tras, którą podobnie też jechałem. Jak się jeszcze trafi na ładną pogodę to widoki są cudowne. Graty
siwy-zgr
| 13:51 środa, 4 marca 2015 | linkuj Szacunek za piękny trip. Pozdrawiam.
gustav
| 20:59 wtorek, 3 marca 2015 | linkuj Moje pierwsze 400km to było po płaskim w bezchmurną pogodę w prawie 30h (sie zasiedziało we wrocławskim kfc hehehe), tak więc Panie Jakubie - zaczynasz być ULTRA z grubej rury! :> wymagająca pogoda, nie ma to tamto :) aż musze spytać: czy będzie atak w tym roku na 500? I czy kupisz se szosę? :P
Super fotki! Dupa nie miała prawa boleć, w końcu to jazda po górach :)
k4r3l
| 20:54 wtorek, 3 marca 2015 | linkuj mnie dupa boli po stówce, a co dopiero po 4. szacun, bo ja bym już wymiękł przy tym deszczu :)
ludwikon
| 20:17 wtorek, 3 marca 2015 | linkuj Jak Cię znam to Ty nawet kurtki przeciwdeszczowej nie miałeś.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa iaski
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]