Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 66020.78 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.62 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
51.00 km 0.00 km teren
02:09 h 23.72 km/h:
Maks. pr.:69.50 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:780 m
Kalorie: kcal

Spóźniony rozjazd po TdB+ZE 2013 - do i z pracy

Poniedziałek, 17 czerwca 2013 · dodano: 27.06.2013 | Komentarze 1

W zasadzie rozjazd powinien być dzień po TdB-ZE ale jakoś w niedzielę wybitnie nie chciało mi się jechać do pracy bike'iem :). Za to w poniedziałek odczułem nieodpartą potrzebę wykręcenia paru kilometrów a tak się akurat składało, że musiałem iść do pracy :). Z racji, że zaczynałem o 8 nie uśmiechało mi się wstawać troszkę wcześniej i zaczynać dnia od Przegibka stąd też wybrałem trasę krótszą i zdecydowanie mniej męczącą a mianowicie przez Bujaków i Kozy. Powiem Wam - nie ma jak rower z rana!! Od razu się lepiej pracowało: mózg dotleniony i jakoś więcej chęci do pracy. :).
Z powrotem jednak musiałem zahaczyć o Przegibek :). Po primo nie lubię wracać tymi samymi drogami a po secundo jakiś jeden uphill musi być :). Dla urozmaicenia jechałem przez Bukowiec - a tak żeby jeszcze nabić parę metrów w pionie :D






Dane wyjazdu:
270.00 km 0.00 km teren
10:55 h 24.73 km/h:
Maks. pr.:72.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3440 m
Kalorie: 7200 kcal

Tour de Babia - Zakopane Edition 2013

Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 26.06.2013 | Komentarze 7

Tak, tak w końcu dodaje wpis z tej jakże epickiej wyprawy!!! Przyszedł czas, przyszła wena więc i jest wpis :D.

Dawno temu za górami, za lasami trzem beskidzkim bikerom wpadł do głowy pewien szatański pomysł a mianowicie objechania Góry Matki zahaczając o Zakopane. Legenda głosi, że był to skutek wysokiej temperatury powietrza i wycieńczenia organizmu wskutek uphillu na Przełęcz Krowiarki... :).

Jak wiadomo w każdej bajce jest źdźbło prawdy :D. W tym przypadku, w zasadzie wszystko jest prawdą z wyjątkiem podkoloryzowania skutku wysokiej temperatury :D. Ale do rzeczy... Pomysł zrodził się rok temu podczas tripu k4r3la, webita i daro908 a jego doprecyzowanie i ogłoszenie na forum BS w styczniu. Przez niespełna pół roku temat był omawiany i ku mojemu zdziwieniu odzew bikerów był delikatnie mówiąc duży :). Oczywiście bardzo mnie to ucieszyło bo wiadomo, że w kupie siła ;) i dużo pozytywnej energii, nie zapominając oczywiście o masie śmiechu. W końcu termin się wyklarował ( 15 czerwca ) i przyszło zmierzyć się z owym szatańskim tripem :).

Za miejsce zbiórki ustaliliśmy rondo na wylocie z Żywca i magiczną godzinę 7:00 ;). Umówiłem się z k4r3l'em, że pojedziemy razem - wiadomo w kupie raźniej :). Szczerze mówiąc myślałem, że na rozgrzewkę zrobimy Kocierz ;) ale Kuba sprowadził mnie na ziemie i zaproponował lajtową trasę przez Międzybrodzie. I w sumie miał rację bo nie ma co się na początku przemęczać. Przyznam się bez bicia, że na 4 dni przed TdB-ZE miałem pewne obawy i lekki stresik. Nie chodziło o to, że nie podołam bo kondycyjnie byłem przygotowany, tylko bałem się, że znowu się coś spierdzieli w bike'u. Ostatnio prześladowała mnie plaga awarii - jak nie dętki to łańcuch itp. Wyjątkowo, na dwa dni przed tripem, skoczyłem do mojego serwisanta w celu ogólnego przeglądu i dzięki bogu skończyło się tylko na wymianie łożysk w piastach. Stwierdziłem, że w zasadzie już chyba nic nie może mi się zepsuć (ostatnio dołożyłem do bike'a niecały tysiąc ). Ale wracając do samego tripu... Z Kubą przyjechaliśmy do Żywca idealnie bo chyba było za 10 siódma a na rondzie czekała już spora grupka bikerów :). A ilu nas sumaryczne było???? Oj zjechało się "trochę" chłopa :). Była spora reprezentacja bikerów z Jaworzna, Bielska, nasz nowy guru - gustav z Rybnika, był biker z Cieszyna - w sumie 13 znakomitych :). Po drodze miał do nas jeszcze dołączyć tlenek ( w Jeleśni ) i daniel3ttt, który trochę sobie zaspał ( jechał z Cieszyna ). I tak oto na Tour de Babia - Zakopane Edition wyruszyło 15 bikerów z jakże różnych regionów.


Cała ekipa TdB-ZE 2013.

Wyruszyliśmy punk 7:05. Przyznam się, że genialnie wyglądał Nasz peleton. Poczułem się jak prawdziwy kolarz ;). Od początku tempo mieliśmy całkiem dobre - nie schodziliśmy poniżej 30 km/h. Do Jeleśni jechaliśmy w zasadzie w dwóch grupkach: pierwsza - większa jechała ciut szybciej a druga - zdecydowanie mniejsza zabezpieczała tyły i czekała na Daniela. Najlepsze jest, że chyba nikt się na początku nie zorientował, że minęliśmy czekającego na nas przed Jeleśnią Ludwika (tlenka) :). Dzięki bogu on nas poznał ( hehe takiego peletonu nie da się nie zauważyć ) i szybko do nas dołączył :). Pierwszą przerwę na uzupełnienie zapasów przed granicą zrobiliśmy z Korbielowie, gdzie niespodziewanie wyprzedził nas Daniel. Hahaha ja go nie poznałem :D. Zapytał się mnie, gdzie jedziemy a ja dalej nic. Odpowiedziałem, że na Zakopane a on, że na Żywiec. Dopiero wtedy skojarzyłem, że to jest Cieszyński Terminator :). Po wspólnym foto z pomidorami by Pani ekspedientka ruszyliśmy na Przełęcz Glinne.


Wyjazd z Żywca.


Przejście graniczne w Korbielowie.

Podjazd pod przełęcz poszedł wyjątkowo szybko i sprawnie - może to zasługa ciągłych pogaduszek :D. Po wjechaniu na słowacką krainę tempo było również niezłe - ponad 30 km/h. Nie powiem mi takie tempo odpowiadało- noga podawała jak ta lala a poza tym jechało się albo po płaskim albo w dół :). Ku zdziwieniu słowaccy kierowcy i przechodnie bardzo pozytywnie reagowali na nasz peleton - machali i pozdrawiali. Wiadoma zawsze musi się znaleźć jakaś czarna owca - tym razem kierowca golfa... :/...rasowy burak w VW. Również po słowackiej stronie dochodzi do pierwszych podziałów peletonu - tempo było dość mocne jak na umówione rekreacyjne kręcenie ;). Stąd też w Namestovie część grupy przejeżdża skręt na most i ciśnie z deczka okrężną drogą. Po krótkiej rozmowie telefonicznej zagubieni się odnajdują i teoretycznie mamy czekać na nich. Jednak ruszyliśmy dalej z zamiarem czekania na zaporze przed Trsteną. Funio jednak pojechał na przeciw chłopakom. Na owej zaporze doszło do małego, choć bardzo potrzebnego, wyjaśnienia sobie idei owej wycieczki. Nie wszyscy jednak wzięli sobie do serca mocne słowa Funia...


Część peletonu w Oravskiej Polhorze.




Część ekipy cieszyńsko-jaworzańskiej.


No niestety miałem pożyczony aparat i nie radził sobie z objęciem całego peletonu :).


Janusz foci zbiornik Oravski ;) a my czekamy na zagubionych.

Po przypomnieniu sobie idei tripu zaczęła się część podjazdowo-zjazdowa Słowacji. Na odcinku od zapory do przejścia granicznego w Chochołowie peleton rozbił się na większe lub mniejsze grupki. Wiadomo, moc bikerów o różnym tempie podjazdów wymusiła takie rozbicie. Szkoda trochę... Myślę, że różnica między pierwszą, dość mocną ekipa a ostatnimi bikerami była przynajmniej 20-sto minutowa. I tak w zasadzie dojechaliśmy do samego Zakopca. Ja przyznam się, że byłem gdzieś po środku. Co prawda w pewnym momencie spotkałem się z częścią "pędzącą" ( w sklepie ) ale po chwili ruszyłem dalej, a dokładnie ruszyliśmy tzn. ja, Daniel i Paweł. Po drodze Daniel złapał kapcia więc czekaliśmy aż zmieni dętkę. No niestety troszkę zeszło ze znalezieniem dziury. Akurat minęła Nas bardzo, ale to bardzo sympatyczna bikerka ;), chciałem ją dogonić ale niestety musiała gdzieś skręcić po drodze :/. Dwójkę uciekinierów dogoniliśmy dopiero w centrum Zakopanego, reszta peletony była za nami jakieś 10 minut. Przed Zakopcem odłącza się od nas Waldek - on jedzie do rodzinki i nie wraca już z nami.




Jedyna ofiara TdB-ZE - mucha :D.

W Zakopanem robi dłuższą przerwę na obiad. Hehe chyba każdy zamówił schabowego i zimnie piwko dla ochłody. W planie był jeszcze przejazd przez Krupówki ale ilość ludzi w okolicach tej jakże znanej ulicy zdecydowanie nas zdemotywowała :). Oczywiście nie omieszkam wspomnieć jak to Daniel romansował z góralką, nota bene bardzo szwarną :), sprzedającą żelki :D. Daniel masz od tej chwili nową ksywkę - ŻELEK :D. Dalej już przewodnikiem był Janusz, który to zaprowadził nas na sam szczyt Gubałówki. Przyznam się, że sam podjazd do najlżejszych nie należał. Ja tam nie powiem, jechałem na góralu więc nie miałem większego problemu ale koledzy na szosach już tak lekko nie mieli. Dodając do tego nieziemski upał...Było ostro!!!


Zakopane - ludu jak mrówek...


No to ruszamy na Gubałówkę :).


Początek podjazdu.


Chyba nie muszę pisać co przedstawia to zdjęcie? :)


Jest i Pan Organizator - k4r3l :)




Gubałówka - "zdjęcie rodzinne" ;)

Na Gubałówkę to już chyba nigdy nie będę wjeżdżał rowerem, no chyba, że o 6 rano. Po prostu makabra!!! Jechać się dało!! Ludziska łaziły wszędzie nie patrząc w ogóle na innych :/. Co prawda nie było w planie wjeżdżać na sam szczyt Gubałówki. W planie był zjazd przed szczytem a później, niczym kolarze TdP, podjazd pod Ząb. Niestety część bikerów pośpieszyła się trochę i pojechała dalej. Za to z Gubałówki czekał na nas długi zjazd do Żębu. Szkoda tylko, że po tak dziurawej i prawie że szutrowym asfalcie :). W Zębie zrobiliśmy sobie przerwę na uzupełnienie zapasów, Janusz chciał pomóc pewnej pani uruchomić samochód ale się niestety nie udało :/. Dalej już śmigamy w miarę po płaskim terenie. Przed Jabłonką, na mega długim, prostym i wietrznym odcinku dochodzi do ostatecznego podziału całego peletonu na dwie grupy tzw. szybszą i rekreacyjną :). Ja postanowiłem sobie odpuścić szybsze tempo na rzecz masy śmiechu i poznaniu reszty ekipy. I nie żałuję bo uśmiałem się za wszech czasy :D. Przed Krowiarkami robimy dłuższą przerwę w Zubrzyce by podładować baterie :). Oj było wesoło!! Brzuch bolał mnie już od śmiechu! Na podjeździe czuć było już przejechane kilometry. Sam podjazd do stromych może nie należał ale prawie 200 kilometrów w nogach robi swoje. Do tego chmary much...Makabra!!


Popas w Zubrzycy :)

Na zjeździe z Przełęczy robimy sobie przerwę na małą "toaletę" :). Nie ma to jak zimna, górska woda ze źródełka. Nie wiem jak chłopaków ale mnie nieźle orzeźwiła co było widać podczas zjazdu :). Przed nami był jeszcze jeden mocniejszy podjazd - Przełęcz Przysłop. Jakoś całkiem sprawnie poszło choć tempo miałem nie za szybkie. Aaaa przed Przysłopem pożegnaliśmy się z Ludwikiem (tlenkiem)... Dalej czekała na nas już seria chopek czyli odcinek Stryszawa-Oczków. Na tym fragmencie najbardziej chyba odczuwałem zmęczenie. Co ciekawe po przejechaniu tego odcinka siły jakby wróciły i do Międzybrodzia dotarliśmy już w całkiem dobrym tempie. W Międzybrodziu pożegnaliśmy się ( ja i Kuba ) z ekipą jaworzańską i razem z gustav'em ruszyliśmy do Porąbki. Hhehe tak w ogóle to Sebastian (gustav) to niezły terminator - wymyślił sobie, że dokręci do 500 kilometrów. Oczywiście zrobił to!!! Pełen szacun za wytrwałość!!!! Na zaporze w Porąbce pożegnaliśmy Sebę i ruszyliśmy na ostatni uphill tego dnia a mianowicie na Przełęcz Targanicką. Oczywiście pokonaliśmy ją na młynku bo sił brakowało na mocniejsze przełożenie ;). W Targanicach pożegnałem się z k4r3l'em i bocznymi drogami dotarłem do domu. Co ciekawe na odcinku Porabka- Targanice rozmawiałem z Kuba, że mam smaka na jakąś kiełbaskę z grilla/ognicha a tu przyjeżdżam do domu i co?? Moi robią kiełbaski na ognichu :). Głupi ma zawsze szczęście :D.

No to przyszedł czas na podsumowanie :) :
Wielkie dzięki chłopaki za epicki trip, za to że zjawiliście się tak licznie i za tą wspaniałą atmosferę!!! To było genialne wydarzenie!!! Mam nadzieję, że będzie to impreza cykliczna i za rok znowu się spotkamy na Tour de Babia - Zakopane Edition 2014!! Ba, mam nadzieję, że będziemy wspólnie kręcić częściej!! Do następnego!!!


Dane wyjazdu:
112.00 km 0.00 km teren
06:12 h 18.06 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1960 m
Kalorie: kcal

Moja mała furia...

Niedziela, 9 czerwca 2013 · dodano: 24.06.2013 | Komentarze 5




"Jeżeli w głowie mojej tkwi
przycisk, który wyłączy
agresora we mnie
wnet go wciśnij.

Jeżeli w sercu moim tkwią
bezpieczniki podtrzymujące złość
wnet je wyrwij..."

Orbita Wiry - Moja małą furia

Tak też się czułem podczas ostatniej Pętli Beskidzkiej ( to się nazywa poślizg z wpisem ). Od pewnego czasu prześladował mnie pech, jak nie kapeć to zrywanie łańcucha ale tym razem to już było apogeum!!!! Po prostu myślałem, że mnie szlak trafi!!!! Zaczęło się...od zaspania. Z chłopakami byłem umówiony bodajże na 8 rano w Bielsku a ja się obudziłem o 7 więc o dojeździe do BB rowerem można było zapomnieć więc trzeba było spakować bike'a do auta i zapieprzać ile wlezie. Hehe wyjątkowo się nie spóźniłem. Zatem ruszyliśmy z Pisqiem, Dawidem, Marco i Tomkiem na pierwszy uphill - Przegibek, gdzie miał na Nas czekać k4r3l. Z deczka nam to zeszło :) bo Kubę spotkaliśmy już w Straconce. Coś się "posrało" z planem tripu i jechaliśmy na odwrót niż planowaliśmy stąd też Kuba zdecydował, że pojedzie według planu a my w odwrotną stronę. Na Przegibku pierwsza awaria - Paweł zauważył prującą się oponę w swojej szosie. Postanowił zawrócić, zmienić rower i dołączyć do Nas w Żywcu. Gdzieś w okolicach Moszczanicy zauważyłem, że z tylnego koła ucieka mi powietrze...Hmn...myślę sobie dziwne - nowe opony, nowe dętki?? Dopompowałem i pojechaliśmy dalej. W Milówce szlak mnie już trafiał bo powietrze dalej uciekało. Szybka decyzja - łatam. Zapasu nie miałem bo nie przewidziałem takiej okoliczności. Po wyciągnięciu dętki z opony widok makabryczny!!! W okolicy wentla dosłowne sito!!!! Ku...wa nowa dętka i takie coś???? Oj podniosło mi to ciśnienie mocno!!! Diagnoza??? Albo źle założona dętka czego skutkiem było uszczypanie, albo felerna dętka. Próbowałem to zakleić ale zdawałem sobie sprawę , że z tego i tak nic nie będzie... W zasadzie od Milówki musiałem się średnio zatrzymywać i dopompowywać ( bo oczywiście spierdzielało powietrze) dętkę co 2/3 kilometry. Dostawałem dosłownie kurwicy!!!! Powiedziałem chłopakom, żeby jechali dalej sami a ja jakoś się dokulam do Bielska ale panowie solidarnie negowali mój pomysł. W Kamesznicy spotkałem k4r3l'a, który to właśnie zjeżdżał z Koniakowa. Krótka pogawędka i w tym momencie zauważyłem, że z przedniego koła też spierdziela mi powietrze. Oj w głębi duszy sypały się takie kur...y ale nie chciałem tego zbytnio okazywać. Szlag po prostu mnie zalał.


Jedyne foto podczas całego tripu.

Podjazd pod Koczy Zamek z Kamesznicy przyznam...daję w dupę szczególnie w takiej temperaturze. Powiem szczerze, że pierwszy raz jechałem tą trasą gdyż zawsze wybierałem wariant bardziej widokowo ładniejszy. Mimo tego podjazd pierwsza klasa :). Do chłopaków dołączyłem pod Ochodzitą ponieważ co chwila musiałem pompować koła. Jedynie czego się obawiałem to zjazdów, a każdy kto był w tych okolicach to wie, że są tam genialne :). Nie ma to jak jazda na może jednym barze w dół, po zakrętach przy prędkości przekraczającej 50/60 km/h. Po prostu czyste szaleństwo!!! W Istebnej zatrzymaliśmy się w sklepie na uzupełnienie zapasów i ...dopompowanie moich kół. A w sklepie...Pani EWA :). Hehe to był jakże ważny czynnik estetyczny i motywujący podczas dalszego tripu. Niektórzy twierdzili, że będą do Istebnej jeździć co tydzień...oczywiście dla Pani EWY ;). Po zjeździe na Istebną Olecki postanawiam reanimować przednie koło. Wyciągam dętkę, szukam dziury a tu powtórka z rozrywki. Dokładnie w tym samym miejscu co w tyle totalne sito!!! Przecież to nie możliwe żeby w dwóch dętkach, dokładnie w tym samym miejscu, zdarzyło się to samo. Ponownie proponuję chłopakom "rozłąkę" ale oni dalej zostają przy swoim. Podczas przejazdu przez Olecki Dawid się gubi i dojeżdża do Nas dopiero po parunastu minutach na Kubalonce. Dalej to już standardowo pojechaliśmy koło Zameczku do Wisły Czerne i na Salmopol. Ja z racji, że co chwila tłoczyłem powietrze jechałem z tyłu walcząc dodatkowo ze zmęczeniem - 3,5 godziny snu po 12-stu godzinach pracy pracy zrobiło swoje. Na Salmopol dotarłem ostatni walcząc po drodze z pierwszymi skurczami. Zjazd z Salmopolu - toż to było dopiero szaleństwo :) - wyprzedzaliśmy wszystko co jechało przed nami. Momentami wiało nawet grozą ( czołówka z samochodem ). Zapomniałem przez chwilę o felernych dętkach. W szczyrku musowe pompowanie i rozdzielenie się z grupą. Miałem ich dogonić ale w Buczkowicach chwyciły mnie takie skurcze, że myślałem, że urodzę. O mały włos nie spadłem z bike'a. Pożegnałem się i podziękowałem chłopakom sms'owo i wolnym tempem ruszyłem w stronę Bielska. W Piekiełku zatrzymałem się na... nie powiem które pompowanie i ...urwałem wentyl. To już było prawdziwe apogeum gniewu/furii!!!! Dalszą drogę prowadziłem ( ok 4 kilometrów ) .

Reasumując: NAJbardziej pechowy trip jaki miałem do tej pory!!! A szkoda bo ekipa i tereny były wyśmienite. No i Pani EWA :D.


Dane wyjazdu:
18.00 km 0.00 km teren
00:43 h 25.12 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 70 m
Kalorie: kcal

Na Próbę i z powrotem.

Piątek, 7 czerwca 2013 · dodano: 11.06.2013 | Komentarze 3

W końcu powróciliśmy do starej kanciapy i można było w idealnych warunkach pograć ( mam na myśli akustykę ). A że do kanciapy nie mam daleko to postanowiłem pojechać bike'iem . Po drodze zakupiłem niezbędne rzeczy ( piwko i wodę ) i można było zacząć grać. Hehe próbowałem grać na twinie w SPD-kach i przyznam się, że całkiem ciekawie :D. Suma sumarum zmieniłem jednak na zwykłe obuwie bo szkoda mi było trzewików i stopy :). Powrót....Hmn...Deszczowy!!!! W centrum Bulowic dopadła mnie burza i mega ulewa więc pedałowałem ile fabryka dawała. Oczywiście mój tymczasowy licznik nie lubi wilgoci stąd statystyki orientacyjne...


Biker on the drums ;).




Dane wyjazdu:
43.75 km 0.00 km teren
01:31 h 28.85 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 989 kcal

Szybka KWESTa

Środa, 5 czerwca 2013 · dodano: 05.06.2013 | Komentarze 4

Dzień wolny. Normalnie bym pewnie pojechał na cały dzień coś popedałować ale pogoda za oknem była mało ciekawa. Prognozy przewidywały brak deszczu między 14 a 20 więc trzeba było wykorzystać te "okienko pogodowe" :D. W południe chwyciłem się za dokładne umycie bike'a i napędu - od przyjazdu z Czech nie miąłem na to czasu. Założyłem nowy łańcuch i...hehe...nowe ogumienie :). Z racji, że zbliża się Tour de Babia - Zakopane Edition zakupiłem stricte szosowe opony ( slick ) Kenda KWEST o rozmiarze 1,5 cala. Skoro założyłem to trzeba było je przetestować :)



Trasę obrałem bardzo łatwą, może nawet trochę za ruchliwą ale co tam :). Ważniejsze były doznania związane z nowymi oponkami. No przyznam się bez bicia - różnica przeogromna. Kręciło się mega leciutko, hehe jakbym miał jakiś silniczek domontowany :). Co prawda ciężko mi było na początku się przyzwyczaić do takich cieniutkich opon, ale później skupiłem się na prędkości i zapomniałem o tych "cieniakach". Co do prędkości to spokojnie na prostym wykręcałem 40 km/h , hehe pod warunkiem jak się nie jechało pod wiatr, a dzisiaj sobie nawet na otwartych terenach troszkę podwiewało. Już nie mogę doczekać się TdB-ZE!!! A to już za 1,5 tygodnia :).


Dane wyjazdu:
137.63 km 3.00 km teren
06:03 h 22.75 km/h:
Maks. pr.:60.80 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1547 m
Kalorie: kcal

Białokopytne Czechy.

Sobota, 1 czerwca 2013 · dodano: 02.06.2013 | Komentarze 6

W końcu!!!! Tak, tak w końcu przesiadłem się na SPD!!! Zakupiłem białe Kopyta ( czyt. buty ), pedały SPD ( miały być też białe ale ostatecznie wybrałem czarne ) i po niespełna kilometrowym odcinku zapoznawczym z nowym systemem postanowiłem wykręcić jakiś konkretny trip :). Pomyślałem: raz kozie śmierć!!! Albo przyjadę na tarczy albo z tarczą!! Hehe w sensie albo z gipsem, albo cały i zdrowy :D. Umówiłem się z częścią bikerów z bbRiderZ w Bielsku o 10-tej. Wyjątkowo do BB przyjechałem autem bo na 9-tą byłem umówiony u fryzjerki a poza tym miałem jakieś przeczucie, że mogę wykręcić niezły trip więc darowałem sobie 20 km. dojazdu ;). No niestety pogoda nie zapowiadała się ciekawie - jadąc do BB padał lekki deszcz. Pomyślałem: chyba z tego tripu będzie lipa... O 10-tej zajechałem pod Gemini (miejsce spotkania) a tam nikogo nie było...Szybki telefon do Maćka w celu wyjaśnienia i już wiedziałem, że tylko mi będzie dane coś pokręcić - chłopaków zdemotywował padający drobny deszcz :/. Hehe ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło :). Z racji, że SPD nie miałem jeszcze dobrze opanowanego, no bo w sumie nie było kiedy :D, postanowiłem sobie zrobić prezenta i ruszyć na asfaltowy trip! Wiadomo na asfalcie lepiej opanowywać wypinanie i wpinanie. A gdzie ruszyłem?? Jak sam tytuł mówi - do Czech!!! A co tam! !Jak szaleć to szaleć :). Przyznam się, że Czechami zaraził mnie Daniel. Czytając jego wpisy na BS postanowiłem odwiedzić te piękne tereny. Najlepsze jest to, że jechałem do Pepików bez żadnej mapy :D. Ale z tym sobie później poradziłem. Zatem ruszyłem w kierunku Cieszyna bocznymi drogami przez Jaworze i Górki Wielkie. Planowałem później już jechać starą drogą na Cieszyn ale w ostatniej chwili odbiłem na Goleszów. Chciałem tym sposobem ominąć ruch ale... hehe to mi się nie udało, przynajmniej na odcinku Goleszów-Cieszyn :). Ku zdziwieniu po wyjechaniu z Bielska przestało padać, momentami tylko coś pokrapywało ale ogólnie pogoda była całkiem całkiem :).


Rynek w Cieszynie.

W Cieszynie, w punkcie informacji zaopatrzyłem się w mapę Czech i okolic miasta. Hehe przynajmniej tak mi się wydawało :). Co do mapy Czech to by się zgadzało, ale co do okolic miasta to już nie - kobitka się pomyliła i dała mi mapę okolic Bielska :D. Darmówkę udało mi się zdobyć w Czeskim Cieszynie i miałem już komplet potrzebnych map. W zasadzie w planie miałem Karvinę ale cały czas modyfikowałem trasę i zahaczałem o różne miejsca. Ledwo wyjechałem z Czeskiego Cieszyna i...zerwałem łańcuch!! No cóż - lekko się poirytowałem ale spiąłem dziada i ruszyłem w stronę miejscowości Terlicko a dokładnie jeziora :). Jako że w okolicy był jeszcze jeden akwen postanowił go również odwiedzić. Tym sposobem odbiłem z drogi głównej i ruszyłem w stronę Koniakowa...hehe tego czeskiego :). Następnie wbiłem się na trasę rowerową o numerze 6090.


Już po czeskiej stronie - widok na pasmo Czantorii i Stożka.

Tą też trasą dojechałem do zbiornika wodnego Žermanice. Powiem szczerze bardzo fajna trasa biegnąca bocznymi drogami, z dala od ruchu samochodowego. A do tego jeszcze te piękne widoki na Javorový i Lysá Hora'e. Po prostu przepiękne!!


Zbiornik wodny Žermanice a w tle Lysá Hora.


Žermanice cd.

Z Pitrova ruszyłem niebieskim szlakiem do Těrlicko'a. Według mapy powinien znajdować się tam jakiś zamek. No niestety nie odnalazłem go choć według mapy teoretycznie koło niego przejeżdżałem :). Zrobiłem sobie krótki odpoczynek przy akwenie i ruszyłem w stronę Karviny. Po drodze minąłem "zawody motocyklowe" starych jawek :D. Nie ma to jak dzieci śmigające na stuningowanych motorowerach produkcji czechosłowackiej. Czesi to mają pomysły :). Hehe ale w końcu był Dzień Dziecka :).





Co mnie zaciekawiło podczas drogi do Karviny to praktycznie puste ulice. Dziwne bo w końcu była sobota i to na dodatek Dzień Dziecka. Po Karvinie jeździłem już praktycznie na czuja. Ne wiadomo skąd znalazłem się na rynku :). Z głupoty zahaczyłem jeszcze o zamek ;). Przyznam, że bardzo ładny ten rynek tylko brak na nim było życia. Chciałem sobie tam zjeść obiad ale za bardzo nie było gdzie. Poza tym plątali się tam cyganie i zaczęło padać więc szybko się teleportowałem. Jako że jeździłem na czuja, oczywiście pomyliłem drogi i granicę z Polską przekroczyłem w innym miejscu niż planowałem. Próbowałem wcześniej pytać o drogę miejscowych Czechów ale jakoś trudno było ich zrozumieć ;). Ostatecznie granice przekroczyłem w Kaczycach Koloni. Miła pani ekspedientka z miejscowego sklepiku ( baaardzo sympatyczna ;) ) wytłumaczyła mi jak dojechać bocznymi drogami do Kończyc, gdzie miałem planowo przekraczać granice. Oczywiście po drodze jeszcze z 2 razy zerwałem łańcuch. Przy którymś to spinaniu zauważyłem uszkodzone ogniwo. No niestety nie miałem żadnego zapasowego na wymianę a skracanie nie wchodziło w rachubę ( łańcuch już od nowości był dwukrotnie skracany ) stąd też trzeba było się przygotować na częste zrywanie i spinanie.


Rynek w Karvinie.



Z Kończyc już znajomą trasą ruszyłem w stronę Bielska przez Pruchne, Drogomyśl, Landek ( tam doświadczyłem namiastki terenu ) i Mazańcowice. W okolicach Trzech Lipek postanawiam jednak skrócić łańcuch ale skutek był jeszcze gorszy - zrywam go za każdym mocniejszym naciśnięciu na pedały.

A co do samej jazdy?? Powiem tak: SPD to piękna rzecz!! :). Kręciło mi się po prostu wybornie. Jeszcze nigdy tak dobrze mi się nie jechało, sama rozkosz. Aż czasami byłem w szoku jakie ja prędkości osiągam :). Teraz pora na test w terenie :).

P.S. Zdjęć wyjątkowo jak na mnie mało. Powód - nie zabrałem ze sobą aparatu bo padł mi wyświetlacz. Asekurowałem się tylko komórką.



Kategoria Międzynarodowo


Dane wyjazdu:
53.10 km 0.00 km teren
02:10 h 24.51 km/h:
Maks. pr.:61.30 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:840 m
Kalorie: kcal

Do i z pracy - otwarcie sezonu dojazdowego ;)

Niedziela, 26 maja 2013 · dodano: 27.05.2013 | Komentarze 1

Sezon dojazdu i powrotu z pracy oficjalnie otwarty!!! Co prawda miałem już go dawno zacząć ale zawsze przeszkadzała mi pogoda... Tym razem pogoda była wręcz wymarzona - słońce i 13 stopni w cieniu. Kręciło się całkiem dobrze, nie narzucałem sobie jakiegoś mocnego tempa gdyż trzeba było w pracy jakoś wyglądać ;) ( praca z klientem ). Ale przyznam się: rower z rana jak śmietana :D. Jeszcze nigdy tak pobudzony nie przyjechałem do pracy, można by nawet rzec, że robota paliła mi się w rękach :D , szkoda tylko, że było jej tak mało :D.
Z powrotem zmuszony byłem wybrać opcję najkrótszą ponieważ nadciągały nieciekawe chmurska, z których zapewne by lało. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło bo przynajmniej się trochę pościgałem :).

P.S. Mapka z dojazdu do pracy nie jest kompletna bo nie wiem czemu gps mi się wyłączył podczas zjazdu z Przegibka :/. Brak zdjęć = miuzik ;)







Dane wyjazdu:
42.72 km 0.00 km teren
01:36 h 26.70 km/h:
Maks. pr.:56.60 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:297 m
Kalorie: 1442 kcal

Wieczorny Outdoor'owy Spinning III

Czwartek, 23 maja 2013 · dodano: 25.05.2013 | Komentarze 0

Oj mało w tym tygodniu czasu było na rower :(. Jak nie praca to fucha, jak nie fucha to paskudna pogoda i tak w kółko. Udało mi się wygospodarować dwie godzinki wieczorem na krótką przejażdżkę. Z góry wiedziałem, że teren odpada - mokro jak cholera - więc padło na szosę i jak zawszy w przypadku outdoor'owego spinning'u było po płaskim. Tereny w zasadzie te same bo wioski w okolicach Kęt i Andrychowa. Są to nie najgorsze okolice na wieczorny trening - praktycznie zerowy ruch i nie najgorsze asfalty co prawda brakuje podjazdów ale w tym przypadku liczy się szybkość a nie metry w pionie. Kręciło mi się jakoś dziwnie, noga jakoś nie chciała podawać ( przynajmniej na początku ) i miałem wrażenie, że coś mnie cały czas hamuje... Dla odmiany nie pojechałem w Nidku od razu na Witkowice tylko postanowiłem zahaczyć jeszcze o Osiek. Oczywiście skręciłem sobie za wcześnie i do centrum Osieka nie dojechałem :). No niestety jakiś kilometr musiałem jechać po głównej drodze z Oświęcimia do Kęt ale następnym razem wyczaję jakąś alternatywną drogę. Zrobiłem krótką pętelkę po Kętach i standardowo bocznymi drogami dojechałem do domu. Zdjęć nie robiłem bo podczas ostatniego tripu na Filipkę padł mi wyświetlacz w aparacie :(.

A że nie ma zdjęć to będzie miuzik ;)





Dane wyjazdu:
104.00 km 63.00 km teren
08:11 h 12.71 km/h:
Maks. pr.:65.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3200 m
Kalorie: kcal

Filipka z finałem na Skrzycznem ( bbRiderZ Trip)

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 24.05.2013 | Komentarze 4

Z cyklu prawdziwa wyrypa :). Kiedyś wolałem pedałować samotnie - wiadomo człek sobie sam narzuca tempo itp. - ale odkąd dołączyłem do grona bbRideZ'ów sytuacja się zmieniła :). W tak szanownej grupie jazda nabiera całkiem innego wymiaru, kręci się po prostu lepiej a przy okazji można się jeszcze czegoś nauczyć od starych wyjadaczów :).
Tym razem za cel wyprawy padła Filipka u naszych południowych sąsiadów - Pepików :). Umówiliśmy się na 8 w Wapienicy. Ja, jako że dzień wcześniej wykręciłem setkę, postanowiłem tym razem dojechać do miejsca spotkania autem by podołać trasie. Hehe nie do końca do Wapienicy bo samochód zostawiłem w Bielsku, skąd razem z Piasqiem, K4r3lem ( przyjechał razem ze mną ) i Arkiem ruszyliśmy do Wapienicy. Tam czekała na Nas już reszta bbRiderZ'ów.


W miejscu spotkania - jak widać dobre humory towarzyszyły nam od samego początku.

Dodam jeszcze, że dzień wcześniej dzwonił do mnie Piaseq w celu przełożenia godziny spotkania i wstępnie przedstawił mi zmienioną trasę wycieczki, heh a dokładnie wydłużoną. Oczywiście mogłem wybrać wersję krótszą ( jechali nią Marzena, Grzesiek i Arek ) ale postanowiłem podjąć wyzwanie i wykręcić więcej kilometrów.

Tak więc w ósemkę ruszyliśmy spokojnym tempem w stronę Ustronia. A dlaczego spokojnym?? Już tłumaczę: wersja dłuższa tripu przewidywała takie szczyty jak Wielką Czantorie, Soszów Wielki i Mały, Filipkę, Wielki Stożek, Baranią Górę i Skrzyczne więc siły trzeba było dobrze rozłożyć.







Dla mnie nawet te spokojne tempo było wskazane gdyż odczuwałem wykręcone kilometry z poprzedniego dnia - lekkie przesilenie jednego ścięgna. W Ustroniu poczułem lekkie skurcze lewej łydki ale dzięki bogu szybko mnie opuściły. Mimo wszystko i tak jechałem nazwijmy to rekreacyjnie - bez żadnych szaleństw na podjazdach. Stwierdziłem, że lepiej ciut wolniej ale do końca. Haaha w Ustroniu niemiłosiernie rozbawiła nas tabliczka na szlaku rowerowym biegnącym do granicy.


Ktoś ma niezłe poczucie humoru pisząc takie głupoty :D.

Owy znak twierdził, że wjedziemy na "bardzo trudną trasę górską". Nic bardziej mylnego -trasa mega lajtowa :). Po przekroczeniu granicy rozdzieliliśmy się na dwie grupy: Grzesiek z Marzeną pojechali szutrami i asfaltami prosto na Filipkę a my wybraliśmy trasę bardziej hardcorową a mianowicie uphill na Wielką Czantorię i Soszów.


Tzw. bardzo trudna trasa górska :D.


Jeszcze przed granicą wspólne foto w jakże pięknych krajobrazach.








Już po stronie czeskiej.


K4r3l z Pisqiem cisną pod górę.



Podjazd pod Czantorię był dla nas...rozgrzewką przed dalszą trasą. Przyznam się, że jest to niezły uphill - potrafi wylać sporo potu. Ja jako, że byłem na "dotarciu" i zmagałem się jeszcze z bólami nóg pokonałem go nad wyraz wolno. Przy schronisku zrobiliśmy sobie przerwę na zasilenie organizmu niezbędnymi kaloriami i ruszyliśmy dalej. Zjazd z Czantorii to klasyczna rąbanka beskidzka. Mnogość luźnych, wielkich kamieni na trasie to norma, do tego jeszcze wystające korzenie więc trzeba się trzymać na baczności by nie wywinąć orła. Kolejnym mocny uphill czkała na nas przed Soszowem Wielkim ale za to później mieliśmy genialny zjazd z Cieślar.








Okolice Soszowa Wielkiego.



Za Cieślarem odbiśmy na zielony szlak prowadzący już bezpośrednio na Filipkę. Początkowo zjeżdżaliśmy genialnym singlem. Przyznam byłby wręcz epickim gdyby nie powalone drzewa, które nas dość mocno spowalniały. Jako że po szybkim musi być wolne to zaczęliśmy wspinanie się na punkt główny tripu. A dlaczego wspinanie?? Oj to był najostrzejszy podjazd całej wycieczki. Czantoria się kryła przy nim. Byłem zmuszony zrobić sobie dwie krótkie przerwy podczas uphillu bo organizm nie wydalał. Po morderczym podjeździe przyszedł czas na odpoczynek i podładowanie baterii czyli konkretny czeski posiłek z nutką Radegasta. Na szczycie dołączyliśmy do Grześka i Marzeny.


Genialny singielek.


Rozpusta przy schronisku na Filipce ;).


Foto by "Synek trzymający zmarlinke".

Po naładowaniu baterii ruszamy dalej. Nie ujechaliśmy może 10 metrów i...Piseq łapie kapcia. Pomyślałem sobie: "ehe znowu się zaczyna powtórka z rozrywki. Pierwszy kapeć Pawła to nastepny będzie mój...". W międzyczasie Grzesiek postanowił, że razem z Marzeną i Arkiem opuszczą nas, żeby ostatecznie spotkać się na Stożku. Niestety jednak do tego nie doszło :(. Gdzieś zjechali ze szlaku i nie opłacało im się już wracać. My za to na Stożek wjechaliśmy bardzo fajną trasą - inaczej niż planowaliśmy. W zasadzie cały odcinek był do podjechania ale z racji dalszej trasy część ekipy ( w tym ja ) odpuściła sobie mocniejsze momenty. Hehe za to na super singielku każdy siedział już w siodle :)





Na Wielkim Stożku kolejna przerwa na uzupełnienie płynów i kalorii, telefon do Grześka i już wiemy, że dalej pojedziemy w piątkę. Podczas przerwy oglądaliśmy downhillowców zjeżdżających do Wisły. Hehe nie obyło się beż żartów w kierunku kolegów bikerów ale to już chyba był efekt mocnego słońca ;). Zatem w piątkę ruszyliśmy w stronę Kubalonki. Był to chyba najcięższy pod względem technicznym odcinek. Non stop jechało się po wystających korzeniach/skałach i luźnych kamieniach. Podczas jednego ze zjazdów Dawid dostał w kostkę kamieniem na tyle mocno, że dalsze kręcenie sprawiało mu straszny ból. Na Kubalonce postanowił zrezygnować z dalszej jazdy i zjechać do Wisły asfaltem.



My za to zrobiliśmy sobie kolejną przerwę. Ja z K4r3l'em zjedliśmy kolejny ciepły posiłek bo czuliśmy, że moc może nas opuścić :). Z Kubalonki ruszyliśmy przez Stecówkę do Karolówki by tam już według gps'u Pawła popedałować w stronę Baraniej Góry. Za wszelką cenę chcieliśmy ominąć Przysłop stąd też troszkę pobłądziliśmy lecz ostatecznie lasem, zwózkowymi drogami ( w zasadzie korytami ) dotarliśmy do góry z wieżą w tle :).




Pierwsi na szczycie - Maciek i Piaseq.


Barania Góra - w powiększonym składzie :).





A na szczycie niespodzianka :) - dołączył do nas Ludwikon :). Od tej chwili jechaliśmy znowu w piątkę. Podczas zjazdu z Baraniej podzieliliśmy się na dwie grupki: silniejszą o ciut słabszą. Chłopki z silniejszej parli ostro do przodu ( Piaseq, Maciek i Ludwikon ) a ja z K4r3l'em spokojnie jechaliśmy za nimi. Kubę zaczęły ostro atakować skurcze stąd też nie dało się szybko jechać. Poza tym na kamienistych zjazdach trzeba było uważać bo refleks już nie ten. Hehe po drodze spotkaliśmy z Kubą sympatyczną dziewoję. Pogawędziliśmy trochę i jak się okazało owa niewiasta poratowała K4r3l'a tabletkami z magnezem. To się nazywa mieć szczęście - spotkać sympatyczną niewiastę na szlaku i to jeszcze mającą magnez na wyposażeniu. Silniejsza grupa zauważyła, że chwilowo skoncentrowaliśmy się z K4r3l'em na dziewoji :) i nie czekając na nas ruszyła w stronę punktu kulminacyjnego a mianowicie na Skrzyczne. W schronisku uzupełniamy płyny, gdyż dawno się już skończyły i zjeżdżamy zielonym a później czerwonym do Buczkowic. Zjazd określę jako bardzo ale to bardzo asekuracyjny, bez szaleństw. Kilometrów mieliśmy w nogach sporo, zmęczenie dawało się już we znaki, refleks już nie ten więc szkoda było wyrżnąć się na ostatnich metrach a szlak do najłatwiejszych nie należał. Kto nim jechał ten wie. Na zjeździe znowu podzieliliśmy się na 2 grupy - Kubie na tyle dokuczały skurcze, że jechał bardzo wolno a że nie znał szlaku w ogóle postanowiłem go nie zostawiać. Z racji, że historia lubi się powtarzać, na genialnym singlu (czerwony szlak) złapałem snejka. Wiadomo kolejną osobą łapiącą gumę po Piasqu muszę być ja :). Chłopaki z racji późnej już pory postanawiają nas, po uprzednim telefonie, opuścić nas i tym sposobem do Bielska przyjeżdżamy już we dwójkę. Za Buczkowicami dostajemy powera i zaczynamy się ścigać :). Mnie się udało wyprzedzić dwa auta ( oczywiście z górki - prędkość 57 km/h). Oczywiście jeden wyprzedzony burak musiał mnie spiskać bo go chyba zawstydziłem :D. Na ostatnich metrach tym rzem mnie zaczęły męczyć skurcze. Spakowaliśmy bike'i do cytrynowego szaleństwa i już spokojnie pojechaliśmy w stronę domu.

Reasumując: To była piękna, wymagająca wyprawa górska w jakże doborowym towarzystwie. Zrobiliśmy ponad 100 kilometrów z czego 60 w terenie w dość upalny dzień. Nie spodziewałem się, że dokonam czegoś takiego zważywszy na fakt, że dzień wcześniej też dość mocno pokręciłem. Dzięki wielkie chłopaki, Marzena, za tą epicką wyprawę!!! Do następnego :).

P.S. Mapki zapożyczone od K4r3l'a i Piasqa.

mapka



Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
112.58 km 21.00 km teren
05:58 h 18.87 km/h:
Maks. pr.:67.60 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2608 m
Kalorie: kcal

Zachciało mi się terenu :)

Sobota, 18 maja 2013 · dodano: 21.05.2013 | Komentarze 2

Siedząc w piątek w pracy rozmyślałem nad sobotnią trasą. Opcji było jak zawsze kilka :) albo szosowo ze Skowronkiem i Rafałem, albo krótko i treściwie w terenie. Wybór był trudny... Ostatecznie wybrałem drugą opcję motywując ją sobie rozgrzewką przed niedzielnym tripem z bbRiderZ'ami na Filipkę w Czechach. Dodam jeszcze, że planowana przez Skowronka trasa miała być, delikatnie mówiąc, ostra :) a ja nie chciałem się katować przed niedzielą. Poza tym...zachciało mi się już porządnego terenu :). Z racji, że jakoś przez weekend miało się odbywać w Beskidzie Małym Enduro Trophy postanowiłem przejechać się kawałek trasą maratonu - padło na żółty szlak z Międzybrodzia Bialskiego na Magurkę Wilkowicką. Z tego co pamiętam ( zjeżdżałem nim kiedyś ) ten szlak to najlajtowszych nie należał, szczególnie pod górę, więc nie wyobrażałem sobie tam wyjeżdżających enduraków. Oj chłopaki musieli płakać na podjeździe... Parę dni wcześniej Piseq wraz z Remikiem ( Remigiusz Ciok ) sprawdzali ten szlak - oni wyjechali w 100% więc i ja nie mogłem być gorszy :). Udało mi się ale z paroma przerwami :). Gdzie tam mi do Piasqa a o Remiku to już nie wspomnę :). Po drodze dla odmiany...zerwałem łańcuch :/. Żeby to tylko raz w tym miesiącu...




Droga znacząco się poprawiła - ostatnio na tym odcinku zaliczyłem orła jadąc w dół ;).



Może jestem monotematyczny :) ale jak zjazd z Magurki to tylko czarnym do Łodygowic :). Aaaa przy schronisku obrałem kolejny cel wycieczki - Skrzyczne od Ostrego. Co prawda początkowo miałem pewne obawy co do uphillu patrząc na pogrążone w chmurach Skrzyczne ale postanowiłem zaryzykować. Sam zjazd czarnym?? I znowu monotematycznie - bajka :). Dopiero po nim poczułem moc w nogach bo do tej pory kręciło mi się wybitnie kiepsko - noga nie chciała podawać... W Lipowej uzupełniłem zapasy i ruszyłem serpentynami na Skrzyczne. Jest to chyba jeden z najładniejszych pod względem widokowym podjazd w okolicy. Mnie udało się nawet wypatrzyć Tatry :).







Na Skrzycznem zrobiłem sobie króciutką przerwę na foto i batona a następnie ruszyłem...hehe na Malinowską Skałę :). Przyznam się, że pierwotnie nie planowałem w ogóle tam jechać ale tak dobrze mi się kręciło, że nie mogłem się powstrzymać :). Jako, że była sobota to turystów na szlaku mnóstwo. Nie zabrakło też oczywiście kolegów bikerów, którzy nie szczędzili pozdrowień :). I to mi się podoba - w górach zawsze jest kultura - nie to co na szosach :/. Zgłupło mi się jak ujrzałem Malinowską Skałę!! Ostatnio jak tu byłem, owy twór był cały porośnięty drzewami a tu niespodzianka - goło, łyso... W sumie nawet lepiej bo ze skały rozpościera się genialny widok na Skrzyczne i okoliczne górki.


Panorama ze Skrzycznego vol. 1.


Panorama ze Skrzycznego vol. 2.




Malinowska Skała i napotkani biker'zy.

No i znowu było mi mało :) ( za to "no i " polonistka by mnie zabiła ;) ) stąd też popedałowałem na Malinów. A co tam jak szaleć to szaleć :D. Hehe chcisałem jeszcze z Salmopolu podjechać na Karkoszczonkę ale pora była już z deczka późna a w domu czekała na mnie mała imprezka ze znajomymi. No cóż Karkoszczonaka niezając, nie ucieknie :). Aaaa podczas zjazdu na Salmopol zastanawiałem się czy czasem nie spotkam Skowronka i Rafała bo oni planowali dzisiaj zaliczyć m.in. tę przełęcz. Hehe głupi ma zawsze szczęście :D. Podczas przejazdu przez Szczyrk zauważyłem Częstochowian spożywających obiad w jednej z knajpek. To się nazywa mieć szczęście :). Nie omieszkałem się zatrzymać i zamienić parę słów. Powiem szczerze - oni to są hardcorowcy - wjechali od dwóch stron na Kubalonkę, Salmopol i planowali jeszcze atak na Skrzyczne od Golgoty. Szacun Wielki!!! Po sympatycznej pogawędce ruszyłem do domu kierując się na Łodygowice i Zarzecze. Tam też spotkałem ostatnich wracających z maratonu enduraków. Widać było, że trasa dała im ostro w kość. Ja za to czułem się wyjątkowo dobrze ;).