Info
Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2025, Grudzień10 - 0
- 2025, Listopad15 - 0
- 2025, Październik15 - 0
- 2025, Wrzesień18 - 0
- 2025, Sierpień19 - 0
- 2025, Lipiec16 - 0
- 2025, Czerwiec22 - 0
- 2025, Maj19 - 0
- 2025, Kwiecień19 - 0
- 2025, Marzec16 - 0
- 2025, Luty10 - 0
- 2025, Styczeń11 - 0
- 2024, Grudzień15 - 0
- 2024, Listopad14 - 0
- 2024, Październik15 - 0
- 2024, Wrzesień15 - 0
- 2024, Sierpień28 - 0
- 2024, Lipiec19 - 0
- 2024, Czerwiec16 - 0
- 2024, Maj21 - 0
- 2024, Kwiecień17 - 0
- 2024, Marzec17 - 0
- 2024, Luty12 - 0
- 2024, Styczeń17 - 0
- 2023, Grudzień13 - 0
- 2023, Listopad9 - 0
- 2023, Październik16 - 0
- 2023, Wrzesień10 - 0
- 2023, Sierpień15 - 0
- 2023, Lipiec16 - 0
- 2023, Czerwiec15 - 0
- 2023, Maj18 - 0
- 2023, Kwiecień13 - 0
- 2023, Marzec14 - 0
- 2023, Luty13 - 0
- 2023, Styczeń11 - 0
- 2022, Grudzień10 - 0
- 2022, Listopad6 - 0
- 2022, Październik15 - 0
- 2022, Wrzesień9 - 0
- 2022, Sierpień21 - 0
- 2022, Lipiec19 - 0
- 2022, Czerwiec21 - 0
- 2022, Maj29 - 0
- 2022, Kwiecień23 - 0
- 2022, Marzec31 - 0
- 2022, Luty8 - 0
- 2022, Styczeń11 - 0
- 2021, Grudzień15 - 0
- 2021, Listopad4 - 0
- 2021, Październik28 - 0
- 2021, Wrzesień18 - 0
- 2021, Sierpień22 - 0
- 2021, Lipiec30 - 0
- 2021, Czerwiec24 - 0
- 2021, Maj23 - 0
- 2021, Kwiecień25 - 0
- 2021, Marzec26 - 0
- 2021, Luty16 - 0
- 2021, Styczeń8 - 0
- 2020, Grudzień10 - 0
- 2020, Listopad6 - 0
- 2020, Październik23 - 0
- 2020, Wrzesień22 - 0
- 2020, Sierpień20 - 0
- 2020, Lipiec42 - 0
- 2020, Czerwiec25 - 0
- 2020, Maj19 - 0
- 2020, Kwiecień41 - 0
- 2020, Marzec25 - 0
- 2020, Luty16 - 0
- 2020, Styczeń24 - 0
- 2019, Grudzień17 - 0
- 2019, Listopad18 - 0
- 2019, Październik23 - 0
- 2019, Wrzesień16 - 0
- 2019, Sierpień6 - 0
- 2019, Lipiec5 - 0
- 2016, Marzec2 - 2
- 2016, Luty5 - 8
- 2016, Styczeń2 - 6
- 2014, Listopad4 - 10
- 2014, Październik5 - 14
- 2014, Wrzesień5 - 5
- 2014, Sierpień13 - 28
- 2014, Lipiec9 - 15
- 2014, Czerwiec13 - 34
- 2014, Maj13 - 29
- 2014, Kwiecień6 - 10
- 2014, Marzec9 - 19
- 2014, Luty8 - 15
- 2014, Styczeń7 - 24
- 2013, Grudzień8 - 16
- 2013, Listopad3 - 8
- 2013, Październik11 - 26
- 2013, Wrzesień7 - 10
- 2013, Sierpień9 - 18
- 2013, Lipiec8 - 26
- 2013, Czerwiec9 - 31
- 2013, Maj8 - 22
- 2013, Kwiecień9 - 41
- 2013, Marzec7 - 26
- 2013, Luty5 - 31
- 2013, Styczeń5 - 51
- 2012, Grudzień5 - 20
- 2012, Listopad7 - 20
- 2012, Październik6 - 31
- 2012, Wrzesień5 - 29
- 2012, Sierpień7 - 31
- 2012, Lipiec3 - 8
- 2012, Czerwiec5 - 12
- 2012, Maj4 - 13
- 2012, Kwiecień2 - 6
- 2012, Marzec2 - 2
- 2012, Luty2 - 8
- 2011, Grudzień4 - 8
- 2011, Listopad1 - 3
- 2011, Sierpień2 - 9
- 2011, Czerwiec2 - 4
- 2011, Maj1 - 0
- 2011, Kwiecień1 - 1
- 2011, Marzec1 - 2
- 2011, Styczeń1 - 0
- 2010, Grudzień1 - 0
- 2010, Listopad1 - 0
Dane wyjazdu:
114.10 km
31.00 km teren
06:58 h
16.38 km/h:
Maks. pr.:72.40 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2200 m
Kalorie: kcal
Oranie Beskidu Małego.
Sobota, 22 marca 2014 · dodano: 23.04.2014 | Komentarze 3
I znowu ten Beskid Mały!!! Jakie znowu :) ?. Beskid Mały jest tak piękny, ze nigdy się nie nudzi :). I co z tego, że mieszkam w Bielsku, że Beskid Śląski mam pod nosem ale jakoś to nie to samo co BM :) Przyznam się bez bicia- tereny Szyndzielni, Błatniej mnie totalnie nie kręcą...Jedynie co to okolice Skrzycznego czy Baraniej Góry ale to sobie zostawię na później :).Zatem ruszyłem w moje rodzinne tereny, przypomnieć sobie szlaki a dokładnie jeden - żółty biegnący przez Wapienicę ( nie mylić z tą dzielnicą Bielska ), Kokocznik, Bliźniaki, Łysą Góre ( hehe nie tą w Czechach ) i Iłowiec. Nota bene jest to nawet szlak opisywany w jakimś starym Bikeboard'ie czy innym branżowym czasopiśmie :). Oczywiście do szlaku trzeba było jakoś dojechać - ja wybrałem najszybszą rowerowa drogę czyli asfaltami do Andrychowa. A stamtąd już klasycznie kawałek zielonym przez Pańską Górę, by w końcu wbić się na główny cel a mianowicie żółty szlak :).
Na zielonym :). Genialny odcinek prowadzący przez niewielkie wzniesienia ( Czuby i Kobylice ) ale dający ogromną frajdę.
Początek żółtego może i za ciekawy nie jest - jedzie się szeroką leśną drogą lekko pod górkę. Ale za to Kokocznikiem zaczyna się fajny., choć krótki singielek, na którym zawsze jakoś boję się przycisnąć - mnóstwo liści i jedna wielka niewiadoma co pod nimi jest ;). AAAAAAAaaaaaaaa zapomniał bym!!! To był wielki test nowych hampli SLX i amora Rock Shox Recon Gold TK. Przyznam się bez bicia - BAJKA!!!!! Ale do rzeczy...:). Po singielku krótki przejazd asfaltem i znowu wjechałem w teren,. No niestety miałem teraz przed sobą najgorszy odcinek całego żółtego szlaku - krótki wypych pod szczytem Bliźniaków. No niestety jeszcze nie obczaiłem jak go można objechać ale wszystko przede mną :).
Tuż pod Bliźniakami :)
Troszkę się trzeba było napocić podczas ataku na Bliźniaki ale to co było za nimi wszytko rekompensowało - fajna , szeroka, szutrowa ścieżka, ze sporą ilością chopek i genialnym "floł" ;). Hehe za to właśnie lubię ten szlak!! Za Przełączą Panczakiewicza jechało sięrz pod górkę a raz z ale cały czas ta samą genialną ścieżką. Zabawa była przednia!!! Idealne miejsce na treningi.
Zdjęć mało z tego momentu bo po pierwsze nie oddawały by klimatu a po drugie żal było zsiadać z bike'a.
Mimo, że owy szlak ma może niespełna 10 kilometrów ale kreci się na nim genialnie, jest dośc mocno urozmaicony, nie ma typowej beskidzkiej rąbanki, po prostu sama rozkosz :). Po zjechaniu ze szlaku postanowiłem uzupełnić baterię bo czekał przede mną długi, 6 kilometrowy uphill pod schronisko na Leskowcu ( być w okolicy i nie zaliczyć Leskowca toż to hańba ). Co ciekawe po posiłku uszło ze mnie życie, totalny brak powera :(. I jak tu jechać dalej?? No cóż trzeba było się wziąć za siebie i próbować jakoś kręcić pod górę. Oj nóżka jednak nie podawała...zaczęły mnie skurcze łapać....masakra jakaś!!. Tempo miałem prze tragiczne, dopiero kawałek przed szczytem, w okolicach skałki wspinaczkowej, energia powróciła, choć nie do końca... W schronisku obowiązkowo trzeba było coś wszamać - padło na żurek. Pychota!!!! Co jak co ale tam potrawy mają genialne!! Po podładowaniu baterii ruszyłem na szczyt Leskowca a później dalej czerwonym szlakiem w stronę Łamanej Skały. Tam to był prawdziwy test amora :). Heheh przyznam się bez bicia - jeszcze nigdy tak szybko tego odcinka nie pokonałem - amor sprawdzał się wyśmienicie, wybierał wszytko. eszcze nigdy tak pewnie nie czułem się na rowerze. Na Anuli postanowiłem odbić w lewo na zielony szlak by nacieszyć się jeszcze terenem :). Tam już troszkę zwolniłem, gdyż odczuwałem już lekkie zmęczenie i koncentracja nie była już ta sama. A zielony jak zielony - zawsze daję dużo frajdy. Przed Gibasami postanowiłem srawdzić jedną ścieżkę- miał to być taki ala skrót. Hehe no może odległość była mniejsza ale to co zastałem na tamtej ścieżce, zdeczka mnie zskoczyło i to negatywnie. Na drodze leżało mnóstwo powalonych drzew , nie dało się kompletnie przejechać, nie mówiąc już o obejściu tworów. Z jednym połamańcem męczyłem się 20 minut - masakra...
I jak tu przejechać?????
Babia widziana z Gibasów.
Na Łysinie postanowiłem zjechać na asfalty kultowym podjazdem ;). No nie powiem zjeżdżało się przednie, w drugą stronę też pewnie było by fajnie :). Rozmyślałem jakby tu wrócić do Bielska - padło na klasyk klasyków czyli wzdłuż Jeziora Żywieckiego od strony Zarzecza. Jednak tym razem odpuściłem sobie odcinek pod górami od Łodygowic do Wilkowic - wybrałem płaską opcję przez Kalną, Buczkowice.
Trip uznaję za jak najbardziej udany, obyło się bez awarii, przygód a co najważniejsze zabawa była przednia :)
Kategoria Beskid Mały
Dane wyjazdu:
63.90 km
0.10 km teren
02:41 h
23.81 km/h:
Maks. pr.:65.70 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1083 m
Kalorie: 2068 kcal
Nocne Bielskie Koło.
Wtorek, 18 marca 2014 · dodano: 14.04.2014 | Komentarze 1
Weekend był stricte a-rowerowy więc trzeba było coś pokręcić w tygodniu :). Z racji, że już troszkę pomieszkiwałem w Bielsku, postanowiłem się wybrać na nocne kręcenie z fejsbuchową grupą Bielskie Koło :). Jak zawsze bielska ekipa ustawiła się przy Reksiu o godzinie 20-tej. Byłem za 5 a tu kupa - nikogo nie ma!! Pomyślałem : kurcze albo się spóźniłem i już pojechali, albo w zwyczaju mają bikerzy się spóźniać. Hehe dzięki bogu to drugie :). Szybkie przywitanie, uzupełnienie zapasów w Biedronie i ruszyliśmy 6-osobowym peletonem na Przegibek. Chłopaki to miały tempo, aż się przestraszyłem na wstępie...Oczywiście na serpentynach zdrowo mnie odstawili w tyle :). No cóż na podjazdach ( asfaltowych ) jakoś nigdy nie byłem dobry... Po szybkim uphillu nastał szatański downhill - hehe dzięki bogu chłopaki miały niezłe jarzeniówy i dało się mknąć w dół. Z Międzybrodzia ruszyliśmy w stronę Zapory w Tresnej a później prawą stroną jeziora do Łodygowic. Tam też spaprała się pogoda -zaczęło mżyć. Co prawda zapowiadali opady ale jakoś nie chciało mi się w nie wierzyć... No niestety prognozy się sprawdziły i od Bystrej jechaliśmy już w niezłej ulewie...Oczywiście ja nie miałem nic przeciwdeszczowego....
Dolało mi wybitnie...Jadąc nową, jeszcze nieotwartą obwodnicą, kląłem jak szewc bo wyjątkowo nie lubię jak mi przemokną buty...Koło Gemini rozdzieliliśmy się i każdy pomknął w swoją stronę...hehe oczywiście ja miałem najdalej..bo do Jasienicy... Przyznam się bez bicia - nie miałem na sobie ani milimetra suchej powierzchni. Po przekroczeniu progu musiałem z siebie zrzucić łachy bo przejście przez dom groziło zalaniem go ;)
Kategoria CO do zasady asfalt
Dane wyjazdu:
31.20 km
0.00 km teren
01:54 h
16.42 km/h:
Maks. pr.:61.40 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:355 m
Kalorie: 797 kcal
Miejskie kilometry z Ballantyną w tle ;)
Piątek, 14 marca 2014 · dodano: 10.04.2014 | Komentarze 3
Jazda totalnie bez pomysłu...jakoś na nic nie mogłem się zdecydować....W teren za późno ( po 16-tej ), szosa??? Hmnn też jakoś nie tak. W końcu pokręciłem przed siebie, w stronę centrum BB. Jako że aktualnie stacjonowałem w Jasienicy, czasu miałem dość na przemyślenia i wyznaczenie jakiegoś celu. Klasycznie trzeba było się "polansować" na bielskim lotnisku :). Tam wpadł mi do głowy pomysł, żeby zaliczyć Przegibek. Jak pomyślałem, tak ruszyłem w stronę przełęczy. Heheh "pech" chciał, że po drodze spotkałem starą znajomą no i zaczęło się....:D. Z planu nici, Przegibek musiał poczekać :). Oczywiście się dość mocno zagadałem i ni stąd, ni zowąd zrobiło się ciemno :). Ale tak to jest jak się spotyka dawno nie widzianą funfelę z dawnej pracy :). Jakoś mrok mi zbytnio nie przeszkadzał ale zimno dawało coraz bardziej we znaki więc postanowiłem powrócić do Jasienicy. Po drodze złapałem jeszcze smaka na Ballantynę ( czyt. Ballantine's ) więc trzeba było się zatrzymać na starym rynku na szklaneczkę pysznego trunku :). Powrót już tym razem głównymi drogami.Skoro nie ma zdjęć to musi być musik ;)
Kategoria CO do zasady asfalt
Dane wyjazdu:
99.00 km
0.00 km teren
04:18 h
23.02 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:878 m
Kalorie: 3005 kcal
Szosowa Karvina
Niedziela, 9 marca 2014 · dodano: 09.04.2014 | Komentarze 8
Jeden hampel, brak amora, założone slicki.. czyli musi być szosa ;-)Tym razem jakoś wybitnie późno się zabrałem za kręcenie ( okolice południa )...wiadomo sobotnie wieczory bywają ciężkie ;). Jeszcze rano, zajadając śniadanie ugadałem się z Michałem na wspólne pedałowanie. Co ciekawe gościa w ogóle nie widziałem/znałem ale należał do naszej bielskiej grupy riderz'ów więc postanowiłem zaryzykowac. Najlepsze było jego zdziwienie jak dojechał na miejsce spotkania ( Rancho pod Strusiem koło lotniska ) i zobaczył mnie na oslickowanym góralu - biker myślał, że ja też śmigam na szosie....a tu taka niespodzianka :D. No cóż...życie :D. Tym razem postanowiliśmy uderzyć w stronę Cieszyna i jak bozia da to pokręcić troszkę po Czechach. Ja proponowałem kręcić bocznymi drogami lecz Michał zasugerował, że lepiej będzie do Cieszyna dojechać starą drogą a w zamian zaliczyć parę kilometrów u naszych południowych sąsiadów. Tak też zrobiliśmy!. Do samego Cieszyna jechało się wybornie, nożka podawała a do tego świeciło słoneczko. No czegóż można więcej chcieć?? :). Tak elegancko się pedałowało, że kompletnie zapomniałem o foceniu....W cieszyńskim Kauflandzie uzupełniliśmy zapasy i ruszyliśmy w stronę Olzy. No niestety chwilę po przekroczeniu granicy, Michał zorientował się, że zapomniał spod sklepu zabrać bidon...Wróciliśmy się ale fanta już nie było. Nasuwa się pytanie: po jakiego czorta komuś bidon?? Nota bene używany i za parę groszy ( nie był nawet markowy tylko jakiś paść z Lidla...) . No cóż głupota ludzka nie zna granic....Ruszyliśmy w stronę Karviny drogą nr 67. Była to "główna" droga ale ku zdziwieniu jechała nią garstka samochodów stąd też kręciło się wyśmienicie.

gdzieś w Karvinie...
W samej Karvinie nie zatrzymywaliśmy się na dłużej, krótka przerwa na banana, łyk izo i pokręciliśmy w stronę starego przejścia granicznego w Kończycach. Co ciekawe już kiedyś chciałem przekroczyć tam granicę, wracając też właśnie z Karviny ale pomyliły mi się drogi i wyjechałem w Kaczycach... W zasadzie od Karviny do granicy prowadził Michał, gdyż on te tereny znał lepiej ale za nią role się wyrównały - hehe jakoś nie zapomniałem dróg w ciągu roku :). No niestety po wjechaniu do Polski już tak wesoło nie było - cały czas pod wiatr!!! Szybko człek opadał z sił, morale spadały z kilometra na kilometr. Do tego Michał został poinformowany, że musi szybko wracać do domu więc można było zapomnieć o odpoczynkach.

Ja nie wytrzymałem i w Ligocie musiałem się zatrzymać coś wszamać bo brakowało powera. W Mazańcowicach pożegnaliśmy się i każdy pokręcił w swoją stronę. Ja troszkę podładowany postanowiłem jeszcze zaliczyć na sam koniec Trzy Lipki. Oj przyznam, że jazda pod wiatr wyssała ze mnie sporo energii i co najciekawsze to w bardzo szybkim czasie ale i tak to był pikuś w porównaniu do zeszłorocznego tripu na Baranią Górę, gdzie jadąc prostą drogą z Żywca do Węgierskiej Górki, szczytem marzeń było osiągnięcie prędkości 22 km/h. Wiało tak nie miłosiernie w fację, że miałem ochotę zawrócić :)
P.S. Mało fotek ale za to dużo jazdy - uroki jazdy z kimś ;)
Kategoria CO do zasady asfalt, Międzynarodowo
Dane wyjazdu:
22.21 km
0.00 km teren
01:51 h
12.01 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:200 m
Kalorie: kcal
Plątanina po mieście...
Sobota, 8 marca 2014 · dodano: 04.04.2014 | Komentarze 0
Jazda w zasadzie bez jakiegoś ambitnego celu. Wpierw zapoznawałem się z okolica ( hehe zostałem mieszczuchem - przeprowadziłem się do Bielska ) a później pojechałem do kumpla w celu wycentrowania tylnego koła. Rawka była już w masakrycznym stanie, poza tym jedna szprychą rażąco mi się poluzowała...Bez pomysłu więc bez rewelacji...Nawet zapomniałem spisać sobie dokładnych danych z licznika a navime pokazywało mi straszne głupoty stąd też statystyki dość ubogie... Kategoria CO do zasady asfalt
Dane wyjazdu:
52.49 km
0.00 km teren
02:14 h
23.50 km/h:
Maks. pr.:70.50 km/h
Temperatura:2.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:980 m
Kalorie: 1743 kcal
Do Grawitacji na Spotkanie Podrózników
Poniedziałek, 24 lutego 2014 · dodano: 04.04.2014 | Komentarze 2
Co tu dużo pisać - jak co poniedziałek wybrałem się do bielskiej Grawitacji na Spotkanie Podróżników. Tym razem przedstawiano relację z wycieczki po Ameryce Środkowej. A żeby sobie odmienić, postanowiłem do Bielska dojechać przez Przegibek :). Podczas zjazdu o mały włosy nie zaliczyłem spektakularnego upadku - przednie koło wpadło w poślizg. Tak to jest jak się jeździ w slickach po ciemku ( latareczka ledwo co świeciła :). Jakoś wybrnąłem ale od razu zwolniłem, skończyło się szaleństwo na serpentynach :D. Powrót już klasycznie...Nima zdjęć, jest muzyczka :)
Kategoria CO do zasady asfalt
Dane wyjazdu:
143.00 km
0.00 km teren
07:02 h
20.33 km/h:
Maks. pr.:54.50 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:940 m
Kalorie: 3460 kcal
Jaworzańskie klimaty czyli na pogo wokół ronda Jeff'a Hanneman'a ;)
Niedziela, 23 lutego 2014 · dodano: 16.03.2014 | Komentarze 6
Cóż to był za trip!!!! Poproszę więcej takich!!!! :)Ale od początku... ;)
Od jakiegoś czasu planowaliśmy z K4r3l'em odwiedzić krejzoli z Jaworzna, a że akurat jest tam dość sławne rondo im. Jeffa Hannemana ( każdy szatanista musi odwiedzić te miejsce kultu ;) ), to postanowiliśmy połączyć przyjemne z pożytecznym :). Tak więc zgadaliśmy się na niedzielny poranek. No niestety ja miałem "ciężki" wieczór ;) ale ku zdziwieniu jakoś wstałem i dotarłem do Andrychowa ( hehe do tej pory mam lekkie luki w pamięci co do tego odcinka ). Wcześniej oczywiście Kuba dał znać Ojcu Dyrektorowi, tj. Funiowi, że nadciągamy :). Jako miejsce spotkania bikerzy ustalili Zamek w Lipowcu. Warunki panujące na odcinku Andrychów - Babice były dość zmienne. Z Andrychowa wyjeżdżaliśmy przy pochmurnym niebie, w okolicach Zatora panowała nieziemska mgła ( w momencie byliśmy cali mokrzy i zmarznięci ) a już w samych Babicach świeciło piękne słońce. Tak więc misz masz jak się patrzy ;).
Kręciło się wybornie, choć z deczka nudno bo płasko jak cholera :D. Nie pamiętam już czy my przyjechaliśmy się za wcześnie czy Jaworzno się spóźniło, ale z deczka sobie poczekaliśmy, plażując na dziedzińcu Lipowskiego zamku. W końcu Jaworzno się zjawiło ...w dość obszernym składzie :D. Myślałem, że pojawi się tylko Tomek ( funio ) i Janusz ( Janusz507 ) a tu miła niespodzianka- przyjechała jeszcze Ewa ( efff ), Aniuta, Piofci i Kriss. Hehe już wiedziałem, że będzie wesoło!!! I tak też było :). Po krótkich powitaniach i konwersacji ruszyliśmy w stronę Jaworzna bo tam już czekał na Nas....RYBNICKI TERMINATOR czyli Gustav!!! Oj powróciły wspomnienia z Tour de Babia - Zakopane Edition 2013.
Plażing na Zamku w Lipowcu.

Prawie cała ekipa - Gustav już gdzieś dojeżdżał do Jaworzna.

Oczywiście tempo do Jaworzna za mocne nie było bo...trzeba było sobie pogadać, pojajczyć :). Innymi słowy kupa śmiechu w rekreacyjnym tempie ;). Tak do końca wolno się nie jechało, bo parę razy wchodziliśmy sobie na ambicję, uciekając z peletonu i goniąc się nawzajem :). W tak doborowej ekipie to można kręcić!!!! I przyszła pora na przejazd miastem naszych przewodników, hehe. Oczywiście można było do ronda Hannemana dojechać krótszą drogą ale Funio z bandą postanowili pokazać nam prawie całe miasto, oczywiście nie zapominając o jakże pięknym rynku/centrum ;)....A Gustav już tam na Nas czekał i zapewne klął pod nosem: " gdzie są te wariaty" :D. Po gromkich powitaniach przyszła pora na moment kulminacyjny czyli POGO na Rondzie im. Jeffa Hannemana ;). Nie no z tym pogo, to przesadziłem :D - skończyło się tylko na foceniu i robieniu strasznych, szatańskich min do obiektywu :D. Haha zapewne miejscowa ludność pomyślała sobie co za debile robią sobie foty na rondzie w obcisłych gaciach :D.
Tuż, tuż przed Jaworznem....

Po sesji zdjęciowej przyszła pora na uzupełnienie baterii - ruszyliśmy by coś zjeść. Jak się nie mylę to Tomek zaproponował pewną miła pizzerie, nota bene miejsce pracy jednej z naszych towarzyszek ;). Specjalnie dla nas otwarto ogródek letni - taką gościnność to ja rozumiem!!! Hehe pewnie od dawna mówiono na mieście, że dwóch górali przyjeżdża w odwiedziny więc trza się jakoś pokazać :D :D .
Oczywiście nie obyło się bez złocistego napoju i kupy śmiechu. Nie wspomnę już o samej pizzy bo jak żyję to tak dużej to jeszcze nie widziałem - 60 cm. obwodu. Hehe takie rzeczy tylko w Jaworznie ;).
Zdjęcie mówi samo za siebie jaki panował klimat :).

Zdjęcie zapożyczone od Krissa.... Hehe bo rozmiar ma znaczenie :D
Po mega obżarstwie przyszła pora na pierwsze pożegnania. W dalsza trasę, czyli z powrotem do domu, ruszyliśmy już tylko z Tomkiem, Januszem, Gustavem i z naszym rodzynkiem czyli Aniutą. Po drodzę zahaczyliśmy jeszcze o dom Tomka, bo ten jakże zakręcony biker, postanowił obdarować swoich kompanów lampkami - miał chłop gesta :D. Heheh Gustav nie omieszkał zrobić sobie słit foci na tle domu Funia hehe. Dalej oczywiście kręciliśmy w jakże dobrych humorach. Gdzieś, może 500 metrów za włościami Funia, natrafiliśmy na jakże...dziwne miejsce....hmnnn w pierwszym momencie mnie zamurowało ale później buchnąłem śmiechem, oj nie byłem w tym momencie odosobniony :). A co Nas tak rozśmieszyło?? Ziurnijcie niżej :).
Takie rzeczy tylko w Jaworznie!!!!! :D.
Tym razem wracaliśmy inną drogą, bo przez Chełmek i Gorzów. W Oświęcimiu pożegnaliśmy się z Rybnickim Terminatorem i już w okrojonym składzie pokręciliśmy dalej. Jednak nie aż tak daleko bo w Rajsku Funio z ekipą postanawiają zawrócić. Dzięki wielkie za odprowadzenie!!!!!!! A ja z Kubą już bocznymi drogami pomknęliśmy dalej. Góry było widać czyli byliśmy już w domu :). W Zasolu Bielańskim odbiliśmy na Malec by ominąć główne drogi. Po drodze narodził się jeszcze pomysł zrobienia paru metrów w pionie więc padło na nieśmiertelną Przełęcz Targanicką :). Jak zaplanowaliśmy tak zrobiliśmy :) - tempo nie było za mocne...no bo już "parę" kilometrów w nogach mieliśmy :).
No to przyszłą pora na podsumowanie!!! Cóż mogę powiedzieć??? W tak doborowym składzie zawsze jest zajebiście ( przepraszam za wulgaryzm ale on idealnie oddaje moje uczucia ;) )!!! Mimo, ze jechałem na małej bomce, z jednym sprawnym hamulcem to uznam to, jak narazie, za trip roku!!!! No bo wiadomo - super towarzystwo rekompensuje wszystko!!! DZIĘKI WIELKIE za tripa i mam nadzieję, że do NASTĘPNEGO!!!!
P.S. Widzę, że temat Tour de Tatry nabiera rozpędu i to mi się podoba !!!
Oczywiście nie może zabraknąć samego SLAYERA i Jeffa Hannamana!!!!!!!
Kategoria CO do zasady asfalt
Dane wyjazdu:
28.56 km
12.00 km teren
02:05 h
13.71 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1008 m
Kalorie: 720 kcal
Jawornica i Potrójna wieczorową porą :)
Niedziela, 16 lutego 2014 · dodano: 16.03.2014 | Komentarze 1
Zaległości trzeba nadrabiać.....Przyszła pora na nutkę MTB :). Po ostatnich szosowych trasach korciło mnie, żeby wjechać teren, no bo ileż można kręcić po tych asfaltach :D. W zasadzie jakieś konkretnego pomysłu na trasę nie miałem, wiedziałem tylko, że pokręcę coś po okolicy, a że tereny wokół mnie zacne więc jest w czym wybierać . Na pierwszy ogień poszedł fajny szutrowy podjazd w Roczynach ( pod Złotą Górką ). Oj spodobał mi się ten fragment, jest stromy, wąski i potrafi odpowiednio rozgrzać ;). Jako że ciekawiła mnie jedna odnoga drogi na Złotą Górkę, postanowiłem ją sprawdzić. I co??? Genialny zjazd do Brzezinki dał mi sporo frajdy. No może gdyby nie kiepskie hample i sztywny amor to zapewne radość była by jeszcze większa :). Mimo wszytko zjeżdżało się przednie. Podczas downhill'u narodził się w mojej głowie pomysł ataku na Potrójną ale od innej strony, a mianowicie od Sułkowic. Ziurnąłem na mapę w fonie i zacząłem się kierować w stronę punktu docelowego.
W wyższych partiach można było jeszcze spotkać śnieg :)
Nowe ścieżki dość mocno mnie zaintrygowały więc zapewne powrócę w owe tereny i troszkę poeksploruję :).
Na Potrójną kręciłem totalnie mi nieznanymi drogami ale przyznam, że bardzo ciekawymi pod względem widoczków jak i samej trasy. Jechało się wybornie. Kurcze człek mieszka tak blisko a takich fajnych dróg/ścieżek nie zna...masakra :D. U podnóża Jawornicy zmieniłem z deczka plany ataku na Potrójną - postanowiłem wpierw wjechać na ową Jawornicę ( tam mnie jeszcze nie widziano ) a później żółtym szlakiem kręcić do celu. Oczywiście żeby dojechać do szlaku, musiałem improwizować bo nie miałem ze sobą mapy turystycznej. Tak też wjechałem w pewną leśną drogę, która okazała się nie do podjechania. Nie powiem w dół była by bajka ( bardzo techniczny odcinek ) ale pod górę trzeba było zdrowo butować. Co ciekawe pchając mojego Białego Rumaka pod górę, zauważyłem że klamka tylniego hamulca zaczyna mi się zapadać. Już wiedziałem, że powrót będzie nie za ciekawy bo mimo "pompowania hampla" klamka dalej była miękka jak nie powiem co.... Żeby było ciekawiej czym wyżej się jechało tym więcej było śniegu. Tylna opona kompletnie sobie z tymi warunkami nie radziła - no cóż za dużo bieżnika to ona nie ma :D. W końcu wbiłem się na żółty szlak i już spokojnie kręciłem sobie w stronę szczytu Jawornicy.
Widoczki pierwsza klasa.
Zaczynam śniegowanie....
Jawornica.
Co ciekawe Jawornica okazała się intrygującym szczytem pod względem turystycznym. Mimo, ze nie ma z niej żadnych widoków ( szczyt obecnie jest zarośnięty przez las - kiedyś był guluśki i wypasano na nim owce ) to jest tam sporo atrakcji: krzyż jak również odrestaurowane ruiny schronu turystycznego. Poza tym ten niepozorny szczyt skrywa sporo tajemnic.


Tak kiedyś wyglądał szczyt Jawornicy.
Z Jawornicy na Potrójną jechało się w zasadzie po płaskim, no dobra były delikatne podjazdy. Żeby tak lajtowo nie było kręciło się prawie cały czas po śniegu i to nie byle jakim bo najgorszym z możliwych czyli cholernie mokrym. Oj sporo kalorii się spaliło, nawet najmniejszy podjazd dawał się we znaki, wstyd się przyznać ale momentami butowałem - nie dało się jechać....
Na Potrójna dotarłem już po zmroku...Nie powiem, klimacik był :).
No to przyszła pora na zjazd czerwonym szlakiem na Przełęcz Kocierską. Oj lekko nie było: ślisko, ciemno i co najgorsze miałem tylko przedni hampel sprawny. Po dojechaniu na przełęcz byłem zdrowo przemoczony i zmarznięty a tu jeszcze trzeba było zjechać asfaltem do Targanic. I znowu jeden z najwolniejszych zjazdów tym jakże cudownym zjazdem :(. Mimo wszystko uznam to za jeden z ciekawszych wypadów tego roku. Poznałem nowe miejscówki, ścieżki/drogi i co najważniejsze nieźle się przy tym bawiłem :).
Route 2 499 780 - powered by www.bikemap.net
Kategoria Beskid Mały
Dane wyjazdu:
44.78 km
1.00 km teren
01:47 h
25.11 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:520 m
Kalorie: 1480 kcal
Po auto do BB
Niedziela, 9 lutego 2014 · dodano: 03.03.2014 | Komentarze 2
Po sobotnim imprezowaniu w Bielsku trzeba było skoczyć po auto a wiadomo jaki jest najlepszy sposób dotarcia - rowerem. Poza tym człek był zmięty jak cholera więc odpowiednia dawka tlenu była jak najbardziej wskazana :). Jako, że nie uśmiechało mi się jechać głównymi i najszybszymi drogami postanowiłem zrobić Przegibek by doszczętnie wypocić alkotoksyny :). Jednak już w Porąbce mnie natchnęło, że w sumie mógłbym sobie zrobić pętelkę przez Zarzecze i Łodygowice. Tak też zrobiłem. Na Zaporze w Tresnej pogoda się spaprała - zaczęło kropić. Oj się poirytowałem bo 2 z 3 prognoz przewidywały ładną pogodę, tylko meteo.pl twierdziło, że ma coś pokropić koło 16-tej. Tak też od Zapory zaczęła się walka z czasem, a dokładnie z zapowiadanym deszczem.
W zasadzie deszcz dopadł mnie już w Bielsku. Co najlepsze zapowiadali deszcz ale niewielki a tu ulewa jak się patrzy. Przemokłem do suchej nitki a tu trzeba było jeszcze wsiąść do auta i zapakować bike'a. Oj nie mogłem się rozgrzać mimo, że ogrzewanie w Cytrynie dałem na full.
Kategoria CO do zasady asfalt
Dane wyjazdu:
108.28 km
2.00 km teren
05:06 h
21.23 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2289 m
Kalorie: 2545 kcal
Szprychowo po Żywiecczyźnie
Sobota, 8 lutego 2014 · dodano: 03.03.2014 | Komentarze 0
Hehe miała być próba a wyszła ładna seteczka :). A było to tak...W piątek późnym wieczorem dostałem od kumpla z kapeli wiadomość, że zaatakował go jakiś paskudny wirus i musimy odwołać próbę. Pomyślałem....hmnn....trza by coś wykombinować na sobotę, no bo miało być ładnie. Wiadomo co można robić w wolną a co lepsze piękną sobotą, trza ją spędzić na bike'u :). Szybko rozkmina, gdzie by tu jechać i w końcu padło na Żywiecczyznę. Stwierdziłem, że jeszcze w Koszarawie i Przyborowie mnie nie widzieli :) . No to, jak zawsze z małym opóźnieniem, ruszyłem :).
Na pierwszy ogień poszedł uphill na Kocierz. Słońce świeciło, kręciło się wybornie :). Jednak dla urozmaicenia podczas zjazdu, postanowiłem w końcu sprawdzić kultową ulicę Widokową. Zabrałem się za to od dupy strony bo hehe zjeżdżałem ją, nota bene na moich agonalnych hamlach. Oj to był baaardzo wolny zjazd. Sama ulica ma spory potencjał, hehe szczególnie w drugą stronę :).

Na Widokowej. Fakt - widoczki tam są fajne :).

Kocierz Rychwałdzki.
Następnie udałem się w stronę Ślemienia, gdzie czekał na mnie wymagający uphill na Czeretnik. Oj dał on w kość ale tak jak lubię. Coś dla miłośników ostrych podjazdów - trza było wrzucić na najlżejsze możliwe przełożenie czyli młynkowanie pełną gębą :). Kiedyś już tamtędy jechałem ale w drugą stronę i bardzo miło wspominam zjazd - adrenalina była i to niezłą. A szczycie zastałem ostatnie ślady śniegu i co z tym związane, temperaturę już zdecydowanie niższą. Ostry podjazd miałem za sobą a teraz genialny zjazd do Huciska. No niestety hample, a w zasadzie ich namiastka, nie pozwoliły mi się nim w pełni nacieszyć. Hehe wrócę tu jak już będę miał nowe :). Powiem szczerze, uphill na Przełęcz Targanicką się kryje w porównaniu z Czeretnikiem. Wydaję mi się, że nawet Widokowa to pikuś choć nią tylko zjeżdżałem ;). Jest to po prostu genialne miejsce na trening siłowy. Panowie szosowcy mieli by ogromny problem wyjechać tam, szczególnie od strony Huciska.

Ostatki śniegu na Czeretniku.

Babiczka przychmurzona.
W Hucisku wjechałem w dotąd nieznane mi tereny. Miałem dwie opcje przedostania się na drugą stronę pasemka, albo jechać asfaltem dobrze mi znanym albo spróbować jechać inną drogą, biegnącą przez las, Oczywiście wybrałem drugą opcję :). Nie wiem czemu ale wydawało mi się, że będzie to droga asfaltowa, jednak było to klasyczna droga leśna, mocno utwardzona kamieniami. Hehe cieszyłem się, że nie założyłem slick'ów bo pluł bym sobie w twarz męcząc się na leśnym dukcie. Nota bene był to zielony szlak turystyczny. Heheh czyli troszkę terenu zaliczyłem :). W Koszarawie zatrzymałem się na małe co nieco bo brakowało już nieco energii. Co gorsze pogoda się z deczka spitoliła - niebo spowiły szare chmury więc o słońcu można było zapomnieć.

Sama Koszarawa...hmn...w sumie nic ciekawego, wioska jak wioska stąd też pokręciłem szybko do Jeleśni by później udać się w stronę Juszczyny. Tam też zauważyłem lekki defekt - poluzowała mi się szprycha w tylnym kole co skutkowało irytującym cykaniem. Niestety nie miałem niczego, czym mógłbym ją dokręcić więc przez dalszą drogę musiałem się z tym dźwiękiem użerać. W Juszczynie, po eleganckim zjeździe odbiłem w prawo na Trzebinię. Później już bocznymi uliczkami przez Żywiec w stronę Moszczanicy. W Oczkowie zatrzymałem się nad jeziorem podziwiając bajeczne widoczki. Przyznam się, że wcześniej tej miejscówki nie znałem a szkoda bo naprawdę jest tam sympatycznie mimo, że jakieś debile znacząco zaśmiecili okolice.

Pilsko widziane z okolic Sopotni Małej.

A Babiczka wciąż w churach.


Z Żywca wracałem do domu już głównymi drogami jednak w Międzybrodziu Żywieckim postanowiłem zjechać z asfaltu i jechać wzdłuż jeziora, nazwijmy to, deptakiem. Hehe nie myślcie sobie, że był on wyłożony brukiem czy czymś podobnym - jest to po prostu droga z drobnego, luźnego kamyczka. "Floł" był przedni :D. Niestety nie dojechałem nim do centrum ( wypoczynkowego ) Międzybrodzia Bialskiego - owy deptak skończył się może gdzieś po 500 metrach przy zdezelowanych domkach. No niestety ktoś do końca tego nie przemyślał i nie zrobił normalnego wyjścia na drogę główną tylko trzeba było się przedzierać przez hasioki. Dalej już klasycznie choć z małym udziwnieniem ( Bukowiec ), wróciłem do domu. I tym oto sposobem zaliczyłem pierwszą setkę w nowym 2014 roku :)


Kategoria CO do zasady asfalt
