Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 51871.68 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.64 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

CO do zasady asfalt

Dystans całkowity:10896.91 km (w terenie 205.30 km; 1.88%)
Czas w ruchu:500:29
Średnia prędkość:21.77 km/h
Maksymalna prędkość:79.74 km/h
Suma podjazdów:128729 m
Suma kalorii:149842 kcal
Liczba aktywności:139
Średnio na aktywność:78.40 km i 3h 36m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
69.60 km 3.00 km teren
03:11 h 21.86 km/h:
Maks. pr.:58.47 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:632 m
Kalorie: 2500 kcal

Powrót z LGDCG

Niedziela, 12 października 2014 · dodano: 07.06.2015 | Komentarze 1

Po wieczorno-nocnej imprezie charytatywnej przyszła pora na powrót do domu. Jednak miejscówka była tak malowniczo położona, że wybitnie nie spieszyło :). Wyruszyłem dopiero po 12-tej. Zjazd z Kubiesówki bajka - hehe klocki pewnie się nieźle gotowały. Dzięki bogu powrót był w większości w dół więc zapowiadała się fajna jazda. Jednak tak kolorowo nie było - nóżka coś nie chciała podawać... Dopiero za Węgierską Górka wróciła do normy. Zatrzymałem się jeszcze w Milówce na jakiś szybki obiad - padło na pizze :).  No cóż pizzy to w smaku nie przypominało ale przynajmniej zatkało na jakiś czas :D. Jako, że noga się troszkę rozkręciła postanowiłem zmienić troszkę trasę powrotu - odbiłem na Cięcinę i pokręciłem czerwoną rowerówką w stronę Grojca. Ostatecznie fajnym singielkiem wyjechałem na ...Średni Grojec :). W sumie nawet dobrze bo z Grojca nie ma widoczków a ze Średniego bajka :).








Średni Grojec


Wju na Beskid Śląski z Grojca Średniego.


Beskid Mały widziany z Grojca Średniego.





Z Grojca Średniego zjeżdżałem równie pysznym singlem aż do amfiteatru. Jak to przy niedzieli - ludzi jak mrówek. Szybko się przebiłem przez centrum i ruszyłem na Moszczanicę. Dalej już nie kombinowałem i przez Międzybrodzia, Porąbkę dotarłem do domu. Wypad jak najbardziej udany - spotkałem sporo znajomych, dobrze się bawiłem a przy okazji coś pokręciłem :).



Route 3 075 962 - powered by www.bikemap.net




Dane wyjazdu:
70.75 km 0.80 km teren
03:35 h 19.74 km/h:
Maks. pr.:65.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1081 m
Kalorie: kcal

Ludzie Gór dla Człowieka Gór czyli dojazdowo na imprezę charytatywną.

Sobota, 11 października 2014 · dodano: 12.04.2015 | Komentarze 2

"Ludzie Gór dla Człowieka Gór" - piękna, charytatywna impreza w szczytnym celu, stworzona, jak sama nazwa mówi, przez osoby kochające góry dla swoje przyjaciela Sebastiana Nikiel. Była to już trzecia edycja, najbardziej dopracowana, zrobioną z bardzo dużym rozmachem. Trwała ona aż 3 dni lecz ja mogłem uczestniczyć tylko w dwóch ostatnich. Powód? W momencie rozpoczęcia ja byłem jeszcze w Niemczech. Tak więc po 16-sto godzinnej podróży autokarem, szybkim prysznicu, osiadłem Biełego Rumaka i pokręciłem Na Kubiesówkę, gdzie miał się odbywać drugi dzień imprezy ( Pierwszy był na Krawców Wierchu ). Oczywiście do LGdCG byłem już przygotowany przed wyjazdem do Niemiec - hehe wiadomo logistyka musiała być na jak najwyższym poziomie - plecak, rower i ogólnie wszystko czekało już na mnie. Oczywiście dużą rolę odgrywał czas powrotu ze Szwabi więc namiętnie kontrolowałem czasomierz - wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Tak więc w domu byłem może ze 45 minut :).  Przed wyjazdem zadzwoniłem jeszcze do jednego z organizatorów ( moje dobrego kumpla ) czy wszystko przebiega zgodnie z harmonogramem imprezy ( lekkie opóźnienia ale działały na moja korzyść ). Zatem ruszyłem asfaltami w stronę Ujsół, bawiąc się co chwila nowo zakupionym licznikiem. Powiem tak: nóżka za bardzo nie podawała ale po 16-sto godzinnym unieruchomieniu nóg nie ma się co dziwić ;). Mimo to byłem tak nakręcony, że pedałowało się bardzo przyjemnie :). W Węgierskiej Góry dokonałem ostatnich "płynnych" ;) zakupów i tym sposobem mój plecak zwiększył swoją masę o prawie 5 kilogramów. Hehe teraz się już tak lekko nie jechało. Ostatni telefon do kumpla i tu nie zaciekawa niespodzianka - program się znacząco pozmieniał, jednak dostałem info bym od razu się kierował na Kubiesówke.




Rajcza. 


Czas dojazdu do Ujsół miałem bardzo kiepski - nie mogłem ustawić idalnie licznika -zeszło mi z tym chyba z godzinę a to tylko dlatego, że zapomniałem sobie ściągnąć ze szprych starego czujniczka :D. Podjazd na Kubiesówke do najdelikatniejszych nie należy, rzekłbym nawet, że ścianka tam jest konkretna a jeśli się jeszcze ma na plecach ok 7 kg. bagażu to już w ogóle jest ciężko. Jednak się udało - tylko jeden paru sekundowy postój . Przyjechałem pod ala schronisko a tu cisza...Pomyślałem: WTF ??. Telefon do kumpla - no niestety dzienna część imprezy się przeciągła dość znacząco...Zatem trzeba było zjechać na dół do Geo Parku. Zjazd przyjemny ale wizja powrotu mnie troszkę przerażała... Udało mi się jeszcze posłuchać koncertu Mariusza Goli. Kurcze chłop to ma talent, istny wirtuoz gitary akustycznej. Po przywitaniu się ze znajomymi, szybkim piwku trza było jednak wracać na górę...Oj drugi raz wyjeżdżało się zdecydowanie gorzej, nie obyło się bez 3 przerw na złapanie oddechu. I tak oto kumpel zafundował mi podwójny uphill na Kubiesówkę. Haha zaowocowało to szybkim odpadnięciem na imprezie :D :D





P.S. Mapka zawiera tylko graficzny ślad trasy, nie uwzglednia zjazdu z Kubiesówki oraz ponownego wjazdu.





Dane wyjazdu:
21.00 km 0.00 km teren
00:51 h 24.71 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:156 m
Kalorie: 597 kcal

W interesach do Jasienicy.

Środa, 10 września 2014 · dodano: 25.03.2015 | Komentarze 0

Szybka, mało wyrafinowana traska w interesach :). Stricte asfaltowo, bez terenowych odskoczni . Po części oficjalnej skoczyłem jeszcze na ZWM by chlapnąć małe co nieco gdyż wieczór był piękny :D.

Ni ma zdjęć - jest miuzik :)





Dane wyjazdu:
51.00 km 0.00 km teren
02:10 h 23.54 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:250 m
Kalorie: kcal

Urodzinowo do Siostry + 2 razy na fuchę

Piątek, 5 września 2014 · dodano: 07.03.2015 | Komentarze 0

Na wstępie powiem, że 30 kilometrów z tego wpisu to są 2 zaległe wypady na wuchę ( DHLa ), jeszcze z września - gdzieś mi to umcknęło ;)
Przejdźmy do właściwego wpisu :). Otóż był to wypad stricte dojazdowy. W zasadzie na urodziny siostry mogłem jechać autem ale jak to na taką imprezę samochodem - a kto się napiję za zdrowie Siostry?? :D . Tak więc sprawa była prosta - rower i nie ma żadnej innej opcji. Dodam jeszcze, że miała to być impreza - niespodzianka więc bike pasował jak ta lala, że niby tak przypadkiem się pojawiłem :D. Co do samej trasy nie kombinowałem - liczył się czas i przede wszystkim stan ogólny po przyjeździe na imprezkę. Za to z powrotem troszkęe przycisnąłem, hehe w końcu  tzra się choć troszkę spocić i spalić parę kalorii. Zahaczyłem jeszcze o ZWM, sprawdzić czy kogoś znajomego nie ma. No niestety nie było ale i tak piwko siadło jak ta lala ;)

Ni ma zdjęć - jest miuzik :). A taką polską perełkę podesłał mi ostatnio K4r3l. Wszczelił się idealnie w moje gusta :).



Route 2 920 065 - powered by www.bikemap.net



Dane wyjazdu:
16.00 km 0.00 km teren
00:43 h 22.33 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:120 m
Kalorie: kcal

Servisowy grill

Sobota, 23 sierpnia 2014 · dodano: 04.03.2015 | Komentarze 1

Połączone dwa wypady ale w to samo miejsce ;). Za pierwszym razem pokręciłem do kumpla na szybki servis bike'a a za drugim na...grilla. Więcej nic nie będę pisał bo sensu brak - zwykła dojazdówka :)


Obiecałem kumplowi, że go "wrzucę" na bloga. Chciał to ma ;)

P.S. Mapkę należy zdublować ;)

Route 2 917 868 - powered by www.bikemap.net
256


Dane wyjazdu:
29.00 km 0.00 km teren
01:09 h 25.22 km/h:
Maks. pr.:47.70 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:270 m
Kalorie: 927 kcal

Bez pomysłu na kawę

Sobota, 23 sierpnia 2014 · dodano: 04.03.2015 | Komentarze 1

Po serwisie trzeba było rower przetestować ale czasu za dużo nie było bo wieczorem jechałem na grilla. Tak więc plątałem się troszkę po mieście aż wpadłem na pomysł by odwiedzić siostrę w Jasienicy. Wiadomo, że jak odwiedziny to musi być kawka :). Oczywiście się nie zapowiedziałem i...odbiłem się od drzwi :D. Tak więc z braku laku plątałem się dalej aż dojechałem pod halę widowiskową pod Dębowcem a tam ludu jak mrówek. Dopiero na mieszkaniu skapnąłem się, że miał się odbyć jakiś festiwal gwiazd disco typu Dr. Alban itp. No stanowczo nie moje klimaty... ;)

Ale skoro nie robiłem zdjęć to zapodam muzyczkę :). Powiem szczególną bo przy niej robiłem 4-setkę. Rzekłbym nawet, że po tym dystansie płytę Kabanosa znam na pamięć :D



Route 2 917 901 - powered by www.bikemap.net



Dane wyjazdu:
401.00 km 0.00 km teren
17:02 h 23.54 km/h:
Maks. pr.:72.00 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3890 m
Kalorie: kcal

Tour de Tatry 2014... czyli pierwsze 400 km.

Czwartek, 14 sierpnia 2014 · dodano: 03.03.2015 | Komentarze 7

Tak, tak, zachłyśnięty dokonaniami dwóch znanych mi Terminatorów ( cieszyńskiego – daniel3ttt oraz rybnickiego – gustav’a )postanowiłem zmierzyć się z magiczną liczbą ( jak dotąd) 400 kilometrów. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym takiego dystansu nie zrobił w górskich klimatach. Tak więc po krótkich obliczeniach i spenetrowaniu map, padło na trasę wokół Tatr. Od dłuższego czasu chodziła mi ta traska po głowie, lecz pierwotnie miałem objeżdżać Taterki z dojazdówką samochodem. Ale dlaczego nie połączyć dwóch tripó w jeden??:] .Nie mogłem tylko zdecydować się na konkretny termin…Chciałem w tej kwestii wykorzystać urlop lecz nie wpierw musiałem potrenować bo z marszu taka trasa groziła niepowodzeniem. Tak więc padło na drugi tydzień mojego byczenia się :]. Niestety prognozy nie były za ciekawe a wiadomo, że pogoda to przynajmniej 1/3 sukcesu.Ostatecznie wybrałem środę 14-go sierpnia. Jednak czym bliżej daty wyjazdu tym prognozy były gorsze… Na dzień przed jednak się troszkę poprawiły więc postanowiłem ziścić ten niecny plan ;) . Nastawiłem sobie budzik na północ by o 1:00 wyjechać. Oczywiście dzień przed byłem tak podjarany, że ciężko mi było usnąć, ale jakoś się udało ;). I co? Wstaje o północy i co tu widzę/słyszę?? Burza jak cholera…Zrobiłem sobie jeszcze 15-sto minutową drzemkę by przeczekać „żywioł” . Pełen obaw o warunki na drodze, ostatecznie wyruszyłem obładowany żarciem ( hehe standardowo wszystko w kieszonkach i koszykach – nie lubię jeździć z plecakiem ) o 2 w nocy. Warun na trasie kiepski i to bardzo – hektolitry wody na asfalcie. Hmnn nie wróżyło to niczego dobrego… Do Żywca jechałem bardzo zachowawczo, rzekłbym nawet wolno, by się nie przemoczyć na wstępie. Ku zdziwieniu o tej porze ruch jak diabli, co chwile jakiś tir czy tam dostawcza. Na docinku Żywiec - Korbielów było już lepiej, stąd też trzeba było nadrabiać zaległości czasowe. Przejście graniczne przekraczałem jeszcze po zmroku.





Słowacja wita mnie nocą ;)




Założeniem moim było by nocną część trasy robić po terenach mi znanych bo wiadomo, że po ćmoku łatwo się gdzieś pogubić, przeoczyć zjazd. Tak więc początkowy odcinek pokrywał się w 100% z zeszłorocznym Tour de Babia – Zakopane Edition 2013. Aaaa moment – była jedna odskocznia – musiałem objeżdżać zaporę na Oravie ;). Oj jak miło było sobie przypomnieć tę traskę a dokładnie namiastkę prze genialnego tripu :) . Wschód słońca było mi dane oglądać nad Jeziorem Oravskim. Przyznam się bez bicia – był to pierwszy i jak się później okazało, ostatni widok słońca… Przyszła pora na zjechanie z trasy TdB-ZE – odbiłem prawo na Oravice. Kręciło się tam przyjemnie - spowite mgłą góry odsłaniając się pomału , dawały magiczny klimat. Nic tylko cisza, spokój i pierwsze ładne widoczki. Już miałem nadzieję, że wyjdzie słońce ale nie – menda nie chciała ;). Odcinek Zuberec – Liptovsyke Matisovice był mega widokowy, po prostu oczy się nie mogły nacieszyć krajobrazem. Boże co by było gdyby pogoda była lepsza – nic ino kisiel w majtach ;)





Magicznie...


W tle Babiczka i Jezioro Oravskie.


Gdzieś w okolicach Oravicy.








Tereny boskie :)





Owy odcinek poza walorami estetycznymi miał jeszcze jeden ważny aspekt - genialne warunki na szosowanie: początkowo długi lecz łagodny podjazd a później szybki zjazd po serpentynach. No niestety zdrowy rozsądek zabraniał rozpędzania się za mocno choć warunki do przekroczenia 80 km/h były idealne. Oj korciło , korciło :) . Powiem tak: na bank tam powrócę!! Za to dalsza część trasy to już stricte podziwianie widoków – panorama Tatr Zachodnich po prawej stronie oszałamiała, dawała mega kopa. Nawet sporu ruch do Liptowskiego Mikulaszu nie przeszkadzał mi w żaden sposób. Boże co te widoczki robią z człekiem :D. Następnie zjechałem z ruchliwej trasy na drogę prowadzącą do tzw. Tatr Wysokich. Tu również początkowo nie mogłem się napatrzyć Taterkom, szczególnie że przede mną ukazywały się Tatry Wysokie. Widok bajka z ta mgłą u podnóża ;) .










Tatralandia.






Zamek Liptovsky Hradok







Jednak sielanka musiała się skończyć…Teoretycznie najciekawszy odcinek czyli od Prybyliny do granicy z Polską jechałem jak nie w mżawce to w deszczu. Tak, tak dobre 80 kilometrów.Wielka szkoda bo akurat fragment był supernowy pod szosę tudzież górala na slikach – długi ale to naprawdę długi upchill do Strbskiego Plesa a później równie długi zjazd do Tatrsanskiej Kotliny. Poza tym zapewne byłyby piękne widoczki a tu raptem na kwadrans mglisko odpuściło, dzięki bogu w okolicach Strbskiego Plesa więc można było choć na chwile ponapawać się krajobrazem. W zasadzie nie planowałem zahaczać o ten „kurort” ale z racji że byłem tak blisko, nie mogłem sobie odpuścić ;).Oj chciało się tam zostać na dłużej, bo było co oglądać ale niestety czas gonił a deszcz robił się coraz nieznośniejszy… Zjazd…masakra!! Człek przemoczony do suchej nitki, deszcz, wychłodzenie organizmu… Psycha już siadała…Żeby trzeszczały z zimna…a tu jeszcze taki szmat drogi. Po prostu modliłem się o jakiś podjazd by rozgrzać ciało…A tu nic…ciągle w dół…. Dopiero Tatrsanska Koltlina’ą zaczęło się coś wznosić lecz deszcz coraz bardziej napinkalał. Wspomnę jeszcze, że na początku tego deszczowego dramatu miałem lekki kryzys – podczas krótkiego postoju na przystanku, uciąłem sobie 5-cio minutową drzemkę. A skąd wiem że tak krótką? Pamiętam początek i koniec piosenki, która leciała w słuchawkach ;). Nie dość, że deszcz masakrował psychę to jeszcze szlag trafił licznik – nie wytrzymał naporu wody. Od tej chwili trzeba było zapisywać w komórce każdą przerwę z dokładnością co do minuty… Po przekroczeniu polskiej granicy, tj. Łysej Polany, przestało lać :]. Oj humor się poprawił. Spotkałem tez dwie sympatyczne Słowaczki- bierki, z którymi sobie troszkę porozmawiałem. Wiadomo swój do swego ciągnie :D. Dziewojki były wielce zdziwione moim ubiorem. No bo jak to przy takiej temperaturze ( ok. 13 st.C ) i takich warunkach ( deszcz ) jechać tylko w letnim wdzianku wzbogaconym o nogawki i rękawki? A ja im: Polak potrafi :D. A jak im jeszcze powiedział skąd jadę i dokąd to chwyciły się za głowę :D. W zasadzie jechaliśmy w tym samym kierunku ( do Zakopanego drogą Oswalda Balzera ), jednak chyba za szybko jechałem bo gdzieś mi w tyle zostały.W Zakopcu zrobiłem sobie dłuższą przerwę na obiad. Byłem tak głodny, że wpierw wszamałem dwudaniowy obiad, gaworząc z właścicielem o rowerach ( nota bene ciężko było jeść ze względu na drgawki z wychłodzenia ) a później kebaba na Krupówkach :D



Kryzysowo...






Powiało Tour de Pologne ;)






Nie wiem czy to była lekka sugestia ze strony pani Kelnerki...:) W zasadzie to mnie by się przydała opieka :D



Jeszcze chwile pokręciłem się po Zakopanem i ruszyłem w drogę powrotną. Nakarmiony, zagrzany, pełen sił pokręciłęm w stronę…Gubałówki. A bo co? Miałem za mało podjazdów :D. A ten akurat dobrze pamiętam z TdB-ZE ;). Jednak tym razem zjeżdżałem inna trasa - na Dzianisz i Chochołów. Tam sobie nie darowałem, drogi suche ( ku zdziwieniu ) więc mknąłem ile się dało. Do Czarnego Dunajca dotarłem już po zmroku czyli tak jak planowałem. Teraz już trasę znałem na pamięć więc można było jechać po ćmoku ;). A jaka to trasa – powtórka z Tour de Babia – Zakopane Edition 2013 czyli Jabłonka, Zubrzyca Dolna/Górna, nieśmiertelne Krowiarki nocą. Nie mogłem oczywiście odpuścić sobie Przysłopu, hehe. Standardowo na zjeździe do Stryszawy zmarzłem lecz tym razem rękawiczki robocze nie były potrzebne :D ( a propos poprzedniego rekordu dystansu ) . Co ciekawe w Stryszawie byłem już prawie cały suchy, tylko buty były jeszcze trochę wilgotne. Zatrzymałem się na chwilę na stacji benzynowej by się zagrzać i coś szamać. Obsługa prze genialna, mimo że wbiłem się o północy a wiadomo, co się wtedy dzieje, to jeszcze poczęstowała mnie herbatą. Chyba, będę tam częściej gościł ;). Później to już klasyka klasyki czyli Las, Łękawica. Mimo, że już w nogach miałem „kilka” kilometrów kręciło mi się o dziwo dobrze, nóżka jeszcze podawała. Postanowiłem to wykorzystać i zaliczyć jeszcze jeden podjazd – Przegibek :]. Hehe mój masochizm czasami nie zna końca :D. Poszło całkiem sprawnie. Na mieszkaniu byłem o równej 2 w nocy czyli dystans 400 kilometrów zrobiłem w równe 24 godziny .



Zakopane i Taterki



Reasumując: I co? Da się?? A pewnie że się DA!!! Magiczna liczba 400 kilometrów przekroczona!!!!! Mimo, że w dość ciężkich warunkach ale się udało!!! Kryzys wydolnościowy był tylko jeden - krótka drzemka, psychiczny - no w takim warunie to niedziwne ale szczerze mówiąc nogi mnie nie bolały, cały czas kręciły jak należy. Co ciekawe zad po takim dystansie był jak nowył, kolana też. Jaki z tego wniosek? Jestem prawie jak Terminatorzy z Cieszyna i Rybnika :D



Route 2,751,917 - powered by www.bikemap.net



Dane wyjazdu:
51.00 km 0.00 km teren
02:25 h 21.10 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:638 m
Kalorie: 1315 kcal

Umyć rower ;)

Poniedziałek, 11 sierpnia 2014 · dodano: 02.03.2015 | Komentarze 1

Urlop służy wyjazdom...tym rowerowym. Tym razem pojechałem do rodziców by dopieścić napęd - hehe w sensie wyczyścić go na glanc :). Niestety czasu nie miałem za dużo bo na popołudnie zapowiadali burze... Tak więc dojazd jak najszybsza trasą. Niestety były to asfalty i drogi główne. Po obiadku i polerce napędu trza było wracać bo już coś zaczynało grzmieć. Według obserwacji burza nadciągała od Bujakowa. Postanowiłem ją ominąć jadąc przez Przegibek. No niestety dopadła mnie franca tuż przed wjazdem w leśną część. Schroniłem się na przystanku. Żeby było mało to jeszcze zrobiło się niezłe oberwanie chmury. Już wiedziałem, że pucowanie bike'a było zbyteczne. No cóż, widocznie tak miało być ;).



Deszczycho napinkala...






Dane wyjazdu:
54.00 km 0.00 km teren
02:20 h 23.14 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:720 m
Kalorie: 1844 kcal

Rozjazd po 2-setce

Piątek, 8 sierpnia 2014 · dodano: 24.02.2015 | Komentarze 5

Na wstępie dodam, że 6 kilometrów dołożyłem do dystansu, gdyż nie było sensu robić wpisa na tak żenujący dystans. A skąd wzięło się owych sześć km? Już tłumacze: jak pamiętacie na ostatniej 2-setce zmasakrowałem klocki i przednią tarczę więc musiałem zakupić nowe części. W związku z tym udałem się do mojego kumpla serwisanta by popatrzył czy da się jeszcze uratować tarcze a przy okazji by zrobił lekki serwis. Wyszły różne cuda np. pęknięta obręcz w okolicach nypla ale przecież nie o tym jest wpis. Ta kwięc stąd te dodatkowe 6 kilometrów. Nota Bene muszę się pochwalić, że owy kumpel/serwisant jest obecnie głównym serwisantem Kross Racing team :). Ale wróćmy do sedna :)

A więc...zawsze polonistka karciła za taki początek zdania :D ... zgadałem się z chłopakami ( Piasqiem i Ludwikonem ) na wieczorny szosing. Miało być delikatnie ale uphillowo. Padło na klasykę gatunku a mianowicie Przegibek i powrót przez Zarzecze, Łodygowice. No niestety mnie nóżka średnio podawała - efekt środowej wyrypy asfaltowej. Przyznam się bez bicia - ta traska dała mi nieźle w kość  - zakwasy następnego dnia były straszne nie wspominając już o ogólnym zmęczeniu organizmu. Nie dość, że byłem lekko niedysponowany to jeszcze musiałem ścigać kumpli, którzy kręcili sobie szosami a ja klasycznie na góralu w slickach :). Żeby nie było, że totalnie byłem do bani to czasami mi się włączała opcja ścigania ale szybko chłopaki sprowadzali mnie na ziemie. Po zjechaniu do Międzybrodzia spotkaliśmy naszego teamowego kumpla Darka, który akurat jechał w przeciwnym kierunku, a co gorsze wprost w nadciągająca burze. My za to próbowaliśmy przed nią uciec Oczywiście się nie udało i trochę nas pokropiło w Łodygowicach. Jako, że był to wieczorny trening, naturalna rzeczą było w moim przypadku piwko. Jednak nie znalazłem zainteresowania wśród moich towarzyszy - woleli jechać do domu. Ja klasycznie udałem się na bielski ZWM ( stary rynek ) by przechylić kufel pysznego, zimnego bronxa ;). No bo co? Nagroda musi być ;)





Route 2 912 088 - powered by www.bikemap.net



Dane wyjazdu:
234.00 km 1.00 km teren
11:02 h 21.21 km/h:
Maks. pr.:72.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2510 m
Kalorie: kcal
Rower:

Rzeźnik w akcji czyli szosowo po terenach zalewowych ;)

Środa, 6 sierpnia 2014 · dodano: 19.02.2015 | Komentarze 3

Czas urlopu – czas kręcenia J. Pierwszy raz od ho ho udało mi się wybrać urlop w sierpniu i to wtedy kiedy rzeczywiście chciałem :). Tak więc na pierwszy urlopowy trip musiało być coś grubego ( nie liczę oczywiście nieudane wypadu po auto ;) ) . Tak sobie siedziałem dzień wcześniej i dumałem…Gdzie mnie jeszcze nie widziano?…I tak oto padło na…Wieliczkę :). Hehe rodzice jak zawsze: klepnij się w głowę!! A ja swoje ;– trza jechać ;). Prognozy nie były za obiecujące ale jak cykloza zaatakuje to nie ma zmiłuj :D . Wpierw trzeba było dojechać do Krakowa. A jak?? Wiadomo – zadupiami :D. Tym razem zdeczka zmieniłem moją klasyczną trasę. Co prawda odcinek do Brzeźnicy było tak samo ale później już pokręciłem do Skawiny, gdzie zrobiłem pierwszą przerwę na małe co nieco. I o dziwo czas miałem dobry bo 1:45. Nóżka podawała jak ta lala . W Skawinie ponownie przestudiowałem mapę na komórczanie ( żeby nie było – tym razem trasę miałem w pełni zaplanowaną ) i ruszyłem już mi totalnie nie znanymi drogaami w stronę Grodu Kraka. Jednak założenie było, by nie wjeżdżać do centrum i unikać głównych duktów. Hehe nawet całkiem mi się udało bo zaliczyłem skromny singielek w dzielnicy Opatkowice. Dalej, tj. do Wieliczki , kręciłem również zapupiami, z dala od ruchu ulicznego..




Skawina


Jest i singiel ;)


Cel Główny :)






Genialna grafika na Rynku Górnym w Wieliczce.



Heheh w Wieliczce się na wstępnie troszkę pogubiłem ale wnet odnalazłem się i pomknąłem w stronę słynnej kopalni soli. Ludu jak mrówek więc długo tam nie zagościłem. Poza tym czas troszkę gonił więc trza była pomału wracać ;) .Kierowałem się na Dobczyce. Według mapy wynikało, że troszkę jest do przejechania a tu raz, dwa i już byłem na miejscu. Dojazdówka ta ku zdziwieniu była całkiem przyjemna – widoczki miłe, parę podjazdów. Szkoda tylko, że było zachmurzone niebo bo zapewne panorami byłyby ciekawsze . W Dobczycach zaplanowałem przerwę obiadową. Jako, że nie jest to za wielka miejscowość, za dużego wyboru nie było – padło na pizze. Wiem , wiem za zdrowe to nie jest ale jakiegoś tam Powera daje. Powiem tak – owa pizza zada nie urywała ale nie była najgorsza. Podczas posiłku nasłuchałem się o nocnym oberwaniu chmury w okolicy i licznych podtopieniach. Wiadomo, ludzie jak to ludzie- zawsze wyolbrzymiają więc nie zważając na opowieści lokalesów ruszyłem w stronę…Kasinki Małej -= tak, tak tej Kasinki. Chciałem jeszcze po drodze sprawdzić drogę wzdłuż zalewu więc nadrobiłem troszkę kilometrów ale było warto bo Zasze to lepiej jechać zapupiami a niżeli głównymi drogami. W Lipniku zatrzymałem się w przydrożnym sklepie by uzupełnić zapasy na dalszą drogę i tam spotkałem prze sympatycznego starszego pana, który uraczył mnie swoją historią życia a przy okazji chciał wyłudzić ode mnie drobne na pifko. Co jak co ale na alko nie lubię dawać… Oczywiście znowu zasłuchałem się o katastrofie po nocnej ulewie ale mimo to ruszyłem dalej, w stronę Kobielnika. Mega fajny podjazd – sztywny, stromy ale było jednak widać ślady po nocnej nawałnicy – droga zawalona kamieniami i błotem. Dzięki bodu lokalesi dzielnie oczyszczali asfalty. W najwyższym, asfaltowym miejscu Kobielnika ukazał mi się przepiękny widok na Beskid Wyspowy – po prostu coś magicznego. Aż chciało się usiąść i godzinami wpatrywać się w góry…Niestety czas gonił :(.





Dobczyce.




Kiedyś w końcu tam wejdę :)







Przede mną był jeszcze jeden fajny uphill – Przełęcz Jaworzyce. Gdy już na nią wjechałem, wpadł mi do głowy szatański pomysł – skoro jestem już tak daleko, a jednak tak blisko najwyższego szczytu Beskidy Makowskiego – Lubomira ( 904 m.n.p.m.) to dlaczego go…nie zaliczyć :D. Hehe kolejny ze szczytów Korony Gór Polski byłby odhaczony. Jak pomyślałem tak zrobiłem…mimo że jechałem na slickach :D. Ale kto wariatowi zabroni :D. Powiem szczerze – lekko nie było, walka do samego końca + małe butowanie bo slicki troszkę na tej mokrej kamerdolni nie dawały rady a ja nie chciałem katować nóg. Ale dla tych początkowych widoczków było warto cud, miód orzeszki :]. I tak oto wariat z Podbeskidzia, w slickach , zdobył Lubomir :D. Był to totalnie nie planowany skok w bok ale czego się nie zrobi dla starego celu – zdobycia najwyższych szczytów poszczególnych pasm Beskidów. O ile wjazd był ciężki to zjazd to już w ogóle Armagedon – trza było się okropnie pilnować by nie wyrżnąć orła. Po kamienistym downhillu przyszła pora na długi zjazd do Kasinki Małej.








Słynne obserwatorium astronomiczne na Lubomirze.




Warun idealny na slicki ;)



Jednak opowieści się sprawdziły odnośnie Kasinki Małej, co pewnie oglądaliście w TV. Po prostu MASAKRA!!!! Tak zniszczonej miejscowości nie widziałem na żywca…Najbardziej utkwiło mi w pamięci zmasakrowane UNO ( Fiat ) leżące w nurcie potoku, który przerodził się w dziką rzekę… Ogrom zniszczeń był potężny!! Oczywiście ja wbiłem się w jego epicentrum. Przyznam się bez bicia, że nawet nie miałem ochoty robić zdjęć… Od tak cyknąłem raptem dwa… Wspomniany „potok” porwał niejeden most, w tym przez który miałem przejeżdżać…Dzięki bogu a dokładnie miejscowym osobom udało mi się ominąć wyrwę w moście bo musiałbym nadrabiać z dobre 30 kilometrów, a ja już miałem poślizg związany ze zdobyciem Lubomira. Ma się rozumieć, że nie był to delikatny, asfaltowy objazd lecz mocno terenowy odcinek, gdzie momentami igrało się, przejeżdżając po podmytej drodze. Adrenalina przeokropna. W końcu udało mi się wydostać z Kasinki by ruszyć w stronę Pcimia a później Makowa Podhalańskiego. Na tym odcinku zacząłem odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia. Mimo, że mocno tankowałem i sporo jadłem czuć było w nogach lekka niemoc. Hehe żeby za lekko nie było to zaserwowałem sobie dość uciążliwy ( długi, lekko wznoszący się ) podjazd na Żarnówkę. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – długi ,szybki zjazd do Makowa Podhalańskiego. Może i się mknęło, może i nogi odpoczęły, może i frajda była ale klocki szlag trafił…Kiera podczas hamowania rzucało na boki…Co ciekawe przed wyjazdem miałem jeszcze z 2 mm. a tu niespodzianka. I jak tu dojechać do domu bez ani grama klocka??? Trza było jechać bardzo płynnie. Pytanie jak to zrobić w górskim terenie???No cóż trzeba było się pogodzić, że będą straty w sprzęcie bo bezpieczeństwo jest przecie najważniejsze… Z makowa ruszyłem na Suchą Beskidzką , klasycznie bocznymi drogami. Tam też naładowałem baterie i pokręciłem w stronę domu przez Las, Okrajnik i …Kocierz – wiadomo trza się na koniec dobić. Zjazd z przełęczy masakryczny- brak klocków :/

Mimo to uznaję trip, za jeden z ciekawszych. Udało mi się zaliczyć najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego, ba nawet okrążyć całe pasmo,liznąłem coś Beskidu Wyspowego i suma sumarum wykręcić jakiś konkretny dystans. Straty oczywiście były – klocki i mocno poturbowana przednia tarcza.












Tak, tak - mówcie mi RZEŹNIK!!!! ;)




Route 2 738 661 - powered by www.bikemap.net