Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 65967.68 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.63 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
85.42 km 30.00 km teren
06:08 h 13.93 km/h:
Maks. pr.:62.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1920 m
Kalorie: 2055 kcal

Barania Góra z Sarenkami ;)

Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 07.08.2014 | Komentarze 7

No dobra...teraz to już przesadziłem z zaległościami....Wiem trzeba mnie gonić za to i to ostro...Z chęcią zostanę ukarany przez jakąś miłą niewiastę :D . Nie no żart :D

Wróćmy do sedna :).

Efff (Ewa) powróciła po raz drugi w Beskid Śląski - tym razem chciała w nieco dogodniejszych warunkach zdobyć Baranią Górę. A że warun był zacny, że miałem tym razem czas to postanowiłem Im ( Była z koleżankami ) towarzyszyć ale jak to w moim przypadku - na rowerze :). Stąd też zbytnio z wyjazdem się nie spieszyłem, gdyż wybrany przez Ewę szlak znam i wiem, że troszkę czasu się drepta. Planowałem dołączyć do dziewczyn gdzieś w okolicy Hali Radziechowskiej. 
Jednak tym razem wymyśliłem sobie, że do owego miejsca spotkania dojadę inaczej a mianowicie niebieskim szlakiem z Matyski. Hehe na dzień dobry troszkę pobłądziłem, nawet lokalna sarenka nie wiedziała, gdzie biegnie szlak :D. Jakoś go odnalazłem i ruszyłem w górę. Początkowo kręciło się fajnie - dziki, mało uczęszczany szlak dawał sporo frajdy. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy :( - w pewnym momencie szlak przerodził się w drogę zwózkową ale nie taką ładnie ubitą, wyrównaną tylko w mega rozpieprz - widać, że nie dawno tu coś robili. Po prostu tragedia - konary, gałęzie leżały wszędzie, szlaku w ogóle nie było widać. Po dobrych 20-stu minutach poszukiwań udało mi się odnaleźć szlak. Dzięki bogu dalszy odcinek do Hali Radziechowskiej pozwolił zapomnieć o mega wkurwie - fajny wąski singielek :).



Widoczek na Matyskę i Beskid Żywiecki.


Na niebieskim...





No niestety do  planowanego miejsca spotkania przyjechałem z lekkim poślizgiem stąd też dziewczyny były kawałek przede mną. Korzystając z pięknych widoczków i ogólnej słabości do Hali Radziechowskiej, postanowiłem sobie zrobić krótką przerwę na małe co nieco  :). Tak więc zacząłem gonić niewiasty :) . Udało mi się to dopiero kawałek za Magurką Wiślańską czyli można by rzez zaraz przed "szczytowaniem" - hehe proszę tu nie mieć żadnych sprośnych skojarzeń ;). Widać dziewczyny miały konkretne tempo, skoro tak daleko je dogoniłem. Krótka pogawędka i ruszyłem dalej by spotkać je znowu na szczycie. Nie ukrywam, że ostatnie chwile czerwonego szlaku są dla mnie zawsze wyzwaniem. Odcinek ten jest dość wymagający ( mam na myśli ten "leśny) a ja zawsze lubię "trochę" powalczyć :).  Po krótkiej chwili dziewczyny dołączyły do mnie - tym razem widoczki były przednie, nawet Tatry było widać. Ustawowa przerwa na małe co nieco - muffiny Ewy wymiatały :). Niestety zaczęło coś grzmieć i trza było się teleportować w dół. Schodziliśmy/zjeżdżaliśmy już wszyscy razem, początkowo czarnym szlakiem by ostatecznie wbić się na zielony. Przyznam się bez bicia - ani jednym ani drugim nigdy nie jechałem w całości, zawsze gdzieś odbijałem/ skracałem. Tym razem zrobiliśmy je w całości i powiem szczerze bardzo fajne i klimatyczne szlaki, miejscami zdrowo zarośnięte i sporo singielków :). 




Hala Radziechowska.


cd.






Barania Góra.



Powiem więcej - już zawsze będę zjeżdżał tymi szlakami bo fan był przedni mimo, że jechałem tempem piechurów. Już nawet nie chce wiedzieć co by się działo, gdybym zjeżdżał sam... Ekstaza murowana :D. Na ostatnich metrach, nazwijmy to leśnego odcinka zielonego szlaku, zaczęło już padać ( zbliżała się pioruńska burza ) więc postanowiłem zjechać do "cywilizacji" i tam już poczekać na dziewczyny - ja nie miałem nic przeciwdeszczowego :/. Oj burza była konkretna!! Gdy deszcz ustał, pojawiły się niewiasty - szybkie pożegnanie i ruszyłem z powrotem asfaltami w stronę Bielska bo coś czułem, że to nie koniec wyładowań :).


P.S. Dzięki za towarzystwo Sarenki :)



Na czarnym szlaku...


Sarenki depczą mi po piętach ;)



Zielony szlak - dosłownie :D


Foto by Efff.



Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
61.00 km 0.50 km teren
02:23 h 25.59 km/h:
Maks. pr.:61.50 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:500 m
Kalorie: kcal

Na obiad z lekkim bonusem ;)

Czwartek, 22 maja 2014 · dodano: 30.06.2014 | Komentarze 2

Trip z cyklu "szosowo bez celu" - ma się rozumieć ambitnego :).
Kurcze co tu się będę rozpisywał, po prostu pokręciłem do rodziców na obiad oraz skosić trawę w ogródku :). CZyli można by rzec zwykła dojazdówka. Dojazd do Czańca był najprostszy z możliwych  a zarazem z najszybszy . Wiadomo, jak się kończy prace o 15 i się ma "trochę" metrów kwadratowych do skoszenia to nie kombinuję się z trasą :). Oczywiście dałem ciała bo zapomniałem kluczy od garażu i musiałem czekać na padera :(. Oczywiście nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło i w międzyczasie skoczyłem sobie na cooltowego lodzika włoskiego do Andrychowa. Powrót był już troszkę bardziej urozmaicony gdyż pokręciłem troszkę po bocznych, czanieckich drogach a na koniec zafundowałem sobie traskę przez Pisarzowice - jakoś nie chciało mi się wracać głównymi drogami. Przy okazji poznałem nową drogę, którą teraz namiętnie wracam do BB..




Czas na powrót  :)



 
Route 2 669 757 - powered by www.bikemap.net



Dane wyjazdu:
43.29 km 24.00 km teren
03:10 h 13.67 km/h:
Maks. pr.:50.40 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1526 m
Kalorie: 746 kcal

Treningowe Gaiki + Czupel

Środa, 21 maja 2014 · dodano: 26.06.2014 | Komentarze 4

Środa była tak piękna, że nie mogłem jej inaczej spędzić niż na bike'u. Przyszedłem z pracy, szybko wszamałem obiad ( pierogi ) i ruszyłem na moją uphillową, autostradową treningówkę na Gaiki. Chyba się za bardzo najadłem bo na pierwszym mocniejszym  podjeździe dostałem kolki :D. Po zatankowaniu w "Pysznym Źródle" kolka ustąpiła i zacząłem zjazd niebieskim singielkiem. Później już klasycznie leśną droga na Gaiki. Jednak tym razem było już troszkę ciężej bo zeszłotygodniowe ulewy z deczka zniszczyły ten odcinek :/. Ciężej ale też fajnie, bardziej technicznie :). Z Gaików tym razem zjechałem szlakiem na Przegibek, gdzie korzystając z paskudnych autostrad wjechałem na Magurkę Wilkowicką,




Żar się straszny z nieba lał...Już nie wspomnę jak się lało spod kasku ;)


Panoramki z treningówki.


Zjazd z Gaików na Przegibek. Panoramka na Bielsko i Beskid Śląski.


W oddali Dolina Rzeki Soły widziana z Magurki Wilkowickiej.





Z Magurki pokręciłem na Czupel z myślą, że może uda mi się zobaczyć Taterki. Hehe głupi ma zawsze szczęście!! Widoczność była genialna a do tego Tatry były jeszcze idealnie podświetlone przez wieczorne słońce. Po prostu kisiel w majtach...wróć we wkładce :D :D. Siedziałem na mojej ulubionej polance chyba z pół godziny wpatrując się w genialną panoramkę. Przy okazji zczaiłem jak można tam dojechać, nie przedzierając się przez chaszcze :).  Na samym szczycie Czupla też zrobiłem krótką przerwę tym razem wpatrując się w Dolinę Rzeki Soły.  A zrobiłem sobie taki wieczorny chillout'cik ;).  Następnie ruszyłem czerwonym szlakiem lecz nie ujechałem za daleko gdyż skręciłem w prawo w leśną drogę. Wydawało mi się, że dojadę nią do zielonego szlaku jednak to nie była  opcja któą kiedyś pedałowałem. Kręciłem totalnie na czuja a żeby było ciekawiej to co  chwile było jakieś rozwidlenie :). Ostatecznie wyjechałem...kawałek przed Czuplem jadąc od Magurki :D. Oczywiście nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło bo przynajmniej poznałem nowe drogi, fajnie popodjeżdżałem i odkryłem genialną miejscówkę z fantastycznym widoczkiem ( patrz niżej ).






Moja ulubiona miejscówka w "bielskiej" części Beskidy Małego - polanka poniżej Czupla. Między Babią a Pilskiem było widać idealnie Tatry.







Z czerwonego szlaku ( na który ponownie wjechałem ) wbiłem się na czarny lecz przed skrętem na punkt widokowy odbiłem w prawo na bardzo sympatycznie wyglądającą ścieżkę, prawie że singielek. Oj ależ się tam pięknie zjeżdżało. Po prostu cud miód i orzeszki. Szkoda tylko, że robiło się już szarawo i nie można było za bardzo przycisnąć. Ścieżka warta powtórzenia bo nie dość, że genialna to jeszcze na ostatnim kilometrze odchodziło od niej mnóstwo singielków na boki :). Wyjechałem w zasadzie obok asfaltu biegnącego na Magurkę. Z racji że zmrok już powoli zapadał, już nie kombinowałem tylko jak najszybszą droga wracałem do Bielska.
Wypad jak najbardziej udany - dobry trening uphillowo-downhillowy a do tego majestatyczne widoczki. Czegóż chcieć więcej :).


Route 2 669 581 - powered by www.bikemap.net


Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
90.67 km 15.00 km teren
04:42 h 19.29 km/h:
Maks. pr.:67.30 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2007 m
Kalorie: 2299 kcal

Podeszczowe odwiedziny w...Beskidzie Małym ;)

Niedziela, 18 maja 2014 · dodano: 26.06.2014 | Komentarze 2

Po tygodniu ulew, powodzi itp już się nie mogłem doczekać na ciut ładniejszą pogodę. Po prostu nosiło mnie :). Dzięki bogu weekend był całkiem znośny więc postanowiłem coś pokręcić. Takich jak ja było więcej więc padł pomysł na wspólnego tripa lecz z góry założenie było by nie wjeżdżać w teren bo było mokro jak cholera. Z Dawidem zgadaliśmy przy Orlenie na Żywieckiej. Na pierwszy ogień poszedł Przegibek. Zjazd do Międzybrodzia jak zawsze szybki by wyzwolić w organizmie choć troszeczkę adrenaliny. Na zaporze w Porąbce czekał już na Nas K4rel  i dalej już razem pokręciliśmy w stronę Przełęczy Targanickiej ( Beskidek ). Tempo za mocne nie było choć chłopaki na ostatnich metrach przed szczytem przełęczy pięknie mnie odstawili ale jak zawsze powtarzam, nie czuję się za dobrze na asfaltowych podjazdach...Hehe co innego w terenie :).




Zjazd z Przegibka ;)



Na przełęczy obowiązkowe uzupełnienie płynów, kalorii i ruszyliśmy w dół by znowu zacząć się wspinać - tym razem na Kocierz. Skoro nie było terenu to przynajmniej trzeba było zrobić troszkę metrów w pionie :). Po dwóch uphillach byłem rozgrzany więc podjazd poszedł całkiem sprawnie. Hhehe nawet do pewnego momentu siedziałem Kubie na kole ale gdzieś w połowie nie wytrzymałem tempa :). Próbowałem jeszcze pod koniec go dogonić ale skończyło się jak zawsze - niepowodzeniem :D :D. 




W drodze na Kocierz.





Po bananowej przerwie padł "szatański" pomysł wjechania w ...TEREN :). Tak więc wbiliśmy się na superowy zielony szlak na...Przełęcz Targanicką. A co!! Taka idealna pętelka :) . Początkowo nikomu w głowie nie było taplanie się w błocie a tu taki mały psikus - cykloza robi z mózgu sieczkę ;). Zjazd jak zawsze przedni choć tym razem z deczka wolniejszy ze względu na błoto.... Z przełęczy znowu zjechaliśmy kawałek w stronę Targanic by wbić się na kolejny fajny, sztywny podjazd ulicą Złota Górka. Oj tam to się pot lał :). Jak że liznęliśmy już trochę terenu...a było go jednak za mało....ponownie wjechaliśmy na zielony szlak, jednak tym razem w stronę Porąbki. Szlak może mało podjazdowy ale za to jakie widoczki. Nawet udało nam się dojrzeć Taterki z Trzonki :).






Oczywiście komurczany aparat nie wychwycił Tatr :(.


W tym momencie osłupiałem...



Szoku doznałem jadąc przez Trzonkę widząc...pasące się owce!! Taki widok w tym rejonie to totalna rzadkość!! Kiedyś zapewne na tych łąkach było to normą ale w obecnych czasach już prawie nikt nie hoduje owiec  a co dopiero wypasa na górskich łąkach. Zaskoczenie spore ale jak najbardziej pozytywne :). Po płaskim odcinku po paśmie przyszła pora na elegancki zjazd do Porąbki. początkowo spadek był niewielki, droga łatwa ale końcówka to już klasyczna rąbanka beskidzka w głębokiej rynnie. Niektórzy tego nie lubią ale nie ja :). Mnie to jak najbardziej odpowiada a przy okazji wyzwala sporo adrenaliny i daję dużo fanu :).









W Porąbce się rozdzieliliśmy - Dawid pojechał do BB a ja z Kuba pokręciliśmy w stronę Czańca zahaczając jeszcze parę metrów w terenie . Pokazałem jeszcze K4r3l'owi pewien odcinek omijający główne drogi  i wróciłem się do domu rodzinnego na obiad. Byłem jeszcze umówiony z kumplem jednak coś mu wyskoczyło i nici z odwiedzin. Tak więc posiedziałem troszkę w domu i ruszyłem z powrotem na Bielsko. Jednak nie chciało mi się jechać przez Przegibek czy tam Łodygowice więc wybrałem łagodniejszą wersję przez Kęty, Hecznarowice i Hałcnów.








Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
69.47 km 36.00 km teren
05:04 h 13.71 km/h:
Maks. pr.:70.70 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2704 m
Kalorie: 1621 kcal

Boxerski, Uphill w magurkowych klimatach

Niedziela, 11 maja 2014 · dodano: 25.06.2014 | Komentarze 3

...i znowu do zrzygania Beskid Mały :) ale co zrobić jak on taki piękny. :)


Tym razem, już nie samotnie ale w towarzystwie - K4r3l'a, postanowiliśmy pokręcić w okolicach Magurki Wilkowickiej. Jako, że mieszkamy po przeciwnych stronach pasma zgadaliśmy się w miejscu dla każdego chyba najodpowiedniejszym tj. na Przegibku. Jednak sam dojazd obojgu sprawiał nam lekkie problemy - mam tu na myśli wiatr. Hehe jakby człek nie jechał zawsze pod wiatr a było to dość dziwne bo jechaliśmy w przeciwnym kierunku :D. Mnie na dodatek męczył niedzielny kac... Trza z tym skończyć :D :D . Planowaliśmy wjechać na Magurkę narciarskim szlakiem ale po przejechaniu może 5 metrów w terenie ukazała nam się prze paskudna autostrada...Ręce opadły, kolana się ugięły :(. To co robią na tym paśmie przechodzi ludzkie granice - nic tylko orają, wycinają czyli niszczą to co najpiękniejsze... Postanowiliśmy sprawdzić jak daleko prowadzi owa autostrada i okazało się, że do samego czerwonego szlaku...Masakra!!! Na Magurce zrobiliśmy sobie symboliczną przerwę na Batona i udaliśmy się na słynnego singla i boxera. Dużo słyszałem o tych trasach i dość mocno mnie ciekawiły ale jakoś nigdy nie miałem przewodnika - hehe Kuba tam już jechał więc doprowadził mnie bez problemu.




Hehe wyjątkowo przyjechałem pierwszy :D


Autostrada na Magurkę od Przegibka.


Oj zjazd singielkiem a później boxerem dał mnóstwo frajdy ale z drugiej strony człek se uświadomił, że technicznie to jest cieniutki, oj cieniutki... Przyznam się bez bicia, że przytrafiło mi się nawet sprowadzić kawałek...masakra... Dostaliśmy cynk od Dawida, że też gdzieś krąży po okolicy jednak nie udało nam się niestety spotkać. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o Chatkę na Rogaczu, skąd rozpościerał się piękny widoczek na stolicę Podbeskidzia i Beskid Śląski. Po zjechaniu z boxera zaskoczyła mnie mnogość ścieżek/singli w okolicach Stalownika - po prostu raj dla bikerów :). Przyszłą pora na wyznaczenie kolejnego celu. Zaproponowałem Kubie moja "treningówkę" w okolicach Gaików. Zatem ruszyliśmy w stronę Straconki zahaczając o...Ciachomanię :). Oj ale tam było MIŁO!! A ta obsługa...Anielice a w szczególności jedna z deczka zamieszała nam w głowach :D. Nie dość kurcze, że sympatyczne dziewojki kręcą kuperkami to jeszcze się człek nie mógł zdecydować co wybrać :). No troszkę zajęło za nim coś wybrałem...Ach te dziewojki ;). Po bardzo dobrym ciachu i wzrokowym naładowaniu baterii ;) trza było się ruszyć w kierunku Gaików .






Jest i przepyszne ciacho, oczywiście z kakaem by uzupełnić magnez ;).




Po pięknych widoczkach jakby motywacja do kręcenia wzrosła :) tak też treningówką jechało się wyśmienicie. Oczywiście nie mogło być zbyt kolorowo i z deczka poknociłem drogi. Rzekłbym nawet, że zaczęła się improwizacja i próba odnalezienia się w terenie. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło bo przy okazji zaliczyliśmy jeden fajny uphill. Udało się nawet wbić na planowaną drogę :). Jednak pogoda się spieprzyła - zaczęło mrzyć/lać. Po dojechaniu do Gaików postanowiliśmy zjechać zielonym szlakiem na Nowy Świat. Pogoda się pieprzyła więc trzeba było szybko wracać. Hehe jak ktoś zna teren to wie, że ja jechałem w przeciwna stronę domu :D ale jakoś byłem tak zmotywowany jasnowłosą niewiastą, że totalnie mi to nie przeszkadzało :). Jednak nie dojechałem do końca szlaku tylko gdzieś w połowie pożegnałem się z Kubą i uderzyłem leśną drogą w stronę asfaltu na Przegibek. Hehe przy okazji zaliczyłem mini singla :D.  Wyjechałem oczywiście nie tam, gdzie planowałem więc musiałem troszkę zjechać asfaltem bo ubzdurało mi się w palniku, że zrobię sobie jeszcze żółty szlak z Międzybrodzia na Magurkę. Siła mnie tak rozpierała, że całość wyjechałem na raz, bez przystanku/przerwy. Oj nóżka wtedy podawała!!!



Zjazd genialnym niebieskim szlakiem spod Gaików.


Ach te widoczki...To się nazywa treningówka - jest wycisk i do tego zacne panoramki :)



Z Magurki zjechałem szybkim ale równie pięknym czerwonym szlakiem do Straconki. Później  to już mi zostały asfalty.

Reasumując: to był gibki trip - sporo podjazdów, sporo potu wylanego, niezły fan na zjazdach i w końcu zaliczone kultowe single z Magurki. Jeżeli dodać do tego jeszcze te pyszne ciacho i prze sympatyczną obsługę ;) to śmiało mogę powiedzieć, że była to prze genialna niedziela :). Dzięki Kuba za towrzystwo!! To kiedy znów jedziemy do Ciachomanii???? :D




Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
27.64 km 5.60 km teren
02:05 h 13.27 km/h:
Maks. pr.:48.10 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1176 m
Kalorie: 605 kcal

Krótko po okolicy ( B. Mały )

Sobota, 10 maja 2014 · dodano: 23.06.2014 | Komentarze 0

Wiem, wiem...z deka późno...

Korzystając z ładnej pogody i możliwości bycia w rodzinnych stronach, nie mogłem sobie odmówić krótkiego treningu po okolicznych górkach :). Czasu nie miałem za dużo więc starałem się nie eksperymentować - miało być krótko a treściwie. I tak też było :). Oczywiście starałem się unikać asfaltu więc od razu wjechałem w las, wpierw czaniecki a później roczyński, gdzie zaliczyłem krótki acz treściwi uphillek. Hehe taki w sam raz na rozgrzanie mięśni ;). Po podjeździe musi przyjść czas na zjazd :). Było szybko, stromo i kamieniście...Skończyło się... klasycznym snejkiem :/. Szybka zmiana dętki i pomknąłem w stronę ulicy...tak, tak Wesołej :). Oj lubię ten uphill - sztywny, ostry a do tego z pięknymi widokami :).




W drodze na pierwszy mocniejszy podjazd



Po wjechaniu na zielony szlak postanowiłem...z niego zjechać "sylwestrową drogą krzyżową" :D. Droga od ostatniego razu znacząco się pogorszyła - deszcze wyrzeźbiły konkretne koryta  :/.  Jako że mało miałem podjazdów postanowiłem wbić się na czerwony szlak z Wielkiej Puszczy. Kiedyś chłopaki mi tłumaczyły jak tego dokonać ale oczywiście musiałem coś poknocić i wpieprzyłem się na konkretny, kamerdolcowaty wypych...Oj kląłem pod nosem bo w zasadzie 60% trza było pchać rower...W końcu jakoś dotarłęm o czerwonego w stronę Przełęczy Kocierskiej. Po drodze ukazał mi się bajeczny widoczek na Tatry - niestety komórczany aparat nie podołał :(. Z Przełęczy oczywiście zjechałem kultowym zielonym na Przełęcz Targanicką. Tam też wpadłem na pomysł, że w sumie nigdy nie jechałem nim na Trzonkę - zawsze w przeciwnym kierunku. Jak postanowiłem tak zrobiłem :). A z Trzonki już leśnymi drogami do domu. Było krótko i intensywnie...gdyby tylko nie ten wypych...ech...




Początek wypychu...




Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
30.45 km 17.00 km teren
02:15 h 13.53 km/h:
Maks. pr.:63.50 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1280 m
Kalorie: 760 kcal

Gaikowa treningówka

Wtorek, 6 maja 2014 · dodano: 16.06.2014 | Komentarze 0

Od pewnego czasu intrygowały mnie autostrady wokół Gaików i ogólnie mówiąc na północnych stokach "koziańskiej" części Beskidu Małego. Kiedyś , dawno temu  jechałem tam z Ludwikonem i ekipą bbRiderZ. ale to było tak dawno, że już kompletnie z tego nic nie pamiętałem...A że nie przepadam jakoś za "bielską" częścią Beskidu Śląskiego więc z wielką przyjemnością udałem się w "mój" Beskid Mały :).  Postudiowałem okoliczne szlak, widoki satelitarne i ruszyłem w stronę Straconki, gdzie miałem wjechać na pierwszą autostradę :). Hehe oczywiście widoki satelitarne nie pokazywały większości dróg/odnóg itp więc trzeba było improwizować. Tak też zrobiłem :). Początkowa droga biegła zakolami stopniowo do góry. Kręciło się fajnie, nóżka podawała jak ta lala :). W pewnym momencie dojechałem do czerwonego szlaku- pełne zaskoczenie :D. No ale co...Skoro miały być autostrady więc olałem czerwony i ruszyłem dalej, tym razem w dół. Oj aż się chciało przycisnąć ale po pierwszym szybkim witrażu spasowałem bo o mały włos nie wypadłem z zakrętu. Po zjeździe przyszła pora na uphill ale tym razem już dużo konkretniejszy - młynek musiał być ;). Pot wylany na podjeździe zrekompensowały genialne widoczki, po prostu coś pięknego - panoramka na Bielsko, Goczałki i Śląsk.











W pewnym momencie autostrada się skończyła i wpadłem na...i tu kolejna niespodzianka...niebieski szlak z okolic Gaików do Kóz.  No to pucha się roześmiała bo szlak w dól zapowiadał się cudnie ( singielek ) a w dodatku obok było źródełko, które idealnie ugasiło pragnienie. Oj to jest chyba najlepszy szlak w tym paśmie - cóż mogę powiedzieć, w zasadzie jest to jeden wielki singiel z licznymi esami, agrafkami itp. Do tego wąska, klimatyczna ścieżka, po prostu bajka!!! Nie robiłem zdjęć bo chciałem się ponapawać samą jazdą. Może podczas kolejnych odwiedzin zrobię fotki :). Szlak doprowadził mnie do kolejnej autostrady, choć tym razem wyglądała jakoś znajomo. Przez przypadek natknąłem się na stary amfiteatr lecz szybko z niego pojechałem bo czas już troszkę naglił. W dalczym ciągu improwizowałem, w zasadzie nie mając pojęcia gdzie wyjadę. Było troszkę butowania ale takie są uroki poznawania nowych miejsc. Od amfiteatru zacząłem kolejny konkretny uphill, który ostatecznie doprowadził mnie na ...Gaiki :). Kurcze totalnie się nie spodziewałem, że tam wyjadę. Zbiło mnie to troszkę z tropu bo przewidywałem, że wyjadę gdzieś w okolicach Przełęczy u Panienki. Chwilowa rozkmina co dalej - miałem jechać z powrotem  czerwonym w stronę Straconki ale ostatecznie wybrałem jednak wspominaną Przełęcz u Panienki. Tam już troszkę kojarzyłem tereny więc zacząłem zjeżdżać w dół żółtym szlakiem jednak po może 400 metrach odbiłem w lewa na kolejną autostradę.




Idealna miejscówka na schłodzenie się i uzupełnienie płynów.


Początek niebieskiego szlaku :). Dalej już tylko lepiej :)





Dalej w dalszym ciągu improwizowałem. Ostatecznie wyjechałem w Lipniku, błądząc troszkę po okolicznych drogach.
I tym oto sposobem znalazłem idealne tereny na krótkie, intensywne treningi siłowe. Takie w sam raz po pracy ;).




Route 2 647 408 - powered by www.bikemap.net
Kategoria Beskid Mały


Dane wyjazdu:
69.75 km 39.00 km teren
04:48 h 14.53 km/h:
Maks. pr.:59.60 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3814 m
Kalorie: 1657 kcal

Skrzyczne-Klimczok czyli terenowe zakończenie majówki :)

Niedziela, 4 maja 2014 · dodano: 12.06.2014 | Komentarze 4

Pierwotny plan zakładał zrobienie tej trasy 3 maja ale po primo po dwóch dniach jazdy bolało mnie dosłownie wszystko a po secundo pogoda się totalnie spaprała - ochłodzenie i deszcze a w górach nawet śnieg. Tak też wybrałem niedzielę, żeby jakoś ładnie zakończyć tegoroczną majówkę :).  Oczywiście miałem wyjechać rano ale...jak zawsze mi zeszło i dosiadłem Białego Rumaka dopiero chwilę po 12-tej :D. Troszkę skłamałem na wstępie pisząc o planie na tą trasę bo w zasadzie planowałem tylko Skrzyczne a reszta wyszła w praniu :D.
Do Szczyrku klasycznie dotarłem asfaltami, hehe nóżka jakoś tak średnio podawała, widocznie musiała się rozkręcić. Dla odmiany nie przejeżdżałem ścieżką rowerową ( w Szczyrku ) tylko wbiłem się na ala singielek wzdłuż Żylicy. Przyznam, że całkiem ciekawie się jechało tylko trza było uważać na szkła bo widocznie lokalesi albo jakieś przyjezdne pijaczyny upodobały sobie to miejsce do spożycia.
Po dojechaniu do Golgoty power powrócił do nóg tak więc można było zacząć spinaczkę :). Odjazd ten określiłbym dość lajtowy, początkowo kręci się asfaltem delikatnie pod górę, następnie przeradza się to szeroką leśną droge- taką niby autostradę. Jest jeden moment z deczka kamienisty ale wszystko do podjechania :). Do tego wszystkiego kręci się przy pięknych panoramkach, po prostu cud, miód i orzeszki :).












Dzień wcześniej zapowiadali nocne opady śniegu w wyższych partiach gór tak więc bacznie wypatrywałem resztek śniegu. I udało mi się  - pojedyncze  kupki leżały w  zacienionych miejscach koło schroniska i na drzewach :). Widok zacny zważywszy na porę roku :). Na Skrzycznem nie spędziłem dużo czasu gdyż za cieplutko tam nie było - wszamałem batona, popiłem izo, zrobiłem parę fotek i postanowiłem kopsnąć się na Malinowską Skałę. Przyznam się bez bicia - na Skrzycznem byłem w tym roku pierwszy raz....Poślizga mam niezły, hehe prawie jak z wpisami :D.  Z racji, ze był to mój debiut w tej okolicy z nowym amorem więc sobie nie żałowałem i dawałem ile fabryka dawała. Kurcze tak to można jeździć :), Na Malinowskiej skale krótka sesja zdjęciowa i ruszyłem w stronę Salmopolu czerwonym szlakiem. Jak zawsze próbowałem wjechać na Malinów ale jak zawsze przeszkodził mi w tym luźny kamyczek, który zbił mnie z tropu ;). Po drodze spotkałem jeszcze jednego bikera, który pytał o drogę na Baranią. Szacun dla gościa, który po 16-tej będąc za Malinowem chce jechać owy szczyt.





Resztki śniegu na Skrzycznem...


Panorama ze Skrzycznego.



Hehe kto mnie znajdzie?? Dzięki Ewa za fotke ;)






Podczas zjazdu z Malinowa wpadł mi do głowy pomysł by nie wracać asfaltami na mieszkanie tylko pojechać górami do BB. Jak zaplanowałem tak zrobiłem - wybrałem czerwony szlak przez Grabowa, Kotarz i Hyrcę. Na mapie wydawało się to jakoś blisko ale w realu się niemiłosiernie dłużyło... może to już były oznaki zmęczenia...Szlak za "ambitny' nie był, przynajmniej do Hyrcy bo później zrobiło się ciekawie - raz ostro w dół raz ostro pod górkę :). Do tego jeszcze zrŻobiło się miło, gdy po drodze spotkałem dwie sympatyczne sarenki ( czytaj dziewojki na rowerach ). Hehe od razu zaczęło się lepiej kręcić :). Żeby było wesoło to obie śmigały na Author'ach.... Oj to były miłe chwile.... :D. Nawet pochłonięty konwersacją zjechałem troszkę z planowanej trasy - haha czego się nie robi dla oj bardzo sympatycznych blondyn na Authorach :D. Oczywiście chwilę przyjemności musiałem odkupić ostrym uphilem po betonowych płytach ( zielony szlak ). Kiedyś już tamtędy jechałem ale od tego momentu szlak się dość mocno zmienił - leśnicy-szabrownicy porobili autostrady :/. Mimo wszystko szlak bardzo przyjemny, przynajmniej widokowo. Jaieś może 2 kilometry przed schroniskiem na Klimczoku miałem bliskie spotkanie 3 stopnia z małymi warchlakami...OJ zrobiło mi się cieplutko...W pierwszym momencie chciałem zrobić foto ale szybko oprzytomniałem...Pomyślałem: skoro są młode warchlaki to musi być gdzieś blisko locha, a jak wiadomo żesamice z młodymi są agresywne...Wypatrywałem, nasłuchiwałem ale nigdzie jej nie było tak więc zrobiłem troszkę hałasu by ją ostatecznie przepędzić i wolno ruszyłem dalej. Chwile grozy były... Po drodze przestrzegłem jeszcze pieszych turystów by uważali bo locha może być gdzieś w okolicy. A przy schronisku pustki...Nie wiem czy to pora ( późna ) czy pogoda troszkę zniechęciła ludziska..hmn...




Najwyraźniej ktoś stwierdził, że sztuczna choinka się przyjmie w lesie :D :D




Samojebka musi być ;)






Z Klimczoka ruszyłem na Szyndzielnie i planowałem zjeżdżać nartostradą ale jakoś w ostatniej chwili skręciłem na żółty szlak na zaporę w Wapienicy. Oj ten zjazd dał mi sporo frajdy - szybki, kręty a na samym końcu fajny singielek po korzonkach. Po prostu bajka. Później to już klasyka klasyki czyli asfaltami przez bielską PROmenadę ( hehe czytaj ścieżka rowerowa koło lotniska ). A że po fajnym tripie należy się nagroda to...zahaczyłem jeszcze o ZWM ( Stary Rynek ) i uczciłem wszystko czeskim piwkiem :).







Reasumując: to była jak najbardziej udana majówka :). Wykręciłem prawie 400 kilometrów i niespełna 8 tysięcy w pionie. Pokręciłem w doborowym towarzystwie bawiąc się przy tym po wsze czasy :). Oby każda majówka była taka!!!




Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
94.55 km 41.00 km teren
07:40 h 12.33 km/h:
Maks. pr.:76.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3159 m
Kalorie: 2284 kcal

Jałowiec vol. 2

Piątek, 2 maja 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 3

Drugie dzień majówki był już stricte terenowy :). Zgadałem się z K4r3l'em na powtórkę z rozrywki a mianowicie na powtórny atak na Jałowiec :). Za pierwszym razem owy szczyt zdobyliśmy w deszczu ( 3 fale ) więc tym razem chcieliśmy się troszkę ponapawać widoczkami.  Prognozy były całkiem obiecujące , co prawda jakiś tam leciutki, przelotny deszczyk zapowiadali ale co tam - trza być optymistą :). Pierwotny zarys trasy znacząco się nie różnił od poprzedniego jednak końcówka miała być już inna. Hehe wiadomo, że początkowe plany lubią się zmieniać, tak więc nie mogło być i tym razem inaczej. Ale od początku.... :) .
Na pierwszy ogień poszedł fajny singielek wzdłuż Wieprzówki w Andrychowie. Mimo, że jest on prawie że płaski to kręci się wybornie. Następnie, można by rzec już klasycznie, pojechaliśmy na Leskowiec serduszkowym szlakiem. Kurcze troszkę się obawiałem na dzień dobry tego podjazdu po dzień wcześniej wykręciłem 200 km i nie chciałem się zbytnio forsować bo traska krótka i lekka nie była :). Hehe tempo może nie było za ostre ale wszystko wyjechane :). W schronisku nie zatrzymywaliśmy się tylko od razu pokręciliśmy na szczyt Leskowca, żeby obgadać opcję zjazdu :). Tak, tak, trasa się w zasadzie tworzyła cały czas mimo, że wstępne założenia były :). Mieliśmy dwie opcje zjechania do Krzeszowa -żółtym albo czerwonym szlakiem. Wybraliśmy chyba tą lepsza opcje - czerwony. Szlak sprawdzony, dostarczający mnóstwo fanu. Heheh oczywiście wieczna, drogowa rzeka nie wyschła pozwalając nam choć troszkę wyczyścić opony ;).








W Krzeszowie narodził się pomysł, żeby zahaczyć jeszcze o Żurawnicę czyli klarował się kolejny fajny podjazd zielonym szlakiem . Przyznam się, że w tę stronę jeszcze nie jechałem, zazwyczaj zjeżdżałem nim jadąc czerwonym z Zembrzyc. Jednak do samego końca szlaku nie jechaliśmy tylko wbiliśmy się na czarny szlak rowerowy by zaoszczędzić trochę czasu. Widoczki z Błąchutówki wymiatały. Kurcze człek tak blisko mieszka a nigdy nie był w tych terenach...






Hehe dzięki bogu, że noszę okulary bo miałbym pięknie zafajdane oko :D



W Stryszawie trzeba było  pouzupełniać zapasy bo był to już ostatnie sklep na trasie przed schroniskiem Opaczne. Po podładowaniu baterii ruszyliśmy tak jak w zeszłym roku czyli niebieskim na Przełęcz Przysłop. No i było by nadal pięknie gdyby nie....nadciągająca burza i lekkie opady. Już myśleliśmy, że jest to jakaś klątwa Jałowca :).  Na przełęczy podjęliśmy decyzję, że mimo niepewnej pogody spróbujemy zaatakować nasz główny cel. Jednak tym razem wybraliśmy inną trasę niż ostatnio a mianowicie od razu wbić się na żółty szlak. Początkowo było sporo butowania ale za Kiczorą zaczął się już superowy odcinek - raz w dół raz lekko pod górkę ale cały czas pasmem. Po prostu bomba :). A do tego jeszcze 2 burze w dolinach - klimacik był przedni.




Żółty widokowo wymiata - w tle Babiczka :)





Oczywistą oczywistością ;) było odwiedzenie schroniska Opaczne i wszamanie...pomidorówki :D. Hehe można by to nazwać już zwyczajem... jednym z dwóch - drugim był deszcz :D. Jak nigdy omówiłem sobie piwka ale po poprzednim dniu ( 200 km na szosie ) miałem złe doświadczenia ( brak mocy po złocistym ;) ). Po paru metrach pogoda się wyklarowała i szczyt Jałowca zdobyliśmy już w dość dobrych warunkach atmo. Hehe oczywiście lampy nie było ale przynajmniej było coś widać i to całkiem ładnie :).




Panorama z Jałowca.


Jest i Babiczka





Ludzi na Jałowcu nawet dość sporo było - hehe człek nie przyzwyczajony. Przyszła pora na powrót. I podobnie jak w zeszłym roku, czyli zjeżdżaliśmy niebieskim szlakiem lecz tym razem do do Przełęczy Cicha, gdzie wjechaliśmy na czerwoną rowerówkę. Później wbiliśmy się na zielony szlak do Huciska. Co najlepsze już kiedyś tym szlakiem jechałem ale w przeciwną stronę. A że było Nam mało podjazdów do dorzuciliśmy sobie chyba najostrzejszy podjazd w okolicy a mianowicie uphill na Czeretnik. Oj lubię ten odcinek - potrafi rozgrzać a dokładnie przegrzać :D Hehe stawiam 4-paka szossowcowi, który nam wyjedzie :).





Na niebieskim...


Początek uphillu na Czeretnik.



Ze Ślemienia ruszyliśmy w stronę Gibasów - hehe no bo uphillów było z deczka mało. Trasę poleciła nam nasza wspólna znajoma - miał być lajtowy podjazd drogą zwózkową. No ja nie wiem ale dziełcha musi mieć niezłe łydy skoro wszystko podjechała bo my większość prowadziliśmy. Może też przyczyną butowania były nawałnica z przed paru godzin, gdyż droga zamieniła się w jedną wielką rynnę usłaną luźnymi kamieniami i gałęźmi. Wracając jeszcze do nawałnicy to musiało być ostro bo miejscami gradu było po kostki...




Troszkę tego gradu spadło... :)





A po ostrym butowaniu przyszła pora na piękny krajobraz po burzy - widok z Gibasów powalił na kolana ( patrz zdj. niżej ). Czas gonił nieubłaganie  więc nie zastanawialiśmy się zbytnio i zjechaliśmy drogą zwózkową do Kocierza Rychwałdzkiego. Tam też narodził się kolejny szatański pomysł by na sam koniec zaserwować sobie...kultową ulice widokową :).  Tempo może za ostre nie było ale w sumie juz ponad 2K w nogach było :). 




Babiczka z Gibasów.


Zjazd z Kocierza już asfaltem ale za to w niezłym tempie - heh zawsze jakoś tam dostaję powera :).

Reasumując: mimo, ze pogoda chciała nam po raz drugi spłatać figla, udało się w zacnych warunkach zdobyć Jałowiec :) . Tym razem było zdecydowanie więcej podjazdów a co za tym idzie więcej fanu :). Trip pierwsza klasa ale mam nadzieję, że uda nam się w końcu zdobyć ten szczyt w perfekcyjnej pogodzie i przejrzystości powietrza bo widoczki są genialne. Dzięki Kuba za super trip!!!

P.S. Kurcze nie sądziłem, że dzień po zrobieniu 200 km. będę miał tyle siły, by wykręcić prawie 100 kilometrów w górach. Progres jest :).






Dane wyjazdu:
212.00 km 2.00 km teren
09:21 h 22.67 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2200 m
Kalorie: 4600 kcal

Namiastka Jury czyli pierwsze 200 w tym roku :)

Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 26.05.2014 | Komentarze 4

Przyszła pora w końcu na coś dłuższego :)  bo TdT zbliża się nieubłaganie a bez porządnego treningu się tego nie zrobi ;). Tak więc trzeba było na dzień dobry wykręcić jakieś 200 by nóżki się przyzwyczajały do dłuższych dystansów. Długo myślałem, gdzie by tu pojechać...Na pierwszy dłuższy trip nie chciałem robić górskich tras więc z góry założyłem, że będą to raczej tereny nizinne. Myślałem o śląsku ale po przestudiowaniu map stwierdziłem, ze za dużo tam ekspresówek i dwu-pasów więc trzeba było coś innego wykombinować...A że od dłuższego czasu chodziła mi po głowie Jura...więc postanowiłem jej choć trochę liznąć :). Wpierw rozważałem Ogrodzieniec ale pomysł szybko przepadł po przeliczeniu kilometrów ;). Tak więc padło na Ojców i okolice :). I to był szczał w  dziesiątkę. Trasę wyznaczyłem dość szybko, rzekłbym nawet pioruńsko szybko :D. Pomogła mi przy tym troszkę Ewa ( efff ), doradzając  odwiedzenie Dolinek Krakowskich :).  A zapomniałbym dodać, że startowałem nie z Bielska a z domu rodzinnego tj. Czańca ;).
To może tyle tytułem wstępu ;). Przejdźmy do samej trasy... :)

Jako ze dzień już długi, nie startowałem o jakiejś wczesnej porze, heh np o świcie :D.  Klasycznie na pierwszy rzut poszedł Zator i Babice - kręciło się tam fajnie bo prawie cały czas lekko w dół :). Za Babicami zaczęła się już zabawa z mapą, hehe. W Kwaczale skręciłem w lewo na Czarną Górę i Rogulice. Fajne okolice - sporo łagodnych podjazdów i urokliwych wąskich uliczek. Następnie przeciąłem A4 i pokręciłem w stronę zamku w Rudnie :). Oj jak pierwszy raz go zobaczyłem kiedyś tam z oddali to wiedziałem, że muszę go nawiedzić :). Budowla robi wrażenie!! Szkoda tylko, albo nie szkoda ;), że jest zamknięty dla zwiedzających ze względu na prace konserwatorskie i odbudowę fragmentów zamku. Jednak ja nie mogłem się powstrzymać i wspiąłem się w spdekach po mikrodrabinie na mury by troszkę pofocić i ponapawać się widoczkami.  Jak skończą prace to zamek będzie się prezentował prze genialnie - oby jak najszybciej :).




Klasyczne mgiełki za Wieprzem.


Zamek już widać ;). Szkoda tylko, ze mgły się nie podniosły po panoramka na zachód była by piękna :).




Odrobina MTB ;)




Hehe jako że nie chciało mi się wracać kawałek tą samą drogą postanowiłem w slickach zaliczyć troszkę terenu :). Przyznam się bez bicia, że w paru miejscach zrobiło mi się cieplutko, gdy przednie koło traciło przyczepność ;). Po zjechaniu na asfalt dostrzegłem mnogość szlaków rowerowych - pomyślałem:  toż to przecie prawdziwy raj dla rowerzystów :). Jednak czas troszkę gonił więc postanowiłem dłużej nie studiować owych szlaków. Ruszyłem przez Tenczynek w stronę Krzeszowic. Miałem się tam nie zatrzymywać ale jakoś zaintrygowała mnie ta miejscowość i postanowiłem ją trochę spenetrować ;). I co mogę o niej powiedzieć??  Bardzo ładne miasteczko z urokliwym mikro ryneczkiem. Były tam jeszcze jakieś pałace w parku ale postanowiłem sobie je zostawić na inny trip. W miedzy czasie, całkiem przypadkowo zauważyłem cukiernie, a że ze mnie straszny łasuch nie mogłem sobie odmówić ciacha :).




Tras co nie miara :)



Zdjęcie roku, a dokładnie praca roku!!! Kto chce się dorobić gigantycznych pieniędzy zapraszam na zbiory/połowy ;)


Jest i ciacho ;)



Po słodkiej przyjemności przyszła pora na kolejne kilometry. Zatem ruszyłem w stronę Dolinek Krakowskich wąskimi i mega spokojnymi uliczkami, taki w sam raz pod szosowe kręcenie :). A same dolinki??? Jak dla mnie bomba!!! Zerowy ruch, ładne widoczki na skałki, spokój, cisza - rewelacja!! Polecam każdemu te tereny!!! Żeby nie było- to nie są za płaskie tereny!! Dwa podjazdy potrafiły wylać troszkę potu :). Po sielankowym odcinku przyszła pora na mniej kolorowe fragmenty czyli jazdę przy dużym ruchu ale z drugiej strony co się dziwić....Przecież mieliśmy wtedy majówkę i każdy chciał w pełni wykorzystać ładną pogodę. Do momentu zjechania z 94-ki bikerów było jak na lekarstwo, potem to już co kawałek trza było pozdrawiać i witać się z szanownymi posiadaczami dwóch kółek  ;). 







Przyznam się bez bicia - nie przygotowałem się do wyjazdu - mam tu na myśli zabytki/ciekawe miejsca, no może poza zamkiem w Rudnie czy tam Tenczynie. Tak więc dopiero po wjechaniu do  Ojcowskiego Parku Narodowego dorwałem mapę i przestudiowałem na szybkości co by tu można było zobaczyć. I tak na pierwszy ogień poszedł Zamek Piaskowa Skała. Oj ludu to tam było jak mrówków :D - wszędzie te ludziska. Nie udało mi się nawet wejść na dziedziniec z rowerem tak więc zostawiłem rower na zewnątrz i wskoczyłem do środka zrobić szybkie foto. Z chęcią tam powrócę ale na pewno nie przez weekend a tym bardziej długi weekend :).




Jest i Maczuga Herculesa










Następnie ruszyłem w stronę Ojcowa, gdzie planowałem coś wszamać, hehe że niby taki obiad :). Jak szybko tam dojechałem, tak szybko stamtąd wyjechałem - cenu mnie rozwaliły!!! Niestety nie zobaczyłem tam wszystkiego ciekawego ale zapewne powrócę tam jeszcze nie raz. Na koniec Ojcowskiego Parku Narodowego zaliczyłem jeszcze fajny brukowany podjazd ( nie za mocny ale zawsze coś ).  W Czajowicach nie wytrzymałem i zatrzymałem się w pierwszym napotkanym zajeździe na obiad - hehe tam już ceny były przystępne. I tak oto popijając sobie piwko i przegryzając gołąbka dostałem telefon od Karela - Funio jest w okolicy tj. w Ojcowie. Szybki esesman i już z Tomkiem jesteśmy ugadanie w Krzeszowicach :).  Hehe po piwku tak fajnie mi się jechało, że....zjechałem zdeczka z planowanej trasy a co za tym idzie musiałem troszkę nadrobić i to po głównych drogach :/. Nie wiem czy ja tak wolno jechałem, czy to ta pomyłka ale Funio był pierwszy w miasteczku, skurczybyk wyprzedził mnie o jakieś 10/15 minut :). Z racji, ze byłem ugadany z Ewą pokręciliśmy z Tomkiem do Tenczynka, gdzie waćpana stacjonowała z koleżanką. Heheh skończyło się na wspólnym piwku w altanie - żeby nie było spożywała tylko płec piękna inaczej czyli ja, Funio i wujek Anny ( koleżanki Ewy ). Oj te drugie piwko już mnie totalnie rozleniwiło a tu ledwo ponad 130 km zrobione. Postanowiłem zatem jaworznicką ekipę odprowadzić do domu - hehe zawsze to weselej i dodatkowe kilometry ;). Za przewodników robiły dziewczyny i tak oto zaliczyłem troszkę terenu. Ja to jeszcze jakoś wyglądałem ale Funio na szosie leśną droga już nie za bardzo :D :D. Tempo mieliśmy spokojne, takie w sam raz na pogaduszki :).






Funio co tam chowasz???



I tak oto mijały kolejne miłe kilometry, jednak przyszedł czas pożegnań. Wpierw pożegnaliśmy się z dziewczynami gdyż Tomek chciał mnie jeszcze odprowadzić do dobrze mi znanych terenów ;).  Jeszcze przez pożegnaniem jedno piwko i miałem już dość kręcenia - życie uszło z nóg ;). Jakoś się pozbierałem i ruszyłem samotnie w stronę domu. Oj nóżki już nie podawały tak jak na początku...Jazda na 1/3 gwizdka. W Kętach spotkałem jeszcze znajomych, podładowałem baterie i ostanie kilometry były już zdecydowanie lepsze.

Dzięki wielkie na tripa, za kupę śmiechu i miłe towarzystwo!! Hehe miało być samotnie a wyszło jak zawsze ;). Jeszcze raz Dzięki Wielkie!!!