Proud member of bbRiderZ

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakubiszon z miasteczka Czaniec / Bielsko-Biała. Mam przejechane 52087.82 kilometrów w tym 2592.35 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakubiszon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2014

Dystans całkowity:1014.47 km (w terenie 213.60 km; 21.06%)
Czas w ruchu:57:14
Średnia prędkość:17.73 km/h
Maksymalna prędkość:76.70 km/h
Suma podjazdów:22616 m
Suma kalorii:19355 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:78.04 km i 4h 24m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
69.75 km 39.00 km teren
04:48 h 14.53 km/h:
Maks. pr.:59.60 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3814 m
Kalorie: 1657 kcal

Skrzyczne-Klimczok czyli terenowe zakończenie majówki :)

Niedziela, 4 maja 2014 · dodano: 12.06.2014 | Komentarze 4

Pierwotny plan zakładał zrobienie tej trasy 3 maja ale po primo po dwóch dniach jazdy bolało mnie dosłownie wszystko a po secundo pogoda się totalnie spaprała - ochłodzenie i deszcze a w górach nawet śnieg. Tak też wybrałem niedzielę, żeby jakoś ładnie zakończyć tegoroczną majówkę :).  Oczywiście miałem wyjechać rano ale...jak zawsze mi zeszło i dosiadłem Białego Rumaka dopiero chwilę po 12-tej :D. Troszkę skłamałem na wstępie pisząc o planie na tą trasę bo w zasadzie planowałem tylko Skrzyczne a reszta wyszła w praniu :D.
Do Szczyrku klasycznie dotarłem asfaltami, hehe nóżka jakoś tak średnio podawała, widocznie musiała się rozkręcić. Dla odmiany nie przejeżdżałem ścieżką rowerową ( w Szczyrku ) tylko wbiłem się na ala singielek wzdłuż Żylicy. Przyznam, że całkiem ciekawie się jechało tylko trza było uważać na szkła bo widocznie lokalesi albo jakieś przyjezdne pijaczyny upodobały sobie to miejsce do spożycia.
Po dojechaniu do Golgoty power powrócił do nóg tak więc można było zacząć spinaczkę :). Odjazd ten określiłbym dość lajtowy, początkowo kręci się asfaltem delikatnie pod górę, następnie przeradza się to szeroką leśną droge- taką niby autostradę. Jest jeden moment z deczka kamienisty ale wszystko do podjechania :). Do tego wszystkiego kręci się przy pięknych panoramkach, po prostu cud, miód i orzeszki :).












Dzień wcześniej zapowiadali nocne opady śniegu w wyższych partiach gór tak więc bacznie wypatrywałem resztek śniegu. I udało mi się  - pojedyncze  kupki leżały w  zacienionych miejscach koło schroniska i na drzewach :). Widok zacny zważywszy na porę roku :). Na Skrzycznem nie spędziłem dużo czasu gdyż za cieplutko tam nie było - wszamałem batona, popiłem izo, zrobiłem parę fotek i postanowiłem kopsnąć się na Malinowską Skałę. Przyznam się bez bicia - na Skrzycznem byłem w tym roku pierwszy raz....Poślizga mam niezły, hehe prawie jak z wpisami :D.  Z racji, ze był to mój debiut w tej okolicy z nowym amorem więc sobie nie żałowałem i dawałem ile fabryka dawała. Kurcze tak to można jeździć :), Na Malinowskiej skale krótka sesja zdjęciowa i ruszyłem w stronę Salmopolu czerwonym szlakiem. Jak zawsze próbowałem wjechać na Malinów ale jak zawsze przeszkodził mi w tym luźny kamyczek, który zbił mnie z tropu ;). Po drodze spotkałem jeszcze jednego bikera, który pytał o drogę na Baranią. Szacun dla gościa, który po 16-tej będąc za Malinowem chce jechać owy szczyt.





Resztki śniegu na Skrzycznem...


Panorama ze Skrzycznego.



Hehe kto mnie znajdzie?? Dzięki Ewa za fotke ;)






Podczas zjazdu z Malinowa wpadł mi do głowy pomysł by nie wracać asfaltami na mieszkanie tylko pojechać górami do BB. Jak zaplanowałem tak zrobiłem - wybrałem czerwony szlak przez Grabowa, Kotarz i Hyrcę. Na mapie wydawało się to jakoś blisko ale w realu się niemiłosiernie dłużyło... może to już były oznaki zmęczenia...Szlak za "ambitny' nie był, przynajmniej do Hyrcy bo później zrobiło się ciekawie - raz ostro w dół raz ostro pod górkę :). Do tego jeszcze zrŻobiło się miło, gdy po drodze spotkałem dwie sympatyczne sarenki ( czytaj dziewojki na rowerach ). Hehe od razu zaczęło się lepiej kręcić :). Żeby było wesoło to obie śmigały na Author'ach.... Oj to były miłe chwile.... :D. Nawet pochłonięty konwersacją zjechałem troszkę z planowanej trasy - haha czego się nie robi dla oj bardzo sympatycznych blondyn na Authorach :D. Oczywiście chwilę przyjemności musiałem odkupić ostrym uphilem po betonowych płytach ( zielony szlak ). Kiedyś już tamtędy jechałem ale od tego momentu szlak się dość mocno zmienił - leśnicy-szabrownicy porobili autostrady :/. Mimo wszystko szlak bardzo przyjemny, przynajmniej widokowo. Jaieś może 2 kilometry przed schroniskiem na Klimczoku miałem bliskie spotkanie 3 stopnia z małymi warchlakami...OJ zrobiło mi się cieplutko...W pierwszym momencie chciałem zrobić foto ale szybko oprzytomniałem...Pomyślałem: skoro są młode warchlaki to musi być gdzieś blisko locha, a jak wiadomo żesamice z młodymi są agresywne...Wypatrywałem, nasłuchiwałem ale nigdzie jej nie było tak więc zrobiłem troszkę hałasu by ją ostatecznie przepędzić i wolno ruszyłem dalej. Chwile grozy były... Po drodze przestrzegłem jeszcze pieszych turystów by uważali bo locha może być gdzieś w okolicy. A przy schronisku pustki...Nie wiem czy to pora ( późna ) czy pogoda troszkę zniechęciła ludziska..hmn...




Najwyraźniej ktoś stwierdził, że sztuczna choinka się przyjmie w lesie :D :D




Samojebka musi być ;)






Z Klimczoka ruszyłem na Szyndzielnie i planowałem zjeżdżać nartostradą ale jakoś w ostatniej chwili skręciłem na żółty szlak na zaporę w Wapienicy. Oj ten zjazd dał mi sporo frajdy - szybki, kręty a na samym końcu fajny singielek po korzonkach. Po prostu bajka. Później to już klasyka klasyki czyli asfaltami przez bielską PROmenadę ( hehe czytaj ścieżka rowerowa koło lotniska ). A że po fajnym tripie należy się nagroda to...zahaczyłem jeszcze o ZWM ( Stary Rynek ) i uczciłem wszystko czeskim piwkiem :).







Reasumując: to była jak najbardziej udana majówka :). Wykręciłem prawie 400 kilometrów i niespełna 8 tysięcy w pionie. Pokręciłem w doborowym towarzystwie bawiąc się przy tym po wsze czasy :). Oby każda majówka była taka!!!




Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
94.55 km 41.00 km teren
07:40 h 12.33 km/h:
Maks. pr.:76.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3159 m
Kalorie: 2284 kcal

Jałowiec vol. 2

Piątek, 2 maja 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 3

Drugie dzień majówki był już stricte terenowy :). Zgadałem się z K4r3l'em na powtórkę z rozrywki a mianowicie na powtórny atak na Jałowiec :). Za pierwszym razem owy szczyt zdobyliśmy w deszczu ( 3 fale ) więc tym razem chcieliśmy się troszkę ponapawać widoczkami.  Prognozy były całkiem obiecujące , co prawda jakiś tam leciutki, przelotny deszczyk zapowiadali ale co tam - trza być optymistą :). Pierwotny zarys trasy znacząco się nie różnił od poprzedniego jednak końcówka miała być już inna. Hehe wiadomo, że początkowe plany lubią się zmieniać, tak więc nie mogło być i tym razem inaczej. Ale od początku.... :) .
Na pierwszy ogień poszedł fajny singielek wzdłuż Wieprzówki w Andrychowie. Mimo, że jest on prawie że płaski to kręci się wybornie. Następnie, można by rzec już klasycznie, pojechaliśmy na Leskowiec serduszkowym szlakiem. Kurcze troszkę się obawiałem na dzień dobry tego podjazdu po dzień wcześniej wykręciłem 200 km i nie chciałem się zbytnio forsować bo traska krótka i lekka nie była :). Hehe tempo może nie było za ostre ale wszystko wyjechane :). W schronisku nie zatrzymywaliśmy się tylko od razu pokręciliśmy na szczyt Leskowca, żeby obgadać opcję zjazdu :). Tak, tak, trasa się w zasadzie tworzyła cały czas mimo, że wstępne założenia były :). Mieliśmy dwie opcje zjechania do Krzeszowa -żółtym albo czerwonym szlakiem. Wybraliśmy chyba tą lepsza opcje - czerwony. Szlak sprawdzony, dostarczający mnóstwo fanu. Heheh oczywiście wieczna, drogowa rzeka nie wyschła pozwalając nam choć troszkę wyczyścić opony ;).








W Krzeszowie narodził się pomysł, żeby zahaczyć jeszcze o Żurawnicę czyli klarował się kolejny fajny podjazd zielonym szlakiem . Przyznam się, że w tę stronę jeszcze nie jechałem, zazwyczaj zjeżdżałem nim jadąc czerwonym z Zembrzyc. Jednak do samego końca szlaku nie jechaliśmy tylko wbiliśmy się na czarny szlak rowerowy by zaoszczędzić trochę czasu. Widoczki z Błąchutówki wymiatały. Kurcze człek tak blisko mieszka a nigdy nie był w tych terenach...






Hehe dzięki bogu, że noszę okulary bo miałbym pięknie zafajdane oko :D



W Stryszawie trzeba było  pouzupełniać zapasy bo był to już ostatnie sklep na trasie przed schroniskiem Opaczne. Po podładowaniu baterii ruszyliśmy tak jak w zeszłym roku czyli niebieskim na Przełęcz Przysłop. No i było by nadal pięknie gdyby nie....nadciągająca burza i lekkie opady. Już myśleliśmy, że jest to jakaś klątwa Jałowca :).  Na przełęczy podjęliśmy decyzję, że mimo niepewnej pogody spróbujemy zaatakować nasz główny cel. Jednak tym razem wybraliśmy inną trasę niż ostatnio a mianowicie od razu wbić się na żółty szlak. Początkowo było sporo butowania ale za Kiczorą zaczął się już superowy odcinek - raz w dół raz lekko pod górkę ale cały czas pasmem. Po prostu bomba :). A do tego jeszcze 2 burze w dolinach - klimacik był przedni.




Żółty widokowo wymiata - w tle Babiczka :)





Oczywistą oczywistością ;) było odwiedzenie schroniska Opaczne i wszamanie...pomidorówki :D. Hehe można by to nazwać już zwyczajem... jednym z dwóch - drugim był deszcz :D. Jak nigdy omówiłem sobie piwka ale po poprzednim dniu ( 200 km na szosie ) miałem złe doświadczenia ( brak mocy po złocistym ;) ). Po paru metrach pogoda się wyklarowała i szczyt Jałowca zdobyliśmy już w dość dobrych warunkach atmo. Hehe oczywiście lampy nie było ale przynajmniej było coś widać i to całkiem ładnie :).




Panorama z Jałowca.


Jest i Babiczka





Ludzi na Jałowcu nawet dość sporo było - hehe człek nie przyzwyczajony. Przyszła pora na powrót. I podobnie jak w zeszłym roku, czyli zjeżdżaliśmy niebieskim szlakiem lecz tym razem do do Przełęczy Cicha, gdzie wjechaliśmy na czerwoną rowerówkę. Później wbiliśmy się na zielony szlak do Huciska. Co najlepsze już kiedyś tym szlakiem jechałem ale w przeciwną stronę. A że było Nam mało podjazdów do dorzuciliśmy sobie chyba najostrzejszy podjazd w okolicy a mianowicie uphill na Czeretnik. Oj lubię ten odcinek - potrafi rozgrzać a dokładnie przegrzać :D Hehe stawiam 4-paka szossowcowi, który nam wyjedzie :).





Na niebieskim...


Początek uphillu na Czeretnik.



Ze Ślemienia ruszyliśmy w stronę Gibasów - hehe no bo uphillów było z deczka mało. Trasę poleciła nam nasza wspólna znajoma - miał być lajtowy podjazd drogą zwózkową. No ja nie wiem ale dziełcha musi mieć niezłe łydy skoro wszystko podjechała bo my większość prowadziliśmy. Może też przyczyną butowania były nawałnica z przed paru godzin, gdyż droga zamieniła się w jedną wielką rynnę usłaną luźnymi kamieniami i gałęźmi. Wracając jeszcze do nawałnicy to musiało być ostro bo miejscami gradu było po kostki...




Troszkę tego gradu spadło... :)





A po ostrym butowaniu przyszła pora na piękny krajobraz po burzy - widok z Gibasów powalił na kolana ( patrz zdj. niżej ). Czas gonił nieubłaganie  więc nie zastanawialiśmy się zbytnio i zjechaliśmy drogą zwózkową do Kocierza Rychwałdzkiego. Tam też narodził się kolejny szatański pomysł by na sam koniec zaserwować sobie...kultową ulice widokową :).  Tempo może za ostre nie było ale w sumie juz ponad 2K w nogach było :). 




Babiczka z Gibasów.


Zjazd z Kocierza już asfaltem ale za to w niezłym tempie - heh zawsze jakoś tam dostaję powera :).

Reasumując: mimo, ze pogoda chciała nam po raz drugi spłatać figla, udało się w zacnych warunkach zdobyć Jałowiec :) . Tym razem było zdecydowanie więcej podjazdów a co za tym idzie więcej fanu :). Trip pierwsza klasa ale mam nadzieję, że uda nam się w końcu zdobyć ten szczyt w perfekcyjnej pogodzie i przejrzystości powietrza bo widoczki są genialne. Dzięki Kuba za super trip!!!

P.S. Kurcze nie sądziłem, że dzień po zrobieniu 200 km. będę miał tyle siły, by wykręcić prawie 100 kilometrów w górach. Progres jest :).






Dane wyjazdu:
212.00 km 2.00 km teren
09:21 h 22.67 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2200 m
Kalorie: 4600 kcal

Namiastka Jury czyli pierwsze 200 w tym roku :)

Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 26.05.2014 | Komentarze 4

Przyszła pora w końcu na coś dłuższego :)  bo TdT zbliża się nieubłaganie a bez porządnego treningu się tego nie zrobi ;). Tak więc trzeba było na dzień dobry wykręcić jakieś 200 by nóżki się przyzwyczajały do dłuższych dystansów. Długo myślałem, gdzie by tu pojechać...Na pierwszy dłuższy trip nie chciałem robić górskich tras więc z góry założyłem, że będą to raczej tereny nizinne. Myślałem o śląsku ale po przestudiowaniu map stwierdziłem, ze za dużo tam ekspresówek i dwu-pasów więc trzeba było coś innego wykombinować...A że od dłuższego czasu chodziła mi po głowie Jura...więc postanowiłem jej choć trochę liznąć :). Wpierw rozważałem Ogrodzieniec ale pomysł szybko przepadł po przeliczeniu kilometrów ;). Tak więc padło na Ojców i okolice :). I to był szczał w  dziesiątkę. Trasę wyznaczyłem dość szybko, rzekłbym nawet pioruńsko szybko :D. Pomogła mi przy tym troszkę Ewa ( efff ), doradzając  odwiedzenie Dolinek Krakowskich :).  A zapomniałbym dodać, że startowałem nie z Bielska a z domu rodzinnego tj. Czańca ;).
To może tyle tytułem wstępu ;). Przejdźmy do samej trasy... :)

Jako ze dzień już długi, nie startowałem o jakiejś wczesnej porze, heh np o świcie :D.  Klasycznie na pierwszy rzut poszedł Zator i Babice - kręciło się tam fajnie bo prawie cały czas lekko w dół :). Za Babicami zaczęła się już zabawa z mapą, hehe. W Kwaczale skręciłem w lewo na Czarną Górę i Rogulice. Fajne okolice - sporo łagodnych podjazdów i urokliwych wąskich uliczek. Następnie przeciąłem A4 i pokręciłem w stronę zamku w Rudnie :). Oj jak pierwszy raz go zobaczyłem kiedyś tam z oddali to wiedziałem, że muszę go nawiedzić :). Budowla robi wrażenie!! Szkoda tylko, albo nie szkoda ;), że jest zamknięty dla zwiedzających ze względu na prace konserwatorskie i odbudowę fragmentów zamku. Jednak ja nie mogłem się powstrzymać i wspiąłem się w spdekach po mikrodrabinie na mury by troszkę pofocić i ponapawać się widoczkami.  Jak skończą prace to zamek będzie się prezentował prze genialnie - oby jak najszybciej :).




Klasyczne mgiełki za Wieprzem.


Zamek już widać ;). Szkoda tylko, ze mgły się nie podniosły po panoramka na zachód była by piękna :).




Odrobina MTB ;)




Hehe jako że nie chciało mi się wracać kawałek tą samą drogą postanowiłem w slickach zaliczyć troszkę terenu :). Przyznam się bez bicia, że w paru miejscach zrobiło mi się cieplutko, gdy przednie koło traciło przyczepność ;). Po zjechaniu na asfalt dostrzegłem mnogość szlaków rowerowych - pomyślałem:  toż to przecie prawdziwy raj dla rowerzystów :). Jednak czas troszkę gonił więc postanowiłem dłużej nie studiować owych szlaków. Ruszyłem przez Tenczynek w stronę Krzeszowic. Miałem się tam nie zatrzymywać ale jakoś zaintrygowała mnie ta miejscowość i postanowiłem ją trochę spenetrować ;). I co mogę o niej powiedzieć??  Bardzo ładne miasteczko z urokliwym mikro ryneczkiem. Były tam jeszcze jakieś pałace w parku ale postanowiłem sobie je zostawić na inny trip. W miedzy czasie, całkiem przypadkowo zauważyłem cukiernie, a że ze mnie straszny łasuch nie mogłem sobie odmówić ciacha :).




Tras co nie miara :)



Zdjęcie roku, a dokładnie praca roku!!! Kto chce się dorobić gigantycznych pieniędzy zapraszam na zbiory/połowy ;)


Jest i ciacho ;)



Po słodkiej przyjemności przyszła pora na kolejne kilometry. Zatem ruszyłem w stronę Dolinek Krakowskich wąskimi i mega spokojnymi uliczkami, taki w sam raz pod szosowe kręcenie :). A same dolinki??? Jak dla mnie bomba!!! Zerowy ruch, ładne widoczki na skałki, spokój, cisza - rewelacja!! Polecam każdemu te tereny!!! Żeby nie było- to nie są za płaskie tereny!! Dwa podjazdy potrafiły wylać troszkę potu :). Po sielankowym odcinku przyszła pora na mniej kolorowe fragmenty czyli jazdę przy dużym ruchu ale z drugiej strony co się dziwić....Przecież mieliśmy wtedy majówkę i każdy chciał w pełni wykorzystać ładną pogodę. Do momentu zjechania z 94-ki bikerów było jak na lekarstwo, potem to już co kawałek trza było pozdrawiać i witać się z szanownymi posiadaczami dwóch kółek  ;). 







Przyznam się bez bicia - nie przygotowałem się do wyjazdu - mam tu na myśli zabytki/ciekawe miejsca, no może poza zamkiem w Rudnie czy tam Tenczynie. Tak więc dopiero po wjechaniu do  Ojcowskiego Parku Narodowego dorwałem mapę i przestudiowałem na szybkości co by tu można było zobaczyć. I tak na pierwszy ogień poszedł Zamek Piaskowa Skała. Oj ludu to tam było jak mrówków :D - wszędzie te ludziska. Nie udało mi się nawet wejść na dziedziniec z rowerem tak więc zostawiłem rower na zewnątrz i wskoczyłem do środka zrobić szybkie foto. Z chęcią tam powrócę ale na pewno nie przez weekend a tym bardziej długi weekend :).




Jest i Maczuga Herculesa










Następnie ruszyłem w stronę Ojcowa, gdzie planowałem coś wszamać, hehe że niby taki obiad :). Jak szybko tam dojechałem, tak szybko stamtąd wyjechałem - cenu mnie rozwaliły!!! Niestety nie zobaczyłem tam wszystkiego ciekawego ale zapewne powrócę tam jeszcze nie raz. Na koniec Ojcowskiego Parku Narodowego zaliczyłem jeszcze fajny brukowany podjazd ( nie za mocny ale zawsze coś ).  W Czajowicach nie wytrzymałem i zatrzymałem się w pierwszym napotkanym zajeździe na obiad - hehe tam już ceny były przystępne. I tak oto popijając sobie piwko i przegryzając gołąbka dostałem telefon od Karela - Funio jest w okolicy tj. w Ojcowie. Szybki esesman i już z Tomkiem jesteśmy ugadanie w Krzeszowicach :).  Hehe po piwku tak fajnie mi się jechało, że....zjechałem zdeczka z planowanej trasy a co za tym idzie musiałem troszkę nadrobić i to po głównych drogach :/. Nie wiem czy ja tak wolno jechałem, czy to ta pomyłka ale Funio był pierwszy w miasteczku, skurczybyk wyprzedził mnie o jakieś 10/15 minut :). Z racji, ze byłem ugadany z Ewą pokręciliśmy z Tomkiem do Tenczynka, gdzie waćpana stacjonowała z koleżanką. Heheh skończyło się na wspólnym piwku w altanie - żeby nie było spożywała tylko płec piękna inaczej czyli ja, Funio i wujek Anny ( koleżanki Ewy ). Oj te drugie piwko już mnie totalnie rozleniwiło a tu ledwo ponad 130 km zrobione. Postanowiłem zatem jaworznicką ekipę odprowadzić do domu - hehe zawsze to weselej i dodatkowe kilometry ;). Za przewodników robiły dziewczyny i tak oto zaliczyłem troszkę terenu. Ja to jeszcze jakoś wyglądałem ale Funio na szosie leśną droga już nie za bardzo :D :D. Tempo mieliśmy spokojne, takie w sam raz na pogaduszki :).






Funio co tam chowasz???



I tak oto mijały kolejne miłe kilometry, jednak przyszedł czas pożegnań. Wpierw pożegnaliśmy się z dziewczynami gdyż Tomek chciał mnie jeszcze odprowadzić do dobrze mi znanych terenów ;).  Jeszcze przez pożegnaniem jedno piwko i miałem już dość kręcenia - życie uszło z nóg ;). Jakoś się pozbierałem i ruszyłem samotnie w stronę domu. Oj nóżki już nie podawały tak jak na początku...Jazda na 1/3 gwizdka. W Kętach spotkałem jeszcze znajomych, podładowałem baterie i ostanie kilometry były już zdecydowanie lepsze.

Dzięki wielkie na tripa, za kupę śmiechu i miłe towarzystwo!! Hehe miało być samotnie a wyszło jak zawsze ;). Jeszcze raz Dzięki Wielkie!!!